Rozdział 6

Rozdział 6

Pozbierałam rozrzucone tu i ówdzie resztki warzyw i kawałki roślin a następnie wrzuciłam wszystko do miski. Było tego zbyt mało, żeby nakarmić żarłoczne golce, jednak jedzenia ledwo wystarczało nawet dla ludzi, więc nie mogłam zaoferować im nic więcej.
Opuściłam główny gmach Wydziału Zdrowia, wciąż noszący widoczne ślady bitwy i skierowałam się do zrujnowanego centrum rozrodu. Dach budynku zniknął bez śladu, narażając wszystko, co znajdowało się w jego wnętrzu na działanie kapryśnych sił natury, jednak przynajmniej ściany pozostały w większości nienaruszone. Część sieci szklanych tuneli uległa potłuczeniu, więc zbyt niebezpiecznie byłoby trzymać w niej golce. Z tego powodu wszystkie trzydzieści pięć zwierząt mieszkało teraz w podziemnych korytarzach, dokładnie takich samych, jakie wykopałyby sobie, gdyby żyły na wolności. Ściany budynku sięgały daleko w głąb gruntu, więc golce nie miały możliwości ucieczki.
Wrzuciłam strawę do karmnika. Golce-robotnicy wyczuły wibracje i już po chwili szybko wypełzły z tuneli. Na samym końcu pokazała się królowa, Sarami oraz towarzyszące jej płodne samce. Robotnicy szybko się rozpierzchli, ustępując przed olbrzymim, kiełbaskowatym ciałem swojej monarchini, która zagarnęła dla siebie cały pokarm.
Po tym, jak odkryłam, że mimo wielkiej skali zniszczeń wszystkim golcom udało się przeżyć, poczułam dziwne ukłucie zawodu. Te zwierzęta nie były oczywiście niczemu winne. Nie mogliśmy ich zabić, jednak na wolności zapewne wyrządziłyby dużo szkód, więc musieliśmy dalej się nimi opiekować.
Nie zmieniało to jednak faktu, że były to wybitnie przygnębiające stworzenia. Były brzydkie, jadły własne odchody i praktykowały kazirodztwo. Trudno było czuć do nich jakąkolwiek sympatię. Wciąż zastanawiałam się nad powodem, dla którego postanowiono przy pomocy cantusu zmodyfikować te odrażające kreatury do takiego stopnia, że osiągnęły inteligencję równą ludzkiej.
Po nakarmieniu golców powróciłam do siedziby Wydziału Zdrowia. Pomimo sporych uszkodzeń gmach nie został spalony, więc większość trzymanych w nim książek pozostała w jednym kawałku. W ciągu kilku następnych dni musiałam wybrać co ważniejsze tomy i przenieść je do nowego budynku.
Według nowo ustanowionego prawa, Sekcja Kontroli Obcogatunkowców, na czele której teraz stałam, nie była już podjednostką Wydziału Zdrowia, lecz podlegała bezpośrednio Komisji Etyki (należałam również do niej). Moim pierwszym zadaniem w szeregach Komisji było przekonanie jej pozostałych członków, żeby cofnięto decyzję o unicestwieniu wszystkich dziwoszczurów zamieszkujących Kanto. Jakby na to nie patrzeć, ukaranie zarówno kolonii, które dopuściły się zdrady, jak i tych, które pozostały do końca lojalne byłoby niesprawiedliwe i pozbawione sensu. W najgorszym razie musiałam przynajmniej dochować złożonej Kiroumaru obietnicy i ocalić jego królową.
Przejrzenie i posortowanie zawartości pięćdziesięciu pudeł pełnych papierów było żmudnym zadaniem, jednak postanowiłam, że nie poproszę nikogo o pomoc. Przekopując się przez zbiory Sekcji Kontroli Obcogatunkowców, natknęłam się na wiele ksiąg i dokumentów, których wcześniej nie miałam okazji przeczytać. W miarę jak poznawałam ich treść, rodziło się coraz więcej pytań i wątpliwości.
Miałam dziwną pewność, że niektóre z tych akt były przeznaczone do wyłącznego wglądu pracowników sekcji.
Ich lektura zazwyczaj pochłaniała mnie bez reszty; również i tym razem całkowicie zaabsorbowała mnie jedna z książek. Mimo, że do posortowania pozostała mi jeszcze cała góra papierów, nie mogłam się oprzeć przed pokusą przeczytania każdej pojedynczej strony.
Musiałam jednak zająć się też innymi sprawami, więc nie mogłam zmarnować całego dnia na siedzenie w kącie i czytanie akt.
– Cześć, Saki – powitał mnie Satoru, otwierając połamane drzwi.
– Hej, znalazłam więcej tych dokumentów. Chcesz o nich posłuchać?
– Jasne – odparł krótko, choć wydawało mi się, że miał zamiar jeszcze coś dodać.
– To sprawozdanie jest najwyraźniej przetłumaczone z angielskiego i dotyczy propozycji naukowej nazwy gatunkowej dla dziwoszczurów. Ich przodkom, golcom, nadano miano Heterocephalus glaber. Heterocephalus to greckie słowo, oznaczające „dziwną głowę”, natomiast glaber znaczy „bezwłosy”…
– No dobrze, i co z tego? – spytał Satoru, marszcząc brew.
– Człowiek to Homo sapiens, prawda? Czy określenia homo i hetero nie są swoimi przeciwieństwami?
– To może być zwykły zbieg okoliczności. Obie te nazwy zostały wprowadzone już w czasach starożytnej cywilizacji.
– Tak, ale ten dokument proponuje dla dziwoszczurów nowe miano, będące jakby kombinacją ich obu, Homocephalus glaber. Czy to nie wydaje ci się dziwne?
Myślałam, że Satoru mnie wykpi, ale zamiast tego jego twarz przybrała zdumiewająco poważny wyraz.
– Czy ostatecznie nadano im tę nazwę?
– Nie wiem. Musiałabym przeszukać zasoby biblioteki. Tu natomiast mam jeszcze jeden dokument. Ten z kolei przedstawia propozycję powszechnego japońskiego zapisu słowa „dziwoszczur”. Data jest zbyt niewyraźna, żeby dało się ją rozszyfrować, ale papier wygląda, jakby miał co najmniej kilkaset lat.
– Musiał powstać mniej więcej w tym samym czasie, kiedy pojawiły się dziwoszczury.
Satoru rozejrzał się po zabałaganionym pomieszczeniu, wykopał spod gruzów nieuszkodzone krzesło i usiadł na nim.
– Autor cytuje starożytny słownik kanji, wyjaśniający etymologię członu „dziwo-”. Połączenie znaku oznaczającego człowieka z takim samym, odwróconym symbolem oznacza kogoś, kto potrafi zmieniać formę, lub po prostu zmianę… Sprawdziłam jeden z naszych glosariuszy, ale cały ten wpis został usunięty natomiast słownik zakwalifikowano do podkategorii ksiąg „potwornych”.
Satoru zerwał się na nogi i zaczął nerwowo krążyć po pokoju.
– Co się stało?
– Nic. Nie chciałem ci o tym mówić, ale…
– Ale co?
– Przeanalizowałem ich genom.
Również wstałam ze swojego fotela.
– Co odkryłeś?
– Nie mogłem przestać myśleć o tym, co Yakomaru… Squealer powiedział podczas procesu.
– To tak jak ja…
Jeśli nie zwierzętami, to czym jesteście? Na to zadane przez Kimoto pytanie, Squealer odparł, że dziwoszczury są ludźmi. Jego słowa cały czas dudniły mi w głowie. Przecież nienawidził całej ludzkiej rasy. Dlaczego więc nazwał siebie człowiekiem?
– W tajemnicy przebadałem fragment ciała dziwoszczura zabitego w pobliżu farm. Możesz nie być tego świadoma, ale Kodeks Etyki całkowicie zabrania jakichkolwiek badań i analiz genów dziwoszczurów. Aż do teraz nie miałem jednak pojęcia co jest powodem tego zakazu.
– Czego się dowiedziałeś? – spytałam, wstrzymując oddech.
– Nie musiałem nawet sekwencjonować DNA. Dziwoszczury mają dwadzieścia trzy pary chromosomów, włączając w to chromosomy płci – odparł Satoru, kręcąc nieznacznie głową.
– No i? Nie rozumiem co to oznacza, wytłumacz mi.
– Ich rzekomi przodkowie, golce, mają trzydzieści par chromosomów. Oznacza to, że są całkowicie odrębnymi gatunkami.
– Masz na myśli, że… dziwoszczury nigdy nie były spokrewnione z golami, które tu hodujemy?
– Nie do końca. Uważam, że fizyczne cechy wyglądu dziwoszczurów pochodzą od genów golców, które im wstrzyknięto. To jednak oznacza, że organizmem bazowym było zupełnie coś innego.
– Nie mówisz chyba o…
– Ludzie także mają dwadzieścia trzy pary chromosomów. Znam jeszcze tylko jeden gatunek, który również posiada tę cechę. To drzewo oliwne. Trudno jednak przypuszczać, by dziwoszczury pochodziły od drzew, prawda?
Kiedy właściwie zaczęłam podejrzewać, że dziwoszczury mogą być ludźmi?
Nagle przypomniało mi się pytanie, które Shun zadał fałszywemu minoshiro, złapanemu podczas letniego obozu.

Zwykli obywatele imperiów niewolniczych oraz myśliwi-zbieracze nie posiadali cantusu… psychokinezy, prawda? Co się z nimi stało?

Odpowiedź maszyny była dość wymijająca.

Istnieje niewiele wiarygodnych źródeł z kilku ostatnich wieków. Obawiam się, że nie potrafię ci odpowiedzieć.

Poczułam jak wzdłuż kręgosłupa przebiegają mi ciarki. Czy nasi przodkowie władający cantusem naprawdę zmienili ludzi pozbawionych mocy w dziwoszczury?
– Ale dlaczego? Czemu zrobili coś takiego?
– Cel, który im przyświecał jest oczywisty – odparł ponuro Satoru. – Cantus sprawił, że historia ludzkości stała się bardziej krwawa niż kiedykolwiek wcześniej. Kiedy wreszcie nastał pokój, przearanżowano genom psychokinetyków, włączając weń mechanizmy kontroli ataku i śmiertelnego sprzężenia zwrotnego, co uniemożliwiło im agresję skierowaną w drugiego człowieka. W konsekwencji jednak pojawił się nowy problem, a byli nim ludzie pozbawieni mocy.
– Jak to?
– Użytkownicy cantusu byli wtedy uprzywilejowaną klasą. Obdarzone mocą elity sprawowały pełną kontrolę nad ludźmi pozbawionymi mocy i za wszelką cenę chciały utrzymać się przy tej władzy. Kontrola ataku i śmiertelne sprzężenie zwrotne doprowadziłyby jednak do zamiany ról obu grup. Psychokinetycy nie mogli atakować osób pozbawionych cantusu, jednak to samo nie dotyczyło drugiej strony. Podobnie sprawa się miała z Bestią… synem Marii i dziwoszczurami.
– Nie można było po prostu zaaplikować tych samych mechanizmów ludziom nieobdarzonym cantusem?
– Nie, i były ku temu dwa powody. Po pierwsze, użytkownicy psychokinezy nie chcieli pozbawiać się swojej absolutnej władzy nad resztą ludzkości. Po drugie, być może udałoby się to z kontrolą ataku, jednak śmiertelne sprzężenie zwrotne nie miało prawa zadziałać w przypadku ludzi nieobdarzonych cantusem. Pamiętasz, na jakiej zasadzie ono działa? Najpierw trzeba uświadomić sobie, że atakuje się innego człowieka. Kiedy to się stanie, następuje podświadoma aktywacja psychokinezy, powodująca masowy wyrzut hormonów, zatrzymujących pracę serca.
Innymi słowy, śmiertelne sprzężenie zwrotne było po prostu zależnym od cantusu, wymuszonym samobójstwem. Co więc oczywiste, nie mogło dotyczyć tych, którzy nie posiadali mocy.
– To znaczy, że… Że pozbyli się problemu, zmieniając ludzi pozbawionych cantusu w potwory?
Dreszcz przebiegł mi po całym ciele, kiedy uświadomiłam sobie, jak nikczemnego czynu dopuściło się społeczeństwo, w którym żyję.
– Dokładnie. Sam system kast nie wystarczył. Do DNA wszystkich tych, którzy nie posiadali mocy wstrzyknięto tak dużo genów golców, że ostatecznie odbieranie im życia przestało aktywować mechanizmy kontroli ataku i śmiertelnego sprzężenia zwrotnego… Zostali zmienieni w niewolników i zmuszeni do płacenia danin użytkownikom psychokinezy, którzy w ten sposób zachowali swoją pozycję uprzywilejowanej klasy.
„Ludzie” obdarzeni cantusem zmienili własnych pobratymców w monstra i zabijali ich bez litości…
– Dlaczego jednak przekształcili ich akurat w tak szkaradne stwory?
– Prawdopodobnie to właśnie ta brzydota była powodem.
Odpowiedź Satoru ani trochę nie poprawiła mi humoru.
– Ich paskudny wygląd – ciągnął – sprawiał, że łatwiej nam było postrzegać ich jako odrębny gatunek i tłumił możliwe przejawy empatii, dzięki czemu mogliśmy ich zabijać… Oczywiście inną przyczyną może być niespotykana wśród innych ssaków eusocjalność golców, dzięki której bez trudu można je kontrolować.
Zastanawiałam się, dlaczego już wcześniej się tego nie domyśliłam. Jeśli o tym pomyśleć, wszystko składało się w idealną całość. Dziwoszczury były ponad sto razy większe od golców. Nawet przy założeniu, że ich ewolucja była wspomagana cantusem, trudno było przypuszczać, że zwiększenie wymiarów ciał do tego stopnia w tak krótkim czasie obyłoby się bez widocznych konsekwencji
Być może łatwiej będzie to zrozumieć przez analogię do psów. Wystarczy spojrzeć na ich uzębienie, żeby zorientować się, że powstanie mnogości ras wiąże się z pewnymi niedoskonałościami. Zęby małych psiaków, na przykład chihuahua, są ciasno upakowane w szczęce, podczas gdy zębiska takich olbrzymów jak bernardyny są poprzedzielane wyraźnymi szczelinami.
Uzębienie dziwoszczurów nie dawało jednak tak oczywistego dowodu ich pochodzenia.
Od samego początku powinnam była skupić się na czymś znacznie istotniejszym.
Dlaczego królowe posiadały zdolność modyfikowania fizycznych cech swojego potomstwa? Czy ta umiejętność kontroli rozwoju płodów była jakąś ograniczoną formą cantusu? Nawet jeśli dziwoszczury były ludźmi, zmienionymi w potwory właśnie dlatego, że nie mieli mocy, wciąż należały do tego samego gatunku co my. Nie zdziwiłoby mnie, jeśli zdołałyby rozwinąć szczątkową postać psychokinezy.
– Zabijaliśmy ich bez mrugnięcia okiem, nie mając pojęcia, kim naprawdę są…
Słowa Satoru po raz kolejny mnie zszokowały.
– W takim razie powinniśmy umrzeć z powodu śmiertelnego sprzężenia zwrotnego… Bądź co bądź, zabijaliśmy ludzi… Wielu. Tak wielu…
Na samo wspomnienie o tym poczułam, że całe ciało pokrywa mi się potem, a moje serce zaczęło szybciej bić.
– Nie. One nie są ludźmi. Być może mamy wspólnych przodków, lecz teraz stanowimy całkowicie odrębne gatunki.
– Ale mówiłeś, że mają dwadzieścia trzy chromosomy, tak samo jak my…
Nawet szympansy różnią się pod tym względem od ludzi.
– Chromosomy to nie wszystko. Musielibyśmy też podświadomie rozpoznawać w dziwoszczurach przedstawicieli naszej własnej rasy. Tamci drzewni wojownicy Ziemnych Pająków, bombopsy, prochowe potwory… Naprawdę uważasz, że one należą do naszego gatunku?

Echo pytania Satoru jeszcze długo dźwięczało mi w głowie.
Będę szczera. Niezależnie od niezbitych dowodów na pochodzenie dziwoszczurów, nie potrafię myśleć o nich ani o tworzonych przez nie mutantach jako o ludziach.
Muszę jednak też przyznać, że po prostu staram się odganiać od siebie takie myśli.
Moje ręce są splamione krwią. Niezaprzeczalnym faktem jest, że podczas wojny zabiłam tysiące dziwoszczurów, choć robiłam to głównie w obronie własnej lub moich towarzyszy. Nie wiem, czy można to postrzegać w kategorii morderstwa. Śmiertelne sprzężenie zwrotne nie zadziałało, jednak obawiam się, że jeśli wciąż będę wracała do tego wspomnieniami, mechanizm w końcu się aktywuje.
Jest coś jeszcze. To, co zrobiłam tamtego dnia sprawia, że nie wolno mi dopuścić do siebie myśli, że dziwoszczury są ludźmi.
W samym centrum Zbożowego Kręgu zasadzono nowy park. To było miejsce pamięci, dedykowane wszystkim poległym w ataku dziwoszczurów.
Wśród pola pięknych kwiatów stał pomnik ku czci tych, którzy oddali życie. Od zakończenia wojny nie minął nawet miesiąc i wiele budynków wciąż leżało w gruzach, jednak to właśnie ten monument był pierwszą zbudowaną konstrukcją.
Po to, byśmy nigdy nie zapomnieli okropieństw wojny, w najdalszym kącie parku wzniesiono izbę pamięci. Przez kilka pierwszych dni do drzwi budynku ustawiała się ogromna kolejka ludzi. Wszyscy wciąż byli przepełnieni nienawiścią i żądzą zemsty. Wśród tych, którzy codziennie wracali do małego muzeum najbardziej w pamięć zapadł mi starszy mężczyzna, któremu dziwoszczury zabiły dosłownie całą rodzinę – synów, córki, zięciów, synowe, wnuki…
Weszłam do środka. W izbie pamięci nie było żadnych gości, ponieważ wszyscy zgromadzili się na organizowanej w Pięknym Widoku uroczystości ku czci zmarłych.
Wzdłuż ścian rozmieszczono elementy wystawy, przedstawiającej ohydne zbrodnie, jakich dopuszczały się dziwoszczury. Były tam używane przez nie bronie, opisy ich tchórzliwej, podstępnej taktyki, którą stosowały, mordując niewinnych ludzi oraz sami żołnierze. Choć specjalnie wyeksponowano najbardziej odpychające cechy ich anatomii, wszystkie były prawdziwymi, wypchanymi osobnikami.
Tuż obok dziwoszczurów stał model człowieka. Z daleka wyglądał zwyczajnie, jednak kiedy przyjrzało się mu bliżej, było w nim coś niepokojącego.
Przy przeciwległej ścianie postawiono zachowaną w doskonałym stanie głowę jednego z plujących prochem potworów oraz wykonany w skali 1:10 model całego stwora. Obok wisiała tabliczka z tekstem wyjaśniającym fizyczne i chemiczne procesy zachodzące podczas eksplozji prochu.
Na samym końcu sali znajdowała się zaś wielka szklana gablota.
Na stojącym z boku krześle siedział dozorca. Ekspozycja pozostawała pod stałą obserwacją; strażnicy zmieniali się co osiem godzin. Tego dnia wartę pełnił Onose, mężczyzna w średnim wieku.
– Och, panna Watanabe. Nie powinna być pani obecna na dzisiejszych obchodach? – spytał z wyraźnym zaskoczeniem w głosie.
– Właśnie stamtąd wracam. A co z panem?
– Chciałem iść, ale oczywiście ktoś musiał tu zostać… – odparł, rzucając przepełnione odrazą spojrzenie czemuś zamkniętemu w gablocie.
– Czemu w takim razie pan nie pójdzie? Popilnuję tego miejsca.
– Och, nie, nie mogę. Członkini Komisji Etyki nie powinna wykonywać takiej pracy… – powiedział Onose. Jak na dłoni było widać, że chętnie przystałby na moją propozycję.
– To nic takiego. Jeśli pan teraz wyruszy, zdąży pan akurat na ceremonię składania wieńców. Niech pan ofiaruje kwiat zmarłej córce.
– Cóż… w porządku. Jeśli naprawdę nie ma pani nic przeciwko, dam się namówić.
Na twarzy Onose zagościł radosny uśmiech, jednak jego wzrok wciąż był utkwiony w szklanej gablocie.
– To wszystko wina tego… czegoś. Ten ohydny, podły… Mam nadzieję, że cierpi ponad ludzkie wyobrażenie.
– Ja też. Również straciłam rodziców i wielu przyjaciół… Powinien pan się pośpieszyć, ceremonia niedługo się zaczyna.
– Oczywiście, racja. Wychodzę – odparł, wybiegając z budynku.
Poczekałam chwilę, upewniając się, że nie ma zamiaru wrócić, po czym niespiesznie podeszłam do gabloty.
Odruchowo odwróciłam wzrok widząc to, co znajdowało się za hartowanym szkłem. Nie miałam jednak wyboru. Wzięłam głęboki wdech, policzyłam do dziesięciu i spojrzałam jeszcze raz.
Wewnątrz gabloty leżało coś, co kiedyś było żywą istotą, lecz teraz stało się jedynie bezkształtną, drżącą masą tkanek, która istniała tylko po to, żeby cierpieć.
– Squealer… – powiedziałam łagodnym tonem.
Co oczywiste, nie otrzymałam odpowiedzi.
– Powinnam była przyjść wcześniej, jednak dopiero dzisiaj nadarzyła się okazja. Musiałam czekać na moment, kiedy nikogo nie będzie w pobliżu.
Aby zadawać Squealerowi nieprzerwany ból i cierpienie, do jego układu nerwowego wszczepiono specjalny rodzaj komórek nowotworowych. Kiedy zablokowałam sygnał bólowy, konwulsje ustały. Dziwoszczur prawdopodobnie po raz pierwszy od miesiąca poczuł ulgę.
– Dość już wycierpiałeś… Zakończmy więc to tu i teraz.
Wolałabym nigdy nie usłyszeć tego wszystkiego, co powiedział mi Satoru. Po raz kolejny poczułam ukłucie żalu. Czy naprawdę dam radę to zrobić? Wiedząc, że leżąca przede mną istota pochodzi od człowieka?
Przyszło mi na myśl pewne powiedzenie, mówiące, że czasami dla czyjegoś dobra trzeba być dla niego okrutnym.
Zamknęłam oczy i raz jeszcze spokojnie wyszeptałam swoją mantrę. Zazwyczaj jej słowa błyskawicznie same cisnęły mi się na usta, lecz tym razem powoli i ostrożnie wypowiadałam każde z nich.
Zahamowałam ośrodek oddechowy Squealera.
– Hej, Squealerze, pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? – spytałam delikatnie.
Mój głos nie mógł przedostać się przez szkło, ale przypuszczałam, że mimo wszystko dziwoszczur zrozumie, co chcę mu przekazać.
– Zostaliśmy schwytani przez Ziemne Pająki, ale zdołaliśmy uciec. Wtedy wpadliśmy na kolejną grupę dziwoszczurów i byliśmy pewni, że to nasz koniec. To były jednak Łowiki, twoja kolonia. Staliście się naszymi wybawcami.
Leżąca w gablocie bezkształtna masa tkanek oczywiście niczego nie odpowiedziała, jednak w dziwny sposób wiedziałam, że mnie słucha.
– Miałeś wtedy na sobie tę cudowną zbroję i mówiłeś tak płynnie… Nawet nie wiesz, jaką ulgę poczuliśmy, słysząc twój głos.
Usłyszałam coś w rodzaju cichutkiego westchnienia. To prawdopodobnie była naturalna, fizjologiczna reakcja na zatrzymanie oddechu, jednak brzmiała jak odpowiedź od Squealera.
– A potem miały miejsce wszystkie tamte wydarzenia, włączając w to nocną ucieczkę przed Kiroumaru. Już na samym początku wydałeś mu nas i przez cały czas pozostawaliście w zmowie, prawda? Poważnie, zawsze byłeś krętaczem…
Umilkłam nagle, uświadamiając sobie, że Squealer nie żyje.
Upewniłam się, że rzeczywiście tak jest i powiedziałam do siebie w myślach, że zrobiłam to dla jego dobra.
Ostatni miesiąc musiał być dla niego wiecznością. Teraz jednak męka wreszcie dobiegła końca.
Spaliłam ciało Squealera na popiół, chcąc uniemożliwić jakiekolwiek próby przywrócenia go do życia, a następnie opuściłam izbę pamięci.
Zrobiłam to w przypływie niepohamowanego gniewu. Tak właśnie brzmiała wymówka, którą przygotowałam sobie na przesłuchanie. W ten sposób mogłam uniknąć poważniejszych konsekwencji. To oburzające, że członkini Komisji Etyki ośmieliła się tak zadrwić z reguł, nieprawdaż? Uświadomiłam sobie wtedy jednak, że w życiu istnieją rzeczy ważniejsze niż zasady.
Kiedy szłam przez park do moich uszu doleciały ciche dźwięki niesionej wiatrem melodii. Z odbudowanej ratuszowej hali nadawano „Powrót do domu”.

Słońce ukrywa się za odległymi szczytami,
Gwiazdy rozświetlają niebo,
Dzisiejsza praca już skończona,
I czuję lekkość na sercu.
Wśród chłodnego, wieczornego wiatru,
Zbierzmy się wszyscy w krąg,
Zbierzmy się w krąg.

Ognisko jasno płonące wśród mroku,
Zaczyna już dogasać.
Sen nadchodzi szybko
Zaprasza mnie, bym zniknął,
I delikatnie nad nami czuwa.
Śnijmy więc wszyscy,
Śnijmy więc.

Dlaczego? – wyszeptałam do siebie. Dlaczego nie mogłam powstrzymać łez?

Moja opowieść wreszcie dobiega końca. Chcę jeszcze jedynie pokrótce opisać, co wydarzyło się między tamtym dniem a chwilą obecną.
Za wyzwolenie Squealera od cierpienia zawieszono mnie na miesiąc w prawach członka Komisji. Nikt tak naprawdę nie miał do mnie żalu za to, co zrobiłam. Być może spowodowały to moje zasługi w doprowadzeniu do zakończenia wojny, a może po prostu gniew mieszkańców dystryktu ostygł na tyle, że zaczęli się czuć nieswojo, codziennie widząc żywą istotę, skazaną na wieczne męki. Mogli obawiać się, że przyczyniając się do tak okrutnej kary sprowadzą na siebie jakąś klątwę.
Długo i zażarcie debatowano nad propozycją wyeliminowania wszystkich okolicznych kolonii dziwoszczurów, jednak ostatecznie bardzo niewielką różnicą głosów ten pomysł został odrzucony. W uznaniu za bezwzględną lojalność oszczędzono Olbrzymie Szerszenie oraz pięć innych podległych im kolonii. Dzięki temu zdołałam dotrzymać złożonej Kiroumaru przysięgi.
Z drugiej strony, wszystkie pozostałe kolonie zostały skazane na zagładę, a ja byłam jedyną osobą, która sprzeciwiała się temu wyrokowi.
Dwa lata później pobraliśmy się z Satoru, natomiast już następnego roku wybrano mnie na najmłodszą w historii przewodniczącą Komisji Etyki, który to urząd piastuję po dziś dzień.
Od tamtego dnia, kiedy wszystko obróciło się w pył, minęło dziesięć lat. Jak już wspomniałam na początku, nie jest to zbyt długi okres czasu, lecz wystarczający by narosło wiele nowych problemów. Jak na ironię, od czasu ustanowienia nowego ładu pojawia się coraz więcej niepewności na temat tego, co przyniesie przyszłość.
Najbardziej palącym z tych problemów okazał się kompleksowy raport na temat Bestii i karmicznych demonów. Zgodnie z jego treścią, ryzyko pojawienia się obu tych zaburzeń jeszcze nigdy nie było tak wysokie jak obecnie.
Jeszcze do niedawna uznawano narodziny Bestii i karmicznych demonów za efekt spontanicznej mutacji, jednak wspomniany raport stwierdza, że istnieje jasny związek między pojawianiem się ich a takim stanem psychicznym społeczności, w jakim znaleźliśmy się dziesięć lat temu.
Ta teoria, na ten moment wciąż będąca zaledwie przypuszczeniem, mówi, że kiedy wielu członków danej społeczności jest narażonych na silny stres i inne negatywne emocje, następuje nasilony wyciek cantusu, powodujący genetyczne mutacje, które znacząco zwiększają ryzyko narodzin dziecka z uszkodzonymi mechanizmami kontroli ataku i śmiertelnego sprzężenia zwrotnego.
Na domiar złego, ze sprawozdania wynika, iż w przypadku dziecka wychowywanego przez niestabilnych mentalnie rodziców, prawdopodobieństwo przekształcenia się go w karmicznego demona szybuje w górę.
Jeśli rzeczywiście właśnie w taki sposób powstają Bestie i karmiczne demony, oznacza to, że w istocie żyjemy w skrajnie niebezpiecznych czasach i nasze obawy są uzasadnione. Przez dziesięcioma laty nasz dystrykt dotknęła bezprecedensowa tragedia. Widok mnóstwa brutalnych morderstw wywołał u wielu ludzi traumę, której skutki odczuwalne są do dziś. Ponadto w czasie wojny z dziwoszczurami każdy z nas choć przez chwilę poczuł ogromną nienawiść i żądzę krwi.
Właśnie zaczął rozbudzać się cantus urodzonych w tamtym okresie dzieci. Jeśli któreś z nich jest dotknięte zespołem Ramana-Klogiusa bądź Hashimoto-Appelbauma, nad naszym dystryktem wisi realna groźba zagłady.
Z tego powodu Komisja Etyki musiała podjąć przykrą decyzję. Na przestrzeni ostatnich lat wznowiono program rozrodu przeklętych kotów. Satoru hodował je w ścisłej tajemnicy na Farmach Lotosu, gdzie był teraz naczelnym badaczem. Ostatnio pokazał mi dwadzieścia dwa śliczne kocięta. Na razie wyglądają zupełnie jak zwykłe koty, ale w ciągu następnego roku staną się bezlitosnymi, uzbrojonymi w przypominające szable kły zabójcami. Do tego czasu możemy jedynie modlić się, żebyśmy nie potrzebowali pomocy żadnego z nich.
To jednak nie jest wszystko, na czym skupiła się nowa Komisja Etyki.
Dotychczas dziewięć dystryktów archipelagu Japonii praktycznie nie utrzymywało między sobą kontaktów. Zaproponowałam, żeby naszym pierwszym krokiem była zmiana tej sytuacji.
Zakończona dekadę temu wojna z dziwoszczurami okazała się znakomitą ku temu okazją. Zorganizowałam konferencję, dotyczącą budowy nowych dystryktów, na którą stawili się przedstawiciele Tainai 84 z Hokuriku, Koumi 95 z Chuubu oraz Shiroishi 74 z Tohoku.
Kiedy udało nam się zacieśnić więzy z najbliższymi sąsiadami, zaczęliśmy przygotowywać się do rozszerzenia naszej wspólnoty o Yuubari Shinsei z Hokkaido, Seika 59 z Kansai, Iwami Ginzan z Chugoku, Shimanto z Shikoku oraz Saikai 77 z Kyushu.
Na tym jednak nie poprzestaliśmy. Kiedy udało nam się nawiązać stały kontakt z Saikai 77, wysłaliśmy stamtąd wiadomość do zlokalizowanego na południowym wybrzeżu Półwyspu Koreańskiego dystryktu Kaya (w tłumaczeniu pomógł nam niedawno schwytany fałszywy minoshiro). Prawdopodobnie po raz pierwszy od wielu wieków ludzie zdołali nawiązać stosunki międzynarodowe.
Pozostawała jednak jeszcze jedna rzecz, którą koniecznie trzeba było się zająć.
Ostatnio odbyłam z Satoru rozmowę na ten temat.
– Oni wszyscy są tak tchórzliwi i konserwatywni, że czasami ręce mi opadają. Dotyczy to zwłaszcza młodszych ode mnie członków Komisji.
– Nie przejmuj się tym. – Twarz Satoru rozpromienił uśmiech. – Oni zapewne są po prostu ostrożniejsi od ciebie.
Zastanawiam się, dlaczego wszyscy mi to powtarzają. Nie wydaje mi się, żebym była aż tak nierozważna.
– Czasami rozmyślam nad tym, czy cantus rzeczywiście przyniósł ludzkości jakieś korzyści. Może człowiek, który stworzył krzyż zawierający Psychobójcę miał rację, twierdząc, że to podarunek od diabła…
– Nie wydaje mi się – odparł Satoru, kręcąc głową. – Cantus to boska moc płynąca z całego Wszechświata. Po milionach lat ludzie wreszcie osiągnęli ten najwyższy stopień ewolucji. Być może na początku nie byliśmy gotowi na przyjęcie takiej potęgi, lecz teraz ostatecznie zdołaliśmy nauczyć się z nią żyć.
Jego optymistyczna opinia była typowa dla naukowców.
– Jak myślisz, możemy się zmienić?
– Zmienimy się. Musimy. Wszystko co żyje nieustannie się zmienia, dopasowując się do otoczenia, aby przetrwać.
Pytanie brzmi – jaka powinna być to zmiana?
Nie podzieliłam się z nikim swoimi refleksjami na ten temat, ponieważ trudno było się spodziewać, że ktokolwiek zaakceptuje taki punkt widzenia.
Dlatego też jedynie pokrótce o nim tu wspomnę.
Przyznaję, że istnienie kontroli ataku i śmiertelnego sprzężenia zwrotnego przywróciło pokój i ład.
Oba te mechanizmy są jednak sztucznymi, nieelastycznymi rozwiązaniami, które nie likwidują prawdziwego problemu.
Jesteśmy jak żółw z pękniętą skorupą – kiedy nasza obrona okazuje się zbyt słaba by powstrzymać wroga przed wdarciem się do naszego domu, nie możemy mu zupełnie nic zrobić.
Poprzednie incydenty z Bestiami oraz katastrofa sprzed dziesięciu lat jasno dały nam do zrozumienia, jak przerażające rzeczy dzieją się, kiedy zawiedzie kontrola ataku i śmiertelne sprzężenie zwrotne.
Kiedyś będziemy musieli pozbyć się tych dwóch pętających nas łańcuchów.
Możliwe, że będzie nas to kosztowało wszystko, co z takim trudem odbudowaliśmy.
Nie chcę w to wierzyć, ale nie mogę pozbyć się przeświadczenia, że ten nowy ład nigdy by się nie przyjął, jeśli nie byłby okupiony tak ogromną ilością krwi.
– O czym tak rozmyślasz, Saki? – spytał Satoru z zaciekawieniem.
– O niczym szczególnym… Mam nadzieję, że kiedy nasze dziecko dorośnie, społeczeństwo, w którym żyjemy będzie znacznie lepsze.
– Nie martw się. Na pewno tak właśnie będzie – odparł, gładząc mnie dłonią po brzuchu.
Rośnie we mnie nowe życie. Nasze pierwsze dziecko.
Zawsze wzdrygałam się na samą myśl o posiadaniu potomstwa, lecz teraz już mnie to nie przeraża. Dzieci są naszą nadzieją; niezależnie od wszystkiego co nas odtąd spotka, wierzę, że wyrosną na wspaniałych ludzi, zdolnych stawić czoła wszystkim problemom.
Uzgodniliśmy, że jeśli będzie to chłopiec, nazwiemy go Shun, dziewczynce zaś damy na imię Maria.
Od czasu tamtego wydarzenia sprzed dziesięciu lat, Shun ani razu mi się nie pokazał. Przypuszczam, że śpi gdzieś głęboko na dnie oceanu mojej podświadomości. Nawet jeśli to prawda, jestem pewna, że cały czas nas obserwuje.

Późnymi nocami, gdy świat pogrąża się w ciszy, zanurzam się w fotelu i zamykam oczy. Obraz, który wtedy widzę zawsze jest taki sam; wizja na stałe wyryta w mojej pamięci.
Ciemność. Ogień płonący nad ołtarzem na tyłach świątyni. Buchające z niego niczym pomarańczowe płatki śniegu iskry, zakłócające cichy dźwięk monotonnego śpiewu dobiegającego głęboko spod ziemi.
Zawsze zastanawiam się, dlaczego widzę właśnie tę scenę.
Myślałam dotąd, że to z powodu niezwykle potężnej sugestii hipnotycznej, jakiej użyto podczas ceremonii.
Teraz, zbliżając się do końca opowieści, uważam jednak, że to nie jest prawdziwy powód.
Płomienie prawdopodobnie symbolizują wieczność, nieskończone i nieustanne podążanie ku przyszłości.

Tak jak napisałam na początku, stworzę jeszcze dwie kopie tej historii, włożę je do kapsuły czasu i zakopię głęboko w ziemi. Pozwolę także przeskanować jej treść fałszywemu minoshiro, nakazując mu ujawnić ją dopiero gdy upłynie całe milenium.
Czy naprawdę możemy się zmienić? Wy, którzy czytacie to po tysiącu lat, zapewne znacie już odpowiedź.
Mam nadzieję, że brzmi ona „tak”.

1 grudnia 245, Saki Watanabe.

Być może to nieco zbyteczne, ale pragnę zwieńczyć tę opowieść zdaniem, które zdobi ściany Akademii Mędrców.

Moc wyobraźni zmienia wszystko.

poproz2