Rozdział 6

Rozdział 6

Z „Historii naturalnej Nowych Wysp Japońskich” można dowiedzieć się, że wielu historyków, biologów i lingwistów przez lata głowiło się nad pochodzeniem nazwy „minoshiro”. Udało im się opracować kilka interesujących teorii.
Stara, powszechnie uznawana koncepcja mówi, że określenie to wzięło się od tego, że istoty te zdają się nosić płaszcze przeciwdeszczowe.1 Książka nie tłumaczy jednak o jaki rodzaj płaszcza chodzi. Osobiście również nigdy się z nimi nie zetknęłam, więc nie mam pojęcia na ile trafne jest to wyjaśnienie.
Kolejna teoria również częściowo opiera się na wyglądzie sylwetki minoshiro, mającej sprawiać wrażenie przyodzianej w pelerynę, a częściowo na białym kolorze tych stworzeń, związanym z wierzeniami, że ich ciała są domem dla dusz zmarłych.2 Innym prawdopodobnym źródłem ich nazwy jest fakt, że choć są zazwyczaj istotami lądowymi, to w celu złożenia jaj powracają do mórz.3 Później rozwinięto tę teorię, zauważając podobieństwo skupisk czerwonych i żółtych jaj minoshiro, składanych między wodorostami i koralowcami, do ornamentów zdobiących podwodny pałac Boskiego Smoka.4
Inne, nieoficjalne wyjaśnienie mówi, że nazwa minoshiro wzięła się od tego, że w obliczu zagrożenia ich ogony unoszą się i stają na sztorc, co przypomina shachihoko5, umieszczane w zamierzchłej przeszłości na zamkowych dachach. Określenie wzięło się od zamku w Mino, jednak późniejsze badania wykazały, że ornamenty te znajdowały się w zamku Nagoya, leżącym w sąsiedniej prowincji Owari. Po tym odkryciu teoria ta straciła na znaczeniu.
Istnieje też wiele historii, sugerujących, że człon „-shiro” to skrócone imię Shirou. Ponieważ Shirou był wzrostu zaledwie nieco ponad metra, nazwano go Minoshirou („mino” oznacza trzy szerokości sukna standardowych rozmiarów, co daje około 108 centymetrów). Inna legenda mówi, że pewnego razu spotkał on przypominającego węża stwora z licznymi mackami, co również zaowocowało nadaniem mu przezwiska Minoshirou.6 Wszystkie te opowieści są bardzo różnorodne i ciężko traktować je jako wiarygodny punkt odniesienia.
Pozostając przy kwestii Shirou, kolejna ze starych ludowych przypowieści mówi, że został on przeklęty przez białego węża i zamieniony w minoshiro. Reszta szczegółów tej historii zaginęła w mrokach dziejów, więc nie da się udowodnić jej autentyczności.
Osobiście twierdzę, że każda z wersji jest prawdopodobna. Etymologia określenia „minoshiro” jest przynajmniej znacznie prostsza do zrozumienia od pochodzenia nazwy ropuch, które w olbrzymich ilościach zamieszkują okolice góry Tsukuba. W książce jest napisane na ich temat, że „używają mocy do chwytania i pożerania insektów”. Któż mógłby dać wiarę stwierdzeniu, że ropuchy posiadają cantus?
Kolejną ze spowijających minoshiro tajemnic jest brak jakichkolwiek wzmianek o nich w większości starożytnych tekstów. Co prawda duża część dzieł sprzed ponad tysiąca lat jest zakazana, lecz w dostępnych tekstach i tak nie da się odszukać słowa „minoshiro”. To oznacza, że ich odkrycie nastąpiło w ciągu ostatnich kilku setek lat; nie do pomyślenia jednak jest, by w tak krótkim czasie mógł wyewoluować zupełnie nowy gatunek.
Tak właściwie, nie dotyczy to tylko minoshiro. W okresie dzielącym cywilizację sprzed tysiąca lat i dzień dzisiejszy, nastąpiło masowe wymieranie zwierząt. Wyginięcie wszystkich dawnych gatunków było czymś nietypowym, ale nie zupełnie niespodziewanym; tym, co zdumiewało, było nagłe pojawienie się minoshiro i setek innych stworzeń, zupełnie jakby zmaterializowały się one z powietrza.
Jedna z hipotez próbująca wyjaśnić to zjawisko zaczęła ostatnio zyskiwać na popularności. Mówi ona, że napędem dla ich ewolucji była zbiorowa podświadomość ludzkości.
Ta teoria wydaje się jednak zbyt daleko posunięta. Niedawno udało się ustalić, że minoshiro wywodzą się bezpośrednio od gatunku ślimaka morskiego, zwanego indica nudibranch, żyjącego w okolicach regionu Boso. Pomimo, że trudno sobie wyobrazić, jak trzydziestocentymetrowy ślimak morski może wyewoluować w coś tak dużego jak minoshiro, to spoglądając na ich przypominające przeciwdeszczową pelerynę, odstające skrzela, nie sposób nie przyznać, że istnieje definitywne podobieństwo. Ponieważ ślimak morski rzeczywiście jest przodkiem minoshiro i dzieli z nim nazwę7, dostajemy dowody podpierające pierwsze dwie z wcześniej wspomnianych teorii. Myślę jednak, że wciąż potrzebne są dalsze badania tej kwestii.
Opisuję to wszystko po to, by dało się zrozumieć następną część mojej opowieści o letnim obozie. Kiedy dojdę do momentu spotkania fałszywego minoshiro, niezbędne będzie, by wiedzieć, jak wyglądały prawdziwe stworzenia tego gatunku.
Ponieważ minoshiro nie istniały przed tysiącem lat, możliwe jest, że nie będą istnieć również gdy minie kolejne tysiąclecie. Dlatego też, mimo mnogości literatury o tematyce minoshiro, chcę je opisać również tutaj.
Ich długość waha się od kilkudziesięciu centymetrów do jednego metra, najmniejsze są rozmiarów gąsienicy, podczas gdy duże osobniki są długie jak stonoga. Na głowach posiadają duże macki w kształcie litery „Y”, zakończone dwiema mniejszymi parami czułków. Ich oczy są niewielkie i pokryte skórą, więc przypuszcza się, że są w stanie wykrywać jedynie zmiany natężenia światła. Minoshiro mają krótkie odnóża, przypominające te spotykane u stonóg czy gąsienic (ta cecha odróżnia je od ślimaków) i potrafią poruszać się z dosyć dużą szybkością. Ruch ich licznych kończyn przypomina maszerującą armię. Na ich grzbietach znajdują się kolorowe, półprzezroczyste, przypominające kolce wypustki o świecących zakończeniach.
Minoshiro są wszystkożerne i odżywiają się głównie mchem, porostami, grzybami, różnorodnymi owadami i nasionami. Są odporne na toksyny i potrafią oddzielać je od pokarmu oraz magazynować w ciele. Z tego powodu minoshiro pośrednio przyczyniają się do uzdatniania gleby. Ich ciała przyjmują także określone kolory, w zależności od ostatnio spożytego pokarmu. Najłatwiej jest zaobserwować to zjawisko, gdy zjedzą mech, który sprawia że przybierają żywozieloną barwę. Podobne zjawisko cechuje też ślimaki morskie, po tym jak najedzą się ukwiałów.
Kiedy minoshiro znajdzie się w zagrożeniu, stroszy kolce i grzechoce nimi, aby odstraszyć drapieżcę. Jeśli napastnik nie zaprzestanie ataku, zostaje ugodzony kolcami wypełnionymi zabójczą trucizną. Rzeczą wartą wzmianki jest, że minoshiro nigdy nie zachowują się w taki sposób w stosunku do ludzi.
W obrębie gatunku wyróżnia się olbrzymie minoshiro – rzadki rodzaj, charakteryzujący się dwumetrowym, pokrytym srebrzystą szczeciną ciałem, czerwone minoshiro o półprzezroczystych, czerwonych ciałach, błękitne minoshiro, których końcówki czułków są zabarwione na niebiesko, tęczowe minoshiro, odbijające światło niczym chrząszcze bogatki, o ciałach pokrytych miniaturowymi włoskami, podobnymi do łusek tworzących pył, znajdujący się na skrzydłach motyli oraz wiele innych podgatunków.
Wielkość i wyjątkowo nieprzyjemny smak minoshiro, powodowany przez nagromadzoną w ich organizmach truciznę sprawia, że praktycznie nie mają one naturalnych wrogów. Jedynymi polującymi na nie drapieżcami są kraby tygrysie, czające się na piaszczystych plażach. Większość z przypadków ataku krabów tygrysich na minoshiro wydaje się mieć miejsce podczas ich corocznej wędrówki do morza w celu złożenia jaj.
Żeby wszystko było w pełni jasne, pozwolę sobie omówić pokrótce również kraby tygrysie. Są to brutalne, mięsożerne zwierzęta, wywodzące się od krabów portunikowatych, posiadające ostre pancerze o kształcie diamentu i szerokości od czterdziestu pięciu centymetrów do nawet metra i dwudziestu centymetrów. Mają piaskową barwę, dzięki której zlewają się z otoczeniem. Ich uzbrojenie stanowią duże szczypce, trzy kolce wystające z głowy oraz ząbkowane przednie krawędzie pancerzyka. Tylne odnóża tych zwierząt są przystosowane zarówno do pływania, jak i do zagrzebywania się w dnie. Tygrysie kraby są w stanie wyskoczyć z piasku nawet na dwa metry w górę, by pochwycić ofiarę. Są dość często spotykane w okolicy plaży Hasaki, ale można je znaleźć również na łąkach, w lasach i w górach. Jedzą praktycznie wszystko – od żab, jaszczurek, węży i małych ssaków, po morskie ptaki i wyrzucone na brzeg oceaniczne zwierzęta, jak delfiny czy walenie. Ich ciężkie skorupy są w zasadzie niemożliwe do przebicia, jednak podczas starcia dwóch krabów walka trwa aż do śmierci którejś ze stron, a zwycięzca często pożera rywala. Pomimo swojej brutalnej natury, nie są uznawane za zagrożenie dla człowieka.
Mówi się, że minoshiro mogą odrzucać części swojego ciała, by móc uciec krabom tygrysim. Potrafią też robić inne interesujące rzeczy, których nie miałam jeszcze okazji zobaczyć.
Jeśli chodzi o pierwszą z wspomnianych umiejętności, całkiem niespodziewanie miałam okazję ujrzeć jej wykorzystanie na własne oczy. Działo się to wczesnym latem, rok przed tym, jak ukończyliśmy Szkołę Harmonii.
– Saki, spójrz, tam! – zawołała cicho Maria.
– Co to jest?
Siedziałyśmy na niewielkiej, otoczonej przez zarośla polanie, z której rozpościerał się widok na plażę. Często chodziłyśmy tam w dwójkę po lekcjach, jeżeli dopisywała pogoda.
– Krab tygrysi schwytał minoshiro…
Wychyliłam głowę z krzaków i zaciągnęłam się słonym nadmorskim powietrzem. Plaża była zupełnie pusta. Gdy spojrzałam w kierunku, który wskazywała Maria, zobaczyłam samotnego minoshiro, leżącego na piasku około dwudziestu lub trzydziestu metrów od oceanu. Wydawało się, że chce iść w kierunku wody, ale nie może tego zrobić, ponieważ wił się w miejscu, jakby był przygwożdżony do podłoża.
Gdy przyjrzałam się dokładniej, zauważyłam ciemnozielone szczypce, trzymające w uścisku jego nogi.
– Musimy mu pomóc! – Wyrwałam się, ale Maria przytrzymała mnie w miejscu.
– Co ty wyprawiasz, głuptasie?! Co, jak ktoś cię zobaczy?
– Nikogo tu nie ma.
– Nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś może się zjawić. W tym miejscu chłopcy zawsze łowią ryby.
Rzeczywiście, bieganie nago po plaży definitywnie nie było czymś normalnym; szybko więc wrzuciłyśmy na siebie ubrania i popędziłyśmy w dół zbocza. Gdy dotarłyśmy do celu, wyraźnie dało się ujrzeć ciało tygrysiego kraba o kamuflujących barwach. W jednej parze szczypiec trzymał on odnóża minoshiro, a w drugiej jego kolczaste wypustki. Wyglądał, jakby zastanawiał się, od czego powinien rozpocząć konsumpcję swojej ofiary.
Zawahałam się. Pomimo, że to był tylko krab, słyszałam, że zdarzało się, że kraby tygrysie atakowały i zabijały nawet dorosłe niedźwiedzie. Mówiono, że nie atakują ludzi, lecz byłyśmy tylko dwójką dzieci, nieposiadających jeszcze dostępu do cantusu, więc i tak nie mogłybyśmy nic zrobić.
W tamtym momencie zapragnęłam, by zjawił się ktoś do pomocy. Na niebiosa, jeśli nie Shun, to chociaż niech to będzie Satoru…
– I co teraz? Może powinnyśmy spróbować obrzucić go piaskiem?
Byłam na skraju załamania nerwowego, ale Maria chłodno oceniła sytuację.
– Poczekaj. Jest w porządku, zaczął stawiać opór.
Minoshiro zaczął gładzić szczypce kraba swoimi czułkami, tak, jakby chciał go uspokoić. Tygrysi krab powoli przestał się ruszać, a z jego ust wydobyła się piana i bąbelki.
Nagle z pleców minoshiro wystrzeliły trzy kolejne macki, które zaczęły falować, jakby gestykulując coś do kraba. Czułki oddzieliły się od ciała minoshiro i upadły na piasek, nie przestając się wić.
Krab pozostał w bezruchu, cały czas uczepiony minoshiro i plujący pianą.
Wciąż zwijając się z bólu, minoshiro uniósł dwa kolejne czułki, pomachał nimi dziko przed oczami kraba i pozwolił im opaść na ziemię
Teraz w piasku leżało już pięć macek. Tygrysi krab nadal nie reagował, a minoshiro zamarł w bezruchu.
Po około połowie minuty ponownie zaczął się ruszać, lecz tym razem znacznie agresywniej. Tymi ze swoich kolców, które nie pozostawały w ucisku kraba, zaczął okładać pancerz napastnika. Jeden cios, drugi, trzeci. Za czwartym razem uniósł tylko jeden, nasączony toksyną kolec, naprężył go, wkładając w to całą swoją siłę, a następnie odrzucił go. Odpadając, wbił się on w szczypce tygrysiego kraba.
Skorupiak rozluźnił chwyt. Minoshiro zdołał się oswobodzić i najkrótszą drogą pognał w kierunku wody. Ignorując niedoszłą ofiarę, krab tygrysi podniósł dwie z leżących na piasku macek i zaczął je jeść.
– Cóż, wygląda na to, że mu się udało – powiedziała Maria.
Uśmiechała się, ale wyglądało to bardziej na wymuszony grymas. Maria niezbyt przepadała za zwierzętami i najprawdopodobniej los minoshiro był jej zupełnie obojętny; ze względu na mnie udawała jednak, że jest inaczej.
– Ale stracił sześć czułków, biedactwo.
– To jednak niezbyt wygórowana cena za życie, prawda? W przeciwnym wypadku zostałby zjedzony.
Kiedy minoshiro nie jest w stanie uciec krabowi tygrysiemu, odrzuca swoje czułki jako przynętę, w nadziei, że zostanie wypuszczony przez chcącego je zjeść napastnika. To interesujące zjawisko karty przetargowej, które tu występuje, nie jest spotykane u innych zwierząt. Ilość czułków, którą minoshiro będzie skłonny odrzucić jest funkcją jego sprawności fizycznej i poziomu głodu kraba.
Jeżeli te specyficzne negocjacje się nie powiodą, minoshiro zaczyna atakować swoimi kolcami. Krab swoją siłą może pokonać minoshiro; jeżeli jednak kolec odnajdzie lukę w pancerzu i wśliźnie się w nią, istnieje duża szansa, że napastnik zginie.
Tak racjonalne zachowanie jest zaskakujące, gdy mówimy o dwóch niezbyt inteligentnych gatunkach. Prawdopodobnie jednak wypuszczanie minoshiro po tym, jak odrzucą macki jest dla krabów tygrysich po prostu zdrowym rozsądkiem.

Powróćmy do letniego obozu.
Następnego poranka przystąpiliśmy do przyrządzania śniadania; zrobiliśmy też trochę przeznaczonych na obiad ryżowych kulek, które włożyliśmy do menażek. Następnie zwinęliśmy namioty, zasypaliśmy dziury po tyczkach, zatarliśmy ślady po ognisku, wrzuciliśmy wszystko z powrotem na łodzie i wyruszyliśmy.
Płynęliśmy rzeką wśród oparów porannej mgły, używając zarówno wioseł, jak i cantusu. Z lewej strony często mogliśmy usłyszeć śpiew ptaków – wysoki, przeciągany trel trznadli łąkowych.
Od chwili gdy tylko wstaliśmy, niebo zasnuwały chmury, co było dość przygnębiające, jednak kilka wdechów porannego, rześkiego powietrza szybko przegoniło resztki mojego zmęczenia.
Ten odcinek rzeki był znacznie szerszy od tego, którym płynęliśmy wczoraj. Prawy brzeg był zaledwie konturem w oddali, często zupełnie zakrytym przez mgłę.
Sięgnęłam pamięcią do lekcji geografii w Szkole Harmonii, podczas których uczyliśmy się o przejściu rzeki Tone w wąską zatokę – Jezioro Kasumigaura.
Dwa tysiące lat temu, Jezioro Kasumigaura było ogromnym śródlądowym zbiornikiem, zwanym Morzem Katori, łączącym to, co dziś jest rzeką Tone z oceanem. W tamtych czasach ujście Tone znajdowało się znacznie dalej na zachód, w Zatoce Tokijskiej.8
Żeby zapobiec częstemu wylewaniu Tone, a także by zwiększyć obszar dostępnej pod uprawy ziemi, Ieyasu Tokugawa zdecydował zmienić bieg rzeki. Po setkach lat ujście rzeki zostało przemieszczone aż do Inunousaki. Wybrany piasek wykorzystano do częściowego zasypania Morza Katori, by zmniejszyć jego powierzchnię, tworząc tym samym Jezioro Kasumigaura. Gdy przeczytałam o tym wielkim projekcie, jaki Ieyasu Tokugawa był w stanie wcielić w życie, zainteresowałam się jego postacią. Niestety, w książkach do historii i geografii, oprócz tej krótkiej wzmianki, nie znalazłam na jego temat nic więcej.
W przeciągu ostatniego tysiąclecia, Rzeka Tone i Jezioro Kasumigaura przybrały obecną postać. Po pierwsze, większość z płynących w stronę Tokio odnóg ponownie połączono z głównym nurtem Tone. Rozumie się samo przez się, że ziemie jałowe, takie jak Tokio nie potrzebują dostępu do wody. Z tego powodu poziom wody w Tone podwyższył się, a w celu zapobiegnięcia powodzi wykopano kanał łączący rzekę z Jeziorem Kasumigaura. Z tego powodu jego obszar powiększył się, osiągając rozmiary zbliżone do pierwotnych. Pod względem powierzchni zbiornik prześcignął Jezioro Biwa i jest obecnie największym jeziorem Japonii.
Jako że w dzisiejszych czasach dolny bieg Tone przecina środkiem Kamisu 66, zbudowaliśmy liczne kanały służące jako wodne ciągi komunikacyjne. Dlatego też pierwsza wyprawa w górę właściwej rzeki była dla nas dość ekscytująca.
– Hej, płyńmy trochę szybciej – powiedział Satoru.
– Czemu? Nie chcesz się tu trochę porozglądać? – spytałam.
– Podaruję sobie. I tak w tej okolicy nie ma żadnych zwierząt.
– Ale jesteśmy już prawie w miejscu, w którym powinniśmy rozbić obóz na dzisiejszą noc, prawda? – przypomniał nieśmiało Mamoru.
– O czym ty mówisz? Zapomniałeś już o prawdziwym celu tej wyprawy? Mamy szukać złych minoshiro i bombopsów, nie? Dalej, pokonajmy tą zatokę i schodźmy na ląd.
– Umm… Słoneczny Księciunio mówił, że nie wolno nam płynąć na najdalszy koniec jeziora. Jeśli tam wysiądziemy…
Tym razem wyglądało na to, że nawet Maria się waha.
– Będzie w porządku. Tylko rozejrzymy się szybko po okolicy i wracamy – odparł Satoru z nonszalancją, wiosłując naprzód.
– Co powinniśmy zrobić? – spytałam Shuna, wyglądającego na głęboko pogrążonego w myślach. Nie spodziewałam się odpowiedzi, którą usłyszałam.
– Byłoby nieciekawie, gdyby się o tym dowiedziano. Myślę jednak, że w przyszłości możemy nie mieć kolejnej okazji by odwiedzić to miejsce, więc chcę pójść się rozejrzeć.
Te słowa przesądziły o naszej decyzji. Satoru wyszedł z przebiegłą propozycją, byśmy udali się do miejsca planowanego postoju i podłożyli fałszywe ślady, żeby wyglądało to tak, jakbyśmy rzeczywiście spędzili tam noc.
– W ten sposób, gdy pojawi się tu następna grupa, pomyślą, że rzeczywiście tu byliśmy, racja? – Satoru brzmiał na zadowolonego z siebie. Nigdy nie widziałam, by był choć w połowie tak szczęśliwy po zrobieniu czegoś rzeczywiście godnego pochwały.
Ponownie przecięliśmy jezioro, przekraczając bezpieczną prędkość. Niewielka rybitwa przeleciała nad naszymi głowami, wyzywając nas do wyścigu, lecz Sakuramasu 2 dogonił ją w kilka sekund. Ptak zakreślił krąg i odleciał, znikając nam z pola widzenia.
Przeciągnęłam się, pozwalając by owiewał mnie wietrzyk. Już wcześniej zdjęłam kapelusz, nie chcąc by został zdmuchnięty, i pozwoliłam swobodnie powiewać włosom. Moje ponczo trzepotało i szeleściło na wietrze. Sceneria nie była męcząca, pomimo, że nie widziałam wokół nic prócz wody. Wyglądające zza chmur słońce odbijało się olśniewającym blaskiem w krystalicznie czystej wodzie, a rozpryskujące się pod łódką krople tworzyły w powietrzu miniaturowe tęcze. Tak bardzo zapatrzyłam się w ten widok, że dopiero po dłuższej chwili uświadomiłam sobie, że coś dzieje się z moim wzrokiem. Obraz zaczął mienić się wieloma kolorami, a w kącikach oczu pojawił się świetlny powidok.
Gdy się odwróciłam, zobaczyłam Satoru, intensywnie wpatrującego się w taflę jeziora. Próbując coś poruszyć, jak na przykład kajak czy wodę, najpierw trzeba skoncentrować się nad obszarem przed łodzią i spróbować zredukować odległość. Żeby móc płynąć po osiągnięciu dużej prędkości konieczne jest wyobrażenie sobie, że odpycha się wodę i ślizga po jej powierzchni.
Obydwa sposoby wymagają dużej koncentracji i stają się męczące po pewnym czasie. Doliczając do tego fakt, że kajak cały czas się porusza, a wzrok utkwiony jest cały czas w jednym miejscu, łatwo jest nabawić się choroby morskiej.
Satoru dostrzegł, że się na niego patrzę i odetchnął z ulgą.
– Przepłynęliśmy już kawał drogi, może chciałabyś się ze mną zamienić? – spytał.
– Chyba nie dam rady – odparłam, kiwając powoli głową.
– Co to ma niby znaczyć? – w odpowiedzi Satoru dało się wyczuć lekką złość.
– Coś dziwnego stało mi się z oczami, chyba zbyt długo patrzyłam na odbijające się słońce – wyjaśniłam.
Satoru spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Cóż, nic chyba na to się nie poradzi. Będę musiał wiosłować przez resztę drogi – powiedział.
Przeprosiłam go i wtedy nagle przypomniało mi się, że w plecaku mam parę okularów przeciwsłonecznych. Wyjęłam je i założyłam na nos. To był prezent od ojca, wykonany na jego specjalne zamówienie przez rzemieślnika. Były zrobione z wysokiej klasy szkła z dodatkiem specjalnej mieszanki barwników z marzany barwierskiej i persymony, które skutecznie blokowało promienie słońca. Powinnam była założyć je już na samym początku wyprawy.
Gdy tylko wsunęłam je na nos, wszystko stało się o odcień ciemniejsze, ale przynajmniej oczy przestały mnie boleć.
W przypadku wystąpienia jakichkolwiek kłopotów ze wzrokiem, używanie cantusu było nam zabronione. Ktoś tak wprawny jak Shisei Kaburagi mógł korzystać z mocy w kompletnych ciemnościach; początkujący, tacy jak my, musieli widzieć to, co robią aby wykreować w umyśle prawidłowy obraz.
Przepłynęliśmy Jezioro Kasumigaura w godzinę. Gdy przemierzaliśmy jego najgłębszą część, wśród gęstwiny trzcin coś donośnie zapluskało, a w wodzie przemknął ogromny cień, od razu znikając. Cokolwiek to było, wydawało się mieć kształt diamentu, więc najprawdopodobniej widzieliśmy kraba tygrysiego. Skoro w pobliżu nie było morskiego wybrzeża, to, jak sobie uświadomiłam, tygrysie kraby musiały być znacznie lepszymi pływakami niż przypuszczałam.
Spoza trzcin wyłaniał się głęboki las i płynąca przez niego rzeka o zielonkawym kolorze wody. Przed wypłynięciem poszukaliśmy paru informacji i dowiedzieliśmy się, że nosi ona nazwę Sakura. Góra Tsukuba powinna być tuż na wprost nas, lecz skrywały ją wysokie drzewa.
Kawałek dalej, rzeka dzieliła się na dwa odgałęzienia. Nie byliśmy pewni, która drogę wybrać, więc zdecydowaliśmy się na lewą odnogę, ponieważ jej nurt był żwawszy. Po przebyciu około kilometra dojrzeliśmy znajdującą się na wprost Górę Tsukuba. Rzeka Sakura kierowała się ku północy z zachodniej strony góry. Gdybyśmy się jej trzymali, zbyt mocno oddalilibyśmy się od szczytu; przybiliśmy więc w tym miejscu do brzegu.
– Tak! Udało się nam! – wykrzyczał Shun, wychodząc jako pierwszy na ląd.
Podążyłam w jego ślady, a za mną poszli Maria, Mamoru i wreszcie ostatni Satoru, wyglądający na wyczerpanego samotnym wiosłowaniem przez całą drogę. Szybko pobiegł w krzaki,  a po chwili usłyszeliśmy, że wymiotuje. Poczułam w piersi ukłucie winy.
Ukryliśmy kajaki wśród trzcin. Oddaliliśmy się na taką odległość, że było mało prawdopodobne, że ktoś nas zauważy, jednak zrobiliśmy to dmuchając na zimne. Aby nie pozwolić, by łódki same odpłynęły, zakotwiczyliśmy je głęboko w mule.
– I co teraz? Niedługo pora obiadu – zauważył Mamoru, rozglądając się po nas z nadzieją.
– Wejdźmy najpierw na szczyt i rozejrzyjmy się stamtąd. Weźcie ze sobą tylko lekkie rzeczy, obiad możemy zjeść, gdy dotrzemy na miejsce.
Ponieważ Satoru wciąż był oszołomiony, Shun zaproponował siebie na przewodnika. Zazwyczaj narzekaliśmy, gdy dowodził Satoru, natomiast za Shunem wszyscy podążaliśmy z chęcią. Zarzuciliśmy plecaki na ramiona i rozpoczęliśmy wędrówkę na górę.
Wspinaczka po bezdrożach okazała się trudniejsza niż się spodziewaliśmy. Ten, kto szedł z przodu musiał bez ustanku wykorzystywać cantus do usuwania z drogi bluszczu i zarośli. Zajęcie to było jednak tak męczące, że co pięć minut musieliśmy się zmieniać.
Na domiar złego, w okolicy roiło się od oszałamiającej wręcz liczby leśnych komarów, meszek i innych owadów-krwiopijców. Te insekty nie mogły przekraczać Świętej Bariery, co było powodem, dla którego było ich tutaj aż tyle. Mimo tego, że nie przestawaliśmy ich zabijać, wciąż nadlatywały kolejne. Musieliśmy nieprzerwanie używać mocy, co zużywało dużo energii, a ponieważ moje okulary utrudniały zobaczenie najmniejszych owadów, byłam zmęczona jeszcze bardziej.
Dlatego też, gdy nagle naszym oczom ukazał się dziwny, opuszczony budynek, wszyscy oniemieliśmy.
– Co to takiego? – spytała Maria.
Jej głos brzmiał nieswojo i był ku temu powód. Budowla dorównywała rozmiarami sali zgromadzeń z Kamisu i była pokryta tak gęstą warstwą bluszczu i porostów, że wyglądała niczym uśpione monstrum wyrosłe z samego lasu.
– To prawdopodobnie świątynia Góry Tsukuba… – powiedział Satoru, zerkając na starą mapę, którą ze sobą zabrał.
Zdawało się, że po powrocie na stały ląd Satoru w mniejszym lub większym stopniu odzyskał energię, chociaż było widać, że jeszcze nie doszedł w pełni do siebie.
– Świątynia? – zapytałam, hamując z trudem pisk, ponieważ wdepnęłam właśnie na ropuchę. To były paskudne stworzenia, kręcące się po całej górze.
– Ma przynajmniej dwa lub trzy tysiące lat. Ten budynek prawdopodobnie już tysiąc lat temu był uważany za potwornie stary – dodał Shun.
– Zjemy tutaj? – spytał Mamoru.
Wszyscy bez wątpienia byli głodni, ale perspektywa obiadu w tym miejscu nie była zachwycająca.
Miałam właśnie zaprotestować, gdy z lewej strony dobiegł mrożący krew w żyłach wrzask. Pomyślałam, że najpewniej ktoś jeszcze rozdeptał ropuchę, lecz gdy się obejrzałam, zobaczyłam nieruchomego niczym głaz Satoru. Shun także zerwał się z miejsca, lecz po chwili i on zastygł w bezruchu.
– Co się dzieje? – spytałam. Wtedy uświadomiłam sobie, ze wszyscy czworo znieruchomieli jak posągi. Gdy obejrzałam się w kierunku, w którym patrzyli i zobaczyłam to co oni, nie mogłam powstrzymać krzyku.
Patrzyłam wprost na dziwaczną kreaturę, jakiej nigdy wcześniej nie widziałam.
Szybko przyszły mi namyśl dwie nazwy – zły minoshiro i fałszywy minoshiro. To coś na pierwszy rzut oka definitywnie wykazywało podobieństwo do minoshiro, ale gdy się dobrze przyjrzałam, okazało się zupełnie odmienne. Stwór miał jakieś pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt centymetrów długości, gumowatą skórę, która bez przerwy kurczyła się i rozszerzała, sprawiając, że części jego ciała bezładnie nadymały się i zapadały. Na plecach miał kępki półprzezroczystych kolców, przypominających jeża morskiego, z których każdy mienił się innym kolorem tęczy. Nieprzerwanie zmieniające się barwy nakładały się na siebie i mieszały ze sobą, tworząc w powietrzu połyskliwe wzory. Nawet patrząc przez okulary przeciwsłoneczne, czułam jak te piękne światła wprowadzają mnie w stan otępienia.
Fałszywy minoshiro powoli oddalił się w kierunku świątyni, pozostawiając za sobą świetlisty ślad.
Mój własny wrzask sprawił, że coś jakby ocknęło się w moim umyśle. Odwróciłam się do Shuna i Satoru i zaczęłam do nich krzyczeć.
– Szybciej… Satoru! Shun! Złapcie go, ucieka!
Żaden z nich jednak nawet nie drgnął; po prostu patrzyli na fałszywego minoshiro.
Miałam już zamiar wykorzystać cantus, ale się zawahałam. Jak mówiłam wcześniej, bardzo niebezpieczne było używanie mocy prze różne osoby na tym samym przedmiocie. Jeżeli ktoś wcześniej zdążył wybrać cel i skupić się na nim, lepiej dla pozostałych było powstrzymać się od korzystania z cantusu, bez względu na okoliczności.
Zarówno wzrok Shuna, jak i Satoru utkwiony był w fałszywym minoshiro. Zazwyczaj coś takiego oznaczało, że korzystają z mocy, ale pomimo tego pozostawali przykuci do ziemi.
Mimo, że naprawdę upłynęło zaledwie kilka sekund, miałam wrażenia, jakby to była cała wieczność. Fałszywy minoshiro wpełznął spokojnie w wysoką trawę, znikając pod głównym gmachem świątyni.
Nie mogłam zrozumieć, dlaczego cala czwórka moich przyjaciół nadal nie może się ruszyć i nie miałam pojęcia, co zrobić. Właściwie to nie wiedziałam nawet, co dokładnie sprawiło, że znaleźli się w takim stanie. Chciałam potrząsnąć ich za ramiona, by ich obudzić, ale powstrzymała mnie irracjonalna obawa, że jeżeli to zrobię, to padną martwi na ziemię.
Co zadziwiające, pierwszą osoba, która wybudziła się z letargu okazał się Mamoru.
– Jestem głodny… – powiedział cichym głosem, rozglądając się wkoło.
– Ee…Co się właśnie stało?
Maria, Satoru i Shun odzyskali zmysły i przewrócili się na ziemię. Satoru wyglądał na naprawdę chorego, a Shun przecierał oczy.
– Czy my umarliśmy?
Jak na ironię, pytanie Marii było tym, co ostatecznie nas wszystkich dobudziło.
– Tamta historia była najprawdopodobniej zmyślona, nie przejmuj się nią – zajęczał Satoru.
Zabrzmiało to tak, jakby przede wszystkim miał zamiar udawać, że to nie on był osoba, która nagadała nam tamtych bzdur.
– Abstrahując od tego, co takiego się stało, że nie mogłem się poruszyć?
– Ja też nie. Ale czemu? Satoru? – Maria nerwowo przycisnęła ramiona do ciała.
– Nie wiem. Gdy tylko zobaczyłem światła, poczułem zupełną pustkę w głowie i nie mogłem się skupić, nieważne jak usilnie próbowałem.
– Ach! – wykrzyknęłam. – To zupełnie tak, jak wtedy, racja? Tak jak wtedy gdy byliśmy w Świątyni Czystości, patrząc w płonący na ołtarzu ogień…
– Rozumiem – powiedział Shun, podnosząc się z ziemi. – W takim razie to ma sens. Zostaliśmy zahipnotyzowani.
– Co to znaczy?
– To starożytna technika kontrolowania ludzi. Poprzez sugestię można sprawić że ktoś zaśnie, powie prawdę lub wykona dowolne polecenie.
Nie miałam pojęcia, gdzie Shun mógł dowiedzieć się czegoś takiego.
– Ale Saki nic się nie stało, krzyczała do nas, żebyśmy go złapali i w ogóle. Może taka z niej ciemna masa, że jest na to odporna?
– Nie, nie jestem – odwarknęłam. – To dzięki temu, że miałam okulary przeciwsłoneczne.
Spośród nas wszystkich to definitywnie Mamoru był najmniej bystry; powstrzymałam się jednak przed powiedzeniem tego na głos.
– Hipnoza wykorzystuje mrugające czerwone i niebieskie światła. Czerwone szkła okularów prawdopodobnie osłabiły jej efekt. Pokaż mi je na chwilkę.
Kiedy byłam zajęta zastanawianiem się, gdzie, u diabła, udało mu się dowiedzieć tych wszystkich rzeczy, wziął moje okulary, założył je i spojrzał na niebo.
– Ale skoro tylko Saki może korzystać z cantusu, trudno będzie nam schwytać to coś. Najwyraźniej lubi chować się w ciasnych szczelinach.
– Na to wygląda. Hej, czy nie powinniśmy już wracać? – spytała Maria z osobliwym rozdrażnieniem.
– Czemu nie wrócimy do kajaków i nie zjemy obiadu? – jęknął Mamoru. Nie byłam pewna czy jak zwykle się boi, czy po prostu jest głodny.
Nagle do głowy przyszedł mi pewien pomysł.
– No dobra! Możemy go złapać!
Cała czwórka spojrzała z zaniepokojeniem, ale gdy tylko wyjaśniłam im swój plan, wszystkie obawy zostały wyparte przez nadzieję i ekscytację. Nie mogłam zaprzeczyć, że było to dla mnie impulsem do działania.
Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, jak wielkie następstwa przyniesie ze sobą schwytanie fałszywego minoshiro.

– Super, jest świetnie. Mamy tu wielki okaz – powiedział z satysfakcją Satoru, który zdążył już trochę dojść do siebie.
– Te typki wyglądają na całkiem smacznych. – Po tym, jak Mamoru zjadł obiad, również w jego głosie dało się usłyszeć znacznie więcej energii.
– Jesteś chyba jedyną osobą na świecie, która uważa, że one wyglądają apetycznie. – Shun wyglądał na lekko przerażonego.
Ja czułam się podobnie. Tuż przed nami, dwa metry nad ziemią lewitowały trzy kraby tygrysie. Wbrew naszym oczekiwaniom zwisały spokojnie, potulnie wypuszczając z ust bąbelki i wcale nie próbowały uciekać. Wszystkie trzy były cętkowane, zielono-brunatne, a ubarwienie największego z nich przypominało jakąś mapę. Osobnik średniej wielkości miał na pancerzu cienkie paski, przypominające korzenie roślin, natomiast najmniejszy był upstrzony zielonkawymi plamkami, przypominającymi porosty.
Satoru, wykorzystując swój cantus, odwrócił największego z nich do góry nogami i spojrzał na jego podbrzusze. Krab nagle szarpnął się, gdy jego średniej wielkości towarzysz przeleciał mu przez pole widzenia. Wyglądało to jakby płynął w powietrzu, groźnie zaciskając szczypce.
– Ho ho. Co mu nie pasuje? – powiedział Satoru. Uśmiechnął się nerwowo, próbując zamaskować fakt, że właśnie z trudem powstrzymał się, by nie uciec w popłochu.
Związaliśmy kraby kilkoma pnączami winobluszczu. Trudno było to zrobić w taki sposób, by mogły poruszać się w miarę swobodnie, pozostając jednak przez cały czas pod naszą kontrolą. Maria próbowała obwiązać końcówki pnączy wokół wystających z ich skorup kolców, tworząc uprzęże, ale kraby okazały się sprytniejsze, niż przypuszczaliśmy. Cały czas próbowały szczypcami rozluźniać węzły i zrzucać z siebie pnącza. Ostatecznie musieliśmy przewlec je przez bambusowe pnie, żeby uniemożliwić krabom ich przecięcie.
Pomimo, że musieliśmy włożyć w to więcej wysiłku niż zakładaliśmy, byliśmy zadowoleni z uzyskanego efektu. Widok trzech smyczy, na końcu których uwiązane były kraby tygrysie przywiódł mi na myśl starożytną metodę połowu ryb z wykorzystaniem kormoranów. Ruszyliśmy na poszukiwanie fałszywego minoshiro, cały czas uważając na kraby i pilnując, by nie zbliżyły się zbyt mocno do siebie.
Spodziewaliśmy się, że związanie i prowadzenie na uwięzi nie przypadnie krabom do gustu, ale byliśmy w błędzie. Nawet, jeśli były niezadowolone, to nie dało się tego wywnioskować, gdyż wszystkim, czym się zajmowały, było jedzenie. Wszystko, co było żywe i miało nieszczęście znaleźć się w zasięgu ich szczypiec było rozszarpywane i pożerane.
Na początku obawialiśmy się, że gdy kraby nasycą już swój głód, zaprzestaną poszukiwać jedzenia. Zamiast tego jednak szły wciąż naprzód, rozczłonkowując napotkane ofiary ostrymi kleszczami. Widok wijących się w agonii węży i ropuch wydawał się trochę je zniechęcać, ale po chwili kontynuowały marsz.
Ta metoda poszukiwań nie była zbyt przyjemna; gdyby nie przyniosła oczekiwanego efektu, wszyscy z pewnością byliby na mnie źli. Na szczęście jednak nie minęło więcej jak pół godziny, gdy prowadzony przez Marię krab trafił w dziesiątkę.
– Wygląda na to, że znowu coś złapał – powiedziała Maria, zaglądając pod kapliczkę i krzywiąc się. – Tym razem to chyba coś dużego…
Wszyscy wzdrygnęliśmy się, słysząc te słowa. Krab pożerający jakiegoś większego ssaka z pewnością nie był widokiem, który chcielibyśmy ujrzeć.
– Wyciągnij go i sprawdź – powiedział Satoru, obracając się.
– Pomóż mi.
– Sama możesz to zrobić, nie? Po prostu wykorzystaj cantus do pociągnięcia za liny.
– Ale to jest takie odrażające. – Maria spojrzała na nas błagalnym wzrokiem.
Muszę się przyznać, że zignorowałam prośbę najlepszej przyjaciółki, udając, że jestem zajęta własnym krabem tygrysim. Wciąż było mi trochę niedobrze po tym, jak przed chwilą zobaczyłam kraba Satoru wypruwającego wnętrzności swojej ofierze.
– W takim razie ja to zrobię – niespodziewanie zgłosił się Mamoru.
Podczas gdy w dwójkę zaczęli wyciągać kraba, pozostali z nas odsunęli się, spodziewając się jakiegoś nieprzyjemnego widoku.
– Patrzcie, ma go – powiedział Shun. Słysząc to, wszyscy spojrzeliśmy na kraba.
– Fałszywy minoshiro! – wykrzyknęła Maria.
Zdążyłam założyć okulary w samą porę. Krab tygrysi wyłonił się, trzymając sztywno zdobycz w obu parach szczypiec. Nie ulegało wątpliwości, że był to ten sam osobnik, który wcześniej nam uciekł. Pomimo, że krab ściskał go tak kurczowo, że wydawało się, że zaraz przetnie go na pół, fałszywy minoshiro z całych sił próbował się wyrwać. Gdy nas zobaczył, wszystkie kolce na jego plecach wystrzeliły w górę, a ich końcówki zaczęły świecić.
– Shun! Satoru! Szybko, łapcie go! – krzyknęłam, uświadamiając sobie w tej samej chwili, że znaleźliśmy się w takiej samej sytuacji, jak poprzednio.
Wszyscy oprócz mnie stali jak sparaliżowani. Każdy z nich uległ hipnozie minoshiro.
Wszystko pozostało na mojej głowie. Tym razem miałam przynajmniej silnego partnera po swojej stronie. Sojusznika o prymitywnym, odpornym na hipnozę umyśle i o zaciekłej determinacji, nie pozwalającej uciec jego ofierze – morderczego, plującego bańkami kraba tygrysiego.
Nie licząc ochronnego działania okularów, wiedziałam już też, że nie mogę patrzeć na tworzone przez migoczące światła wzory, więc udało mi się zachować trzeźwość myśli. Patrząc przez przymrużone oczy, zaczęłam metodycznie wykręcać i ciągnąć błyszczące kolce.
– Proszę o zaprzestanie destrukcyjnej działalności.
Niosący się echem, żeński głos nagle pojawił się znikąd, sprawiając, że się przestraszyłam.
– Kto tu jest? Gdzie jesteś?
– Niszczysz własność biblioteki publicznej. Natychmiast zaprzestań swojej destrukcyjnej działalności.
Głos dochodził od fałszywego minoshiro.
– To dlatego, że próbowałeś nas zahipnotyzować.
– Wykorzystanie obronnej hipnozy świetlnej przez machiny terminalowe jest prawnie dopuszczone rozporządzeniem 488722, paragraf 5. Natychmiast zaprzestań swojej destrukcyjnej działalności.
– Jak ty skończysz nas hipnotyzować, to ja przestanę wyrywać te twoje świecące dzyndzle.
– Ponawiam ostrzeżenie. W tej chwili zaprzestań swojej destrukcyjnej działalności – powtarzał uparcie fałszywy minoshiro.
– Ja też cię ostrzegam. Jeśli natychmiast nie przestaniesz, ja również nie odpuszczę. Wyrwę ci te wszystkie świecidełka!
Ku mojemu zdziwieniu, fałszywy minoshiro przestał świecić. Wyglądało na to, że tak prosta groźba była wystarczająca.
– Wszystko z wami w porządku?
Cała czwórka nadal wyglądała na mocno zamroczonych.
– Przerwij hipnozę, już! Albo znowu zacznę je wyrywać – ostrzegłam.
– Efekty hipnozy świetlnej ustępują po upłynięciu określonego czasu. Zgodnie z raportem numer 49463165 Narodowego Instytutu Psychiatrycznego nie stwierdza się występowania obserwowalnych skutków ubocznych – odpowiedział pospiesznie fałszywy minoshiro.
– Przerwij ją. Teraz. Albo…
Nie musiałam kończyć zdania. Fałszywy minoshiro nagle wydał z siebie przeszywający dźwięk. Instynktownie skuliłam się, zasłaniając uszy. Czwórka moich przyjaciół zaczęła ponownie się poruszać, zupełnie jakby obudzili się ze snu.
Powoli odwróciłam się do minoshiro; w myślach kłębiły mi się setki pytań, które chciałam mu zadać.
– Kim jesteś? Czym jesteś?
– Jestem Filią Tsukuby Biblioteki Zgromadzenia Narodowego.
– Biblioteki?
– Jeżeli ciekawi was mój model i wersja, jestem Zautomatyzowanym Archiwum Panasonic, wersja Autonomicznie Ewoluująca SE-778H Lambda.
Nie byłam pewna, co to oznacza, ale niezależnie od tego, czym był ten stwór, sposób w jaki się przedstawił był absurdalny. To zupełnie tak, jakby ktoś zaczepił cię na ulicy, mówiąc: „Cześć, nazywam się Biblioteka Narodowa” albo „Witaj, jestem szkołą”.
– Mówisz, że właściwie to jesteś biblioteką? – spytałam ostrożnie.
– Tak.
Przyjrzałam się uważnie fałszywemu minoshiro. Teraz, gdy przestał wić się i świecić, ewidentnie dało się dostrzec, że jest stworzony ludzkimi rękoma.
– W takim razie, gdzie są książki?
– Wszystkie źródła drukowane na papierze uległy rozkładowi bądź zaginęły w wyniku wojen i innego rodzaju destrukcyjnych działań. Istnienie jakichkolwiek pozostałości nie zostało potwierdzone.
– Nie wiem właściwie, co masz na myśli, ale istotą sprawy jest to, że nie ma książek? Czyli jesteś tylko pustą biblioteką?
– Wszystkie informacje są zmagazynowane w ośmiuset dziewięćdziesięciu petabajtach pamięci holograficznej.
Nie miałam pojęcia, o czym on mówi.
– Jeśli próbujesz zamącić nam w głowach tym dziwnym językiem, to może rzeczywiście powinnam po prostu wyrwać ci te czułkowate wypustki.
Grożenie nie należało do czynności, które sprawiały mi szczególną przyjemność.
– Zawartość książek jest przechowywana w moim wnętrzu i można do niej uzyskać dostęp w dowolnym momencie – odparł niezwłocznie.
Tym razem było już lepiej, choć wciąż było dla mnie niejasne, na jakiej zasadzie ma to działać.
– Co to za książki? – spytał Satoru swobodnym tonem.
– Wszystkie 38,246,506 woluminów opublikowanych w Japonii do roku 2129 oraz 671,630 publikacji encyklopedycznych napisanych po angielsku oraz w innych językach.
Cała nasza piątka wymieniła zdumione spojrzenia. Największa biblioteka Kamisu 66, znajdująca się w Zbożowym Kręgu, posiadała nieco poniżej trzech tysięcy ogólnodostępnych tomów; jeżeli doliczyć do tego księgi przechowywane w podziemiach, łączna liczba sięgnęłaby może dziesięciu tysięcy. Upchanie w ciele tak małym jak minoshiro ponad cztery tysiące razy większej liczby publikacji było bzdurą, jakiej nawet Satoru nie odważyłby się powiedzieć.
– To, że są dostępne w dowolnym momencie, oznacza, że możesz przeczytać je, kiedy tylko zapragniesz?
– Zgadza się.
– Więc jeśli zadałabym ci pytanie, mógłbyś wyszukać wśród swoich zbiorów książkę zawierającą odpowiedź? – spytałam z powątpiewaniem.
– Tak. Średni czas wyszukiwania wynosi sześćdziesiąt nanosekund – odparł z dumą fałszywy minoshiro, lub raczej Filia Tsukuby Biblioteki Zgromadzenia Narodowego.
Nie miałam pojęcia, ile to jest sześćdziesiąt nanosekund, ale przypuszczałam, że to czas zbliżony do sześćdziesięciu sekund.
– W-więc… Chciałabym się zapytać…!
Nagle stałam się niesamowicie podekscytowana. Mogłam dostać odpowiedzi na wszystko, co do tej pory było dla mnie niejasne. Setki pytań naraz zakotłowały się w mojej głowie. Miałam właśnie się odezwać, gdy nagle wtrącił się Satoru, zadając najbardziej bezużyteczne pytanie na świecie.
– Dlaczego tutaj jest aż tyle ropuch? – zapytał.
– Dlaczego tak wyglądasz, skoro jesteś biblioteką? – spytała Maria.
Shun również wyglądał, jakby chciał się czegoś dowiedzieć, ale wciąż był zbyt zamroczony po hipnozie, by móc sklecić spójne zdanie.
– Chcę… Chcę zapytać… – W końcu zdecydowałam się czego najbardziej pragnę się dowiedzieć. – Czy Bestie naprawdę istnieją? I co z karmicznymi demonami?
Czekaliśmy z zapartym tchem. Upłynęło sześćdziesiąt sekund, później dwie minuty, trzy, ale fałszywy minoshiro nie odezwał się.
– Hej, czemu nie odpowiadasz? – Satoru wyczerpał swoje pokłady cierpliwości.
– Aby uzyskać dostęp do funkcji wyszukiwania, konieczna jest rejestracja użytkownika – odparł, nie zdradzając nawet cienia poczucia winy za to, że kazał nam tak długo czekać.
– Rany, nie mogłeś nam tego od razu powiedzieć? – powiedział Satoru z wyrzutem.
– Jak mamy się zarejestrować?
Fałszywy minoshiro zignorował Satoru i odpowiedział na pytanie Marii.
– Musicie mieć ukończone co najmniej osiemnaście lat i potwierdzić nazwisko, adres i wiek poprzez przedstawienie jednego z następujących druków: prawa jazdy, karty ubezpieczeniowej z adresem, paszportu z wpisaną pełną datą urodzenia i obecnym adresem zamieszkania, legitymacji studenckiej zawierającej adres i datę urodzenia, zaświadczenia meldunkowego wydanego w ciągu ostatnich trzech miesięcy bądź innego oficjalnego dokumentu potwierdzającego tożsamość, którego ważność nie wygasła.
– Osiemnaście? Ale my…
– Ponadto, następujące formy identyfikacji są nieuznawane: identyfikator pracowniczy, legitymacja studencka bez adresu lub daty urodzenia, bilet sieciowy, karty kredytowe…
Fałszywy minoshiro najwyraźniej wymieniał używane w przeszłości dokumentach. Mieliśmy mgliste pojęcie o tym, o czym mówił, ponieważ nauczono nas trochę o tamtej dziwnej epoce, w której kawałek papieru był więcej wart od człowieka.
– A co, jeśli nie mamy żadnej z tych rzeczy? – spytałam.
– Jeśli rejestracja użytkownika nie zostanie dokończona, usługi wyszukiwania pozostaną niedostępne – odparł minoshiro niezmiennym, spokojnym tonem.
– No więc nie ma rady. Muszę rozedrzeć cię na sztuki, kawałek po kawałku, żeby dostać się do książek, które są w twoim wnętrzu.
– Destrukcyjna działalność jest prawnie usankcjonowaną zbrodnią.
– Od czego powinniśmy zacząć? Może wyrwać mu czułki, a potem przeciąć go na pół? – spytałam Satoru, wykonując gest rozrywania.
– Hmm, spójrz jaką ma gumowatą skórę. Na początek powinniśmy go oskórować. – Satoru rzucił mi chytre spojrzenie, wyczuwając mój plan.
– Wymóg przedstawienia dokumentów został uchylony. Rozpoczęto proces rejestracji użytkownika! – powiedział głośno minoshiro, cały czas tym samym, kojącym, żeńskim głosem. – Każdy z użytkowników jest proszony o wyraźne wypowiedzenie nazwiska.
Po kolei stawaliśmy przed fałszywym minoshiro, mówiąc swoje imiona.
– Wzór tęczówki, wzorzec głosowy oraz RM głowy potwierdzone. Rejestracja użytkownika zakończona. Shun Aonuma, Maria Akizuki, Satoru Asahina, Mamoru Itou, Saki Watanabe, usługi wyszukiwania są dla was dostępne przez trzy lata licząc od dzisiaj.
– W porządku, w takim razie: czemu jest tutaj tyle ropuch?
Shun zasłonił prawą dłonią usta Satoru. – Jest cała góra pytań, które moglibyśmy zadać, lecz najpierw chcę usłyszeć odpowiedź na to, które zadała Saki… Czy Bestie naprawdę istnieją? A co z karmicznymi demonami?
Tym razem na odpowiedź fałszywego minoshiro nie musieliśmy czekać nawet sekundy.
– Słowo „Bestia” zwróciło 671,441 wyników w bazie danych. Można je podzielić z grubsza na dwie kategorie: 1. Stworzenia, które bywały widywane w zamierzchłej przeszłości, często zwane demonami, ghulami, duchami i podobnymi imionami, nie istniejące w rzeczywistości; 2. Pojęcie wprowadzone w ostatnich latach istnienia starożytnej cywilizacji, którym określano osoby cierpiące na zespół Ramana-Klogiusa, zwany też zespołem lisa w kurniku. W obecnej chwili ich występowanie nie jest potwierdzone; istniały jednak w przeszłości i wysoce prawdopodobne jest, że ponownie pojawią się w przyszłości.
Spojrzeliśmy po swoich twarzach. Nie rozumieliśmy w pełni, o czym mówi, ale byliśmy pewni, że usłyszeliśmy coś, czego nigdy by nas nie nauczono; coś, czego definitywnie nie wolno było nam wiedzieć.
– Również karmiczne demony zostały odkryte przed upadkiem starożytnego imperium. Był to powszechny termin, jakim określano ciężkie przypadki zespołu Hashimoto-Appelbauma. Podobnie jak w przypadku Bestii, obecnie ich istnienie jest niepotwierdzone, lecz istnieje duże ryzyko, że ponownie się pojawią.
– To… – zająknął się Shun.
Zobaczyłam, jak z jego twarzy odpływają barwy i boleśnie zrozumiałam, o czym myśli. Nie powinniśmy pytać już o nic więcej. Ostrzeżenie przyszło podświadomie.
Otwieranie puszki Pandory, pomimo świadomości konsekwencji jest jednak elementem ludzkiej natury od zarania dziejów.

1 蓑代衣 (minoshirogoromo) – „zamiennik słomianego płaszczu przeciwdeszczowego”.

2 蓑白 (minoshiro) – „słomiana peleryna/płaszcz przeciwdeszczowy” + „biel”; inny zapis: 霊の代 (minoshiro) – „zamiennik dusz”.

3 海の社 (minoshiro) – prawdopodobnie oznacza „sanktuarium oceanu”.

4 Ryūjin (jap. 龍神 Boski smok) – władca mórz i oceanów w mitologii japońskiej. Mieszkał w znajdującym się na dnie morza Ryūgū-jō (jap. 龍宮城 Smoczy Pałac).

5 Shachihoko (鯱鉾 lub 鯱) – mityczne zwierzę z tygrysią głową i ciałem karpia. Według wierzeń, miały zdolność przywoływania deszczu, więc często przyozdabiano dachy zamków i świątyń ornamentami w ich kształcie, co miało chronić budynki przed pożarami.

6 Słowo “wąż” mżna zapisać jako 巳 (mi), więc Minoshirou oznaczać może „wężowy Shirou”. Prawdopodobnie wspomnianą wężową istotą jest Orochi – legendarny potwór z japońskiej mitologii o ośmiu głowach i ośmiu ogonach.

7 W obu nazwach występuje kanji „mino”, oznaczające słomianą pelerynę przeciwdeszczową.

8 Pierwotny układ rzek: (LINK)             
Zmieniony układ rzek: (LINK)             

poproz2 nasroz2   

Dodaj komentarz