Rozdział 4

Rozdział 4

Następnego ranka, kiedy z nieba zaczął lekko prószyć śnieg, powróciłam samotnie do wioski.
Pomimo, że wspomagałam się cantusem, żeby wprawić narty w ruch, musiałam przebyć tak duży dystans, że gdy dotarłam do celu, ze zmęczenia nie czułam nóg. Bardzo ciążyła mi myśl o Marii i Mamoru; martwiłam się wszystkimi nieznanymi zagrożeniami, jakimi z pewnością usiana była ich przyszłość.
Ostatecznie dotarłam do przystani w Dębowym Gaju i spostrzegłam, że nigdzie w pobliżu nie ma żywej duszy, chociaż zazwyczaj nawet w niedziele w okolicy kręciło się sporo ludzi. Nie zwróciłam jednak na to większej uwagi, myśląc, że po prostu mam szczęście i ciesząc się, że nikt mnie nie zauważył.
Odwiązałam Hakurena 4 i popłynęłam prosto do domu. Żeby się tu dostać, musiałam tak często korzystać z mocy, że nie potrafiłam się już wystarczająco skoncentrować, a ze zmęczenia oczy zaszły mi mgłą. Kajak chwiał się na boki i obijał o brzegi kanału.
Podczas całej drogi z Dębowego Gaju do Wodnego Młyna nie natknęłam się na ani jednego człowieka. W końcu zaczęło do mnie docierać, że coś jest bardzo nie w porządku. Nikt nie przechadzał się nad wodą. Kamisu 66 zdawało się zupełnie wymarłe.
Padający dotąd leniwie śnieg przerodził się w ostrą, mokrą zawieruchę. Na dziobie łodzi zgromadziła się cala sterta białego puchu.
Kiedy w końcu zobaczyłam swój dom, byłam wstrząśnięta. Moi rodzice stali razem na pomoście. Nie mieli ze sobą nawet parasolki, więc całe ich głowy i ramiona pokrywała gruba warstwa śniegu.
– Przepraszam – powiedziałam do nich, skręcając kajakiem w stronę doku. – Nie mogłam wrócić wczoraj do domu…
Uśmiechnęli się do mnie nieznacznie.
– Jesteś głodna? – odezwała się w końcu mama.
Pokręciłam głową.
– Wiem, że musisz być wyczerpana, ale pytała o ciebie Rada Edukacji. Chodź ze mną – powiedział ojciec poważnym tonem.
– Nie możemy pozwolić jej trochę odpocząć? – spytała moja matka błagalnym tonem.
– Nie… Nie wolno nam. To nadzwyczajna sytuacja, zwłaszcza, że poprosili nas o przyjście tak wcześnie.
– W porządku, nie jestem aż tak zmęczona – odparłam, starając się, żeby mój glos brzmiał energicznie.
– No dobrze, popłyniemy kajakiem taty. Saki, możesz się zdrzemnąć po drodze.
Łódź mojego ojca, której używał poza obowiązkami służbowymi, była dwukrotnie większa od Hakurena 4. Zamknęłam oczy, a mama zarzuciła mi pled na ramiona; serce waliło mi jednak tak szybko, że nie byłam w stanie zasnąć. Na przystani w Zbożowym Kręgu ktoś już na nas czekał. To była ta sama kobieta w średnim wieku, która powitała nas dwa lata temu, po naszym powrocie z letniego obozu. Tym razem jednak ewidentnie unikała mojego wzroku.
Podążyłam za rodzicami ośnieżoną ścieżką. Siedziba Rady Edukacji mieściła się tuż obok biblioteki, którą zarządzała moja matka. Budynek był otoczony bambusowym żywopłotem, który skutecznie uniemożliwiał dostrzeżenie z zewnątrz tego, co się za nim znajduje. Weszliśmy przez boczną bramę. Mimo, że nadal padało, dziedziniec został dokładnie odśnieżony i osuszony za pomocą cantusu. Prowadzący do głównego wejścia brukowany chodnik miał około trzydziestu metrów długości. Wewnątrz ciągnął się strasznie długi i wąski korytarz. Pomimo, że z zewnątrz budowla nie przypominała głównej kwatery Komisji Etyki, jej wnętrze było prawie identyczne.
– Nie możecie dalej towarzyszyć córce – zwróciła się do moich rodziców przedstawicielka Rady.
– Jako jej ojciec i burmistrz dystryktu, chcę odpowiadać w jej imieniu. Mam ze sobą odpowiedni wniosek.
– Nie możecie tam z nią wejść. – Kobieta zignorowała prośbę mojego taty.
– Jako osoba odpowiedzialna za bibliotekę mam obowiązek spisać raport z tego przesłuchania. Zrobicie dla mnie wyjątek?
– Przykro mi, ale to nie wchodzi w grę.
Moja matka próbowała wykorzystać swoją pozycję, żeby wywrzeć nacisk na członkinię rady, ale jej prośba również spotkała się ze stanowczą odmową. Rodzice nie mogli już nic więcej zrobić.
– Saki, nie wydaje mi się, że muszę ci o tym mówić, ale proszę, odpowiadaj na wszystkie pytania tak szczerze, jak potrafisz – powiedziała mama, kładąc dłonie na moich ramionach i patrząc mi głęboko w oczy.
– Wiem… Poradzę sobie – odparłam.
Zrozumiałam, co naprawdę chciała mi przekazać. Musiałam ostrożnie szafować prawdą. Od teraz każda zła odpowiedź była równoznaczna ze śmiercią.
Zabrano mnie do dużej sali, urządzonej w zachodnim stylu. Podłoga była wyłożona lśniącym, ciemnym drewnem, a umieszczone wysoko pod sufitem niewielkie okna nadawały pomieszczeniu iście rembrandtowskiego klimatu. Na środku postawiono stół, wyglądający jak ławy używane podczas przyjęć. Siedziało przy nim w rzędzie około dziesięcioro ludzi. Środkowe miejsce zajmowała przewodnicząca Rady Etyki, Hiromi Torigai. Osoby po jej obu stronach musiały być jej podwładnymi.
– Nazywasz się Saki Watanabe? Proszę, usiądź tu.
Głos, który usłyszałam nie należał do Hiromi, a do tęgiej kobiety, która siedziała po jej lewej. Posłusznie usiadłam na jedynym krześle w komnacie.
– Jestem Masayo Komatsuzaki, wiceprzewodnicząca Rady Edukacji. Chcemy zapytać cię o kilka rzeczy. Proszę, żebyś odpowiadała na wszystkie pytania zgodnie z prawdą. Nie kłam i niczego nie zatajaj. Zrozumiałaś?
Ton jej głosu był przyjacielski jak u każdego nauczyciela, ale wpatrywała się we mnie lodowatym wzrokiem. Poczułam przed nią duży respekt.
– Tak – odpowiedziałam bez zbędnych komentarzy.
– Dowiedziałaś się, że chłopiec z twojej grupy, Mamoru Itou, uciekł wczoraj z domu wczesnym rankiem. Czy to prawda?
– Tak – odparłam cicho.
– Kiedy to odkryłaś?
Wiedziałam, że nie ma sensu tego ukrywać.
– Przed rozpoczęciem lekcji – odpowiedziałam szczerze.
– W jaki sposób się o tym dowiedziałaś?
– Powiedziała mi Maria Akizuki.
– Co zrobiłyście później?
– Najpierw poszłyśmy do szkoły, a później, gdy nadarzyła się okazja, wyruszyłyśmy na poszukiwanie.
– Dlaczego nie poinformowałaś o tym swoich rodziców ani nauczycieli?
To było dobre pytanie. Zastanowiłam się przez chwilę.
– Ponieważ miałyśmy nadzieję, że uda nam się go sprowadzić z powrotem zanim stanie się to większym problemem.
– Rozumiem. Można to jednak uznać za próbę ukrycia przed nami waszych działań. Nie zgadzałaś się z decyzją Rady Edukacji i postanowiłaś jej zapobiec, nie mylę się? Jeśli tak, to…
Hiromi wyszeptała coś na ucho Masayo. Wiceprzewodnicząca odpowiedziała coś, co brzmiało jak „dobrze, zrozumiałam”.
– Przejdźmy do następnego pytania. Poszłaś szukać Mamoru Itou podczas lekcji przeznaczonych na indywidualne obserwacje. Kto jeszcze był z tobą?
– Maria Akizuki i Satoru Asahina.
– Rozumiem. Więc w trójkę wyruszyliście na poszukiwania Mamoru. Znaleźliście go?
Byłam zdezorientowana. Satoru wrócił wczoraj, więc musieli go już przesłuchać. Zastanawiałam się, co mógł odpowiedzieć.
– Co się dzieje? Może jesteś tu po raz pierwszy, ale pamiętaj, że odpowiadasz przed oficjalną komisją śledczą. Musisz mówić prawdę.
Głos Masayo był bardzo surowy, a przez salę przetoczył się pomruk niepewności. Odezwała się Hiromi.
– Satoru Asahina zeznał już, że udało wam się odnaleźć Mamoru Itou. Powiedział, że Mamoru spadł z sanek i złamał nogę. Twierdził też, że wrócił pierwszy, a ty i Maria zostałyście na miejscu, żeby opiekować się rannym.
Satoru nie wspomniał o dziwoszczurze.
– Przewodnicząco… – Masayo spojrzała z wyrzutem na Hiromi.
– W porządku. Zorganizowaliśmy to przesłuchanie, żeby ustalić prawdę. Nie chcemy sprawić, żeby zaczęła zaprzeczać samej sobie – dodała szefowa Rady tak cicho, że ledwo ją usłyszałam. – Czy było tak, jak powiedział Satoru Asahina?
– Tak.
Poczułam lekką ulgę, widząc, że Hiromi nie jest tak bezwzględna jak przypuszczałam.
– Co stało się później? Dlaczego wróciłaś sama? Spodziewaliśmy się, że ty i Maria Akizuki bezpiecznie sprowadzicie Mamoru Itou z powrotem do wioski – powiedziała Masayo.
Rzuciłam okiem na twarze zebranych w pomieszczeniu przedstawicieli komisji śledczej. Jak mogłam rozwiać ich podejrzenia? Kłamstwo mogło jeszcze bardziej pogorszyć sytuację. Nie miałam innego wyjścia, jak mówić prawdę. Tylko tak mogłam uniknąć niespójności w zeznaniach.
– Próbowałam przekonać Mamoru, żeby z nami wrócił, lecz on odmówił. Nie miałam więc wyboru i wróciłam samotnie. Nie mogliśmy go tam pozostawić bez opieki, więc Maria postanowiła z nim zostać.
– Możemy więc założyć, że Maria Akizuki nadal przekonuje Mamoru Itou, żeby wrócił do domu?
– Tak – odpowiedziałam, odwracając wzrok.
– Co miałaś zamiar zrobić po powrocie? Zamierzałaś opowiedzieć o wszystkim swoim rodzicom, nauczycielowi i Radzie Edukacji?
– Ja… Sama nie wiem.
– Nie wiesz? Co ty chcesz…?
Masayo zaczęła unosić się gniewem, lecz w porę wtrąciła się Hitomi.
– To zrozumiałe, że jesteś zdezorientowana. Każdy by się tak czuł na twoim miejscu… Jednak wiesz, co musisz teraz robić, prawda? Masz jedynie odpowiadać szczerze na pytania. Resztę pozostaw nam, zgoda?
– Zrozumiałam.
– Z jakiego powodu Mamoru Itou odmówił powrotu? Pytałaś go o to?
– Tak – przytaknęłam.
– I jaka to była przyczyna?
Wzięłam głęboki wdech. Co zadziwiające, byłam znacznie spokojniejsza, niż się spodziewałam. Nie mogłam całkowicie skłamać, odpowiadając na to pytanie. Jeśli zmieniłabym kilka szczegółów w historii Mamoru i pominęła zupełnie kwestię przeklętych kotów, to może…
– Co się dzieje? Odpowiedz na pytanie?
Zawahałam się.
– Czy masz w ogóle pojęcie, co się teraz dzieje w Kamisu 66? – wrzasnęła Masayo. – Wydano rozkaz pozostania w domach a ludzie umierają ze strachu. A to wszystko przez jednego samolubnego ucznia!
Dlaczego zareagowano tak przesadnie na zaginięcie jednego chłopca? Nie potrafiłam wtedy zrozumieć przyczyny takiego stanu rzeczy. Zamiast tego poczułam, jak rozpiera mnie niepohamowana wściekłość.
Jakim prawem śmieli nazwać Mamoru samolubnym? To oni, Rada Edukacji, doprowadzili go do skraju szaleństwa i chcieli odebrać mu życie.
Moje milczenie najwyraźniej wzbudziło podejrzenia siedzących przy stole ludzi, którzy zaczęli się niespokojnie wiercić.
– O co chodzi? Czemu milczysz? Powiedz coś! – warknęła Masayo, stukając niecierpliwie palcami o blat.
– Jestem przekonana, że Mamoru uciekł, ponieważ nie chciał umrzeć.
W końcu to powiedziałam. Nie było już odwrotu.
– C-co…? Nie mów takich absurdalnych rzeczy!
– Po prostu odpowiadam na wasze pytania.
Czy naprawdę byłam aż tak odważna? Sama zdumiałam się własną odpowiedzią.
– Usłyszałam to bezpośrednio od niego. Ostatnio spotkał dwukrotnie zmył… przeklętego kota. Za pierwszym razem najwyraźniej tylko go śledził.
– Przestań! Czy ty w ogóle wiesz, o czym mówisz?
– Drugi raz miał miejsce po lekcjach, dwa dni temu. Słoneczny Księ… Pan Endou nakazał Mamoru zostać w szkole po zakończeniu zajęć i wysłał go na wewnętrzny dziedziniec, rozmyślnie chcąc odseparować go od innych uczniów – kontynuowałam, ignorując ją. – Tam został zaatakowany przez przeklętego kota i cudem uniknął śmierci. Widział go wyraźnie. Powiedział nawet, że stwór miał białe futro. Dlatego właśnie…
– Dosyć! Zamilcz! Zrobiłaś pośmiewisko z Rady Edukacji i tego przesłuchania. Twoje słowa są rażącym naruszeniem Kodeksu Etyki! – wrzeszczała histerycznie Masayo.
– Również jestem bardzo zawiedziona. Obydwoje twoi rodzice są cudownymi ludźmi. Z pewnością będą żałować, że musiało do tego dojść – westchnęła Hiromi.
Jej głos nadal był łagodny, jednak po raz pierwszy poczułam przed nią strach.
– Są w innym pomieszczeniu…? Tak, rozumiem – powiedziała cicho do innego członka komisji, po czym ponownie zwróciła się do mnie. – Opuść, proszę, tę salę. Nie pozwolimy ci jednak wrócić do domu z rodzicami. Zostaniesz w tym budynku. Naprawdę żałuję, że to zakończyło się w taki sposób.
Jej słowa były równoznaczne z wyrokiem śmierci.
– Zostanę wymazana?
Hiromi spojrzała na mnie z obrzydzeniem.
– Ale ty jesteś odrażająca… Mówić takie rzeczy tak spokojnie… – wyszeptała.
Kiedy wstawała ze swojego miejsca, rozległo się lekkie pukanie do drzwi.
– Kto tam? Trwa posiedzenie Rady. Poczekaj na swoją kolej! – krzyknęła ostro Masayo.
Osoba, która stukała w drzwi zignorowała polecenie i weszła do pokoju. Wszyscy zamarli, natomiast ja poczułam ogromną ulgę.
– Może wybrałam nienajlepszy moment, ale obawiam się, że muszę coś powiedzieć.
Odziana w wełnianą chustę narzuconą na kimono, Tomiko Asahina obrzuciła przyjaznym uśmiechem wszystkich zgromadzonych w pomieszczeniu.
– Wiem, że wszyscy poświęciliście sprawie Saki dużo pracy, ale nalegam, pozwólcie mi ją przejąć.
– P-przykro mi, ale zajmowanie się incydentami, w które zaangażowani są nieletni, leży w wyłącznych kompetencjach Rady Edukacji. Interwencja z zewnątrz to niezbyt dobry pomysł, nawet, jeśli prosi o to ktoś taki jak ty… – Głos Masayo stał się tak cichy, że ledwo dało się ją usłyszeć.
– Masz rację. Wybaczcie mi. Nigdy nie miałam zamiaru doprowadzić do takiej sytuacji, ale muszę częściowo wziąć na siebie winę Saki.
– Tomiko, proszę, porozmawiajmy o tym gdzie indziej – powiedziała Masayo, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Tomiko zupełnie ją zignorowała i odwróciła się w stronę Hiromi.
– Co miałaś na myśli, mówiąc, że jesteś częściowo winna? – spytała przewodnicząca Rady.
– Powiedziałam Saki o kilku rzeczach, włączając w to przeklęte koty.
– T-to… niebywałe! – wysapała Hiromi. Mimo panującego cienia wyraźnie zobaczyłam, jak z jej twarzy odpływają wszystkie barwy.
– Masz rację. Jednak konieczne było uświadomienie osoby, która w przyszłości może zostać przywódcą dystryktu.
– Ona?! – wyrwało się skrajnie zdumionej Masayo.
– Dlatego proszę cię, Hiromi, bądź łagodna dla Saki.
– To nie takie proste, Tomiko. Teraz już nie chodzi tylko o chłopca. Zaginęła też dziewczyna! – powiedziała drżącym głosem.
– Wiem. To poważna sprawa. Ale czy to nie Rada Edukacji w dużej mierze ponosi winę za to, co się stało?
– My… jesteśmy winni?
Członkowie komisji poruszyli się niespokojnie.
– Tak. Przede wszystkim uważam, że decyzja o pozbyciu się Mamoru Itou była zbyt pochopna i nierozważna. To, w połączeniu z waszą nieudolnością w doprowadzeniu sprawy do końca, spowodowało całą tę sytuację.
– T-to… – Hiromi zamilkłą ze skamieniałą twarzą.
– Nikt tutaj nie jest bez winy, włącznie ze mną. Być może to właśnie ja zasługuję na największą krytykę. W końcu przeprowadzenie eksperymentu na grupie pierwszej było moim rozkazem. Teraz nie ma jednak czasu na roztrząsanie przeszłości. Musimy zdecydować, co powinniśmy dalej robić. Mylę się?
Członkowie Rady Edukacji, ludzie, mający większą władzę od burmistrza i opiekunki biblioteki razem wziętych, spuścili głowy jak skarceni uczniowie.
– Masz absolutną rację – wymamrotała Hiromi.
– Cieszę się, że się zrozumieliśmy. Pozwólcie mi więc zająć się Saki. Wszystko będzie w porządku. Wezmę pod uwagę to, co macie do powiedzenia.
Nikt nie śmiał zaprotestować.
– Możemy usiąść przy kominku w wewnętrznym salonie? Chciałabym porozmawiać z Saki.
– A-ale teraz w tamtym pokoju są…
– Och, rozumiem. Zamierzaliście ją tam zaprowadzić? – Tomiko uśmiechnęła się pogodnie. – To nic nie szkodzi. Niczego tam nie ruszajcie.

Wewnętrzny salon okazał się dużym pomieszczeniem o powierzchni około trzydziestu mat tatami. Środek pokoju zajmowało ogromne palenisko, w którym trzaskały wesoło czerwone płomienie. Z sufitu na długim łańcuchu zwisał pełny wody kociołek, z którego uniosła się para.
– Nie musisz się tak niepokoić.
Tomiko zaczerpnęła trochę wody i napełniła dwie żółte filiżanki. Zamieszała zawartość trzykrotnie pędzlem chasen¹ i wyrzuciła go do śmietnika. Następnie wytarła naczynia ściereczką, otworzyła szare pudełko ze sproszkowanymi liśćmi zielonej herbaty, odmierzyła łyżeczką dwie porcje i wsypała je do filiżanek. Po raz kolejny użyła pędzla, żeby szybko wymieszać wodę z herbatą.
Wzięłam od niej jedną filiżankę i zaczęłam pomału sączyć napar.
– To nie czas na pokaz dobrych manier. Pij.
Skinęłam głową, lecz sprawiło to jedynie, że stałam się jeszcze bardziej nerwowa.
Niezależnie jak się starałam, nie potrafiłam po prostu ignorować trzech przeklętych kotów, śpiących po przeciwnej stronie paleniska. Futro jednego z nich miało wzór przypominający żółwiową skorupę, natomiast dwa pozostałe były pasiaste – ich ciała ozdabiały naprzemiennie ułożone szaro-czarne i żółto-białe pręgi. Ich oczy pozostawały zamknięte i przez cały czas poruszały z zadowoleniem uszami i ogonami.
Można było odnieść mylne wrażenie, że to bardzo sielankowa scena; patrząc zza paleniska trudno było prawidłowo ocenić rozmiar kotów.
– Cóż, chyba nie dam rady sprawić, żebyś ich nie zauważała. Nie obawiaj się jednak, one nigdy nie atakują, jeśli im się tego nie rozkaże.
– Dlaczego są aż trzy? – zadałam pierwsze pytanie jakie przyszło mi do głowy.
– Są tresowane do działania w zespołach liczących trzech osobników. To ofensywna taktyka nazywana strategią trójcy; bazuje ona na trzech pierwiastkach – nieba, ziemi i człowieka.
– Wszystkie atakują jednocześnie?
– Tak. Kiedy musimy je wykorzystywać, zazwyczaj oznacza to, że ich cel nie jest już podatny na sugestię hipnotyczną. Jednakże, niezależnie od tego jak potężnym się jest, obrona przed trzema symultanicznymi atakami jest praktycznie niemożliwa – odparła Tomiko z uśmiechem.
– Ale Rada Edukacji już wcześniej postanowiła się nas pozbyć. Czy jeden kot by nie wystarczył?
Sama byłam zdziwiona, że mogę rozmawiać na ten temat z takim spokojem.
– Najprawdopodobniej tego nie pamiętasz, ale raz już odparłaś ich atak. Może nawet dwa razy.
Wzdrygnęłam się. Za każdym razem, kiedy ktoś mi przypominał o utraconych wspomnieniach, czułam paskudne ukłucie w podbrzuszu.
– Mogę o coś zapytać? – spytałam po krótkiej pauzie, przerywając milczenie.
– Proszę, nie krępuj się.
– Pani Tomiko… Tomiko-sama.
– Wystarczy samo „pani” – zachichotała.
– Wcześniej wspomniała pani o rozkazie przeprowadzenia eksperymentu na grupie pierwszej, prawda? Co miała pani na myśli?
– Widzę, że uważnie słuchałaś. – Tomiko pomału odwróciła trzymany w dłoni kubek. Biała glazura, którą pokryta była glina nadawała filiżance pięknego, różowego blasku.
– Wszyscy musieliście w pewnym stopniu zorientować się, że grupa pierwsza jest szczególna, racja?
– Cóż… tak mi się wydaje.
– Każde z was jest bardzo wyjątkowe. Większość uczniów od najmłodszych lat jest poddawana hipnozie, dzięki czemu możemy kontrolować ich umysły. Nie są w stanie nawet pomyśleć o złych lub potencjalnie niebezpiecznych rzeczach. Jednakże, tobie i twoim przyjaciołom pozwoliliśmy zasadniczo zachować wolność myśli.
– Dlaczego akurat my?
– Ponieważ grzeczne owieczki nie są w stanie same obronić dystryktu. Przywódcy muszą odznaczać się tolerancją i otwartością umysłu. Ich przekonania musza być na tyle silne, żeby nie bali się od czasu do czasu wykonać brudnej roboty. Aby przystosować się do zmian, jakie zachodzą w społeczeństwie na przestrzeni lat, lider musi mieć dużą zdolność adaptacji i ogromną wolę przetrwania, niezależnie od sytuacji z jaką przyjdzie mu się mierzyć.
– I właśnie dlatego zostałam umieszczona w pierwszej grupie?
– Dokładnie – odpowiedziała swobodnie.
– A co z Satoru? Został wybrany bo jest pani wnukiem?
– Wnukiem… – Tomiko uśmiechnęła się tajemniczo. – Nazwisko Asahina to tylko zbitek sylab, który przypadło mi dzielić z Satoru. Grupę pierwszą stworzono z uczniów obdarzonych specjalnymi zdolnościami. Zgrupowanie was w jeden zespół uprościło sporo rzeczy.
Siwowłosa kobieta nagle wstała i obeszła palenisko. Uklękła przy jednym z pasiastych kotów i podrapała go za uchem. Zwierzę zamruczało z rozkoszy.
– Zaczęły jednak następować nieprzewidziane wydarzenia – kontynuowała. – Najbardziej żałuję tego, że musieliśmy pozbyć się chłopca, z którym wiązaliśmy największe nadzieje… – Spojrzała na mnie i zaczęła dalej mówić swoim zwykłym tonem. – Teraz jest tak samo. Żadne inne dziecko nie mogłoby nawet pomyśleć o ucieczce z wioski i życiu na własną rękę. Wszystkich pozostałych strach sparaliżowałby na samą myśl o przekroczeniu Świętej Bariery. Tamci dwoje są jednak inni. Zagrożeni śmiercią we własnym domu, wybrali zamiast tego samotne życie w dziczy.
Zaniemówiłam. W jakiś sposób wszystkiego się domyśliła.
– I była to bardzo racjonalna decyzja, jeśli chcesz znać moje zdanie – ciągnęła. – To rezultat wolnego, nieskrępowanego myślenia. Ich wybór stanowi jednak obecnie olbrzymie zagrożenie dla fundamentalnego bezpieczeństwa dystryktu.
– Czy ich ucieczka naprawdę jest dla mieszkańców wiosek takim dużym problemem? – spytałam. – Wątpię, że Maria i Mamoru kiedykolwiek tu wrócą. Dlatego nie wydaje mi się by mogli wywrzeć jakiś negatywny wpływ na…
– Nie dostrzegasz prawdziwej natury problemu – odparła smutno Tomiko.
– Co ma pani na myśli?
– Wiesz, ile wynosi populacja japońskiego archipelagu – zapytała, przerywając głaskanie kota.
Jej pytanie trochę zbiło mnie z tropu.
– Nie za bardzo… – odpowiedziałam.
– W przeszłości to była pierwsza rzecz, jakiej uczono na lekcjach geografii. Teraz nawet tak podstawowa wiedza jest traktowana jak bardzo poufne informacje… Obecnie, szacunkowa liczba ludności wszystkich dziewięciu dystryktów wynosi od pięćdziesięciu do sześćdziesięciu tysięcy.
– Aż tyle? – zdumiałam się.
– W czasach starożytnej cywilizacji byłaby to zadziwiająco mała liczba. Tysiąc lat temu w samej tylko Japonii mieszkało ponad sto milionów ludzi.
Nie mogłam w to uwierzyć. „Sto milionów” było jednostką dobrą do liczenia rybich jajeczek, nie osób. Po pierwsze, zapewnienie wyżywienia tak ogromnej społeczności musiało być trudne. A jeśli wszyscy mieliby żyć w najbardziej dostępnych obszarach, panowałby taki ścisk, że nie dałoby się nawet oddychać.
– Starożytni posiadali coś, co zwało się bronią nuklearną, wiedziałaś o tym? Dzięki rozszczepianiu jąder radioaktywnych pierwiastków lub fuzji atomów deuteru jedna bomba miała taką siłę rażenia, że mogła zmieść cale miasto z powierzchni Ziemi.
– Całe miasto…?
Nie byłam w stanie wyobrazić sobie powodu, dla którego ktoś miałby potrzebować broni takiego typu. Nawet przyjmując, że chciano by z jej pomocą zdobyć całą górę Fuji, zniszczenie strzegącego ją miasta całkowicie odebrałoby sens zwycięstwu.
– Posiadanie takiej broni było niezwykle stresujące. Państwa prześcigały się w ilości i złożoności bomb… Przypuszczalnie jednak sytuacja, z którą musimy mierzyć się obecnie jest jeszcze gorsza od tamtej.
– Nie rozumiem. To znaczy, tamte bronie już nie istnieją, prawda?
– Prawda. Teraz świat naszpikowany jest czymś, czego potencjał jest o wiele bardziej przerażający.
– Czym?
– Ludźmi.
Tomiko pogładziła szyję kota w pomarańczowe paski. Jego mruczenie przetoczyło się jak grzmot przez podłogowe deski.
– Przypomnij sobie naszą wcześniejszą rozmowę. Jedna Bestia może bez trudności zniszczyć cały dystrykt. Ponadto, w przeciwieństwie do bomb jądrowych zabija tak długo, jak sama pozostaje przy życiu… Jeśli zaś chodzi o karmiczne demony, mentalna niestabilność jednego z nich może oznaczać koniec całej planety.
– Ale to są wyjątkowe przypadki, więc jeśli odpowiednio się przed nimi ochronimy, to…
– Nie, to nie działa w taki sposób. Za bardzo skupiasz się na procesach, które mogą doprowadzić do wymknięcia się cantusu spod kontroli. Prawdziwym zagrożeniem jest jego nielimitowana energia. Obecnie na archipelagu Japonii żyje pięćdziesiąt do sześćdziesięciu tysięcy ludzi. Musisz sobie wyobrazić, że każdy z nich dysponuje niszczycielskim potencjałem większym niż bomba atomowa… Jak więc zachowasz się wiedząc, że dwie takie bomby gdzieś zaginęły?
Dwukrotnie większy od lwa kot o futrze w cętki przypominające skorupę żółwia wstał i się przeciągnął. Ziewnął, ukazując długie, wykrzywione jak szable kły. Parkiet skrzypiał pod ciężarem oddalającego się pomału zwierzęcia, które nie zwróciło na mnie najmniejszej uwagi.
Skłamałabym mówiąc, że słowa Tomiko mnie nie zszokowały. Nigdy nie patrzyłam na ludzkość z takiej perspektywy. Taki właśnie był najprawdopodobniej tok myślenia osób sprawujących władzę – by zawsze być przygotowanym na najgorsze. Wtedy jednak pomyślałam, ze to tylko paranoiczne obawy starszej kobiety.
– Przyprowadź ich z powrotem – powiedziała Tomiko. – Jeśli chcesz, żeby przeżyli, musisz ich tu ściągnąć. Mogę ręczyć za ich bezpieczeństwo. Jeżeli będą się dalej ukrywać, nie pożyją długo.
– Dlaczego?
– Rada Edukacji podejmie wszelkie możliwe działania, żeby się ich pozbyć. Wszystkim okolicznym koloniom dziwoszczurów zostanie wydany rozkaz ich zabicia. Na tym jednak się nie skończy. Każdy z sąsiednich dystryktów, do których mogą zawędrować, jak Shiroishi 71 w Tohoku, Tainai 84 w Hokuriku czy Koumi 95 w Chuubu, otrzyma list z prośbą o pomoc w ich wyeliminowaniu. Wszystkie z nich mają opracowane własne metody zwalczania podobnych zagrożeń. Oczywiście, jedynie do obrony.
– To okrutne!
– Masz rację, więc przyprowadź ich do domu zanim do tego dojdzie. Daję ci trzy doby. Mogę opóźnić działania Rady Edukacji o taki czas. Musisz ich odszukać i odprowadzić do wioski, nawet jeśli miałabyś być zmuszona ich związać i ciągnąć za sobą przez całą drogę. Nie martw się jednak. Jestem pewna że sobie poradzisz.
Wyprostowałam się i wzięłam głęboki wdech. Nie było czasu na wahanie. Podjęłam już decyzję.
– Rozumiem. Wyruszę natychmiast.
– Powodzenia.
Wstałam, ukłoniłam się i ruszyłam w stronę wyjścia. Mój wzrok padł na kota w czarno-szare pasy. Miał przymknięte oczy i kołysał nieznacznie ogonem na boki. Zdawało się, że chce się ze mną pożegnać, ale wyraz jego pyska przywodził na myśl dachowca, który zaraz rzuci się na śledzonego ptaka.
– Stałabym się ofiarą tych kotów, gdyby się pani nie zjawiła, prawda? – Stojąc już w drzwiach odwróciłam się i spojrzałam z wdzięcznością na Tomiko.
– Nie jestem tego taka pewna – uśmiechnęła się nieznacznie.
Nagle przyszło mi na myśl kolejne pytanie.
– Ale jak to możliwe, że jest pani tak… wpływowa?
Tomiko milczała przez dłuższą chwilę. Kiedy już zaczęłam się martwić, że spytałam się o coś niestosownego, wstała i podeszła do mnie.
– Odprowadzę cię do przystani. Później powiem twoim rodzicom, dokąd się udałaś.
– Dziękuję.
Opuściłyśmy razem siedzibę Rady Edukacji, jak wnuczka towarzysząca babci na spacerze. Nadal lekko prószyło a malutkie płatki śniegu wirowały wokół nas. Przez białą mgiełkę swojego oddechu spojrzałam raz jeszcze na ten upiorny budynek. To, że wyszłam z niego żywa, było niemałym cudem.
– Jeśli chodzi o twoje wcześniejsze pytanie… – zaczęła Tomiko, wyciągając w górę ręce, żeby złapać trochę śniegu. Zauważyłam wtedy, że wydają się one zaskakująco wręcz młode. Na nadgarstkach nie było zmarszczek, przez skórę nie prześwitywały żadne żyłki. Płatki śniegi roztapiały się na dłoni Tomiko.
– Wydaje mi się, że to dobra okazja, żeby powiedzieć ci o kilku rzeczach – kontynuowała.
Przełknęłam ślinę i z niecierpliwością czekałam na dalszy ciąg.
– To prawda, że mam w dystrykcie dużą władzę. Prawdopodobnie mogłabym nawet zostać dyktatorem lub monarchą absolutnym gdybym miała takie życzenie.
Nie wydawało mi się, że przesadza. W końcu przywołała do porządku straszliwą Radę Edukacji jak grupkę niesfornych dzieci.
– Czy wiesz, co jest źródłem potęgi? Nie nauczono cię zbyt wiele o historii ludzkości, więc to może być trudne pytanie. W przeszłości, w celu zdobycia władzy wykorzystywano przemoc, strach, bogactwo, religijne pranie mózgu i podobne okropieństwa. Ja nie użyłam żadnej z tych rzeczy. Wszystkim, co miałam po swojej stronie był… czas.
– Czas? Nie rozumiem.
– Tak. Nie ma we mnie niczego wyjątkowego, ale miałam dużo czasu.
Dotarłyśmy do przystani. Była już tam łódź, którą kazała przygotować dla mnie Tomiko. Zastanawiałam się, kiedy zdążyła wydać taki rozkaz. Dzięki klinowatemu kształtowi była przystosowana do szybkiej podróży, a na jej pokładzie leżała para nart, takich samych jak użyłam kilka dni temu.
– Saki, jak myślisz, ile mam lat?
To było trudne pytanie. Byłabym niegrzeczna, gdybym przeszacowała jej wiek, jednak i tak pewnie nie byłabym w stanie domyślić się prawidłowej liczby, więc odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
– Jakieś sześćdziesiąt… siedem?
– Dobry strzał, jestem zdumiona… Udało ci się prawidłowo odgadnąć dwie ostatnie cyfry. – Na twarzy Tomiko pojawił się uśmiech. – Mam dwieście sześćdziesiąt siedem lat.
– To niemożliwe – zaśmiałam się, biorąc jej słowa za żart.
Wyraz jej twarzy pozostał jednak niezmienny.
– Incydent z Bestią, kiedy byłam jeszcze pielęgniarką, miał miejsce dwieście czterdzieści pięć lat temu. Od stu siedemdziesięciu lat piastuję natomiast urząd przewodniczącej Komisji Etyki.
Nie wierzyłam własnym uszom.
– A-ale jak pani…? – Nie byłam w stanie nawet dokończyć pytania.
– Jak to możliwe, że żyję tak długo? Dlaczego wyglądam tak młodo? Och, proszę, nie patrz na mnie jak na ducha.
Pokręciłam głową.
– Jeśli chodzi o używanie cantusu, moje oceny były do bólu przeciętne. W dzisiejszej Akademii Mędrców mogłabym nawet mieć problemy z niektórymi ćwiczeniami dla drugich klas. Potrafię jednak coś, czego nie opanował nawet Shisei. Mogę regenerować swoje telomery. Wiesz, czym one są?
– Nie.
– Rozumiem. Czyli nawet ta wiedza jest zakazana. Telomery to końcowe fragmenty naszych chromosomów. Za każdym razem gdy komórka się dzieli, jej telomery odrobinę się skracają, ponieważ nie mogą w pełni się odbudować. Kiedy zużyją się do końca, komórka traci zdolność podziału i jej śmierć staje się nieunikniona. Dlatego właśnie wielkość telomerów przenosi się bezpośrednio na długość życia. W podobny sposób czas płonięcia świecy zależy od długości jej knota.
Ponieważ moja wiedza z biologii ograniczała się do tego, czego dowiedziałam się na kilku lekcjach, nie zrozumiałam w pełni tego, co powiedziała Tomiko. Obraz, który nakreśliła był jednak wystarczająco jasny. Podwójna helisa DNA dzieli się, żeby mogło dojść do powstania nowej komórki. Za każdym razem jej nici ulegają skróceniu na końcach. Gdyby dało się przywrócić tym fragmentom ich początkową długość, wieczne życie stałoby się realną możliwością.
– Dlatego też – ciągnęła, rozbawiona – mimo, że Satoru jest ze mną spokrewniony, nie jest moim wnukiem. Nadal pamiętam narodziny mojego pierwszego wnuka, dwieście dziesięć lat temu. Muszę przyznać, że to powiedzenie, które mówi, że wnuki są piękniejsze od jakichkolwiek innych dzieci, jest całkowitą prawdą. Nie potrafię myśleć o nich inaczej jak o małych aniołkach. To odczucie nie przechodzi jednak na prawnuki i praprawnuki. Satoru dzieli ode mnie dziewięć pokoleń, więc posiada on zaledwie jedną pięćsetdwunastą moich genów. Nie chcę powiedzieć, że go nie kocham, ale nie mam poczucia, że jesteśmy spokrewnieni.
Skoro tak przedstawiała się sytuacja, możliwe, że mimo, iż Satoru zwracał się do Tomiko per babciu, sam nie do końca wierzył w taki stopień pokrewieństwa. Dodatkowo obydwie jego prawdziwe babcie najprawdopodobniej nadal żyły, co czyniło sytuację jeszcze dziwniejszą.
– Powiem ci o wszystkim kiedy wrócisz – dodała.
Zanim odpłynęłam powiedziała mi coś, co miało być prezentem pożegnalnym.
– Kiedy wrócisz, przygotuję dla ciebie nowe zadanie; musisz być znudzona zajęciami w Akademii Mędrców.
– Ja… Naprawianie rozbitej wazy może być całkiem przydatne.
– W rzeczy samej. Podzielę się jednak z tobą małą tajemnicą. Mentalny obraz, który trzeba sobie wyobrazić, żeby zregenerować telomery przypomina nieco ten niezbędny do zreperowania wazonu.
Kiedy przypomnę sobie, jaka byłam wtedy naiwna, oblewa mnie zimny pot. Dla kogoś z taką wiedzą osiągnięcie dowolnego celu lub spełnienie każdej zachcianki byłoby równie łatwe jak odebranie dziecku cukierka (całkiem niedawno natknęłam się na tą metaforę w jednej ze starożytnych książek i uważam, że jest ona naprawdę okropna. Czy ludzie kiedyś naprawdę robili coś takiego?).
W każdym razie, odbiłam od brzegu pełna energii. Moje czternastoletnie ciało było po czubek głowy wypełnione przeświadczeniem, że odnajdę Marię i Mamoru i bezpiecznie sprowadzę ich do domu.
Oczywiście uratowanie moich przyjaciół było najważniejszą kwestią, jednak nie mogę zaprzeczyć, że czułam płynącą z głębi umysłu ekscytację spowodowaną tym, że okazałam się wybrańcem.
Kiedy teraz o tym pomyślę, odkąd dowiedziałam się, że zostałam namaszczona na następczynię obecnej przywódczyni, najprawdopodobniej nieświadomie zaczęłam zbytnio wczuwać się w rolę.
Na początku, podniecona tą informacją, próbowałam płynąć tak szybko jak się da. Po chwili kłujący wiatr ostudził jednak mój zapał. Samotne podróżowanie było niebezpieczne; Mamoru był tego dobitnym przykładem. Jeśli Squonk by go nie uratował, z pewnością byłby teraz martwy.
Zatrzymałam łódź. Potrzebowałam towarzysza. Nie wiedziałam jeszcze jak to zrobię, ale musiałam odnaleźć Satoru. Zastanawiałam się, gdzie on może teraz być. Wiedziałam, że po swoim powrocie został przesłuchany przez Radę Edukacji i prawdopodobnie skończyło się to dla niego dobrze tylko dzięki obecności Tomiko.
Żałowałam, że wyruszyłam w takim pośpiechu. Powinnam była poprosić Tomiko, żeby pozwoliła mi zabrać ze sobą Satoru. Zachodziłam w głowę czy nie byłoby warto wrócić do wioski. Coś jednak sprawiło, że się zawahałam.
Śnieg rozpadał się na dobre. Płatki topiły się w zetknięciu z wodą kanału. Ten widok coś mi przypominał.
Oczy Tomiko. Były ciemne i przepastne, tak jakby znała wszystkie tajemnice czasu…
Ostatecznie zdecydowałam się cofnąć, jednak kiedy miałam już zawrócić kajak, od strony wioski nadpłynęła inna łódka. W śnieżycy ciężko było dostrzec sylwetkę osoby, która gnała mi na spotkanie, ale domyśliłam się, że musi używać takiej samej szybkiej łodzi jak moja.
– Hej – krzyknął siedzący w niej chłopak, machając w moją stronę, jakby chciał się upewnić, że z nikim mnie nie pomylił. To był Satoru.
– Tutaj! – odkrzyknęłam.
– Saki! Dzięki niebiosom, zdołałem cię doścignąć – wydyszał. – Obawiałem się, że będę musiał cię szukać w tej zamieci.
– Dlaczego? Nie byłeś przesłuchiwany przez Radę Edukacji?
– Byłem, wczorajszej nocy. Przesłuchiwała mnie ta okropna Hiromi Torigai. Już za pierwszym razem czułem, że nie jest dobrze, ale dziś znów mnie wezwali, więc praktycznie przygotowałem się na śmierć.
– Całe szczęście, że była tam twoja babcia.
Satoru prawdopodobnie nie był jeszcze świadomy prawdziwych relacji łączących go z Tomiko.
– Tak… Naprawdę ocaliła mi skórę. Musiałem jednak przesiedzieć cały poranek w jakimś malutkim pokoiku. Kiedy w końcu do mnie przyszła i powiedziała, że jestem wolny, kazała mi natychmiast wyruszyć za tobą. Nie miałem pojęcia, co się właściwie dzieje, więc byłem bardzo zaskoczony.
– Ale wiesz, co mamy zrobić, prawda?
– Musimy sprowadzić do domu Marię i Mamoru, zgadza się?
To było wszystko, co musiał wiedzieć.
W przeciwieństwie do poprzedniego razu, teraz wiedzieliśmy dokładnie gdzie znajduje się lodowa chatka Mamoru, więc podpłynęliśmy kanałem tak blisko, jak było to możliwe. Przebyliśmy całą drogę do obrzeży Dębowego Gaju, a następnie, wykorzystując dołączone do łódek narty, przetransportowaliśmy je przez dwustumetrowy pas lądu, który dzielił nas od rzeki. Wpadliśmy na kilka wystających skał, które z pewnością dość mocno podrapały dna kajaków, ale nie było czasu się tym przejmować. Gdy znaleźliśmy się w końcu na wodzie Tone, poczuliśmy dużą ulgę. Popłynęliśmy jeszcze dwa kilometry w górę rzeki, gdzie ponownie dobiliśmy do brzegu.
Przywiązaliśmy łodzie do pobliskich głazów, nie chcąc, żeby odpłynęły podczas naszej nieobecności. Dopiero wtedy dostrzegłam wypalony na burcie symbol Boskiego Oka, któremu towarzyszył czerwony numer i zapisane w sanskrycie słowo. Pierwszy raz zetknęłam się wtedy z wyrazem „Ban”, symbolizującym Wajroczanę.² Te łódki najprawdopodobniej były własnością Komisji Etyki i z pewnością nigdy wcześniej nie obchodzono się z nimi tak brutalnie.
Założyliśmy narty i zarzuciliśmy plecaki.
– Ruszajmy.
Niedawno minęło południe, ale zaciągające się powoli chmurami niebo dawało fałszywe wrażenie, że słońce zajdzie lada chwila. Nadal padało, a lodowaty wiatr smagał naszą skórę jak bicz.
Zaczęliśmy wjeżdżać na strome zbocze, jakbyśmy podciągali się na niewidzialnej linie, wzbijając za sobą śnieżny tuman.

¹ Chasen to bambusowy pędzel służący do przygotowywania herbaty matcha. Wykonany jest z odpowiedniej grubości gałązki bambusa z kolankiem w dolnej części. Ścianki bambusowej rurki są specjalnie i precyzyjnie nacięte dzięki czemu powstaje dwuwarstwowy pędzel przypominający nieco pędzel do golenia.

² Wajroczana (z sanskrytu – Wszechoświecający), w buddyzmie mahajana – najważniejszy z tzw. Buddów medytacyjnych, personifikacja Wszechprzenikającej Mądrości.

poproz2nasroz2