Rozdział 1

Rozdział 1

Umyłam daikon, łopian, marchew i inne warzywa korzeniowe a następnie posiekałam je w plasterki wielkości jednego kęsa. Wrzuciłam wszystko do miseczki, a następnie zaniosłam ją do boksu, służącego za gniazdo golców w naszym centrum rozrodu. Te zwierzęta zazwyczaj żyją w podziemnych norach, ale całkiem nieźle radziły sobie też w skomplikowanej sieci szklanych tuneli.
Uchyliłam klapkę klatki i napełniłam karmnik zawartością miski. Słysząc odgłos sypiącego się pokarmu, golce pognały szybko korytarzami w jego stronę. Jak można się spodziewać po stworzeniach żyjących pod ziemią, miały słaby wzrok lecz były wyczulone na dźwięki i wibracje.
Wszystkie były kompletnie bezwłose i przypominały pomarszczone kiełbaski na króciutkich łapkach. Na bokach golców-robotników wytatuowano niezmywalnym atramentem numery od P1 do P31 w celu łatwego rozróżnienia ich od siebie. Litera „P” oznaczała, że są własnością instytucji publicznej, jednak często mówiliśmy, że wzięło się to stąd, że wyglądają jak małe paróweczki.¹
Kiedy golce zabrały się za jedzenie, pojawił się dwa razy większy od pozostałych osobnik. Wpadł na robotnika P8, który wyszedł właśnie z przeciwległego tunelu, ale najwyraźniej nawet tego nie zauważył i parł dalej do przodu. P8 wymachiwał gorączkowo łapkami, szukając punktu podparcia, ale nic to nie dało i został przygnieciony przez wielkiego golca, który po nim przeszedł.
Tym dużym okazem była Sarami, królowa gniazda. Miała czerwoną skórę, o odcień ciemniejszą niż u robotników, usianą licznymi białymi i brązowymi plamkami. Sprawiało to, że przypominała kiełbasę salami, skąd wzięło się jej imię.
Za królową dreptały trzy golce oznaczone numerami od ♂1 do ♂3. Ta trójka należała do nielicznych płodnych samców w kolonii, więc nie musiała zajmować się gromadzeniem pożywienia ani ochroną gniazda. Mimo, że same były potomkami Sarami, ich jedynym obowiązkiem było spółkowanie z nią i produkowanie kolejnych pokoleń golców.
Kiedy królowa zbliżyła się do karmnika, robotnicy rozpierzchli się na boki, żeby ustąpić jej miejsca. Królowej Sarami i jej najdroższym synom należały się najsmakowitsze kąski.
Rzadko spotyka się zwierzęta, których zachowanie i wygląd są równie przygnębiające. Nawet pomimo tego, że zdążyłam się trochę przywiązać do golców, za każdym razem gdy na nie spoglądałam i uświadamiałam sobie jak podobne są do swoich kuzynów, dziwoszczurów, czułam niepohamowaną pogardę.
Tu właśnie pojawiało się najważniejsze pytanie. Co, u licha, myśleli sobie w przeszłości ludzie, decydując się na selektywny rozród tych paskudnych stworzeń aż do momentu, gdy osiągną one inteligencję niemal dorównującą ludzkiej?
Być może brano pod uwagę, że poza golcami nie istnieją inne ssaki, wykazujące eusocjalne zachowania charakterystyczne dla pszczół-robotnic ślepo posłusznych swojej królowej. Jeśli jednak chciano jedynie stworzyć podporządkowaną człowiekowi rasę zwierząt-służących, mogłabym wymienić wiele innych gatunków które lepiej pasowałyby do takiej roli. Na przykład, jeśli koniecznie miały to być stworzenia żyjące w norach, można było użyć znacznie bardziej przyjaznych i ładniejszych surykatek.
Tak czy siak, opieka nad golcami była częścią mojej pracy, czy mi się to podobało czy nie. To nie było jednak moim głównym zadaniem. Przede wszystkim byłam odpowiedzialna za prowadzenie badań nad dziwoszczurami w Sekcji Kontroli Obcogatunkowców Wydziału Zdrowia w Zbożowym Kręgu.
Lipiec roku 237. Miałam dwadzieścia sześć lat. Przed sześcioma laty ukończyłam Akademię Mędrców i znalazłam zatrudnienie w Wydziale Zdrowia. Wiele przedsiębiorstw i pracowni ubiegało się o pozyskanie uczniów którzy w największym stopniu opanowali cantus – nazwiska takich osób były umieszczane w specjalnej loterii. Z drugiej strony, ludzie tacy jak ja, przeciętni w korzystaniu z mocy, za to z wyśmienitymi ocenami z teorii znajdowali zwykle zatrudnienie na stanowiskach administracyjnych różnych wydziałów rządowych dystryktu.
Mówiąc szczerze, wielokrotnie wyobrażałam sobie, że po ukończeniu szkoły zostanę wezwana przez Komisję Etyki, która zaproponuje mi objęcie przywództwa nad wioskami, jednak z jakiegoś powodu Tomiko postanowiła całkowicie mnie ignorować. Musiałam przyznać, że znacznie przeceniłam swoje umiejętności, spodziewając się, że zaoferuje mi pracę w samym sercu zarządu dystryktu.
Biorąc pod uwagę wszystkie rzeczy jakie spotkały mnie dotychczas w życiu, niezbyt ufałam członkom Rady Edukacji (tak właściwie to bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że pałałam do nich czystą nienawiścią), więc nie mogłam liczyć na znalezienie posady w ich gronie. Praca w bibliotece byłaby całkiem w porządku, jednak chciałam jak najszybciej wyrwać się spod opiekuńczych skrzydeł matki. Ponieważ mój ojciec wciąż był burmistrzem (jego kadencja trwała nadzwyczaj długo), unikałam również posad w ratuszu. Ostatecznie nie pozostało mi nic innego jak zatrudnienie w Wydziale Zdrowia.
Żeby wszystko było jasne, nie wybrałam tego stanowiska jedynie drogą czystej eliminacji.
Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale cały czas prześladowało mnie dziwne przeczucie dotyczące dziwoszczurów. Intuicja podszeptywała mi, że w przyszłości doprowadzą one do jakiejś katastrofy. Wkrótce ta myśl stała się moją obsesją, którą dodatkowo podsycał fakt, że większość ludzi postrzegała dziwoszczury jedynie jako odrażające zwierzęta o inteligencji małp.
Kiedy oznajmiłam, że chcę pracować w Sekcji Kontroli Obcogatunkowców, spotkałam się jedynie ze zdumionymi spojrzeniami i cichymi chichotami. Najwyraźniej wszyscy uważali, że po prostu marzy mi się łatwa robota.
– Masz gościa, Saki. – Głos pana Watabiki dobył się leniwie z głośnika.
– Będę tam za sekundkę.
Skończyłam odmierzać pozostałą część pokarmu, umyłam ręce i wyszłam z pokoju. Zazwyczaj nikt nie odwiedzał naszej sekcji. Nie miałam pojęcia kim może być ten gość.
Kiedy otworzyłam drzwi do biura Sekcji Kontroli Obcogatunkowców, zostałam powitana uśmiechem pana Watabiki. Ukończył Akademię Mędrców czterdzieści lat temu i od tamtego czasu nieprzerwanie pracował dla Wydziału Zdrowia. Wyszkolenie mnie na swoją następczynię na stanowisku zarządcy sekcji było jego ostatnim zadaniem przed emeryturą. Był małomównym człowiekiem i dobrym szefem, jednak zastanawiałam się jaką osobą jest prywatnie.
– Więc ty i Asahina byliście w jednej klasie?
Satoru stał przed panem Watabiki.
– Tak, w istocie… – odparłam nieco zmieszana.
– Rozumiem. Cóż, jest jeszcze dość wcześnie, ale może pójdziecie na przerwę śniadaniową? Dziś i tak nie ma już zbyt wiele do roboty.
– N-nie, ja… – zaprotestowałam.
– Uch… Panie Watabiki, jestem tu dzisiaj w celach służbowych – dodał pospiesznie Satoru.
Zastanawiałam się, jakież to sprawy może mieć na myśli.
– Oczywiście, oczywiście. No cóż, w takim razie to ja pójdę zjeść drugie śniadanie. Możecie porozmawiać tutaj. – Pan Watabiki rzucił nam porozumiewawcze spojrzenie i wyszedł. Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, zostaliśmy w pomieszczeniu we dwójkę.
– Twojego szefa trochę ponosi wyobraźnia – powiedział Satoru, chcąc przerwać niezręczną ciszę.
Nie odzywaliśmy się do siebie od ponad miesiąca, kiedy to pokłóciliśmy się o jakąś błahostkę, której już nawet nie pamiętam.
– No więc? Jak mogę ci pomóc? – spytałam chłodno.
Nie miałam zamiaru cały czas traktować go tak oschle; po prostu skupiałam się na celu jego wizyty.
– Ach, racja. Mam parę pytań odnośnie dziwoszczurów. – Jego głos był barytonem o przyjemnej barwie.
Kiedy byliśmy dziećmi, sprawiał wrażenie wiecznie rozbrykanego szczeniaka, jednak już jako nastolatek przeistoczył się w wysokiego, smukłego młodzieńca. Pomimo, że byłam wyższa od większości moich rówieśniczek, musiałam zadzierać głowę do góry, żeby móc spojrzeć mu w oczy.
– Czy obecnie jakieś kolonie są w stanie wojny?
Jego pytanie zbiło mnie z tropu, przez co zapomniałam, że miałam zamiar odzywać się do niego w formalny sposób.
– Wojny…? Nie, nic mi o tym nie wiadomo.
– Jesteś pewna? Nie ma nawet żadnych utarczek pomiędzy małymi koloniami?
Otworzyłam szufladę biurka i wyciągnęłam z niej kilka teczek. Zaprosiłam Satoru gestem, żeby usiadł na blacie.
– Spójrz. Muszą wypełnić taki formularz zanim wyruszą na wojnę. Jeśli tego nie zrobią, ryzykują unicestwieniem całej kolonii, więc zaniechanie przez nie tego obowiązku jest nie do pomyślenia.
Satoru z zaciekawieniem spojrzał na stos papierów, który mu wręczyłam.
– „Sprawa obcogatunkowców. Formularz A1: Podanie o wypowiedzenie wojny pomiędzy koloniami”…? Muszą składać taki wniosek nawet, jeśli planują atak z zaskoczenia?
– Nie dopuszczamy żeby strona przeciwna się o tym dowiedziała.
– „Sprawa obcogatunkowców. Formularz A2: Zawiadomienie o reorganizacji struktury kolonii” i „Sprawa obcogatunkowców. Formularz B1: Podanie o przeniesienie młodych”. No tak, zgaduję, że to z tego powodu w każdej kolonii jest potrzebny piśmienny osobnik – odparł.
– Dokładnie. Każdy taki druk musi zostać potwierdzony odciskiem nosa dziwoszczura, który zanosi go bezpośrednio do królowej, jak również podpisem innego osobnika, zajmującego w kolonii wysokie stanowisko administracyjne… Nie wydaje ci się, że to absurdalne?
– Ale co?
– Ta robota. Z pewnością uważasz, że to głupie. Cała ta papierologia jest tylko na pokaz. Twoja praca jest zupełnie inna i naprawdę może przysłużyć się wioskom.
– Trochę przesadzasz.
Satoru miał rację.
Ukończył szkołę jako jeden z trójki najlepszych uczniów – i to zarówno pod względem opanowania cantusu jak i przedmiotów teoretycznych, dzięki czemu otrzymał mnóstwo różnych ofert pracy. Mógł oczywiście zdać się na wynik losowania, jednak zamiast tego wybrał zatrudnienie na Farmach Lotosu. W przypadku instytucji publicznych istniał specjalny system, który pozwalał mu wskazać miejsce, w którym chciałby pracować. Jego wybór, podobnie jak mój, okazał się zupełnie niespodziewany, jednak po tym, jak ujrzałam go pracującego w laboratorium modyfikacji genetycznych ramię w ramię z Yuu Tatebe, uznawaną za niemającą sobie równych w tej dziedzinie, musiałam przyznać, że podjął słuszną decyzję.
Ponieważ wiodącą umiejętnością Satoru była manipulacja światłem, pracował nad stworzeniem nowego rodzaju mikroskopu, którego zdolność powiększająca mogłaby być wzmacniana cantusem.
– Po prostu te… sformułowania są osobliwe. Twoja sekcja zajmuje się głównie dziwoszczurami, prawda? Dlaczego więc używacie wyrażenia „obcogatunkowiec” zamiast „dziwoszczur”?
– Ponieważ Sekcja Kontroli Dziwoszczurów brzmiałaby równie dziwacznie.
Kiedy wypowiadałam te słowa, pomyślałam o pewnej kwestii która od dawna mnie trapiła. Wyglądało na to, że celowo unikamy w naszej pracy określenia „dziwoszczur”, zastępując je słowami „obcogatunkowiec”. Nawet podczas luźnej rozmowy zawsze zwracano mi uwagę, jeśli użyłam niewłaściwego wyrażenia.
– W każdym razie, co masz na myśli, pytając o walki dziwoszczurów? – wróciłam do pierwotnego tematu.
– Ach, tak. Pewnie już o tym wiesz, ale żeby zebrać potrzebne do naszych badań próbki, często wykorzystujemy do pomocy dziwoszczury. Czasami muszą nawet nurkować w leśnych mokradłach, żeby je wydobyć.
– Korzystacie z usług kolonii Nasteczników i Biegaczy, prawda?
– Tak. Nasteczniki wysyłamy na odległe wschodnie rubieże Dębowego Gaju, gdzie zbierają dla nas śluzowce. Wczorajszego poranka zostały zaatakowane z zasadzki.
– Zaatakowane?
– Nie są pewne z jakiej kolonii pochodzili napastnicy. Nasteczniki po prostu zostały napadnięte znienacka, a ponieważ nie były przygotowane do walki, musiały się wycofać. Mimo to wiele z nich zginęło.
– Może jacyś łowcy zaatakowali je przez pomyłkę…?
– Nie, Nasteczniki znajdowały się na otwartej przestrzeni. Agresorzy ukryli się i zaczaili na nie. Z całą pewnością było to celowe działanie.
Zastanowiłam się. Dziwoszczury były gatunkiem, w którego naturze leżało prowadzenie wojen, ale nie mieściło mi się w głowie, że jakaś kolonia mogła przeprowadzić taki pokaz siły w okresie względnego pokoju.
– Zastanawiam się, czy napastnicy wiedzieli, że atakują kolonię Nasteczników.
– Nie wiem. Czemu pytasz? – Satoru wyglądał na nieco oburzonego.
– Po pierwsze, Nasteczniki nie należą do słabych kolonii. Dysponują znaczną siłą bojową i są sprzymierzone z Olbrzymimi Szerszeniami. Atak na nie oznaczałby wypowiedzenie wojny ich potężnemu sojusznikowi.
– Działanie wbrew naszym zasadom, prowokowanie najsilniejszej kolonii… To musiała być jakaś nietutejsza grupa.
Obydwoje pamiętaliśmy Ziemne Pająki. Tylko jakaś obca kolonia, nieznająca panujących reguł mogła dopuścić się tak zuchwałego czynu.
– Ale już od jakiegoś czasu nie zaobserwowaliśmy pojawienia się w okolicy żadnej napływowej grupy. Kiedy kolonie natkną się na jakiegoś obcego zwiadowcę, natychmiast składają nam raport.
Satoru wstał i podszedł do okna. Założył ramiona i wyjrzał na zewnątrz.
– Myślałem, że ktoś z was będzie coś wiedział na ten temat, jednak wszystko stało się jedynie bardziej tajemnicze.
– Czyli Nasteczniki przyszły poinformować was o ataku?
Nagle ogarnęło mnie dziwne przeczucie.
– Nie, jeden z naszych ludzi natknął się na nie w lesie. Poprosiły go o pomoc w poszukiwaniu agresorów, jednak oni już dawno się ulotnili.
– Hmm…
To nie trzymało się kupy. W normalnej sytuacji, pierwszą rzeczą jaką robiła zaatakowana kolonia było zameldowanie nam o tym i złożenie podania o odwet. Do tej pory nie odwiedził nas żaden przedstawiciel Nasteczników.
– W każdym razie, zignorowanie tej sytuacji może przysporzyć nam kłopotów. Przeszkodzono nam w zebraniu potrzebnych próbek, co podważa nasz autorytet.
– Masz rację. Zbadamy tą sprawę tak szybko, jak będzie to możliwe.
– Co zrobicie, kiedy dowiecie się która z kolonii odpowiada za atak?
– Z pewnością w jakiś sposób ją ukarzemy. Polecimy Olbrzymim Szerszeniom żeby się tym zajęły albo oddelegujemy jednego z naszych pracowników.
Sekcje Zdrowia Środowiskowego i Kontroli Szkodników współpracowały z nami ściśle wewnątrz Wydziału Zdrowia. Gdybyśmy poprosili tych drugich o zajęcie się kwestią kary, oznaczałoby to eksterminację całej kolonii.
– Mimo to… – Satoru wyglądał jakby usiłował powstrzymać uśmiech.
– Co?
– Nic takiego. Po prostu mówiłaś jak rasowy szef wydziału.
Uśmiechnęliśmy się do siebie. Dzielący nas dystans wyparował.
Cieszyłam się wtedy, że kwestia pewnej głupiej kolonii dała nam okazję do pojednania.
Jednakże, nawet ja, najbardziej podejrzliwa względem dziwoszczurów osoba w dystrykcie, nie byłam w stanie sobie nawet wyobrazić, jak katastrofalne następstwa przyniesie tamten incydent.

Comiesięczne zebrania Wydziału Zdrowia oznaczały odczytywanie setek identycznych raportów, które zanudzały wszystkich na śmierć, dlatego obecność gości, którzy pojawili się na lipcowym spotkaniu była takim wielkim zaskoczeniem.
Trójka przywódców dystryktu usiadła tuż obok Hiroshiego Kaneko, dyrektora wydziału. Koufuu Hino reprezentował Kolegium Zawodów a Shisei Kaburagi był konsultantem Rady Bezpieczeństwa. Obecna była też przewodnicząca Komisji Etyki, Tomiko Asahina. Pierwszych dwoje gości było znanych jako najpotężniejsi i najbardziej wykwalifikowani użytkownicy cantusu w całym dystrykcie. Oczywiście nie muszę już wyjaśniać, kim była Tomiko.
Rzadko zdarzało się, że cała trójka zbierała się razem, a już zwłaszcza ciężko się było spodziewać że stanie się to na comiesięcznym spotkaniu Wydziału Zdrowia. Przyszło mi na myśl, że być może rozpętała się epidemia jakiejś nowej choroby.
– Mamy dziś do omówienia priorytetową sprawę, więc pominiemy raporty z poszczególnych sekcji – obwieścił Kaneko, brzmiąc bardziej nerwowo niż zazwyczaj. – Tydzień temu sześciu żołnierzy kolonii Nasteczników, którym badacze z Farm Lotosu powierzyli zebranie próbek, zostało zaatakowanych przez nieznanych agresorów. Dwoje z nich umarło od trucizny którą nasączone były strzały napastników.
Rozległy się liczne pomruki zgromadzonych w sali ludzi. Nie oznaczało to, że ta sprawa wydaje się wszystkim bardzo ważna; wręcz przeciwnie – każdy zastanawiał się raczej dlaczego śmierć paru dziwoszczurów ma być głównym tematem zebrania.
– W obecnym momencie żadna z kolonii obco… dziwoszczurów nie ma pozwolenia na prowadzenie wojny. Nie mamy tez żadnych wniosków oczekujących na rozpatrzenie. Oznacza to, że tamta napaść była jawnym pogwałceniem przepisów i zasługuje na wymierzenie kary agresorom. Dwóch obcogatunkowców oczekuje w innej izbie na złożenie zeznań, dzięki którym będziemy mogli zdecydować, jakie konsekwencje należy wyciągnąć. Zanim ich wysłuchamy, wszyscy powinniśmy zaznajomić się z aktualnym rozkładem sił i stosunkami między koloniami. Saki Watanabe, zechciałabyś być tak uprzejma.
– Oczywiście – odparłam, wstając lekko poddenerwowana. Podeszłam do tablicy i ukłoniłam się zgromadzonym gościom. Zazwyczaj zajmował się tym pan Watabiki, jednak tamtego dnia wiedziałam już o dziwoszczurach więcej niż ktokolwiek inny.
– Po serii przetasowań jakie nastąpiły na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat, różne kolonie obcogatunkowców na terenie Kanto utworzyły dwie frakcje o porównywalnej sile bojowej. – Narysowałam na tablicy pionową linię, tworząc prowizoryczny wykres. Nawet pomimo tego, że korzystałam z cantusu, moje pismo nadal było strasznie koślawe. – Pierwszą z nich jest stronnictwo skupione wokół kolonii Olbrzymich Szerszeni – kontynuowałam. – Sama ona liczy około sto tysięcy żołnierzy. Do podległych ich kolonii należą Klecanki, Nasteczniki, Mrówki Rudnice, Biegacze, Omarlice, Modliszki, Ważki, Jelonki Rogacze, Pływaki Żółtobrzeżki, Świerszcze, Pasikoniki i Śpieszki. Łącznie liczą mniej więcej pięćset tysięcy wojowników. Udowodniły już, że są bezwzględnie lojalne ludziom; powierzamy im ważne prace fizyczne.
– Mogę zadać pytanie? – Shisei Kaburagi uniósł dłoń. Mimo, że zakola na jego głowie trochę się powiększyły, w swoich przyciemnianych okularach nadal wyglądał tak imponująco jak zwykle.
– Proszę bardzo – odparł cicho pan Kaneko.
– Dziwoszczury… czy tam obcogatunkowcy – co właściwie sprawia, że ich kolonie trzymają się razem? Czy większość z ich grup nie jest z natury monolityczna?
– Można powiedzieć, że frakcja Olbrzymich Szerszeni jest czymś na kształt feudalnego społeczeństwa. Każda z kolonii służy własnej królowej, jednak składa przysięgę lojalności Olbrzymim Szerszeniom. Jeśli jedna kolonia zostanie zaatakowana, jest to postrzegane jako napaść na całą koalicję. Płodne samce są wymieniane między poszczególnymi grupami, a gdy królowa się zestarzeje i nie jest już w stanie wydawać na świat potomstwa, jej następczyni jest wybierana spośród pozostałych kolonii. W ten sposób wzmacniane są więzy krwi i znacznie zmniejsza się prawdopodobieństwo zdrady.
Shisei Kaburagi skinął głową.
– Drugim ze stronnictw jest frakcja Łowików. Same Łowiki posiadają około pięćdziesiąt pięć tysięcy żołnierzy; jeśli doliczyć do tego siły podległych im kolonii Chrysopsów, Omacnic, Niedźwiedziówek Nożówek, Światłówek, Błękitnych Stonóg, Pająków Krzyżaków, Ręczyc i Cykad, dysponują łącznie armią liczącą od dwustu pięćdziesięciu tysięcy do trzystu tysięcy żołnierzy. Również są bardzo lojalne w stosunku do ludzi i kilkukrotnie sugerowały nam, że powinniśmy dopuścić je do prac które zlecamy obecnie wyłącznie Olbrzymim Szerszeniom… Wracając do pańskiego poprzedniego pytania, wewnętrzne zależności między koloniami tej frakcji są znacznie bardziej skomplikowane. Wiele z nich zmieniło nawet nazwy, przyjmując imiona fortec bądź wojskowych oddziałów.
– Co masz na myśli? – zapytał Shisei.
– Po pierwsze, we wszystkich tych koloniach wybuchły rewolucje, których skutkiem było zdetronizowanie królowych. Obecnie całą władzę sprawuje grupa wybranych reprezentantów. Przedstawiciele każdej z kolonii tworzę radę, która podejmuje decyzje dotyczące całego stronnictwa. Jedyną rolą królowych jest reprodukcja.
Szept ponownie wezbrał na sile. Większość ludzi wiedziało o zmianach w strukturze społecznej dziwoszczurów mniej więcej tyle samo, co o ruchach płyt tektonicznych. Nie mieli pojęcia, że kolonie traktują swoje królowe jak zwierzęta hodowlane.
– Praktycznie wszystkie grupy przyłączyły się do któregoś z tych dwóch stronnictw, tak, że zostały już tylko nieliczne wolne kolonie. Prawdopodobnie jedyną niepodległą kolonią, która dysponuje liczącymi się siłami są Krocionogi, które przybyły z kontynentu i znaturalizowały się.
– Rozumiem… Czyli można zasadniczo stwierdzić, że z dużym prawdopodobieństwem za atak odpowiadają Łowiki lub Krocionogi? – Shisei Kaburagi nie dawał za wygraną.
Rzuciłam spojrzenie panu Kaneko, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Opierając się na dokładnej analizie śladów pozostawionych na miejscu zdarzenia, ustaliliśmy że napastnikami były Trociniarki Czerwice.
– Trociniarki Czerwice? – zapytał z niedowierzaniem. – tej nazwy nie ma na liście stronników żadnej z frakcji. Nie są one też niezależną kolonią.
– Trociniarki Czerwice zadeklarowały neutralność przeszło dekadę temu – odparłam. – Właśnie z tego powodu nie ma ich na żadnej z list, jednak biorąc pod uwagę obecną sytuację możemy uznać je za sojuszników Łowików. To naprawdę wyjątkowa sytuacja.
Nie chciało mi przejść przez gardło, że być może to przeze mnie i Satoru obie kolonie zbliżyły się do siebie dwanaście lat temu.
– Rozumiem. Więc tak mają się sprawy! – wykrzyknął Koufuu Hino, rozglądając się po zgromadzonych z uśmiechem na swojej ogromnej twarzy. Jego łysa głowa lśniła czerwonawo. – Innymi słowy, eksterminacja pojedynczej kolonii może nie rozwiązać problemu. Jeśli frakcja Łowików była w to zamieszana, możemy uznać całą sytuację za próbę rebelii przeciwko ludzkiej władzy. Możliwe, że będziemy zmuszeni unicestwić połowę dziwoszczurzej populacji.
– Cóż… Wciąż jest zbyt wcześnie na wysuwanie takich wniosków – odpowiedział pospiesznie pan Kaneko.
Słowa Koufuu zmieniły jednak nastroje panujące w pokoju obrad. Zabicie ponad trzystu tysięcy dziwoszczurów było poważną sprawą. Właśnie dlatego wśród zebranych znajdowali się wszyscy troje najważniejsi ludzie w dystrykcie.
– Chciałbym wezwać przedstawicieli obcogatunkowców. Jest z nami najwyższy dowódca kolonii Olbrzymich Szerszeni, Kiroumaru oraz rzecznik kolonii Łowików, Yakomaru. Czy ktoś zgłasza sprzeciw? Jeśli nie, chciałbym zacząć od wysłuchania zeznań Kiroumaru.
Jedyną osobą, która zabrała głos była słuchająca dotychczas w milczeniu Tomiko.
– Jako obserwator zgromadzenia nie mam zamiaru wydawać poleceń, jednak chciałabym zasugerować, abyśmy przesłuchali ich obu jednocześnie. Jeśli ich zeznania będą się różnić, bezpośrednia konfrontacja obu wersji pomoże nam ocenić, który z nich mówi prawdę.
– Rozumiem. Zrobimy tak, jak radzisz. W takim razie, proszę. – Pan Kaneko wykonał ruch głową.
Pan Watabiki szybko wyszedł z pomieszczenia i wprowadził dwójkę dziwoszczurów.
Odziany w białe szaty i dorównujący wzrostem ludziom Kiroumaru szedł przez salę niespiesznym krokiem. Wyglądał jeszcze bardziej imponująco niż przed czternastoma laty, jednak jego sylwetka zdradzała pewne oznaki podeszłego wieku. Najwyraźniej dziwoszczury starzały się szybciej od ludzi, choć nie aż tak szybko jak golce.
Za Kiroumaru do pokoju wkroczył Yakomaru, również ubrany na biało. Był znacznie niższy, jednak był w sile wieku i wyglądał na bardzo dostojnego i tryskającego energią. Dziwoszczury stanęły z dala od siebie po przeciwnych stronach izby, unikając swojego wzroku.
– Chciałbym więc skierować pierwsze pytanie do Kiroumaru z Olbrzymich Szerszeni – powiedział pan Kaneko poważnym głosem. – Kolonia Nasteczników należy do frakcji Olbrzymich Szerszeni, zgadza się?
– To prawda – odparł nieco ochryple Kiroumaru.
– W ubiegłym tygodniu, sześciu żołnierzy Nasteczników zostało zaatakowanych przez nieznanych napastników, w wyniku czego dwoje z nich poniosło śmierć. Wiedziałeś o tym?
– Tak.
– Podejrzewasz kogoś?
– Opierając się na raportach, które złożyli mi ocalali, twierdzę, że za napaść odpowiada bezpośrednio kolonia Trociniarek Czerwic.
– Bezpośrednio? Czy więc uważasz, że wykonywały czyjeś rozkazy?
– Tak. – Kiroumaru utkwił wzrok w Yakomaru. – Trociniarki Czerwice należą do stronnictwa Łowików. Zakładam więc, że to właśnie Łowiki zleciły im atak.
Zdawało się, że Yakomaru chce coś odpowiedzieć, jednak widząc twarze zgromadzonych ludzi, uznał, że nie warto się wtrącać.
– Teraz zapytam Yakomaru z kolonii Łowików. Czy nakazaliście Trociniarkom Czerwicom atak na wojowników Nasteczników?
– Absolutnie nie! – wykrzyczał Yakomaru, krzyżując ramiona na piersi. – Przysięgam na bogów ziemi i niebios, że nigdy nie wydaliśmy podobnego rozkazu!
– Czy jednak kolonia Trociniarek Czerwic nie jest z wami sprzymierzona? Lub, będąc dokładniejszym – czy nie jest od was zależna?
– To prawda, że zacieśniliśmy więzy z Trociniarkami Czerwicami i pracujemy na rzecz przyszłego połączenia sił, jednak nasze wysiłki są jak na razie bezowocne. Są dwa powody takiego stanu rzeczy. Po pierwsze, większość członków ich kolonii trzyma się sztywno starych zasad i ani myśli rezygnować z monarchii. Po drugie, już od jakiegoś czasu Trociniarki Czerwice są czujnie obserwowane przez kolonię Olbrzymich Szerszeni. Sprzymierzenie się z nami oznaczałoby dla nich proszenie się o bardzo nieprzyjemne konsekwencje, więc w gruncie rzeczy ich wybór jest koszmarnie ograniczony.
– Kiroumaru, czy Yakomaru mówi prawdę?
– To nonsens. Z ust tego wytrawnego oszusta płynie jedynie stos kłamstw. – Kiroumaru wyszczerzył zęby w wilczym grymasie. – To totalny absurd. Proszę, nie ufajcie słowom tego podstępnego gada. Odnosząc się do jego pierwszego zarzutu – według moich informacji Trociniarki Czerwice już od dawna są zakładnikami Łowików. Po drugie natomiast, mogę przysiąc, że nigdy nie w żaden sposób nie groziliśmy kolonii Trociniarek Czerwic.
– Yakomaru. – Pan Kaneko zwrócił się do drugiego dziwoszczura.
– Jestem zszokowany. Królowa Trociniarek Czerwic zakładniczką? Któż może rozprzestrzeniać tak niedorzeczne plotki? Królowa cieszy się obecnie dobrym zdrowiem i sprawuje pełną władzę nad swoją kolonią, pomimo, że powierzyła wszystkie sprawy polityczne swojemu zaufanemu doradcy, Quichy’emu.
– Jakąż czelność musisz mieć, żeby tak bezceremonialnie łgać bogom w twarz? Powinienem wyrwać ten twój plugawy jęzor – warknął Kiroumaru, kipiąc gniewem.
– Kiroumaru, nie powinieneś się odzywać, jeśli nie zostaniesz o to poproszony.
Słysząc upomnienie, Kiroumaru lekko się ukłonił.
– Yakomaru, mam kilka pytań. – Tomiko wystąpiła naprzód. – Powiedziałeś, że królowa Trociniarek Czerwic jest zdrowa, ale powierzyła sprawowanie władzy regentowi. Czy to prawda?
– Tak, w istocie – odparł zadowolony z siebie Yakomaru. Gdyby miał choć cień pojęcia o tym, kim jest Tomiko, z pewnością padłby jej do stóp.
– Hmm. Skoro jednak wiesz tak dużo o wewnętrznych sprawach ich kolonii, czy nie oznacza to, że macie z nimi znacznie więcej wspólnego niż Kiroumaru?
– Och… No cóż… Tak jak wcześniej wspomniałem, wkładamy olbrzymi wysiłek w polepszenie relacji między naszymi koloniami… Siłą rzeczy wiem więc co nieco o ich wewnętrznych sprawach. – Przyłapany na kłamstwie Yakomaru zaczął się pocić. – A-ale niezależnie od tego jak blisko jesteśmy z nimi związani, nigdy nie pomyślelibyśmy nawet, żeby rozkazać im aby sprzeciwili się woli bogów. Gdybyśmy to zrobili, ściągnęlibyśmy na siebie boski gniew. Dlaczego mielibyśmy podejmować tak samobójcze działanie?
– Czyli sugerujesz, że Trociniarki Czerwice działały na własną rękę? Według mnie coś takiego również nie ma sensu.
– Tak. I mam na ten temat kilka teorii. Mogę je przedstawić? – Yakomaru szybko odzyskał dawny spokój i opanowanie.
– Oczywiście. Mów.
– Na potrzeby tej dyskusji przyjmijmy, że to my zleciliśmy Trociniarkom Czerwicom atak, bądź że działały one z własnej inicjatywy. W obu tych przypadkach, napaść na inną kolonię bez zgody bogów byłaby czystym szaleństwem. Co jednak, gdyby cały ten incydent został upozorowany przez kolonię Nasteczników?
Kiroumaru spiorunował go wzrokiem tak intensywnie, że wydawało mi się, że widzę tryskające z jego oczu iskry. Yakomaru zupełnie to zignorował.
– Pozyskanie broni i pancerzy Trociniarek Czerwic nie było dla nich niemożliwe. Prawdopodobnie podzielili się na dwie grupki, z których jedna ukartowała atak a druga wcieliła się w rolę ofiar. Siła bojowa frakcji Kiroumaru i mojej jest porównywalna, więc gdybyśmy starli się w bezpośredniej walce, obie strony poniosłyby ciężkie straty. Z trudem przechodzi mi to przez gardło, ale przypuszczam, że Olbrzymie Szerszenie chciały przy pomocy bogów zniszczyć nasze stronnictwo, nie narażając się na żadne niebezpieczeństwo.
Zaciśnięte pięści Kiroumaru zatrzęsły się z gniewu. Wyglądał, jakby miał zaraz rzucić się na Yakomaru, ale jakoś zdołał się powstrzymać dzięki swojej żelaznej silnej woli.
– Ale dwóch żołnierzy Nasteczników zginęło – wtrącił się pan Kaneko.
– Myślę, że strata kilku istnień nic dla nich nie znaczy. To właśnie jest podstawowa różnica między naszymi koloniami. W demokratycznym społeczeństwie, takim jak nasze, każda żywa istota ma równe prawa i jest nie do zastąpienia. Stary system służy jednak wyłącznie królowej, a żołnierze nie są niczym więcej jak narzędziami, które można wymienić na nowe.
Nie ulegało wątpliwości, że Yakomaru jest iście złotousty. Potrzebował zaledwie kilku słów by odeprzeć wszystkie argumenty Kiroumaru i obrócić je przeciwko niemu. Pomimo, że każdy ze zgromadzonych w mniejszym bądź większym stopniu mu nie ufał, nie dało się zaprzeczyć, że posłużył się bezbłędną, żelazną logiką.
– Myślisz, że to, co powiedział Yakomaru ma sens? Wcześniej mówiłeś, że dowiedzieliście się, że to Trociniarki Czerwice stoją za atakiem – zwróciła się Tomiko do pana Kaneko.
– Tak… No cóż, choć zdrowy rozsądek podpowiada inaczej, nie możemy całkowicie odmówić słuszności jego słowom. Przyznaję, że nie wzięliśmy pod uwagę możliwości upozorowania napaści – odparł ze zmieszaniem pan Kaneko.
Ostatecznie nie podjęto żadnej decyzji, a zebranie zostało odłożone na następny dzień. Odgłos kroków nadciągającej zagłady stał się jeszcze wyraźniejszy a my straciliśmy ostatnią z bezcennych szans na odroczenie nieuchronnej katastrofy.

Widok stutysięcznej armii był niezaprzeczalnie majestatyczny. Zbroje żołnierzy, pomalowane w żółto-czarne pasy przypominające ubarwienie szerszeni, od których kolonia wzięła swoją nazwę, błyszczały olśniewająco w promieniach słońca. Tysiące chorągwi powiewało jednym rytmem niczym pojedynczy organizm; bitewne okrzyki wojowników sprawiały, że nawet drzewa zaczęły drżeć.
– Nie dalej niż za godzinę będziecie świadkami anihilacji naszych przeciwników – zadeklarował Kiroumaru.
Widząc jego pewność siebie, nietrudno było dać mu wiarę.
– Znam ich taktykę. Mają niewielkie szanse na zwycięstwo, jeśli przypuszczą zmasowany szturm, więc podzielą się na niewielkie oddziały, które będą próbowały atakować z zasadzki, zabezpieczając strategiczne pozycje. Są jednak strasznie naiwni, jeżeli myślą, że nie przejrzałem tak prymitywnego planu. Zamierzam dać im lekcję, której nigdy nie zapomną.
– Życzę ci szczęścia podczas bitwy. – Stojąc pośrodku ogromnej armii i ściskając plik papierów, miałam wrażenie, że duchem znajduję się w zupełnie innym miejscu. – My jednak pozostaniemy neutralni. Jeśli wróg tu dotrze, po prostu się wycofamy. Nie muszę dodawać, że nie wspomożemy was w żaden sposób.
– Rozumiem. – Na obliczu Kiroumaru zagościł jego wilczy uśmieszek. – Nie musicie się jednak przejmować. Nie doleci tu nawet jedna wroga strzała.
– W porządku. No tak… Główna armia Olbrzymich Szerszeni liczy sto tysięcy żołnierzy. Po drugiej stronie stoją połączone siły Chrysopsów, Omacnic, Światłówek, Pająków Krzyżaków i Cykad, których łączna liczebność wynosi sto czterdzieści tysięcy wojowników. Hę…? Dlaczego nie ma wśród nich głównej armii Łowików? – spytałam, unosząc wzrok znad raportu.
– Powinnaś zapytać tego kłamliwego tchórza. Wątpię jednak że znalazłby dość odwagi żeby stawić nam czoła, nawet mimo przewagi liczebnej. Prawdopodobnie planuje wykorzystać pomniejsze kolonie do uszczuplenia naszych sił. Niezależnie od całej tej gadaniny o demokratycznym społeczeństwie, bez zawahania posyła żołnierzy na pewną śmierć – prychnął Kiroumaru.
– Rozumiem. Cóż, walcz więc tak, jak uznasz za stosowne.
– Będę.
Dał sygnał żołnierzom i armia zaczęła powoli przemieszczać się do przodu. Połączone siły przeciwnika, ewidentnie bardziej liczebne od Olbrzymich Szerszeni, w odpowiedzi również zaczęły iść naprzód.
– Powinnaś trochę się cofnąć – powiedział Inui, strażnik z Sekcji Ochrony Przyrody, wysłany żeby mnie ochraniać. – Jakiś zabłąkany pocisk może tu dolecieć.
– Co masz na myśli, mówiąc o pociskach?
– Obecnie podczas swych wojen dziwoszczury nie korzystają już tylko z łuków i strzał, lecz także z arkebuzów. Kule są zbyt szybkie by dało się je dostrzec, więc nie można zatrzymać ich cantusem.
Szybko oddaliłam się na bezpieczną odległość. Gdy tylko to zrobiłam, okrzyki bitewne przybrały na sile, zupełnie jakby żołnierze czekali, aż się wycofam. Dwie armie rozpoczęły potyczkę.
Najpierw w powietrze wzleciały strzały a już po chwili usłyszeliśmy donośne wystrzały i ujrzeliśmy wzbijającą się w górę chmurę dymu.
Stojąc na wzgórzu, obrzuciłam wzrokiem pole bitwy. Ustawione w formację klina, uzbrojone we włócznie Olbrzymie Szerszenie pędziły na spotkanie szeregowi łuczników i strzelców armii sprzymierzonych kolonii. Sprzymierzeńcy Łowików najprawdopodobniej liczyli, że dzięki zmasowanemu atakowi uda im się powstrzymać szarżujących przeciwników, ale ich plan błyskawicznie spalił na panewce. Olbrzymie Szerszenie gnały wprost na nich przez nawałnicę pocisków bez choćby chwili zawahania.
Kiedy uważnie przyjrzałam się wojownikom idącym na czele klina, dostrzegłam że trzymają w dłoniach dziwnie ukształtowane tarcze.
– Dzięki nim są w stanie odbijać kule – wyjaśnił Inui.
Pomimo, że był chudszy i niższy ode mnie, Inui dysponował taką energią i wytrzymałością, że mógł całe dnie wędrować przez leśne ostępy bez odpoczynku. Te cechy w połączeniu z olbrzymim doświadczeniem jakie nabył na stanowisku inspektora ochrony przyrody czyniły z niego najbardziej wykfalifikowanego pracownika Wydziału Zdrowia.
– Kule mogą z łatwością przebić zwyczajną zbroję, jednak kiedy uważnie przyjrzysz się tarczom, zobaczysz, że są skośne. Dzięki temu mogą odbijać pociski na boki.
Wyjaśnił, że pierwszym etapem produkcji tarcz było ułożenie w kształt litery V rzędu bambusowych tyczek,, na które naklejano następnie warstwy lnianych włókien i suszono je aż się usztywniły. Później pokrywano powierzchnię grubą warstwą wosku, a na końcu mocowano na niej metalowe pręty. Tak zbudowana tarcza była w stanie odbić większość pocisków.
– Bambusowa część tarcz jest dokładnie taka sama jak te używane przez starożytną cywilizację podczas Okresu Walczących Królestw. Dodatek lnu, wosku i metalu, jak również zastosowanie odpowiednio wyprofilowanej powierzchni odbijającej pociski jest już jednak pomysłem samych dziwoszczurów.
– Nie mogę w to uwierzyć. Wiedziałam, że są sprytne, ale…
– Nie wiem, czy one rzeczywiście wiedzą cokolwiek na temat uzbrojenia wykorzystywanego w Okresie Walczących Królestw, ale ciężko jest wyobrazić sobie, że same to wszystko wymyśliły. Jestem przekonany, że posiadają jakieś źródło wiedzy.
Natychmiast pomyślałam o fałszywym minoshiro. Kiedy dwanaście lat temu odwiedziliśmy z Satoru kolonię Łowików, zastanawialiśmy się, czy przypadkiem nie udało im się schwytać jednego z fałszywych minoshiro. Oczywiście Olbrzymim Szerszeniom też mogła udać się ta sztuka; ponieważ jednak istnienie fałszywych minoshiro było tajemnicą, nie mogłam powiedzieć o tym Inuiemu.
Szale zwycięstwa zaczęły przechylać się na stronę Olbrzymich Szerszeni. Łucznicy zaczęli zasypywać strzałami wrogich strzelców, prąc do przodu podczas przerw między salwami.
– Tak samo jest w przypadku arkebuzów. Nie są zbyt efektywne, ponieważ można z nich oddać tylko jeden strzał, po którym trzeba wyczyścić je od środka i załadować prochem i kulami. Dopiero wtedy można strzelić po raz kolejny. Dziwoszczury zdołały jednak prawie całkowicie pominąć ten krok. W starożytnej Japonii wynaleziono prymitywny nabój, a dziwoszczury jeszcze bardziej uprościły jego budowę. To bardzo usprawniło cały proces.
Spojrzałam na strzelców którzy po oddaniu strzału ładowali broń i przygotowywali się do następnej salwy.
– Nie wiem do końca w jaki sposób są zbudowane, ale podstawowy zamysł bazuje na owijaniu kul i prochu w nasączony oliwą papier i ładowaniu tak przygotowanych pocisków wprost do luf, co umożliwia oddawanie strzału po strzale… Czasami ich inteligencja mnie przeraża.
Przytłoczone różnicą w sile ognia Olbrzymie Szerszenie mogły wybrać odwrót i walkę na dystans, jednak zamiast tego nieustępliwie parły naprzód, rozpoczynając brutalną walkę w zwarciu.
– Wiesz chyba wszystko o dziwoszczurach, prawda? Myślałam, że to ja mam na ich temat rozległą wiedzę…
– Nie, to nie tak… Twoja wiedza z pewnością jest znacznie bardziej kompleksowa. Ja po prostu dzięki swojej pracy miałem wiele okazji, żeby przyjrzeć się od wewnątrz funkcjonowaniu kolonii – powiedział Inui, czerwieniąc się. – Wiesz jak nazywają w swoim języku nas, strażników Ochrony Przyrody? Normalni ludzie są bogami. My jednak jesteśmy dla nich bogami śmierci. Cóż, nie można chyba mieć im za złe, że nadały nam ten przydomek.
W przeciwieństwie do tego, co sugerowała nazwa, pracownicy Sekcji Ochrony Przyrody nie mieli wiele wspólnego z ochranianiem natury. Do ich głównych zadań należało zwalczanie szkodników i pozbywanie się dziwoszczurów, które złamały ustanowione przez ludzi prawo.
– Tak czy inaczej, odwiedziłem wiele kolonii i nie mam najmniejszych wątpliwości, że Olbrzymie Szerszenie są najsilniejszą z nich. Zwłaszcza ich technika walki w zwarciu robi ogromne wrażenie.
– Dlaczego są tak potężne?
Inui uśmiechnął się. – To tajemnica, której nie wyjawiłem nawet swoim przełożonym, jednak z tobą podzielę się tym sekretem. Przed każdą bitwą ich żołnierze zażywają pewien specyfik.
– Specyfik? Masz na myśli coś w rodzaju narkotyku?
– Można tak powiedzieć. Mieszają konopie ze specjalną psychotropową substancją, którą pozyskują z moczu królowej. Skład mikstury jest tajemnicą, lecz wygląda na to, że kiedy ją zażyją, ich umysły się oczyszczają, poczucie obowiązku wzrasta i wyzwala się niepohamowana agresja, podczas gdy poczucie jakiegokolwiek strachu jest silnie tłumione. W ten sposób rodzi się żołnierz doskonały.
Poczułam jak po plecach przebiegają mi ciarki. Wojownicy Olbrzymich Szerszeni w istocie kotłowali się na polu bitwy, rzucając się na wrogów bez chwili zawahania. Widząc tą scenę przypomniałam sobie podobne wydarzenie sprzed czternastu lat, kiedy to Olbrzymie Szerszenie atakowali ogromnych mutantów Ziemnych Pająków z odwagą i zaciekłością, która wręcz graniczyła z lekkomyślną brawurą.
Upłynęła nieco ponad godzina, kiedy walka dobiegła końca. Armia sprzymierzonych kolonii, która rozpoczynała potyczkę z przewagą liczebną, skurczyła się teraz o połowę. Ci żołnierze, którzy przeżyli, kulejąc umykali w niewielkich grupkach. Pozostałe dziwoszczury leżały martwe na polu bitwy.
– Jestem ogromnie zawstydzony, że nie zdołałem dotrzymać obietnicy – oznajmił Kiroumaru, wracając ze swojego stanowiska na czele oddziałów. – Trudno mi uwierzyć, że pozbycie się tej zbieraniny nieudaczników zajęło mi ponad godzinę. – Kiroumaru uśmiechał się, lecz w jego oczach można było dostrzec chłodny, wilczy błysk.

Wróciłam do Wydziału Zdrowia i właśnie sporządzałam raport z bitwy, kiedy nadszedł wyglądający na wytrąconego z równowagi pan Watabiki.
– Witam ponownie.
– Ach, Saki. I jak poszło?
– Olbrzymie Szerszenie odniosły miażdżące zwycięstwo… Myślę, że Łowikom trudno się będzie po tym pozbierać.
– Rozumiem. Cóż, ponieważ dowodził Kiroumaru, nie dziwi mnie taki rezultat.
Myśl o niezliczonych zwłokach jakie zalegały teraz na polu bitwy napełniała mnie przygnębieniem. Pomimo, że dziwoszczury były gryzoniami były dość inteligentne by dopuszczać się tak brutalnych aktów.
Nie było jednak czasu na okazywanie im współczucia. Gdybyśmy po prostu pozostawili tam wszystkie ciała, wiązałoby się to z dużym ryzykiem rozprzestrzenienia się chorób zakaźnych. Zazwyczaj sprzątanie po walce należało do obowiązków Sekcji Zdrowia Środowiskowego, ale odkąd dziwoszczury zawarły między sobą tymczasowy rozejm, to im przypadło grzebanie zmarłych. Mimo tego masowa kremacja z wykorzystaniem cantusu i tak mogła okazać się niezbędna.
– Jak to wyglądało po pana stronie?
– Hmm… Cóż, wynik był dość zaskakujący – odparł pan Watabiki z zagadkowym wyrazem twarzy.
– Ma pan na myśli, że Trociniarki Czerwice zwyciężyły?
– Tak, w pewnym sensie… Nasteczniki przeszły na stronę przeciwnika.
– Hę?
Zaniemówiłam. Nie mogłam w to uwierzyć. Myślałam, że w pełni rozumiem stosunki jakie panują między koloniami. Zdrada Kiroumaru przez Nasteczniki i przejście ich kolonii na stronę Yakomaru było równie nieprawdopodobne jak wschód słońca na zachodzie.
Czy cała ta wojna nie rozpętała się właśnie dlatego, że Nasteczniki zostały zaatakowane przez Trociniarki Czerwice? Teraz jednak obróciły się one przeciwko swoim sprzymierzeńcom i połączyły siły z wrogiem.
Nagle sobie przypomniałam. Tuż po napaści, Nasteczniki natknęły się na pracownika Farm Lotosu i opowiedziały mu o całym zajściu. Do Sekcji Kontroli Obcogatunkowców nigdy jednak nie wpłynęła żadna wystosowana przez kolonię oficjalna skarga.
Dlaczego? Dziwoszczury były stworzeniami z natury mściwymi, więc nie można było spodziewać się, że po takim ataku po prostu się ukryją i będą pokornie lizać swoje rany. Mogłoby się tak stać jedynie, jeśli przeciwnik dysponowałby przytłaczającą przewagą, jednak Nasteczniki miały po swojej stronie całą frakcję Olbrzymich Szerszeni, więc to one byłyby w lepszej pozycji.
– Jak w takim razie potoczyła się bitwa?
– Nasteczniki opuściły formację i dołączyły do Trociniarek Czerwic. Sprzymierzone z Nastecznikami kolonie Biegaczy, Omarlic i Mrówek Rudnic były kompletnie zdezorientowane. Nie były w stanie się obronić i zostały całkowicie zmiażdżone.
– Jestem w szoku.
– To rzeczywiście dość tajemnicze.
– W takim razie, jako że każda ze stron ma na swoim koncie zwycięstwo i porażkę, wróciliśmy do punktu wyjścia.
– Nie powiedziałbym. Nawet w obecnej sytuacji nie wydaje mi się, że walkę między frakcjami można by nazwać sprawiedliwą. Zdrada Nasteczników jest oczywiście bolesnym ciosem dla Olbrzymich Szerszeni, lecz myślę, że mimo tego to one nadal mają przewagę.
Optymistyczne przekonanie pana Watabiki (które brało się z faktu, że zwycięstwo Olbrzymich Szerszeni byłoby nam bardziej na rękę, jako, że były one najlojalniejszą w stosunku do ludzi kolonią) już po czterech dniach zostało starte w proch przez brutalną rzeczywistość.
Niespodziewanie to Satoru przyniósł nowinę.
– Saki! Słyszałaś? – wykrzyczał, wpadając do pokoju, zziajany i zarumieniony.
– O czym? – spytałam, spoglądając na niego w osłupieniu.
– O wojnie! Odbyła się ostateczna bitwa między głównymi siłami Olbrzymich Szerszeni i Łowików.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Mówiłam, że z reguły informują mnie o planowanych walkach, jednak niektóre ze starć wybuchają zupełnie nieprzewidzianie… Mimo to powinny przynajmniej dać mi znać gdzie i kiedy odbędzie się potyczka, żebym mogła się tam zjawić w roli obserwatora i sporządzić raport.
– Więc nie znasz rezultatu?
– Nie… A ty znasz?
– Akurat tak się złożyło, że przechodziłem w pobliżu miejsca bitwy. Koniecznie potrzebowałem pewnych próbek do badań, jednak ponieważ dziwoszczury, które zawsze wykorzystywałem w tym celu są obecnie nieosiągalne, musiałem sam wyruszyć na poszukiwania.
– To niebezpieczne. Wchodzenie na teren przeznaczony na ich wojnę jest zabronione – powiedziałam, marszcząc brew.
– Tak, wiem, ale musiałem ukończyć eksperyment w ściśle określonym czasie… Myślę, że od bitwy musiał minąć już co najmniej jeden dzień. Znalazłem ukrywającego się rannego żołnierza, więc udzieliłem mu pierwszej pomocy i spytałem, co się stało.
Nie wchodząc w szczegóły, opatrywanie zranionych w bitwie dziwoszczurów było uznawane za wtrącanie się w ich wojny i surowo zabronione. To nie było jednak teraz istotne. Chciałam wiedzieć, co tam zaszło.
– Więc co się stało? Czy Olbrzymie Szerszenie zwyciężyły?
Satoru pokiwał przecząco głową.
– Wręcz przeciwnie – powiedział. – Zostały kompletnie rozgromione.
– Że co? Nie wierzę! – wydałam z siebie zduszony okrzyk.
– Tamten żołnierz nie mówił zbyt dobrze po japońsku, więc nie wiem, co dokładnie miało tam miejsce, ale cała armia została zmieciona z powierzchni Ziemi… Zmasakrowana. Wygląda na to, że Kiroumaru zdołał się ewakuować, ale nie wiadomo gdzie się obecnie znajduje.

¹ W oryg. 公 oznaczające przymiotnik „publiczny”, „rządowy”; kanji zbudowane jest z dwóch znaków katakana – ハ (ha) oraz ム (mu), które czytane razem oznaczają szynkę (od angielskiego słowa „ham”), do której Saki porównuje golce.

poproz2nasroz2