Rozdział 1

Rozdział 1

Spędziliśmy bezsenną noc na kamienistym brzegu rzeki. Pomimo tego, jak bardzo byliśmy zmęczeni, w naszych umysłach na dobre zagościł uporczywy niepokój, który nie pozwolił nam zasnąć. Jakoś udało nam się jednak zdrzemnąć na tyle, by odzyskać choć trochę energii.
Następnego dnia wyruszyliśmy w dalszą drogę, gdy tylko wstało słońce. Kiedy płynęliśmy w dół rzeki uświadomiliśmy sobie, że nasz obóz znajdował się tak blisko granicy Kamisu 66, że właściwie niepotrzebnie zatrzymywaliśmy się tej nocy. Biorąc pod uwagę nasze wczorajsze zmęczenie, odpoczynek mógł być mimo wszystko dobrym pomysłem.
W promieniach porannego słońca rzeka Tone mieniła się złocistymi barwami, jakby świętując nasz powrót. Co stało się z czarnymi wodami Hadesu, z którymi zmagaliśmy się jeszcze kilka godzin wcześniej?
Przestaliśmy wiosłować i pozwoliliśmy by popychał nas nurt.
Krajobraz stawał się coraz bardziej znajomy. Pomimo, że bardzo pragnęłam powrócić do domu, im bardziej zbliżaliśmy się do wiosek, tym większy czułam niepokój. Byłam przekonana, że dorośli wyślą nam na powitanie kilka łodzi, ale nie spotkaliśmy nikogo nawet mijając Świątynię Ikisu. Taki obrót spraw sprawił, że znacznie się odprężyliśmy. Wydaje mi się jednak, że powinniśmy byli bardziej się zaniepokoić. Właściwie to fakt, że tak wczesnym porankiem nie dojrzeliśmy nawet jednej łodzi był bardzo dziwny. Kiedy dotarliśmy do tych samych doków w Zbożowym Kręgu, z których wyruszyliśmy przed czteroma dniami, ktoś wreszcie wyszedł nam na spotkanie.
– Wcześnie wróciliście.
To był Słoneczny Księciunio, znany też jako pan Endou. Jego bujna broda zakrywała mu twarz tak, że nie sposób było stwierdzić czy się uśmiecha, bo udało nam się bezpiecznie wrócić, czy też może gniewa się na nas za naruszenie zasad. Przerywanie tygodniowego normalnie obozu nie było właściwie niczym nadzwyczajnym. Głównym problemem był powód dla którego tak się stało.
– Przepraszamy. Wydarzyło się kilka niewiarygodnych rzeczy – wydusił Shun.
Pozostali z nas prawie się rozpłakali.
– No dobrze, dobrze. Porozmawiamy o tym później, w porządku? Na razie zacumujcie łodzie.
Zeszliśmy na ląd, powstrzymując się od łez. Liny, którymi był przywiązany nasz ekwipunek same się rozwiązały, a nasze bagaże podryfowały w powietrzu i ułożyły się w schludny rządek w pobliżu pomostu.
– Och, sami to zrobimy – powiedział Satoru.
– Nie, w porządku – pokiwał głową Słoneczny Księciunio. – Wszyscy jesteście wyczerpani, prawda? W każdym razie powinniście udać się teraz do ośrodka dla dzieci. Niedługo podadzą śniadanie.
Zastanowiło mnie trochę, dlaczego mieliśmy tam iść. Ośrodek dla dzieci znajdował się kilka kroków od doku; w środku znajdowały się zarówno miejsca do dziennego wypoczynku, jak i pokoje, w których można było zostać na noc, jednak od czasu ukończenia Szkoły Harmonii żadne z nas nie postawiło stopy w tamtym miejscu.
– Proszę pana, naprawdę bardzo chcielibyśmy iść do domów… – powiedział Shun w imieniu nas wszystkich.
– Och, tak, rozumiem. Wcześniej musimy jednak zapytać was o parę rzeczy.
– Naprawdę nie możemy troszkę odpocząć w domu? – spytała błagalnie Maria.
Marzyłam o tym, zęby wziąć kąpiel, ale Słoneczny Księciunio był niewzruszony.
– Posłuchajcie mnie, dobrze? Nie zapominajcie, że poważnie naruszyliście kilka zasad. Wiem, że jesteście wyczerpani, ale najpierw musimy zająć się ważniejszymi kwestiami.
Jego uśmiech był uprzejmy jak zawsze, lecz czubek nosa miał usiany kropelkami potu.
– Rozumiemy.
Ruszyliśmy w stronę ośrodka dla dzieci.
– Saki, co o tym sądzisz? – wyszeptał mi do ucha Satoru.
– O czym?
– Twarz Słonecznego Księciunia była jakaś nienaturalnie skamieniała. A poza tym, nie wydaje ci się dziwne, że zmusza nas, abyśmy udali się do ośrodka dla dzieci?
– Tak, ale cała ta sytuacja od początku jest nietypowa…
Byłam tak zdrętwiała ze zmęczenia, że wydawało mi się, że straciłam władzę nad swoim ciałem. Satoru denerwował mnie, zadając tak oczywiste pytania. Tak, to było dziwne. Czego on właściwie ode mnie oczekiwał?
Shun otworzył przeszklone drzwi używając cantusu, za co byłam mu niezwykle wdzięczna. Bez wątpienia był równie wyczerpany jak pozostali i wolałby otworzyć drzwi ręcznie zamiast marnować dodatkową energię na skupienie się i użycie mocy, lecz chciał pokazać Słonecznemu Księciuniowi i komukolwiek innemu, kto mógł nas obserwować, że nie straciliśmy cantusu.
Tak jak powiedział pan Endou, przygotowano dla nas śniadanie. Dostaliśmy garnuszki z ciepłym ryżem, solonego łososia, zupę miso z mięsem kraba tygrysiego, surowe jaja, wodorosty, sałatę i peklowane krasnorosty. Podano nam nawet deser, na który składała się galaretka na brązowym cukrze.
Nagle poczułam się straszliwie głodna. Napełniliśmy miski i zaczęliśmy pochłaniać jedzenie. Na kilka chwil zapadła cisza.
– Na razie jakoś nam się udało… – powiedział szczerze Mamoru.
– Udało? Nie mamy pojęcia co się teraz stanie – odparł ponuro Satoru.
– Ale niezależnie od tego, zdołaliśmy wrócić – zauważyła Maria, kładąc dłoń na ramieniu Mamoru.
– Tak. Możliwe, że wyobrażaliśmy sobie zbyt czarne scenariusze – zgodziłam się z nią.
– Co masz na myśli? – spytała Maria.
– No cóż, nic się nam nie stało, nawet po tym jak dowiedzieliśmy się tych wszystkich strasznych rzeczy od fałszywego minoshiro…
– Ćśś! – uciszył mnie Shun.. – Ktoś może nas podsłuchiwać.
– Och, wybacz – odparłam, zamykając usta. Z jakiegoś powodu czułam się pobudzona i rozmowna.
– Poczekajcie. Możliwe, że… Że w tym… – Shun spojrzał wyjątkowo podejrzliwie na swój na wpół dokończony posiłek. Bez słów zrozumiałam, co miał na myśli. Czy to możliwe, że dosypano nam czegoś do jedzenia? Jakiegoś środka, który miał sprawić, ze się zrelaksujemy i ujawnimy wszystko, co chcieliśmy zachować w sekrecie?
Satoru wskazał zdecydowanie na półmisek z galaretką. Podczas, gdy pozostali kończyli jeszcze główne danie, ja nie mogłam się już powstrzymać przed sięgnięciem po deser. Wyczułam w nim lekką woń alkoholu, lecz poza nim w środku mogły znajdować się też inne substancje.
– Hę?
Podczas, gdy skupiliśmy całą uwagę na misce galaretki, Mamoru wyjrzał przez okno i wydał z siebie dziwny okrzyk.
– Co się stało?
Ignorując pytanie Marii przybliżył się do okna. W tej samej chwili ujrzałam jak przemyka za nim duży cień. Mamoru przycisnął twarz do szyby i wyjrzał na zewnątrz, po czym odwrócił się w naszą stronę. Nigdy wcześniej nie widziałam, by na jego twarzy malował się tak ogromny strach. Ten widok zmroził mi krew w żyłach.
Zegar zabił osiem razy. Uświadomiłam sobie coś dziwnego. Pomimo tego, że była już ósma rano, nie słyszałam bawiących się w pobliżu dzieci, nieważne jak bardzo wytężałam słuch. Byliśmy jedynymi osobami w ośrodku.
Nadal panowała grobowa cisza. Mamoru wciąż nie chciał nam powiedzieć co zobaczył.
– Dziękuję, że poczekaliście. – Słoneczny Księciunio wszedł do pokoju wraz z parą ludzi w średnim wieku, których znałam z widzenia, lecz z którymi nigdy nie rozmawiałam. Byłam przekonana, że oni również są z Rady Edukacji.
– Widzę, że skończyliście już jeść. Jeśli jesteście zmęczeni, możemy jeszcze trochę odpocząć – dodała kobieta, uśmiechając się. Ten wymuszony grymas jeszcze bardziej uwydatnił koński wygląd jej twarzy.
– Będziemy teraz rozmawiać po kolei z każdym z was. Kto chce iść pierwszy?
Nikt się nie odezwał.
– No dalej, co się dzieje? Grupa pierwsza zawsze jest przecież najbardziej asertywna. Czy to nie wy zawsze wyrywacie się do odpowiedzi podczas lekcji? – spytał Słoneczny Księciunio swoim typowym, wesołym głosem. W jego oczach nie było jednak radości.
Ostatecznie byliśmy przepytywani według kolejności alfabetycznej. Shun Aonuma, Maria Akizuki, Satoru Asahina, Mamoru Itou i ja, Saki Watanabe.
Do tamtego dnia nigdy nie zauważałam znajdujących się na tyłach ośrodka dla dzieci kilku niewielkich pokoików, w których leżały po dwie maty tatami. Wchodziliśmy do środka pojedynczo, w towarzystwie dwóch przesłuchujących.
Często myślałam o tym, co miało wtedy miejsce, ale, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, nie potrafię przypomnieć dosłownie niczego z tamtej rozmowy. Starożytne książki psychologiczne nazywają takie zjawisko amnezją wysepkową. Satoru również nic nie pamięta. Wszystkim, co pozostało w moich wspomnieniach jest wyjątkowo gorzka herbata, którą zaproponowano mi do picia. Czymkolwiek ona była, w połączeniu z nieznaną substancją z galaretki sprawiła, że tamta rozmowa była raczej wspomaganym narkotykami przesłuchaniem.
Tak czy inaczej, kiedy „rozmowy” dobiegły końca, pozwolono nam wrócić do domów. Trzymając się planu Shuna, Mamoru, Maria i ja mieliśmy zasymulować chorobę i wykorzystać to jako wymówkę, by udać się od razu do swoich pokojów. Udawanie, że źle się czujemy okazało się jednak zbędne, gdyż cała nasza trójka jeszcze tego samego dnia i tak dostała wysokiej gorączki, która przykuła nas do łóżek.
Mój stan polepszył się po dniu lub dwóch, lecz rodzice zmusili mnie, bym dalej odpoczywała, więc cały tydzień spędziłam snując się w piżamie po domu. Ponieważ nie mogłam skontaktować się z pozostałą dwójką, wydobyłam ukryty pod parkietem breloczek, na którym zapisałam swoją mantrę.
Kiedy odczytałam jej treść i zdołałam przywrócić swój cantus, poczułam silne uczucie zwycięstwa. W końcu udało mi się jakoś wywieść dorosłych w pole i odzyskać boską moc.
Nie miałam wtedy pojęcia, jak bardzo się myliłam.

Dla czterdziestolatków upływ dwóch lat może nie być niczym znaczącym. Ich włosy mogą najwyżej trochę posiwieć, ciała zesztywnieć i stać się bardziej ociężałe, a oddechy ¬– spłycić się. To właśnie dzieje się z większością ludzi podczas dwóch lat.
W przypadku dwunastoletnich dzieci, niezależnie od epoki w której przyszło im żyć, taki okres jest jednak wystarczający aby zaszły ogromne zmiany.
Przybrałam przez ten czas na wadze o sześć kilogramów i urosłam o pięć centymetrów. U chłopców, którym doszło odpowiednio dziesięć kilogramów i trzynaście centymetrów, różnice były jeszcze wyraźniejsze. Były to jednak tylko powierzchowne zmiany. Ukończenie czternastego roku życia oznaczało dla mnie coś więcej; przemiany dokonały się również w naszych wnętrzach.
Stopniowo przyzwyczaiłam się do widoku Satoru i Shuna. Nie było w tym nic złego, jednak okazało się to dla mnie niespodzianką. Od kiedy tylko sięgam pamięcią, obydwoje byli moi dobrymi przyjaciółmi, ale również rywalami. W pewnym momencie stali się jednak dla siebie kimś więcej. I była to zupełnie naturalna zmiana.
Kiedy w końcu sobie to uświadomiłam, zostałam daleko w tyle, bezskutecznie ścigając ich oddalające się sylwetki. To był dziwny widok, połączony z niewytłumaczalnym uczuciem.
Nie. Dokładnie wiem, czym ono było. Zazdrością.
Od samego początku Shun był dla mnie kimś wyjątkowym. Od tamtego dnia, kiedy wiatr rozwiewał jego włosy podczas zachodu słońca nad łąkami, nie potrafiłam spuścić z niego wzroku. Jego czysty głos i błyszczące oczy nigdy nie przestały wprawiać mnie w zachwyt. Moje przekonanie, że zawsze będziemy razem nigdy nie zostało zmącone przez najmniejszy cień wątpliwości.
Z drugiej strony, Satoru był tak zwyczajny jak to tylko możliwe. Doceniałam jego spryt, lecz w porównaniu z Shunem, który był tak uzdolniony, że jego talent tworzył wręcz namacalną aurę, Satoru nie był nikim nadzwyczajnym. Mimo tego, od chwili gdy razem przetrwaliśmy atak Ziemnych Pająków, zmienił się mój stosunek do niego. Zawsze był przyjacielski i dodawał mi otuchy, kiedy tego potrzebowałam.
Dlatego też moja zazdrość była tak skomplikowana. Widząc ich razem, odnosiłam wrażenie, że zostałam porzucona.
Relacje Shuna i Satoru były chyba rzeczą, która w ciągu owych dwóch lat uległa najbardziej drastycznym zmianom. Pomimo, że zawsze byli w poprawnych stosunkach, Satoru zawsze postrzegał Shuna jako pewnego rodzaju rywala i jego zachowanie bywało dość niezręczne. W ciągu tych minionych dwóch lat uczucie, którym go darzył zupełnie się zmieniło. Poprzednio z reguły odwracał się, widząc radosny uśmiech Shuna; teraz jednak znacznie częściej sam odpowiadał uśmiechem, wpatrując się głęboko w jego oczy.
Zawsze byłam świadoma tego, że kocham Shuna. Kiedy Satoru ściskał Shuna potrafiłam wyczuć, że również on darzy go romantycznym uczuciem.
Z drugiej strony, nie umiałam stwierdzić co Shun czuje do Satoru. Przystojny i inteligentny, przyzwyczaił się już do tego, że ludzie go podziwiają. Dlatego też, w stosunku do swoich adoratorów był dość obojętny, lub, dosadniej mówiąc – pobłażliwy. Kiedy jednak patrzyłam na ich dwoje, nie wyglądało na to, że to tylko Satoru wzdycha ślepo do Shuna. Posunęłabym się nawet do stwierdzenia, że choć to Satoru był aktywniejszą stroną, Shun najwyraźniej akceptował jego uczucia.
Ostateczne potwierdzenie uzyskałam kiedy idąc któregoś dnia przez pole zobaczyłam pewną scenę. Nagle zauważyłam Shuna i Satoru idących razem jak para kochanków; trzymali się za ręce i nie widzieli świata poza sobą. Obróciłam się na pięcie, chcąc się oddalić. Ciekawość wzięła jednak nade mną górę i zaczęłam śledzić ich z dużej odległości. Dobrze wiedziałam, że widok przeżywającej intymne chwile pary mnie zrani; nie byłam jednak w stanie się powstrzymać.
Kiedy oddalili się od wioski na tyle, by żaden z mieszkańców nie mógł ich dostrzec, zaczęli baraszkować jak dwójka małych szczeniąt. Mówiąc ściślej, to Satoru skakał wkoło Shuna, przytulając go od tyłu. Nagle pożałowałam gorąco, że nie urodziłam się chłopcem. Gdyby tak się stało, Shun z pewnością wybrałby mnie zamiast Satoru.
Podejście Komisji Etyki i Rady Edukacji do związków pomiędzy nastoletnimi chłopcami i dziewczętami jest bardzo rygorystyczne. Młodzieży w naszym wieku pozwala się jedynie na utrzymywanie typowo platonicznych relacji z płcią przeciwną. Nawet najbardziej intymne akty między osobami tej samej płci są jednak traktowane bardzo życzliwie. Dlatego też wszyscy, z nielicznymi wyjątkami, wchodzą w związki homoseksualne.
Chłopcy wspięli się na szczyt wzgórza, położyli się na trawie, wśród białawych koniczyn i zaczęli rozmawiać. Ukryłam się w kępie rosnących jakieś trzydzieści metrów dalej krzaków i przyglądałam się im, nie ośmielając się nawet głośniej odetchnąć.
Wyglądało na to, że Satoru opowiedział jakiś dowcip, ponieważ Shun odgiął głowę i zaczął się śmiać, pokazując perłowobiałe zęby.
Satoru przez moment wpatrywał się w Shuna, po czym bez ostrzeżenia rzucił się mu na szyję. Przez kilka chwil tkwili w bezruchu.
Nie widziałam ich dokładnie z mojej kryjówki, lecz nie miałam wątpliwości, że się całują. Satoru mocno ściskał Shuna, który z początku spokojnie leżał, lecz w końcu odwzajemnił uścisk i zaczął pieścić ciało Satoru, próbując przewrócić go na plecy tak, żeby to on znalazł się na dole. Satoru stawiał opór. Siłowali się ze sobą, ale to Satoru miał przewagę. Shun ostatecznie poddał się i przewrócił na plecy; wyraz jego twarzy przywodził na myśl dziewczynę, która zaakceptowała już czekający ją los.
Widząc to, Satoru zupełnie stracił panowanie nad sobą. Przyszpilił Shuna do ziemi i zaczął obsypywać jego usta, policzki i szyję gorącymi pocałunkami.
Samo to wystarczyło, bym się zarumieniła i zaczęła bezwiednie wodzić dłońmi po ciele. Nie wiedziałam, czy sprawiła to niezwykła namiętność z jaką Satoru pieścił Shuna czy też po prostu niezwykłe pragnienie znalezienia się na jego miejscu. Niezależnie od przyczyny, czułam że serce nieznośnie płonie mi w piersi.
Satoru wodził czule palcami po wargach Shuna. Nie spotykając się z odmową i prawdopodobnie dając się ponieść uczuciom, wsunął mu jeden z nich w usta. Shun przyjął ten zmysłowy gest z szerokim uśmiechem i zaczął ssać palec Satoru, od czasu do czasu trącając go zębami.
Dając ponieść się chwili, przysunęłam się do nich trochę za blisko. Kiedy Shun podniósł głowę, udając, że chce ugryźć Satoru w dłoń, wyczułam przez sekundę jego skierowany na mnie wzrok. Błyskawicznie wycofałam się w zacienione zarośla, lecz prawdopodobnie zostałam dostrzeżona. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię ze wstydu. Chciałam pozostać przez pewien czas w ukryciu, lecz postanowiłam jeszcze raz wyjrzeć z krzaków i sprawdzić, jak rozwija się sytuacja.
Satoru leżał na górze, próbując z całych sił ściągnąć Shunowi spodnie. Kiedy udało mu się odsłonić idealne, niczym wyrzeźbione ze śnieżnobiałego marmuru uda partnera, na twarzy zagościł mu zachwyt i oczarowanie. Następnie zaczął delikatnie pocierać penisa Shuna, trzymając go w dłoniach jak małe stworzonko. Shun zaśmiał się i zaczął się wić, jakby miał łaskotki, lecz nie protestował.
Pomyślałam, że tylko zdawało mi się, że zauważył moją obecność. Nie wstając, odwróciłam się i odczołgałam w przeciwnym kierunku.
Już wcześniej zdarzyło mi się przypadkowo przyłapać parę kochających się chłopców z grupy trzeciej. Wtedy obserwowałam ich z czystej ciekawości. Oczywistym było, że tamta dwójka ma taką obsesję na punkcie seksu, że nie obchodzi ich nic więcej. Leżeli obok siebie, skierowani głowami w przeciwną stronę. Każdy trzymał w ustach przyrodzenie partnera, od czasu do czasu wpychając je sobie do gardła tak głęboko, że nawet mi, od samego patrzenia, zbierało się na mdłości. Dla nich najwyraźniej to nadal było zbyt mało. Co oczywiste, jako dwójka chłopców nie mogli odbyć właściwego stosunku, jednak nie przeszkadzało im to w próbach zrobienia tego w alternatywny sposób. Widok gwałtownych, posuwistych ruchów ich penisów przypominał mi spółkowanie minoshiro.
Nie miałam najmniejszej ochoty oglądać równie głupiego aktu w wykonaniu Shuna i Satoru.
Oddaliłam się z tamtego miejsca. Czułam się przygnębiona. Niczego nie pragnąłem tak bardzo jak tego, by ktoś mnie pocieszył. Na myśl przyszła mi tylko jedna osoba.
Gdy wróciłam do wioski, od razu zaczęłam szukać Marii. W końcu znalazłam ją siedzącą na tylnym ganku jej domu. Na szczęście wyglądało na to, że pozostali członkowie jej rodziny gdzieś wyszli, jednak ktoś nadal był piątym kołem u wozu. Mamoru.
– Co się dzieje, Saki? – spytała wesołym, czystym głosem.
Przez ostatnie dwa lata Maria wyrosła na młodą kobietę o pięknych, wygiętych rzęsach, błyszczących oczach, idealnie prostym nosie i wydatnych ustach. Stała się bardziej zdecydowana i pewna siebie. Jedyną rzeczą, która w ogóle się nie zmieniła, były jej płomiennorude włosy.
– Jakoś nagle zapragnęłam z tobą porozmawiać – odpowiedziałam, uśmiechając się do niej i rzucając jednocześnie Mamoru lodowate spojrzenie.
Mamoru uniknął mojego wzroku i szybko się odsunął.
Maria siedziała na werandzie, machając w powietrzu stopami. Mamoru przysiadł kawałek dalej, skupiając się na rysowaniu jej portretu. Nie używał ołówka i papieru tak jak robiliśmy to w Szkole Harmonii. Zamiast tego używał cantusu do malowania sproszkowanymi minerałami, takimi jak granat, kordieryt, fluoryt, beryl czy kolumbit na drewnianej płycie pokrytej cienką warstwą białej glinki.
Portret nie tylko był graficznym przedstawieniem Marii; Mamoru w jakiś sposób udało się uchwycić na nim jej ducha. Nawet ja musiałam przyznać, że ma niesamowity talent.
Kiedy Mamoru był mały, jego matka zmarła na dur brzuszny. Ponieważ Maria miała takie same jak ona, rzadkie w naszej społeczności rude włosy, zdawał się traktować ją jak swego rodzaju surogatkę. Satoru twierdzi, że rudy kolor włosów nigdy nie był cechą typową dla Azjatów, więc Maria i matka Mamoru musiały mieć prawdopodobnie wspólnych przodków, którzy wiele lat temu przybyli z odległego kraju.
Z tego co pamiętam, Mamoru bardzo przywiązał się do Marii od kiedy tylko zaczęliśmy naukę w Akademii Mędrców, jednak nawet wtedy, podczas okresu dojrzewania, nie wykazywał najmniejszego zainteresowania własną płcią, niezależnie od tego, ilu przystojnych chłopców zabiegało o jego względy. Mieszkał w Dębowym Gaju, wiosce wysuniętej najbardziej na zachód, podczas gdy Maria żyła w pobliżu wschodniego wybrzeża, w Białym Piasku. Mimo tego, każdego ranka wsiadał do łódki by odwiedzić Marię w jej domu. Pomimo, że jego oddanie było poruszające, relacje z osobami przeciwnej płci pozostawały ścisłym tabu; Mamoru musiał więc wykorzystywać malowanie swoich obrazów jako wymówkę.
Zawsze trzymał się blisko Marii i nie zwracał uwagi na nikogo poza nią. Maria wydawała się poruszona jego przywiązaniem a więź między nimi stopniowo się zacieśniała. Tak naprawdę jednak stosunki między tą dwójką bardziej przypominały relacje między panem i jego wiernym psem.
Ponieważ to ja byłam powszechnie uznawana za partnerkę Marii, życie Mamoru czasami wydawało się dość przygnębiające.
– Hej, przejdźmy się trochę – powiedziałam, dając do zrozumienia, że chcę zostać z nią sam na sam.
– Jasne, chodźmy – uśmiechnęła się porozumiewawczo.
– No dobrze, nie będzie nas przez pewien czas… Mamoru, powinieneś zrobić sobie przerwę.
Mamoru nie wyglądał na zachwyconego perspektywą mojego odejścia wraz z Marią.
– Dziękuję ci, jest piękny. Cudowny! – powiedziała Maria, szybko rzucając okiem na rysunek.
Twarz Mamoru przez chwilę rozpromieniła się z radości. W mojej obecności zawsze milczał jak grób. Możliwe, że wstydził się okazywać swoje przywiązanie do Marii przed innymi dziewczętami. Ponieważ był tak małomówny, wyrobiłam sobie paskudny nawyk całkowitego ignorowania jego towarzystwa, kiedy przebywałam z Marią.
Udałyśmy się do niewielkiej łódki zakotwiczonej na rzece. To była jedna ze wspólnych, wioskowych łodzi, z których korzystać mógł każdy, pod warunkiem odstawienia ich do oznaczonych doków po zakończonej podróży. Na jej burcie namalowano niebieskiego delfina.
Odepchnęłam łódkę, wykorzystując cantus. Kiedy sunęłyśmy po wodzie, Maria rozpuściła włosy, pozwalając im swobodnie powiewać na wietrze. Objęła moją szyję ramionami.
– Co się dzieje? – wyszeptała mi do ucha.
Jej delikatny głos niemal doprowadził mnie do łez.
– Nic takiego, naprawdę. Po prostu chciałam się z tobą zobaczyć.
Doskonale wiedziała, że kłamię, ale nie naciskała na mnie dalej. Gładziła mnie rękoma po włosach, sprawiając, że zapomniałam o wszystkich smutkach.
Zmierzałyśmy w kierunku niewielkiego klifu rozciągającego się nad piaszczystymi wydmami Hasamaki, który był otoczony gęstymi zaroślami i zapewniał całkowitą prywatność. Jeszcze w Szkole Harmonii często spędzałyśmy tam popołudnia, jeśli dopisywała pogoda. Pamiętam, że to ja wyszłam wtedy z inicjatywą, abyśmy pozbyły się ubrań, lecz to Maria pierwsza zebrała się na odwagę i pocałowała mnie kiedy leżałyśmy nago obok siebie.
Kiedy już zacumowałyśmy łódź i zaczęliśmy biec przez piaski, zaczęłam martwić się, że ktoś mógł odkryć nasza kryjówkę, jako że od dłuższego czasu jej nie odwiedzałyśmy. Na szczęście jednak wydawało się, że nie stanęła tam niczyja noga.
Pomimo tego, że byłam całkowicie pewna, że jesteśmy kompletnie zasłonięte przez krzaki, i tak sprawdziłyśmy najbliższą okolicę zanim zrzuciłyśmy z siebie ubrania. Na początku byłam trochę zawstydzona, ale kiedy zaczęłyśmy się śmiać, rozbierając się nawzajem, poczułam się, jakbym powróciła do niewinnych dni mojego dzieciństwa.
Do lata było jeszcze dość daleko, więc w powietrzu czuć było lekki chłód. Potarłyśmy się po pokrytych gęsią skórką ramionach.
– Twoje piersi ostatnio trochę urosły, Saki – zauważyła Maria, obejmując mnie od tyłu w pasie.
– To łaskocze… – odparłam, odsuwając się.
Maria nie dała za wygraną; wodziła dłońmi po całym moim ciele. W końcu udało jej się rozpiąć mój stanik.
– Uch, przestań już. – Napięcie było nie do zniesienia. Skuliłam się przy ziemi, obejmując kolana rękoma.
– O czym ty mówisz? Przecież to tego właśnie chciałaś, nie mylę się? Właśnie dlatego do mnie przyszłaś, prawda?
Zaśmiałam się i skinęłam głową. Moje ciało wygięło się pod wpływem nieustępliwych ataków jej dłoni. Balansowałyśmy na cienkiej granicy między szczęściem i cierpieniem; między namiętnymi pieszczotami i torturami.
– No cóż. Ponieważ nie widziałam cię już dość długo, muszę dokładnie obejrzeć twoje ciało. Co się zmieniło od ostatniego razu? Jesteś już w pełni dojrzała?
– Wystarczy! Nie musisz przecież…!
Nie zważając na moje słowa, Maria wodziła delikatnymi, zręcznymi palcami po całym moim ciele. Miałam wrażenie, że dotyka mnie jednocześnie tysiąc rąk.
– Hmm… Jakież przepiękne ciało. Takie miękkie, i nigdzie ani grama zbędnego tłuszczu.
– U-uch. Skończyłaś już? Teraz kolej na ciebie.
– Mmm… Później pozwolę ci na mnie patrzeć tak długo jak tylko zechcesz. Wciąż jednak nie oceniłam twojej wrażliwości.
Jej pieszczoty trwały jeszcze dobre pół godziny. Śmiejąc się do utraty tchu, błagałam ją, żeby przestała.
– Niesamowite. Wszystkie te igraszki sprawiają ci ogromną przyjemność, prawda? Całe twoje ciało reaguje na tę rozkosz.
Nie byłam w stanie nawet się odezwać, żeby zaprzeczyć. Wpatrywałam się w nią jedynie oskarżycielsko przez zamglone oczy.
– Och, jak słodko. – Maria uśmiechała się do mnie; jej twarz od mojej twarzy dzieliła odległość nie większa niż grubość włosa.
Powoli przycisnęła usta do mych ust. Ach, jakże opisać ich miękkość? Całowałam się już wcześniej z wieloma chłopcami i dziewczętami, jednak jeszcze nigdy nie doświadczyłam takiego uczucia. Wargi wielu ludzi napinają się kiedy są zdenerwowani lub kiedy próbują świadomie kontrolować ich ruch; w przypadku Marii było jednak inaczej. Jej usta były delikatne jak słodkie pianki obejmujące nieśpiesznie moje własne wargi. Samo to wystarczyło, bym rozpłynęła się z rozkoszy, jednak po chwili rozchyliła moje usta i wślizgnęła swój język do ich wnętrza. To przeszywające uczucie zawsze sprawiało, że dostawałam gęsiej skórki. Maria drążyła językiem wnętrze moich ust, muskając nim tylne powierzchnie moich zębów, wewnętrzne ścianki moich policzków i wreszcie – mój własny język. Nasze zmysły stopiły się w jedność; dotyk z dotykiem, smak ze smakiem.
Całkowicie się jej poddałam; jedynym, co pragnęłam zapamiętać był dotyk jej języka. Każdy gest Marii był odzwierciedleniem jej własnych żądz; z pewnością oczekiwała, że niedługo jej się odwzajemnię.
Leżeliśmy splecione ze sobą; kolana dotykały kolan, sztywne sutki ocierały się o siebie.
Maria przesunęła dłoń na moje podbrzusze, delikatnie gładząc miękkie włoski, po czym ześlizgnęła się jeszcze niżej. Byłam trochę zawstydzona, bo wiedziałam, że wyczuje, jak bardzo jestem mokra. Spróbowałam się odsunąć, jednak, co oczywiste, mój wysiłek spełzł na niczym.
– Och, co cię tak podnieciło? – spytała Maria niewinnym tonem, zupełnie jakby naprawdę nie miała pojęcia, że to wyłącznie jej sprawka.
– U…uun – próbowałam zaprotestować, lecz nie byłam w stanie wydobyć z siebie żadnego słowa.
Nie czekając na odpowiedź, dotknęła palcem tamtego miejsca; najwrażliwszego punktu każdej kobiety – malutkiej, nie większej od perły wypukłości. Pieściła ją delikatnymi, okrężnymi ruchami, sprawiając że wszystkie moje myśli odpłynęły. Miałam wrażenie, że całe moje ciało się rozpływa.
Czas upływał powoli, ciągnąc się jak miód. Zapomniałyśmy z Marią o otaczającym nas świecie, całkowicie pochłonięte przez nieujarzmioną namiętność. Następnie to ja przejęłam inicjatywę, sprawiając, że Maria zaniemówiła. Kiedy zwijała się z rozkoszy, po policzkach ciekły jej łzy.
Naszego zachowania nie uznawano za niestosowne, lecz jedyną rzeczą, której surowo zakazywano była penetracja. Pod koniec każdego semestru, szkolna pielęgniarka badała wszystkie dziewczęta, żeby upewnić się, że nadal są dziewicami. Kiedy okazywało się, że błona dziewicza którejś z uczennic została przerwana, przesłuchiwano dziewczynę. Jeżeli okazało się, że przyczyną takiego stanu rzeczy był nieczysty, heteroseksualny stosunek, wydalano ją ze szkoły.
Nie znałam wtedy nikogo, kto zostałby zmuszony do opuszczenia akademii z takiego powodu. Krążyła jedynie plotka o dziewczynie, której przytrafiło się to przed siedmioma laty. Mówiło się, że po odkryciu jej przewinienia, zniknęła bez śladu; tak jak wiele innych opowieści Satoru, również tę historię można było jednak poddać w wątpliwość, gdyż nie istniały żadne dowody, które potwierdzałyby jej autentyczność.
Kiedy skończyłyśmy, ległyśmy na plecach wśród piaszczystych wydm, całe mokre od potu. Nagle przypomniało mi się coś, o czym mówił fałszywy minoshiro. Aby wyzbyć się przemocy, zdecydowaliśmy się zmienić strukturę naszego społeczeństwa i uczynić miłość jego podstawą, zupełnie jak u bonobo…

Od tamtego lata wiele bardzo istotnych dla nas rzeczy zaczęło pomału wymykać się spod kontroli; zajęci fizycznymi zmianami, jakie zachodziły w naszych ciałach podczas okresu dojrzewania, zignorowaliśmy jednak ostrzegawcze symptomy.
Jaki właściwie był pierwszy znak? Nie potrafię sobie tego dokładnie przypomnieć, lecz wydaje mi się, że najpierw pojawiło się ogólne uczucie niepokoju i niewyjaśnionej nerwowości. Marię dręczyły częste bóle głowy, a ja borykałam się z nudnościami i zmęczeniem. Pozostali także cierpieli z powodu różnorakich fizycznych dolegliwości, lecz wszyscy byliśmy przekonani, że są one związane z dorastaniem naszych organizmów.
Mniej więcej w tym okresie doszło do rozłamu w jednym ze związków. Dowiedziałam się o tym, kiedy przypadkowo wpadłam na ową parę idąc przez wioskę.
Shun pospiesznym krokiem szedł po biegnącej wzdłuż kanału ścieżce a Satoru próbował go dogonić. Tym, co przykuło moją uwagę, była postawa Shuna; był zdecydowanie bardziej wycofany niż wtedy, kiedy ostatnio widziałam go z Satoru.
– Hej, daj mi jeszcze jedną szansę. – Satoru dotknął Shuna w ramię, lecz ten odtrącił chłodno jego dłoń. – Shun, co się dzieje? – spytał. Wyraźnie słyszałam jego głos niesiony przez wiatr. Wydawał się być wręcz żenująco poirytowany.
– Nic. Po prostu chcę zostać sam na pewien czas – odparł Shun stanowczo.
– Wiem, że to ja zawiniłem. Proszę… – Satoru chwycił go za rękę.
– Ty zawiniłeś? Niby w czym? – Shun uśmiechnął się chłodno.
– Ja…
Biedny Satoru wyglądał na totalnie zagubionego. Chyba po raz pierwszy w życiu trzymałam jego stronę i miałam lekki żal do Shuna.
– Satoru, czy to już nie najwyższa pora żeby zakończyć tą romantyczną farsę? Mam już dość bycia twoją marionetką.
– O-och, rozumiem – odparł osłupiały Satoru. – Od teraz będę…
– Niczego nie rozumiesz. Czuje się osaczony, bo bez przerwy przy mnie łazisz. Chcę być sam. Dlatego nasze drogi powinny się rozejść w tym miejscu. Żegnaj – powiedział szybko Shun, odpychając Satoru na bok i zmierzając w moim kierunku.
Byłam zszokowana wyrazem jego twarzy. Miejsce chłodnego uśmiechu zajął zniekształcający rysy grymas cierpienia. Po chwili Shun wyczuł moją obecność; kiedy przemknął szybko obok mnie, udając, że mnie nie widzi, z jego oblicza zniknęły wszelkie emocje.
Satoru wciąż stał w tym samym miejscu jak skamieniały. Z początku chciałam go zawołać, lecz postanowiłam tego nie robić.
Dlaczego? W głowie wirowało mi mnóstwo pytań. Dlaczego Shun zachował się tak okrutnie? Zawsze był najbardziej uprzejmą i troskliwą osobą z naszej grupy. Z tego, co udało mi się przypadkowo zaobserwować, nie zmieniło się to. Ewidentnie cierpiał.
Kiedy następnego dnia spotkałam Shuna w szkole, nie zauważyłam w nim niczego niepokojącego. Zupełnie inaczej było z Satoru, po którym od razu dało się poznać, że został zraniony. Każdy kto na niego spojrzał, od razu mógł zauważyć, że właśnie dostał kosza. Mimo tego, od czasu do czasu rzucał Shunowi pełne nadziei spojrzenia. Przykro było na to patrzeć.
Kilka dni później pojawił się następny zły omen.
Nasze ćwiczenia umiejętności praktycznych w Akademii Mędrców opierały się wtedy na indywidualnych zdolnościach każdego z uczniów. Ogólna technika używania cantusu zawsze była taka sama, ale poszczególne zadania bardzo różniły się stopniem trudności – poczynając od prostej wymiany energii, a kończąc na tak zaawansowanych procesach jak zimna fuzja. Większość klasy plasowała się pośrodku stawki, ale niektórzy byli w stanie podejmować się dużo bardziej wymagających technik.
Shun pozostawił resztę grupy daleko w tyle. Próbował właśnie zmusić kurczaka do wyklucia się z jaja w czasie krótszym niż dwie godziny. Było to skrajnie trudne do wykonania, ponieważ normalnie proces ten trwa około dwadzieścia pięć dni; innymi słowy, wykorzystując cantus, Shun miał zamiar przyspieszyć dwustupięćdziesięciokrotnie rozwój czegoś, czego nie mógł nawet zobaczyć.
Aby uzyskać pozwolenie na działanie cantusem bezpośrednio na żywe stworzenie nie wystarczało posiadanie wybitnych umiejętności; wymagana była też nadprzeciętna osobowość. Inaczej mówiąc, w Shunie pokładano niewyobrażalnie wielkie nadzieje na przyszłość.
Niespodziewanie, Satoru również należał do zaawansowanej grupy. Jego największym talentem była zdolność manipulacji światłem i refrakcją, a zadanie, które otrzymał polegało na stworzeniu lustra z powietrza i, nie licząc pracy Shuna, było jednym z najbardziej skomplikowanych przedsięwzięć. Jak wspomniałam już wcześniej, zmaterializowanie próżniowej soczewki, która mogłaby powiększać odległy obraz było czymś co odpowiadało umiejętnościom Shiseia Kaburagiego. Metoda Satoru, polegająca na stworzeniu odbijającej światło ściany z pary wodnej była zdecydowanie prostsza.
Z drugiej strony, umiejętność, którą ćwiczyłam ja sama była dość trudna, choć zdecydowanie nudniejsza. Musiałam złożyć roztrzaskaną szklaną wazę z powrotem w jedną całość. Maria ćwiczyła lewitację ciała, przyciągając uwagę wszystkich uczniów. Mamoru z kolei… Cóż, nie potrafię sobie przypomnieć co takiego właściwie trenował.
– Saki, patrz!
Spojrzałam w górę i ujrzałam bezkształtne, srebrzyste lustro, unoszące się metr nad moją głową. Odbijała się w nim moja twarz, na której malowała się ogromna koncentracja.
– Czy obraz nie jest trochę zniekształcony? – spytałam krótko.
Satoru, który spodziewał się z mojej strony pochwały, rzucił mi nadąsane spojrzenie. – Nie ma mowy, jest idealnie płaskie – odparł.
– Moja twarz nie jest taka zapadnięta.
– Co? Może to twoje serce jest zdeformowane?
Tą złośliwą odpowiedzią Satoru uciął nasza wymianę zdań, Lustro rozmyło się w powietrzu. Za każdym razem, kiedy chciałam podejść do Satoru, żeby z nim porozmawiać, widziałam, że przysuwa się bliżej do Shuna, obserwując go od tyłu.
Myślałam, że Satoru jest zaślepiony miłością do Shuna, ale wyglądało na to, że zrozumiał w końcu, że nie ma żadnych szans na naprawę ich związku. Pokiwał głową i podszedł do Reia, niskiego chłopca z grupy piątej, który uśmiechał się do niego zalotnie. Rei od pewnego czasu podkochiwał się w Satoru, ale z powodu Shuna nigdy nie odważył się na żaden ruch. Satoru stworzył kolejne lustro, a Rei, klasowy narcyz, zaczął zachwycać się własnym odbiciem i stroić różne słodkie minki, zupełnie jak dziewczyna.
Przez cały ten czas Shun pozostawał skupiony na swoim zadaniu, ignorując panujący w klasie zgiełk. Przed nim stał zwykły kieliszek w którym leżało jedno kurze jajo. Wszyscy zdawali sobie sprawę z trudności jego ćwiczenia, więc starali trzymać się z dala i nie przeszkadzać.
Ktoś wszedł do sali tylnym wejściem. Kiedy obrzuciłam tę osobę przelotnym spojrzeniem (pozwolę sobie wyjaśnić w tym miejscu, że wcale nie rozpraszam się tak łatwo, jak mogłoby się wydawać), doznałam szoku. To był Shisei Kaburagi. Jego oczy były zakryte przez przyciemniane, podobne do gogli okulary, lecz smukły nos i policzki oraz gładka skóra sprawiały, że wyglądał naprawdę młodo.
Nadzorujący nasze ćwiczenia Słoneczny Księciunio podszedł do niego ze zdezorientowaną miną. Rozmawiali zbyt cicho bym mogła ich usłyszeć, lecz wyglądało na to, że Shisei Kaburagi przybył tu, aby obserwować uczniów.
Zaczęli w dwójkę przechadzać się po klasie. Wszyscy stali się nagle bardzo poddenerwowani. Gdyby od początku każdy koncentrował się na swym zadaniu równie mocno, zapewne wszyscy już by skończyli.
Shisei Kaburagi zbliżył się do nas. Przeszło mi przez myśl, że może zainteresować się moją pracą, więc zaczęłam na poważnie próbować naprawić swoją wazę. Przypasowałam odłamane kawałki do właściwych miejsc i starałam się wyobrazić sobie, że pęknięcia znikają, przywołując obraz zamarzającego ponownie lodu.
Spojrzałam na niego, chcąc sprawdzić, jaka będzie jego reakcja. Okazało się, że po prostu mnie ominął. To było rozczarowujące. Wiedziałam, że moje zadanie jest zbyt nudne, by mogło przyciągnąć czyjąkolwiek uwagę.
Shisei Kaburagi zatrzymał się tuż przed Marią i wpatrywał się w nią przez dość długi czas. W jej technice nie było niczego szczególnie interesującego, więc być może po prostu podziwiał jej piękne, młode ciało. Pomimo, że sam wyglądał młodo, był mniej więcej w wieku naszych rodziców. Niezależnie od tego, jak potężną mocą dysponował, wciąż byłam lekko zniesmaczona sposobem, w jaki patrzył na Marię.
Równie długo zajęła mu ocena lustra Satoru i udzielenie mu kilku rad. Satoru zupełnie zaniemówił i cały poczerwieniał.
W końcu, Shisei Kaburagi podszedł powoli do Shuna, który nadal wpatrywał się w skupieniu w kurze jajo.
Wszyscy czekali na to historyczne spotkanie. Spodziewano się, że to Shun zastąpi w przyszłości Shiseia Kaburagiego na jego stanowisku. Po raz pierwszy miał teraz okazję, by otrzymać od mistrza jakieś wskazówki.
Shisei Kaburagi nagle gwałtownie się zatrzymał.
Co się stało? Mężczyzna cofnął się o krok, później o jeszcze jeden, a następnie odwrócił się na pięcie i pośpiesznie opuścił klasę, śledzony osłupiałym wzrokiem wszystkich uczniów.
Shun spojrzał na oddalającą się sylwetkę. Przeraził mnie wyraz jego twarzy.
Do dziś nie jestem pewna, co wtedy zobaczyłam. Ten grymas przypominał lodowaty uśmiech, lecz był znacznie bardziej przerażający, jakby pozbawiony nadziei na ratunek. Przypominał obłąkańczą minę kogoś, kto został pochłonięty przez bezkresną otchłań rozpaczy.
Słoneczny Księciunio, który wcześniej wypadł rozpaczliwie za Shiseiem Kaburagim, wrócił do klasy.
– Eee… Z powodu nieprzewidzianych okoliczności, na tym zakończymy dzisiejsze zajęcia. Zabierzcie wszystkie rzeczy i wracajcie do swoich klas,
Uśmiechał się tak, jak zwykle, lecz jego głos był zachrypnięty, a nos błyszczał mu od potu.
– Saki. – Satoru mnie dogonił.
– Co się, u diabła, właśnie wydarzyło?
Nie odpowiedział, lecz wskazał ruchem głowy Shuna, który nadal siedział nieruchomo przed swoim jajkiem.
– Chodźmy, Satoru – powiedział Rei, obejmując jego ramię i próbując go odciągnąć.
– Idź przodem. Później do ciebie dołączę – odparł Satoru, klepiąc Reia w pośladek i popychając go w kierunku wyjścia.
– No już, pośpieszcie się i posprzątajcie po sobie – ponaglił nas Słoneczny Księciunio, klaszcząc w dłonie.
Włożyłam odłamki wazy z powrotem do pudła.
– Shun, nie idziesz? – spytała Maria.
Mamoru stał zaraz za nią. Wszyscy pozostali opuścili salę. Wewnątrz pozostał jedynie Słoneczny Księciunio i my, pięcioro członków grupy pierwszej.
– Tak, już – odparł Shun, podnosząc się z krzesła. Był blady a na jego twarzy wciąż pozostał ślad po tamtym wykrzywionym uśmiechu.
– Co z tym? – spytała Maria, wskazując na kieliszek z jajkiem.
Shun chciał go podnieść, lecz nagle stracił równowagę. Jego ręce zadrżały, a jajo wypadło z podstawki. Wszyscy spodziewali się, że powstrzyma je przed uderzeniem o podłogę. Po tak długim treningu wszyscy potrafiliśmy w ułamku sekundy skupić myśli i wyszeptać mantrę. Nie ulegało wątpliwości, że Shun jest w stanie zrobić to na czas.
Mimo tego jajko upadło na parkiet i roztrzaskało się.
Co się dzieje? Czy on jest chory? Wszyscy wpatrywali się w Shuna. Byłam jedyną osobą, której uwagę przykuły pozostałości rozbitego jaja.
Nie. Możliwe, że ktoś jeszcze to dostrzegł.
– No już, już, szybciutko. Ja posprzątam resztę. – Słoneczny Księciunio zatrważająco szybko wcisnął się między nas, rozpychając ramionami Shuna i Marię. Nie zdążyliśmy nawet mrugnąć okiem zanim zostaliśmy wygonieni z sali ćwiczeniowej.
– Shun, wszystko z tobą w porządku? – spytał zmartwiony Satoru, zupełnie zapominając, że Shun go rzucił.
– Tak… – odparł, unikając wzroku Satoru. – To nic takiego… Jestem po prostu zmęczony.
– Myślę, że powinniśmy dziś szybciej wrócić do domów – powiedziała Maria bez przekonania, marszcząc brwi.
Martwiłam się o Shuna znacznie mocniej niż pozostali, ale nic nie powiedziałam. Nie, raczej nie mogłam niczego powiedzieć.
Obraz tego, co kryło się wewnątrz jajka wypalił się na siatkówkach moich oczu. To pokryte śluzem stworzenie nie było kurczakiem, ani nawet nie przypominało go w jakimkolwiek stopniu.
To był potwór.

poproz2 nasroz2