Rozdział 2

Rozdział 2

Ostrożnie przesuwałam się do przodu, trzymając latarnię w uniesionej wysoko dłoni. Ta grota była równie wilgotna jak poprzednia; woda skapywała z sufitu i spływała po ścianach, tworząc pod moimi stopami niewielkie strużki. Ciężko było cokolwiek dostrzec i zdawało mi się, że potknę się od razu, gdy choć trochę się zdekoncentruję.
– Wszystko u ciebie w porządku? – spytał Inui, odwracając się przez ramię, nie przestawiając przeć do przodu ze zwinnością, jaką pochwalić mogło się niewielu ludzi w jego wieku.
– Tak… Choć nie narzekałabym, gdyby nie było tutaj całej tej wody – mruknęłam.
– Fakt, ale dzięki temu, że jest tu tak mokro „cień”… to znaczy roztocza tu się nie dostaną.
Pomimo, że te niewielkie pajęczaki zazwyczaj preferują wilgotne miejsca, w tej jaskini było tak dużo wody, że miałyby problemy z poruszaniem się. Czarnowdowie roztocza są na tyle małe, że napięcie powierzchniowe wody wystarcza, żeby je uwięzić. Chociażby z tego powodu naprawdę nie powinnam była narzekać, że jestem cała przemoczona.
Nasza czwórka rozdzieliła się na dwie drużyny, zgodnie z sugestią Kiroumaru. Inui i ja wracaliśmy na plażę, żeby odzyskać łódź, natomiast Satoru i Kiroumaru weszli do korytarzy, żeby zostawić w nich fałszywy trop zapachowy.
Satoru poprosił mnie, żebym poszła po nasz pojazd, wykorzystując jako pretekst ranę, która, jak twierdził, uniemożliwiłaby mu tak długą podróż, jednak jego prawdziwe intencje były aż nazbyt oczywiste: chciał wziąć na siebie bardziej niebezpieczne zadanie. Nawet mimo tego, że miał ze sobą Kiroumaru, przecinanie ścieżek wroga tuż pod jego nosem było ekstremalnie ryzykownym przedsięwzięciem. Najmniejszy błąd oznaczałby ich koniec.
Wiedziałam o tym doskonale, ale mimo to zaakceptowałam bez słowa sugestię Satoru.
Wszyscy musieliśmy przeżyć. Nie wolno mi było przestać wierzyć, że tak będzie.
– Inui, wszystko będzie z nami w porządku, prawda? – spytałam, licząc na jakieś słowa pocieszenia.
Odpowiedź, jaką od niego uzyskałam, definitywnie nie była tym, co chciałam usłyszeć.
– Jeśli mam być szczery, nie mam pojęcia. To wszystko przekracza moje wyobrażenia.
– No tak…
Zapanował ponury nastrój.
– Upewnię się jednak, że przeżyjesz bez względu na okoliczności, Watanabe-san. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby utrzymać cię przy życiu.
– Dziękuję. Twoje słowa dodają mi otuchy. W końcu spośród naszych nieustraszonych strażników Ochrony Przyrody, to ty jesteś jedynym, który zdołał przetrwać.
Pożałowałam tego, co powiedziałam, zanim jeszcze zdążyłam dokończyć zdanie.
– Przetrwać? – Inui uśmiechnął się nieznacznie.
– Przepraszam, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało.
– Nie, nie, to nic takiego. Po prostu nigdy nie myślałem o sobie w ten sposób. Powiedziałbym raczej, że wyrwałem się śmierci spod kosy.
– Ale…
– Tak właśnie to wygląda. Towarzysze, których utraciłem byli mi bliżsi niż rodzina. To, że spośród nich to ja przeżyłem było zwykłym uśmiechem losu… Niczym więcej. Jestem jak duch. Chcę pomścić moich przyjaciół; tylko to trzyma mnie jeszcze przy życiu.
Miałam wrażenie, że bardzo niedawno usłyszałam identyczne słowa z ust kogoś innego.
– Bestia zapłaci za to, co zrobiła – powiedział Inui. Na jego twarzy, zamiast typowej łagodności, malował się silny gniew. – Proszę, przyrzeknij mi, że ją dopadniesz, nawet jeśli ja nie dotrwam do końca naszej misji.
– Obiecuję.
Dopadnę… Mimo, że podświadomość powstrzymywała nas od używania bardziej dosadnych określeń, kiedy mówiliśmy o innym człowieku, doskonale wiedziałam, o co tak naprawdę mu chodzi.
– Właśnie to mają na myśli dziwoszczury, kiedy nazywają nas bogami śmierci. Myślę, że teraz już wiem, co czuli ludzie, którzy stali się ich ofiarami.
– Ja też… Miałam wrażenie, że cały ten świat jest tylko krainą z sennych koszmarów. Że wszystko, co się stało, jest nieprawdziwe. Że następnego dnia obudzę się rano i ktoś powie mi, żebym niczym się nie przejmowała, bo to był tylko sen. Że… – przerwałam, czując jak słowa więzną mi w gardle.
– Wiem. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie czuję się tak samo. Rzeczywistość jest jednak taka, że musimy bardzo się postarać, żeby w ogóle obudzić się o poranku. – Inui westchnął głęboko. – Muszę powiedzieć ci coś o Kiroumaru.
– O Kiroumaru? – Byłam zdziwiona, że poruszył akurat jego temat.
– Będąc całkiem szczerym, nie wiem do jakiego stopnia możemy mu ufać.
– Ale… Czy to nie on cię ocalił? Poza tym, jak myślisz, gdzie byśmy w tej chwili byli, gdyby nie jego pomoc…?
– Oczywiście, masz rację. Nie zaprzeczam temu.
Inui przerwał na moment.
– Watanabe-san, jak uważasz, w jakich okolicznościach ludzka czujność zostaje uśpiona?
Zamyśliłam się.
– Chyba wtedy, kiedy wszystko idzie zgodnie z planem, prawda? Kiedy czujemy się bezpiecznie, mamy skłonność do dekoncentracji.
– To prawda, że właśnie w takich sytuacjach ludzie stają się beztroscy. Osoba z natury ostrożna stałaby się jednak wtedy jeszcze bardziej czujna.
– Więc kiedy tak się dzieje?
– Opierając się na własnym doświadczeniu, uważam, że nasza koncentracja jest najmniejsza wtedy, kiedy myślimy, że sytuacja nie może być już gorsza. Nigdy nie spotkałem osoby, która byłaby skrajnie zrozpaczona położeniem w jakim się znalazła, a mimo to pomyślałaby, że sprawy mogą jeszcze bardziej się skomplikować. Ludzie chwytają się każdej najmniejszej iskierki nadziei i często nie dostrzegają oznak nadciągającego większego niebezpieczeństwa.
– Myślisz, że właśnie w takiej sytuacji się teraz znajdujemy?
– Cóż, nigdy nie pomyślałabyś, że teraz, kiedy sprawy mają się tak niedobrze, ktoś mógłby nas zdradzić, nie mylę się?
– Twierdzisz, że Kiroumaru jest zdrajcą?
– Musimy brać pod uwagę taką możliwość.
– Dlaczego? Ponieważ nie jest człowiekiem? Czy masz może jakiś konkretniejszy powód?
– Mam dwa.
Inui uniósł lampę nieco wyżej i wznowił marsz. Ruszyłam za nim.
– Po pierwsze, podejrzany jest już sam fakt, że odwiedził wcześniej to miejsce. Czego tu szukał?
– On… Czy nie chciał po prostu rozeznać się w okolicy? Prowadził ciągłe wojny z innymi koloniami, więc gdyby odkrył, że zdobycie tych ziem pomoże mu w jakiś sposób w walce, zdobyłby przewagę nad przeciwnikami…
– Naprawdę uważasz, że poświęciłby z tego powodu życie jednej trzeciej swoich żołnierzy? Dowódca taki jak Kiroumaru z reguły przerywa misję, kiedy choć jeden wojownik straci życie.
– Więc po co, według ciebie, tu przyszedł?
– Nie wiem. Jednak gdyby nie chciał przed nami ukryć celu swojej wyprawy, po prostu by nam o wszystkim opowiedział, nie wydaje ci się?
Musiałam przyznać, że w pewnym momencie w moim umyśle zagościło podobne podejrzenie, ale pomyślałam, że to po prostu niemożliwe. Gdyby Kiroumaru rzeczywiście okazał się zdrajcą, bylibyśmy zgubieni. Sama nie wiedziałam już, co o tym myśleć.
– Jeśli on… – urwałam nagle.
Skądś dochodził dziwny dźwięk. Zatrzymaliśmy się i wsłuchaliśmy się weń uważnie. Inui przyłożył ucho do ściany.
To było potężne dudnienie, dobiegające gdzieś daleko z góry.
– Co to takiego?
– Prawdopodobnie zawalił się jeden z tuneli.
Westchnęłam.
– Może zadziałała nasza pułapka – podsunęłam.
– Nie… Myślę, że to nie to. Słyszałem podobne dźwięki już wcześniej, jakieś cztery razy. – Inui zamyślił się na dobrą chwilę, ale nie powiedział już nic więcej.
– Wcześniej wspomniałeś, że podejrzewasz Kiroumaru z dwóch powodów. Jaki jest ten drugi?
– Niedługo sama się przekonasz. Zyskamy pewność, kiedy dotrzemy na wybrzeże – odparł tajemniczo Inui.

Pomimo, że droga powrotna nad ocean zajęła nam znacznie mniej czasu niż wędrówka w drugą stronę, nadal trwała ładnych kilka godzin. Kiedy dotarliśmy do jednej z prowadzących na powierzchnię rozpadlin i spytaliśmy podwójnie fałszywego minoshiro o drogę, maszyna potwierdziła, że jesteśmy niecałe sto metrów od miejsca ukrycia łodzi podwodnej.
Byłam wyczerpana, a ból nóg był nie do zniesienia, jednak nie mieliśmy czasu na odpoczynek. Wspomagając się cantusem, zaczęłam wspinać się po stromej ścianie skalnej. Z głębi ziemi dobiegał nieznośny dźwięk, brzmiący jak chóralne skrzeki miliona chochlików.
Zastygłam, przerażona tymi odgłosami.
– Nie bój się, to tylko nietoperze – uspokoił mnie Inui.
Z odległego wylotu jaskini wysypywały się setki tysięcy olbrzymich nietoperzy tokijskich, robiących ogłuszającą wrzawę. Trzepotały skrzydłami tuż nad naszymi głowami, ale dzięki zdolności echolokacji żaden z nich na nas nie wpadł.
Kolonia nietoperzy wylała się z groty niczym pojedynczy organizm i zniknęła na ciemniejącym niebie. Uświadomiłam sobie wtedy, że do zmierzchu zostało już bardzo niewiele czasu. Po tym jak o poranku zeszliśmy do podziemnych korytarzy, całkowicie straciłam rachubę czasu. Pomimo, że od śniadania niczego nie jadłam, nie czułam się głodna. Byłam tak zaabsorbowana zmuszaniem się do marszu, że nie poczułam głodu nawet, kiedy z powodu zbyt niskiego poziomu cukru we krwi zaczęło kręcić mi się w głowie.
Niebo zmieniło barwę z błękitu na ultramarynę. Kiedy w końcu wydostaliśmy się na powierzchnię, nad Tokio zapadła już kurtyna nocy.
Wyjrzeliśmy z rozpadliny. Stado nietoperzy wyglądało już zaledwie jak czarna chmara komarów, tańczących w przestworzach. Musiało być ich przynajmniej sto milionów. Żaden z ptaków wroga nie byłby w stanie dostrzec niczego przez taką żywą zasłonę. Skuliliśmy się przy ziemi i szybko pognaliśmy w stronę miejsca, w którym ukryta była łódź.
Pojazd wyglądał na nieuszkodzony. Korzystając z cantusu, szybko podźwignęliśmy go do góry.
Chciałam już ruszać w stronę brzegu, ale Inui mnie zatrzymał.
– Poczekaj chwilę.
– Czemu? Jeżeli się nie pospieszymy, możemy zostać wykryci.
– Niebezpiecznie jest zbliżać się nocą do brzegu, pamiętasz?
Zagryzłam usta. Kompletnie wyleciało mi to z głowy.
– Jestem taka nieroztropna…
Otworzyłam plecak Inuiego i spytałam o radę podwójnie fałszywego minoshiro.
– Ludzie i dziwoszczury byli atakowani nocą w pobliżu wybrzeża. Jakie jest najgroźniejsze żyjące tam stworzenie?
Maszyna milczała przez dłuższy moment, przez co zaczęłam obawiać się, że mogła się zepsuć. W końcu jednak zaczęła mówić przerywanym głosem.
– Przypuszcza się, że to gigantyczny robak bobbit… gatunek wieloszczeta… prawdopodobnie wyewoluował z jego mniejszej wersji¹ … tylko w samej Zatoce Tokijskiej… parę oczu i dwa czułki… dwie silne szczęki… drapieżniczy… nocny tryb życia… szczególnie groźny zwłaszcza podczas okresu godów…
Podwójnie fałszywy minoshiro zamilkł.
– Och, nie! Zepsuł się!
– Pewnie wyczerpały się jego baterie. Już od dawna nie był na słońcu.
– Ale jak teraz znajdziemy podwodny tunel…?
– Później pomyślimy nad tym, jak go naładować. Teraz musimy skupić się na bezpiecznym wejściu na pokład i zwodowaniu łodzi – zauważył Inui, przenosząc moją uwagę na najbardziej palącą obecnie kwestię. – Żołnierze Kiroumaru prawdopodobnie zostali zaatakowani przez tego wieloszczeta.
Nie potrafiłam sobie przypomnieć jak wyglądają te zwierzęta.
– Masz na myśli coś w rodzaju tych niewielkich, podobnych do dżdżownic robaków, żyjących na dnie oceanu?
– Pomyśl o nim raczej jak o morskim wiju. Skoro zaatakował i zabił kilka dziwoszczurów, można spokojnie założyć, że jest dość duży.
Inui nagle spochmurniał.
– To właśnie jest drugi powód, dla którego jestem podejrzliwy wobec Kiroumaru – kontynuował. – Łatwo było przewidzieć, że kiedy dotrzemy na brzeg, zapadnie już zmrok. Nie ostrzegł nas jednak przed żadnymi niebezpieczeństwami, które mogą nam tu grozić nocą. Co więcej, nie wspomniał nawet o tych przerośniętych robakach.
– Mógł po prostu nie wiedzieć o tym stworze nic poza tym, że zaatakował jego wojowników, prawda? – odparłam. – Ponadto mógł przypuszczać, że zdołamy się przed nim obronić dzięki pomocy podwójnie fałszywego minoshiro.
– No cóż… Może rzeczywiście myśli zaprzątały mu ważniejsze sprawy – zgodził się Inui. – Tak czy inaczej, chodźmy już. Jeśli ten potwór naprawdę jest wieloszczetem, będziemy bezpieczniejsi na pokładzie.
Posłuchałam Inuiego i wsiadłam do łodzi, zamykając za sobą właz. Mężczyzna uniósł nasz pojazd w powietrze i delikatnie postawił go na wodzie, niedaleko brzegu.
Łódź kołysała się delikatnie w lewo i prawo pod wpływem fal, a jej dno szorowało po piasku.
Przednie okno znajdowało się dokładnie na poziomie tafli wody, przez co niczego nie mogłam dostrzec. Gdybym nie wiedziała, czego się spodziewać, z pewnością nawet bym nie podejrzewała, że na dnie może czaić się jakieś niebezpieczeństwo.
Inui ostrożnie zanurzył się w oceanie i podpłynął do łodzi od lewej strony. Z zapartym tchem śledziłam jego ruchy, wyczekując na atak wielkiego robaka, ale nic się nie stało.
Usłyszałam, jak mężczyzna wspina się po kadłubie i puka w pokrywę włazu. Otworzyłam zasuwę i spojrzałam na Inuiego.
– Ten stwór jest teraz…
Usłyszeliśmy dziwny trzask; zupełnie jakby coś wdrapywało się po zewnętrznej ścianie kabiny. W następnej sekundzie Inui zniknął, a przez uchyloną pokrywę włazu zaczęła wciskać się czarna, paskudna kreatura. Wyglądała jak duży krocionóg i poruszała się tak szybko, że jej liczne odnóża rozmywały się w jedną, ciemną smugę. Ciało stwora było jednak na tyle długie, że na wyprowadzenie ataku miałam nawet więcej czasu, niż było mi potrzebne.
Podpaliłam potwora, który wydał z siebie mrożący krew w żyłach pisk, brzmiący tak ludzko, że przez chwilę zdawało mi się, że to Inui krzyczy.
Z potężnym pluśnięciem robak wpadł z powrotem do wody. Wspięłam się po drabince i wyjrzałam w dół.
Ujrzałam najohydniejszego stwora świata. Oplótł naszą łódź swoim segmentowanym ciałem, przebierając odrażająco odnóżami.
Po chwili wystawił z wody łeb i spojrzał prosto na mnie. Pysk potwora był zadziwiająco podobny do ludzkiej twarzy; nie miał czułków a zamiast tego pokryty był czarnym włosiem, spod którego wyzierała para utkwionych we mnie, błyszczących oczu.
Na tym jednak kończyły się jego podobieństwa do człowieka. Nie licząc tych dwóch wyłupiastych ślepi, jego głowa była zupełnie gładka. Kiedy przyjrzałam się niższym partiom jego ciała, w okolicy miejsca, które nazwałabym piersią dostrzegłam coś, co, jak przypuszczałam, było otworem gębowym. Szczęki kreatury przypominały słoniowe kły i uderzały o siebie wariacko, kiedy stwór naprzemiennie otwierał i zamykał usta.
Wrzasnęłam.
Potwór wynurzył się nad powierzchnię morza niczym trzymetrowa kukiełka, po czym natarł na mnie, szeroko otwierając paszczę.
Na ułamek sekundy przed tym, zanim monstrum zdążyło zacisnąć zęby na mojej głowie, jego łeb eksplodował.
Stwór zwinął dziko swoje olbrzymie cielsko. Po chwili usłyszałam drugi wybuch a zaraz potem kolejny. Kreatura szarpnęła się po raz ostatni, po czym wpadła do morza i znieruchomiała.
– Nic ci nie jest? – spytał Inui z wody.
– Nie.
Wypowiedzenie tego jednego słowa pochłonęło całe moje zasoby energii. Wciąż byłam sparaliżowana strachem. Jeśli Inui w ostatniej chwili nie przybyłby mi na ratunek, zostałabym pożarta przez potwora.
– Może być ich tutaj więcej. Musimy się stąd wynosić!
Schowałam się do kabiny, a Inui szybko wdrapał się na łódź i zamknął za sobą pokrywę włazu.
Zaczęliśmy powoli się zanurzać i przemieszczać do przodu.
Płyn, który wystrzelił z rozerwanego na kawałki robaka pokrywał moje ciało po sam czubek głowy. Był lepki i śmierdział jak zgniłe mięso, ale nie miałam czasu, żeby się tym przejmować, ponieważ musieliśmy jak najszybciej wydostać się z terenów łowieckich tych stworów. Inui powierzył mi sterowanie kołami a sam podszedł do przedniej szyby i wypatrywał podwodnego ujścia rzeki.
Ocean był już czarny jak smoła. Inui przytknął twarz do okna, żeby nie przeszkadzało mu odbite od szkła światło lampy. Nie mogłam odgonić natrętnej wizji, w której kolejny morski robak wyłaniał się z głębin i rozbijał szybę jednym uderzeniem swoich przerośniętych szczęk.
Na szczęście nic takiego się nie stało. Inui wypatrzył wejście do dużej jaskini, całej porośniętej falującymi łagodnie wodorostami. Byłam pewna, że to właśnie jest ujście rzeki.
Wpłynęliśmy do środka. Mrok jeszcze bardziej się pogłębił; miałam wrażenie, że płyniemy przez morze atramentu.

Im dłużej płynęliśmy tunelem, tym bardziej się niepokoiłam. Z powodu małych rozmiarów kabiny, prawdopodobnie nie zostało nam już dużo tlenu. Kiedy płynęliśmy rzeką Tone, była nas czwórka, a teraz na pokładzie znajdowaliśmy się tylko ja i Inui, więc teoretycznie mogliśmy wytrzymać bez wynurzania się dwa razy dłużej niż poprzednio. Nie miałam jednak pojęcia, ile tlenu zużywa lampa.
– Watanabe-san, dziękuję, że mnie wtedy uratowałaś – powiedział Inui.
– Przecież to ty mnie ocaliłeś.
– Nie, mam na myśli to, co zrobiłaś wcześniej. Wskoczyłem do oceanu, chcąc uciec przed potworem, ale on poruszał się tak szybko, że czekał już na mnie przy łodzi, gotów mnie pożreć. Gdybyś go wtedy nie podpaliła, rozerwałby mnie na pół.
Bez cantusu nie mielibyśmy żadnych szans pokonać robaka. Po raz kolejny uświadomiłam sobie, że to miejsce naprawdę jest piekłem. Gdybym nie potrzebowała Psychobójcy, już dawno bym stąd uciekła.
Przyszło mi wtedy na myśl, że dobrym pomysłem byłoby zwabienie tu Bestii. Gdyby uśmiechnęło się do nas szczęście, jedna z tych okropnych, podziemnych kreatur mogłaby ją zabić, wykonując za nas zadanie.
Dałam się pochłonąć tym mrocznym marzeniom. To był jedyny sposób, żeby nie zwariować. Aby przetrwać w piekle, trzeba samemu stać się demonem. Próbowałam nie myśleć o mojej wiosce, rodzicach, ludziach, których kochałam. Musiałam skoncentrować się jedynie na tym, aby przeżyć.
Choć płynęliśmy tunelem już bardzo długo, jego wygląd cały czas pozostawał niezmienny. Jedynie płynąca spokojnie woda. Żadnego światła, żadnego powietrza.
Przyszło mi na myśl, że być może jest nam pisane się tu udusić. Krople potu zaczęły spływać mi po czole, choć nie byłam pewna czy to z powodu gorąca, czy zdenerwowania. Wiedziałam jedynie, że coraz trudniej jest mi oddychać i że śmierdzące robacze wnętrzności nie są jedynym tego powodem.
A co, jeśli wpłynęliśmy do złego tunelu? To była przerażająca wizja. W okolicy powinna być jednak tylko ta jedna podziemna rzeka.
Korytarz mógł więc równie dobrze kończyć się ślepo w miejscu, gdzie woda wpływała do podziemnego jeziora.
Kiedy tak rozmyślałam, kręcąc kołami, moja wyobraźnia zaczęła zlewać się z rzeczywistością.
Przypomniałam sobie, że już kiedyś, gdy byłam jeszcze dzieckiem, doświadczyłam podobnego zjawiska. To było podczas letniego obozu, kiedy błąkaliśmy się bez celu po tunelach dziwoszczurów.
Wyglądało na to, że po długotrwałym przebywaniu w ciemności, nawet najsłabszy bodziec wystarcza, żeby wprowadzić mnie w stan hipnozy. Prawdopodobnie miało to związek z odprawioną w Świątyni Czystości przez Naczelnego Mnicha Mushina ceremonią, w której brałam udział przed wieloma laty.
Również tym razem, powoli zapadłam w trans. Miałam wrażenie, że moje ciało odpływa, a umysł unosi się w czarnej, nieskończonej pustce.
Zaczęłam słyszeć dźwięki.
Saki. Saki.
Ktoś wołał moje imię.
– Kto to…? – wyszeptałam.
To ja, Saki – odparł znajomy głos.
– Ty jesteś….
To był on. Chłopiec bez twarzy.
Nie możesz przypomnieć sobie mojego imienia, prawda? Nie martw się. Zawsze jestem przy tobie. Żyję w twoim sercu.
– W moim sercu?
Tak. Cantus jest mocą, dzięki której nasze myśli wydostają się z umysłu i trafiają do świata zewnętrznego. Nasze dusze nie są w końcu niczym innym, jak myślami. A część mojej duszy jest zakorzeniona głęboko w twoim sercu.
– Ale dlaczego? Co się z tobą stało?
To także zapomniałaś? Nic nie szkodzi. Kiedyś sobie przypomnisz.
– Powiedz mi przynajmniej, jak się nazywasz.
Znasz moje imię. Ktoś postawił w twojej głowie barierę, która nie pozwala ci sobie go przypomnieć.
– Watanabe-san? Wszystko w porządku? – spytał niepewnym głosem Inui.
– Tak… Nic mi nie jest.
Miałam wrażenie, że mój umysł rozdzielił się na dwie części, i że moimi ustami przemawia zupełnie inna osoba.
Saki. Saki. Nie musisz się niczym przejmować. Tylko tyle chciałem ci powiedzieć.
– Czy naprawdę mogę pokonać Bestię?
Bestię? Nie rozumiesz. On nie jest Bestią. To…
Głos stawał się coraz odleglejszy i w końcu ucichł, zastąpiony krzykiem kogoś innego.
– Watanabe-san! Proszę, weź się w garść! Wszystko z tobą w porządku? – pytał głośno Inui.
Powróciłam do rzeczywistości.
– Tak… Tak. Przepraszam. Po prostu trochę odpłynęłam…
Dwie połówki mojego umysłu powoli połączyły się w całość.
– Wynurzamy się?
– Teraz?
– Nurt osłabł i widzę na górze coś, co wydaje się powierzchnią. Nad nami znajduje się chyba wielki korytarz.
Łódź wynurzyła się z ciemnej, stojącej wody.
Inui uchylił pokrywę włazu, uważnie nasłuchując jakichkolwiek dźwięków.
Kiedy do kabiny dostało się świeże powietrze, głęboko odetchnęłam z ulgą.
– To dość przestronny tunel. Prawdopodobnie został zbudowany dawno temu.
Mężczyzna wspiął się po drabinie i wyszedł na zewnętrzny pokład, a ja podążyłam za nim. Wydawało mi się, że jesteśmy we wnętrzu olbrzymiej kamiennej kopuły.
– To gwiazdy? – spytałam, wskazując na sklepienie.
Błyskawicznie uświadomiłam sobie jednak, na co tak naprawdę patrzę. Zielone, migoczące światełka na suficie wydawały się znajome.
– Robaczki świętojańskie…
Ten widok był zupełnie inny niż to, co ujrzeliśmy lata temu w jaskiniach dziwoszczurów. Tym razem owadów było tak dużo, że zdawało mi się, że nad naszymi głowami rozpościera się cała galaktyka. Blask robaczków odbijał się od czarnej tafli wody, nadając jej wygląd rozgwieżdżonego nocnego nieba.
– Ja również po raz pierwszy widzę coś takiego. Wabią swoim światłem inne insekty – powiedział oczarowany Inui.
– W pobliżu nie ma muchołowów, ich naturalnych wrogów, więc to one zdominowały tę grotę… Już rozumiem. W suficie nie ma żadnych otworów. Wygląda na to, że dżdżowiertnice nie są w stanie przebić się przez ten kamień. Może jest za gruby, może za twardy… Tak czy siak, właśnie dlatego nie ma tu ani jednego muchołowa.
Zanim skończyłam mówić te słowa, przed oczami stanęła mi zupełnie niepowiązana z robaczkami wizja.

Puls rozszedł się od naszej łodzi, usuwając wszystkie fale.
– Och, to jest niesamowite!
Wyglądało to zupełnie, jakby woda zamarzła. Każda niedoskonałość powierzchni została wygładzona, nadając jej wygląd wypolerowanego szkła, ogromnego lustra odbijającego wszystkie gwiazdy nocnego nieba.
– Przepiękne. To jakbym była w kosmosie.
Aż do śmierci będę pamiętać tamtą noc. Nie płynęliśmy już po rzece. Sunęliśmy po Drodze Mlecznej.

– O co chodzi? – spytał Inui, widząc, że nagle zamarłam w miejscu.
– Nic… To nic takiego. – Odwróciłam się i zaczęłam rozglądać się po wielkiej kopule, chcąc ukryć przed nim łzy.
Idealna chwila z idealnego świata…
Wtedy sobie przypomniałam. To chłopiec bez twarzy pokazał mi tamten widok.

– Już prawie się naładował. – Inui spojrzał w górę. Cały czas musiał być mocno skoncentrowany, więc czoło miał usiane kropelkami potu.
– Dziękuję… To niesamowite, że dałeś radę to zrobić. Gdybym była tu sama, nigdy bym na to nie wpadła – powiedziałam szczerze.
– Z technicznego punktu widzenia, to nie było nic skomplikowanego. Zorientowałem się po prostu, że trzeba dostarczyć mu światło o długości fali dorównującej słonecznemu, więc… – Uniósł wzrok znad lampy i pochodni, którą z takim trudem skonstruował. – Jeśli zdołamy włączyć to coś i spytać się go, w jaki sposób trzeba wykonać baterię słoneczną, reszta będzie prosta. Nie wiem dokładnie, w jaki sposób panele słoneczne przetwarzają światło na energię elektryczną, ale jeśli potrzebuje jedynie prądu, mogę mu go dostarczyć, produkując elektryczność bezpośrednio poprzez cantus.
Inui otworzył pokrywę baterii i wskazał na kable.
Nie miałam pojęcia jaki obraz mentalny trzeba stworzyć, żeby wyprodukować coś tak abstrakcyjnego i nienamacalnego jak elektryczność. Satoru też nieźle radził sobie z różną maszynerią, więc może jest to dziedzina, w której mężczyźni z natury są lepsi od kobiet.
Już po kilku minutach podwójnie fałszywy minoshiro ponownie ożył. Mimo, że zdawało się, że przez cały czas był wyłączony, okazało się, że wciąż śledził nasze położenie i od razu był w stanie określić naszą pozycję. Na szczęście wybraliśmy właściwy tunel.
Poprosiłam Inuiego, żeby wrócił do łodzi, tak, abym mogła spokojnie wykąpać się w rzece i zmienić ubranie. Kiedy zmyłam z siebie śmierdzący szlam, od razu poczułam się o niebo lepiej, choć nadal nie do końca wierzyłam w powodzenie naszej misji. Teraz pozostało nam jedynie spotkać się z Satoru i Kiroumaru, a następnie, dzięki koordynatom od podwójnie fałszywego minoshiro, odnaleźć drogę do starego, opuszczonego budynku rządowego.
Nagle uświadomiłam sobie, jak naiwny jest mój tok myślenia.
Podróż w górę rzeki zajęła nam tyle czasu, że wieczór zmienił się w środek nocy.
W umówionym punkcie spotkania nie było ani śladu Satoru i Kiroumaru.
Czekaliśmy tam przez pewien czas, ale Inui w końcu zdecydował, że powinniśmy ruszać dalej.
– Chodźmy. Nie możemy marnować więcej czasu.
– Ale nie możemy tak po prostu ich zostawić… – zaprotestowałam, choć wiedziałam, że mężczyzna ma słuszność.
– Musimy mieć nadzieję, że są bezpieczni. Być może ukrywają się gdzieś, próbując odciągnąć od nas Bestię… Dotarcie tu zajęło nam dużo czasu. Mamy do wykonania ważne zadanie, więc to na nim musimy skupić się w pierwszej kolejności.
Wróciliśmy na pokład łodzi i ponownie odbiliśmy od brzegu.
W porównaniu do szerokiego tunelu, którym płynęliśmy wcześniej, rzeka była tu znacznie węższa, ale na szczęście sklepienie korytarza znajdowało się dość wysoko. Z jakiegoś powodu nie wyrastały z niego żadne stalaktyty. Cały korytarz sprawiał ogólne wrażenie wykonanego ludzką ręką. To było coś w rodzaju starożytnego tunelu kolejowego.
Fakt, że w suficie nie dostrzegliśmy żadnego otworu wygryzionego przez dżdżowiertnice oznaczał, że beton, z którego wykonano ściany musiał być bardzo wysokiej jakości. Miałam przeczucie, że Centralny Budynek Rządowy Numer 8 jest już niedaleko.
Po kilku chwilach znaleźliśmy się w ogromnym pomieszczeniu. Nie dorównywało rozmiarom kopulastemu planetarium robaczków świętojańskich, ale i tak było bardzo wysokie. Podwójnie fałszywy minoshiro wyjaśnił, że była to niegdyś stacja metra.
Kiedy powoli przemierzaliśmy mroczną komnatę, odkrywając w blasku lampy prastare ślady bytności człowieka, ogarniał mnie dziwny niepokój.
Łódź płynęła spokojnie w górę szerokiej rzeki, jednak w pewnym momencie zatrzymała się gwałtownie. Przed nami znajdowała się duża ściana.
– Rzeka tutaj się kończy…?
– Prawdopodobnie znowu wpływa pod ziemię. Zanurkujmy i się przekonajmy.
Łódź zatrzeszczała i zapiszczała opadając na dno, zupełnie jakby narzekała z powodu przepracowania.
Wyglądając przez niewielkie okno przeczesaliśmy wzrokiem zagradzający nam drogę mur i doszliśmy do dwóch wniosków. Po pierwsze, w ścianie były liczne otwory, przez które wydostawała się woda. Po drugie, żaden z nich nie był na tyle duży, by nasz pojazd mógł się w nim zmieścić.
– To niedobrze. Będziemy musieli porzucić łódź.
– Nie możemy poszerzyć którejś dziury?
– Napór wody mógłby wtedy okazać się zbyt duży i, gdybyśmy mieli pecha, doprowadzilibyśmy w ten sposób do zawalenia się całego tunelu.
Na co więc była nam cała ta wyprawa? – pytałam się posępnie w myślach.
– Jak daleko od celu jesteśmy? – spytałam podwójnie fałszywego minoshiro.
– Do pokonania pozostało około sto metrów. Kiedy przejdziecie przez wejście A19, które znajduje się tuż przed wami, będziecie na terenie budynku.
Poczułam przypływ determinacji. Doszliśmy już tak daleko. Nie było powodu by się wahać, skoro do przejścia pozostała nam tak niewielka odległość.
– Działasz pod wodą? – zapytał Inui.
– Autonomiczne Archiwum Słoneczne Toshiba SP-SPTA-6000 jest całkowicie wodoodporne, potrafi znieść ciśnienie do trzynastu barów i zachowuje pełną funkcjonalność nawet na głębokości stu dwudziestu metrów – odparła dumnie maszyna, nie mając najwyraźniej pojęcia, jaki czeka ją los.
– Popłynę przodem i rozeznam się w sytuacji.
Pokręciłam przecząco głową.
– Idziemy razem. Jeśli coś ma się stać, lepiej mieć przy sobie partnera.
– Ale…
– Jeśli coś ci się stanie, i tak nie poradzę sobie dalej sama. Dlatego też równie dobrze możemy jednocześnie położyć swoje życia na szali – dodałam.
Sprzeczaliśmy się w taki sposób jeszcze przez dłuższą chwilę, ale w końcu Inui dał za wygraną. Wypłynęliśmy na powierzchnię i wysiedliśmy z łodzi.
Chodzenie pod wodą nie było moją mocną stroną. Żałowałam, że nie przykładałam się bardziej do ćwiczeń w Akademii Mędrców, ale teraz było już za późno na pracę nad tą umiejętnością.
Zebraliśmy powietrze z tunelu i wcisnęliśmy je pod wodę, tworząc dwie wielkie bańki.
Inui poszedł przodem. Dopiero co włożyłam czyste ubranie, więc ruszyłam za nim z lekką niechęcią. Woda była lodowata.
Obciążeni balastem, który dźwigaliśmy w plecakach, powoli opadliśmy na dno rzeki. Jeden z powietrznych bąbli otoczył górną połowę mojego ciała oraz latarnię, którą niosłam. Byłam przekonana, że wystarczy mi tlenu na kilka minut.
Podwodny marsz okazał się bardziej męczący niż się spodziewałam. Woda stawiała duży opór, a nurt rzeki, choć słaby, nieustępliwie popychał mnie do tylu. Ciężar plecaka, nie pozwalający mi wypłynąć na powierzchnie dodatkowo krępował moje ruchy.

Wnętrze bańki odbijało całe światło, praktycznie uniemożliwiając dostrzeżenie tego, co znajduje się poza nią. Co chwila musiałam wystawiać głowę na zewnątrz, żeby upewnić się, czy nadal idziemy w dobrym kierunku.
Na szczęście podłoga okazała się równiejsza niż przypuszczałam. Ściany również w znacznej mierze zachowały swój kształt z czasów, kiedy zostały wzniesione przez starożytnych. Być może beton był trwalszy, kiedy stale obmywała go woda.
Inui zatrzymał się jakieś dwanaście metrów dalej i wymachując swoją latarnią dał mi znać, że znalazł wejście, o którym wspominał podwójnie fałszywy minoshiro. Wychyliłam głowę z bąbla i ujrzałam prostokątny otwór w ścianie. Schody musiały być zaraz za nim.
Jeszcze tylko kawałeczek. Bezwiednie przyspieszyłam kroku. Nie, chwila. Coś jest nie w porządku. Inui wymachiwał dziko ramionami. Co się dzieje?
W następnej chwili zostałam dosłownie wyrwana ze swojej powietrznej bańki. Inui wystrzelił mnie w stronę sklepienia tunelu. Zanim dotarło do mnie, co się stało, tuż pode mną przemknął olbrzymi cień.
To był gigantyczny wieloszczet, znacznie większy nawet od tego, którego wcześniej zabiliśmy. Miałam być jego ofiarą, ale gdy tylko stracił mnie z oczu zawrócił i obrał za cel Inuiego. Mężczyzna nie miał czasu by zrobić unik. Szczęki robaka zacisnęły się na jego szyi, jednak w tej samej chwili potwór rozprysł się na milion kawałeczków zabarwiając wodę na intensywnie czerwony kolor.
Światło lampy zgasło, pogrążając wszystko w ciemnościach. Desperacko próbowałam nie pozwolić, by panika wzięła nade mą górę. Ciężki plecak sprawił, że ponownie zaczęłam opadać na dno. Zrzuciłam go i podpłynęłam do sufitu. Kiedy zostałam wyrzucona w górę, utraciłam swoją powietrzną bańkę, przez co nie miałam teraz czym oddychać. Wyciągnęłam ręce przed siebie i zaczęłam po omacku przeszukiwać sklepienie.
Znalazłam. To była niewielka kieszeń powietrzna pod sufitem. Musiała powstać z części naszych bąbli, Nie była dość duża, żeby objąć całą moją głowę, więc musiałam przystawić do niej same usta i oddychać w taki sposób.
Nie było czasu do stracenia. Myślałem jedynie o tym, żeby przetrwać. Tlenu nie wystarczyłoby mi na powrót do łodzi, więc nie miałam wyboru i musiałam pokonać ostatnie sto metrów dzielące mnie od wyjścia.
Drzwi powinny być tuż przede mną. Chciałam już odpłynąć w ich stronę, ale w ostatniej chwili zreflektowałam się i chwyciłam swój plecak. W środku był podwójnie fałszywy minoshiro.
Posuwałam się do przodu, krok po kroku. Nie myśl. Nie oddychaj – powtarzałam sobie w myślach, idąc ślepo przed siebie.
Nie mogłam jednak odnaleźć wejścia. Może pomyliłam kierunki? Kiedy miałam już wrażenie, że serce mi się zatrzyma, zderzyłam się ze ścianą. Rozpaczliwie chwyciłam ją dłońmi z obu stron, żeby upewnić się, że ona naprawdę tam jest. Przesunęłam się i po chwili wyczułam pustkę pod lewą ręką. Wyjście. Nie zatrzymywałam się. Jeden krok, drugi, trzeci… W końcu dotknęłam czegoś stopą. Schody. Zaczęłam powoli się po nich wspinać. Nie mogłam oddychać. Potrzebowałam powietrza.
Nie myśl. Po prostu idź. Krok za krokiem.
Poczułam, że zaczynam tracić przytomność. Nie mogłam już dłużej walczyć z przemożną chęcią wzięcia głębokiego wdechu.
Schody zdawały się nie mieć końca. Dotarłam do kresu swoich możliwości. Zrzuciłam plecak i ostatkiem sił podpłynęłam w górę. Ostatnia drobinka powietrza uciekła z moich nozdrzy.
Przebiłam głową taflę wody, krztusząc się i desperacko wdychając stęchłe, cuchnące powietrze. Mogło mieć domieszkę jakichś szkodliwych gazów, ale nie dbałam o to. Między seriami kaszlnięć oddychałam najgłębiej jak potrafiłam, a po policzkach pociekły mi łzy.
Byłam bezpieczna. Wdrapałam się na szczyt schodów i padłam na ziemię, łkając. Inui oddał życie, żeby mnie uratować, lecz teraz byłam w tym piekle zupełnie sama.

Byłam zdziwiona tym, że drewniane wnętrze budynku zniosło tysiąc lat narażenia na niesprzyjające warunki lepiej niż wszystkie budowle wzniesione z najnowocześniejszego betonu.
Parter i pierwsze piętro Centralnego Budynku Rządowego Numer 8 zachowały się w niemal idealnym stanie. Istniało kilka powodów takiego stanu rzeczy. Po pierwsze, zaawansowany technologicznie beton utrzymał pierwotny kształt budowli nawet po tym, jak przegniły pręty zbrojeniowe, wzmacniające jej konstrukcję. Po drugie, podziemia i fundamenty zostały zalane wodą. Po trzecie, górna część budynku została pochowana pod gruzami innych wieżowców. Dlatego też, kiedy walki i destrukcja ustały a wszędzie wokół zaczęły tworzyć się jaskinie, budynek pozostał osłonięty ze wszystkich stron.
Trzymając pod lewą pachą podwójnie fałszywego minoshiro, natomiast w prawej dłoni dzierżąc pochodnię, przedzierałam się przez ciemne pomieszczenia. Minoshiro miał oczywiście wbudowaną funkcję latarki, ale nie mogłam sobie pozwolić na tak beztroskie rozładowywanie jego baterii. Teraz, kiedy nie było już ze mną Inuiego, jedyną możliwością ich naładowania był powrót na powierzchnię.
Wcześniej, kiedy postanowiłam zawrócić po plecak z podwójnie fałszywym minoshiro, przeszło mi przez myśl, że nie uda mi się przeżyć. Po chwili przypomniałam sobie jednak o Inuim, który poświęcił się, żeby mnie ochronić i moje zmartwienie natychmiast wydało mi się błahostką. To, że zdołał zabrać ze sobą wroga na tamten świat, było świadectwem jego umiejętności jako pracownika Sekcji Ochrony Przyrody. Dzięki temu wciąż żyłam. Gdyby ogromny robak przetrwał atak Inuiego i ponownie bym na niego wpadła, z pewnością stałbym się przekąską potwora.
Oznaczałoby to też, że złamałam obietnicę daną Inuiemu. Przysięgłam, że bez względu na wszystko powstrzymam Bestię.
Wzięłam kilka spokojnych, głębokich wdechów.
Stałam we wnętrzu budynku, który przez ostatnie tysiąclecie pogrążony był w zimnym mroku. Było w nim coś, co wzbudzało we mnie głęboki, pierwotny lęk.
Zachwycające niegdyś dekoracje pomieszczeń pospadały ze ścian i stopiły się w bezkształtną masę. Znacznie bardziej zaskoczył mnie jednak widok korzeni drzew, które zdołały przebić się z powierzchni do wnętrza budynku i rozrosły się w nim, zakrywając część podłogi. Myślałam, że Tokio jest jedynie jałowym pustkowiem, ale najwyraźniej kilka roślin zdołało tu przetrwać. Kiedy zastanawiałam się, w jaki sposób korzenie przebiły się przez beton, którego nie udało się przegryźć nawet dżdżowiertnicom, natknęłam się na wysoki szyb ukryty za zniszczonymi, metalowymi drzwiami. Podwójnie fałszywy minoshiro wyjaśnił, że patrzę na coś, co nazywało się windą i było używane przez ludzi do przemieszczania się między piętrami.
Odcięłam kilka grubych konarów i zrobiłam z nich pochodnię. Drewno było bardzo mokre i nie paliłoby się, gdybym nieprzerwanie nie używała cantusu, choć dzięki swojej wilgotności przynajmniej spalało się powoli.
Czy jednak to, czego szukam naprawdę jest gdzieś w tych ruinach? Im więcej o tym rozmyślałam, tym bardziej nieprawdopodobne mi się to wydawało.
W liście od mojej matki były wyszczególnione dwa numery pokoi, ale wszystkie drzwi w budynku były tak przerdzewiałe, że nie mogłam odczytać niczego, co było na nich napisane.
Na najniższym poziomie nie znalazłam niczego, jeśli nie liczyć dwóch szkieletów, na widok których odruchowo pisnęłam ze strachu. Sądząc po rozrzuconych wokół nich kawałkach materiału, ta dwójka musiała nosić jakiś rodzaj białych szat. Większy szkielet należał prawdopodobnie do mężczyzny, a mniejszy – do kobiety. Kości były zbyt uszkodzone, by dało się określić przyczynę śmierci tych ludzi.
Weszłam na wyższe piętro, gdzie znalazłam salę, która wyraźnie różniła się od pozostałych. Prowadziły do niej metalowe drzwi, które w przeciwieństwie do pozostałych nie były przerdzewiałe. Choć umieszczone na nich napisy wyblakły, jeden symbol pozostał wyraźnie widoczny.

 

– Co to oznacza? – spytałam.
– Zagrożenie biologiczne. W tym pomieszczeniu znajduje się jakaś niebezpieczna organiczna substancja, jak na przykład bakteria, która potrafi wywołać śmiertelną chorobę.
Oznaczało to, że istnieją wszelkie logiczne podstawy, by przypuszczać, że to właśnie w tym pokoju znajdę Psychobójcę.
Hamując ekscytację, popchnęłam metalowe drzwi, jednak ani drgnęły. Być może były zamknięte na klucz, albo ich zamek przerdzewiał.
Cofnęłam się i spróbowałam otworzyć je cantusem. Wyrwana z zawiasów stalowa płyta przeraźliwie zatrzeszczała. Weszłam do środka.
Pomieszczenie przypominało laboratorium. Podłoga była zalana mętną wodą, na której unosiły się niezliczone odłamki szkła. Pod ścianą stało coś, co wyglądało jak sejf z wyrytym na drzwiczkach symbolem zagrożenia biologicznego. Jeśli Psychobójca istniał, prawdopodobnie był w jego wnętrzu.
Związałam podwójnie fałszywego minoshiro kilkoma korzeniami i postawiłam go na stole. Serce łomotało mi dziko, kiedy kładłam dłoń na pancernej szafie. Poświęciliśmy tak wiele, żeby się tu dostać. Czy naprawdę w końcu zdobyłam tę diabelską broń?
Nie potrzebowałam klucza, żeby otworzyć sejf.
Był zupełnie pusty.
Wypuściłam z ust długo wstrzymywany oddech.
Wyglądało na to, że walające się po pokoju odłamki szkła były kiedyś jakiegoś rodzaju pojemnikiem, w którym trzymano Psychobójcę. Nie musiałam nawet pytać podwójnie fałszywego minoshiro by wiedzieć, że brudna woda z pewnością go zniszczyła.
Jeszcze raz przeszukałam pomieszczenie, żeby upewnić się, że niczego nie przeoczyłam, jednak niczego nie znalazłam.
Trzymając pod pachą podwójnie fałszywego minoshiro, weszłam na kolejną kondygnację. Tak jak się domyślałam, również tam nie udało mi się niczego odkryć. Co właściwie spodziewałam się znaleźć w opuszczonych od przeszło tysiąca lat ruinach?
Postanowiłam sprawdzić wszystkie piętra. Nie miałam pojęcia, ile czasu już upłynęło. Mimo, że moja nadzieja coraz bardziej słabła, chciałam doprowadzić poszukiwania do końca. Gdybym tego nie zrobiła, znieważyłabym wszystkich tych, którzy zginęli.
W końcu dotarłam na poziom, który znajdował się nad powierzchnią.
Całe piętro było zasypane piaskiem. Jedynym dowodem na to, że ta kondygnacja była niegdyś położona nad ziemią, był fakt, iż w każdym pokoju znajdowały się duże okna. Deszcz, który przesiąkł do wnętrza budynku zamienił piaskowe kopczyki w błotne jeziorka. Woda, która zalała położone niżej laboratorium prawdopodobnie również była deszczówką.
Weszłam do sali usytuowanej w centralnej części piętra. Nie różniła się od pozostałych pomieszczeń, jeśli nie liczyć bardzo dużego, drewnianego stołu stojącego pod jedną ze ścian. Byłam pewna, że kiedyś był to gabinet kogoś ważnego.
Rozejrzałam się po pokoju, który na pierwszy rzut oka przypominał zwyczajne biuro, w którym próżno szukać miejsca dobrego do przechowywania niebezpiecznej broni biologicznej. Przeszło mi przez myśl, że nic tam nie znajdę, jednak właśnie wtedy światło pochodni padło na prostokątny kształt na jednej ze ścian.
Podeszłam bliżej, żeby lepiej przypatrzyć się znalezisku. Fragment betonowego muru o powierzchni około czterdziestu centymetrów kwadratowych był pokryty metalem. Wyglądało to jak niewielkie drzwiczki z przytwierdzoną do nich dziwną gałką.
– Co to jest? – spytałam, nie robiąc sobie większych nadziei.
– Skrytka bezpieczeństwa. Używano ich do przechowywania kosztowności. Ta tutaj była najwyraźniej zamaskowana, ale tapeta lub obraz, który ją skrywał musiał kiedyś odpaść ze ściany.
Te wyjaśnienia w zupełności mi wystarczyły. Spróbowałam na siłę wyrwać drzwi, używając cantusu. Sejf był jednak znacznie potężniejszy i miał grubsze ścianki niż ten w laboratorium, więc w ogóle nie byłam w stanie go uszkodzić. Beton wokół skrytki zaczął pękać i wyglądał, jakby zaraz miał pokruszyć się na kawałki.
Zmieniłam taktykę i spróbowałam powoli przewiercić się przez drzwiczki. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z metalem takiego typu i byłam zdumiona jego odpornością na działanie cantusu.
Ostatecznie udało mi się wyryć w sejfie nierówną dziurę i otworzyć od środka drzwi, które głośno zapiszczały. Miały przeszło dziesięć centymetrów grubości.
Trzymając w dłoni pochodnię, zajrzałam do wnętrza skrytki.

¹ Robak bobbit (Eunice aphroditois) – gatunek drapieżnego, oceanicznego wieloszczeta. Dorasta nawet do trzech metrów. Poluje nawet na znacznie większe od siebie ofiary, chwytając je za pomocą silnych, ostrych szczęk i wciągając pod piasek lub, żwir, w którym jest zagrzebany.

poproz2nasroz2