Rozdział 5

Rozdział 5

– Zawsze mnie to zastanawiało. Dlaczego, spośród wszystkich ludzi, to akurat dziecko Marii i Mamoru miałoby stać się Bestią? – Przygryzłam usta, próbując uporządkować rozbiegane myśli. – Szanse na narodzenie się Bestii są skrajnie małe. A prawdopodobieństwo, że będzie to akurat pierwsze porwane przez dziwoszczury niemowlę jest wręcz zerowe.
– Czy jednak one nie mogły czegoś mu zrobić? Na przykład nafaszerować go jakimiś psychotropami?
– Prawdopodobnie każdy przyjąłby takie założenie. Jednakże, to jest pierwsze ludzkie dziecko wychowane przez Yakomaru. Naprawdę myślisz, że środek, który nigdy wcześniej nie był testowany na ludziach, pozwoliłby mu na uzyskanie dokładnie zaplanowanego efektu?
– Korzystamy z wielu przeróżnych specyfików – wtrącił się Kiroumaru. – Mocz królowych naszych przodków, golców, zawiera substancję która pozwala jej na kontrolowanie robotników. Pomimo, że nasza królowa zachowała zdolność produkcji tego składnika, nasze zdolności umysłowe są znacząco wyższe niż golców. Pełna kontrola żołnierzy jest już niemożliwa bez wykorzystania dodatkowych składników, takich jak na przykład marihuana, która pozwala im pozbyć się strachu… Masz jednak rację. Jesteśmy odrębnymi gatunkami, więc trudno spodziewać się, żeby nasze środki były w stanie usunąć działanie kontroli ataku i na żądanie przeistoczyć człowieka w Bestię.
– Jeśli to nie Bestia, to czym jest w takim razie to dziecko? – spytał oszołomiony Satoru. Rana na jego czole ponownie zaczęła krwawić i zdawała się sprawiać mu duży ból.
– To znaczy – ciągnął – nieważne jak bym o tym nie myślał, on musi być Bestią. Sama widziałaś, co zrobił!
– Właśnie to przez cały czas nas zaślepiało.
Kiedy skończyłam wypowiadać te słowa, wszystko nagle stało się zdumiewająco jasne i logiczne.
– Wystawienie nas na widok dziecka mordującego ludzi bez mrugnięcia okiem było zaplanowane jako atak na płaszczyźnie emocjonalnej, który miał zdusić naszą zdolność racjonalnego rozumowania i popchnąć nas do błędnych wniosków. Dopiero kiedy przyjęliśmy założenie, że to rzeczywiście jest Bestia, mogliśmy poczuć się nieco bezpieczniej.
– Bezpieczniej? Co ty bredzisz? Jakim cudem świadomość tego, że naszym przeciwnikiem jest Bestia miała sprawić, żebyśmy poczuli się bezpieczniej?
– Zespól Ramana-Klogiusa jest czymś, o czym przynajmniej wiemy, że naprawdę istnieje. Nieznane przeraża ludzi bardziej niż cokolwiek innego.
Satoru skrzyżował ramiona i zatopił się w myślach.
– Mam dobre powody, by twierdzić, że chłopiec nie jest Bestią – kontynuowałam. – Bestie całkowicie tracą zdolność racjonalnego myślenia i po prostu zabijają wszystko, co żyje. Jeśli to dziecko rzeczywiście byłoby jedną z nich, jak wytłumaczyć fakt, że nie zrobiło krzywdy Yakomaru?
– Może dziwoszczury kontrolują je za pomocą narkotyków…?
– To niemożliwe. Nie da się tak po prostu poskromić Bestii. Gdyby to było wykonalne, zrobiono by to już dawno temu, zapobiegając wszystkim poprzednim incydentom lub przynajmniej redukując liczbę ofiar do minimum. Poza tym, gdyby chłopiec był odurzony narkotykami, mógłby nie być w stanie atakować i zabijać ludzi.
– Co w takim razie z jego kontrolą ataku i śmiertelnym sprzężeniem zwrotnym? Dlaczego nie działają?
– Najprawdopodobniej działają.
– Że co? O czym ty mówisz?
– Czy to nie oczywiste? Dziwoszczury odebrały to dziecko rodzicom zaraz po narodzinach i wychowały je. Dlatego też postrzega siebie nie jako człowieka, ale właśnie dziwoszczura.
– Możesz mieć słuszność. Ale jak…?
Twarz Satoru rozpromieniła się, kiedy nagle zrozumiał, co mam na myśli.
– Czy ty uważasz, że… Czy to możliwe, że kontrola ataku Bestii… tego chłopca nie działa na ludzi, ale na dziwoszczury?
– Dokładnie.
Rozbiegane myśli w mojej głowie przerodziły się w silne przekonanie. Dziecko uważało się za dziwoszczura, więc nie mogło zabijać tych, których uznawało za pobratymców. Człowieka postrzegało natomiast jako odrębny gatunek.
– Mimo wszystko, czemu zabijał ludzi tak bestialsko i bez mrugnięcia okiem?
– Cóż, my robimy podobnie, prawda?
– Hę? – zdziwił się Satoru. – Ale to co innego. To dziwoszczury. – Satoru urwał nagle, uświadamiając sobie, że słucha go Kiroumaru. – Masz rację… Nigdy nie postrzegałem tego w taki sposób.
– Już dawno powinienem był dostrzec, że coś jest nie tak – odezwał się Kiroumaru. – Chłopiec nie zabił moich elitarnych żołnierzy cantusem, a jedynie ich rozbroił. Byliśmy kompletnie bezbronni i myśleliśmy, że zabawia się naszym kosztem, jednak kilka chwil później, kiedy natknąłem się na niego podczas ucieczki, nie zaatakował mnie pomimo, że dzieliła nas odległość nie większa niż dwadzieścia lub trzydzieści metrów. Niemożliwe, by mnie nie widział. – Kiroumaru jęknął z wściekłości. – I tamta niedawna sytuacja… Kiedy Bestia szła w waszą stronę, zdołałem jej przeszkodzić po prostu rzucając kamieniem. Śmierć waszej dwójki była kluczowym elementem planu wroga, więc nigdy nie spodziewałbym się, że chłopiec pozwoli wam uciec. Zwycięstwem byłoby dla niego nawet pozbycie się jednego z was, jednak po prostu pozwolił nam odejść. To nie tak, że postanowił nie atakować. On zwyczajnie nie był w stanie tego zrobić z powodu mojej obecności!
– Chwila, czyli jeżeli dzieciak nie będzie chroniony, Kiroumaru da radę go zaatakować…? – spytał drżącym głosem Satoru.
– Tak. Chłopiec nie może nic mu zrobić, więc Kiroumaru z łatwością zabiłby go lub schwytał żywcem.
– Niech to szlag! – Na skalnej ścianie w pobliży Satoru pojawiło się pęknięcie. – Przez cały czas mieliśmy zwycięstwo w garści, ale pozwoliliśmy mu się wymknąć! Dlaczego wcześniej o tym nie pomyśleliśmy?
– Opanuj się, jeszcze nie jest za późno – odparłam najspokojniej jak potrafiłam. – Bądź co bądź, w końcu odkryliśmy prawdę, nawet jeśli udało nam się to w ostatniej chwili.
– Powinniśmy byli dojść do tego zanim Bestia… chłopiec przeszedł głównym tunelem. Teraz chroni go Yakomaru, więc jeśli Kiroumaru spróbuje go zaatakować, sam zginie – westchnął Satoru.
Istniał jednak jeszcze inny sposób. Szanse powodzenia były niewielkie, jednak nie zerowe. To była ostatnia pozostała nam możliwość. Musieliśmy zaryzykować.
Mimo to cały czas wzdrygałam się na myśl o zrobieniu czegoś tak okrutnego. Gdyby Yakomaru był na naszym miejscu, z pewnością nie zawahałby się nawet na sekundę, jednak jakaś część mnie wciąż opierała się przed wdrożeniem w życie tego planu. Ludzie czy dziwoszczury – wszyscy byliśmy żywymi istotami. W naszych piersiach biły serca a żyłami płynęła ciepła krew. Jako inteligentne stworzenia byliśmy w stanie odczuwać radość, smutek, gniew, zadumę… Nie byliśmy pionkami, które można poświęcić aby odnieść zwycięstwo w wielkiej grze. Po spędzeniu tak długiego czasu z Kiroumaru stało się to dla mnie jeszcze oczywistsze.
Tamto dziecko tak bardzo przypominało mi Marię i Mamoru, że jego widok rozdzierał moje serce na kawałki.
A przecież to ono zaatakowało wioski, zniszczyło nasze domy i zabiło tysiące niewinnych ludzi. Poczułam jak falą spływa na mnie niepohamowana wściekłość i żądza zemsty.
Ale chłopiec nie był Bestią.
Był niewinny. Dziwoszczury zamordowały jego rodziców a potem wychowały go i nakazały mu, by dla nich zabijał. Sam uważał się za dziwoszczura, więc nie kwestionował tych poleceń ani nie miał wyrzutów sumienia z powodu swoich czynów. Ludzie byli dla niego demonami, które zniewoliły i dla kaprysu zabijały jego braci.
To jednak nie wszystko. Kontrola ataku i śmiertelne sprzężenie zwrotne nie pozwalały mu podnieść ręki na dziwoszczury, podczas gdy one mogły karać go jak tylko chciały.
Mówiąc krótko, chłopiec był dosłownie ich niewolnikiem.
Jakież okropne musiało być jego życie? Serce pękało mi na samą myśl o tym, w jaki sposób musiały traktować go dziwoszczury po śmierci Marii i Mamoru.
Zastanawiałam się, co by się stało, gdyby nasza misja zakończyła się niepowodzeniem.
Ludzie, którzy zdołali przetrwać pogrom, nie mieliby wyboru i musieliby uciekać bardzo daleko aby uniknąć śmierci. Z pomocą dziecka, Yakomaru zdołałby odeprzeć ataki pozostałych dystryktów. Dekadę później, porwane niemowlęta rozbudziłyby swój cantus, a wtedy już nic nie mogłoby go powstrzymać. Dziwoszczury podbiłyby całą Japonię.
Nie było czasu na rozmyślanie nad alternatywną metodą działania.
Musiałam to zrobić.
Byłam pewna, że Tomiko doszłaby do takiego samego wniosku.
– Saki – odezwał się Satoru, podnosząc wzrok. – Mówiłaś, że to, co poprzednio zrobiłaś Bestii nie zadziała ponownie, prawda?
– Tak – przytaknęłam. – Po pierwsze musimy poznać dokładną pozycję wrogów.

Cicho podpełzliśmy z powrotem w stronę głównego korytarza, zatrzymując się dopiero jakieś cztery lub pięć metrów od niego. W tunelu panowała absolutna cisza.
Na mój znak Satoru stworzył małe lustro z pary wodnej zgromadzonej w powietrzu, po czym powoli je przesunął tak, abyśmy mogli dostrzec nieprzyjaciół.
Byli tam. Kiedy tylko znaleźli się w naszym polu widzenia, Satoru zniszczył lustro i cofnęliśmy się w głąb wąskiego korytarza.
Pomimo, że widziałam ich zaledwie przez ułamek sekundy, doskonale zapamiętałam ich pozycje. Oddział złożony z pięciu żołnierzy czekał w zasadzce jakieś dwadzieścia metrów od wylotu naszego tunelu. Kilka metrów za nimi stał chłopiec.
– Bestia… ten dzieciak. On nie przeszedł tym tunelem wyłącznie po to, by dołączyć do Yakomaru. Zastawili na nas pułapkę – wyszeptał Satoru. – Jeśli spróbujemy ucieczki, będzie po nas.
– Umieszczenie żołnierzy przed Bestią to dobre posunięcie – dodał Kiroumaru. – Nie mogę sam ruszyć do ataku. Otoczyliby mnie, gdybym się na to zdecydował. Gdybyście z kolei wybiegli tuż za mną, Bestia miałaby was jak na dłoni.
– Widziałaś gdzieś Yakomaru?
– Nie… Bez wątpienia ukrywa się daleko w tyle.
W mniejszym lub większym stopniu spodziewałam się tego, że dziwoszczury będą ochraniać chłopca. Z drugiej strony, nieobecność Yakomaru na pierwszej linii była dobrym znakiem. Oznaczało to, że być może uda nam się odnieść błyskawiczne zwycięstwo. Gdyby Yakomaru znajdował się w pobliżu, mógłby przejrzeć nasz plan i w porę zareagować. Skoro jednak chował się na tyłach, wiedziałam, że nie będzie miał na to czasu.
Popełnianie takich błędów było do niego niepodobne. Wiara, którą pokładał w zdolnościach swojej „Bestii” sprawiła, że stał się nieostrożny.
Musieliśmy to wykorzystać zanim zrozumie swoją pomyłkę. A Kiroumaru miał być naszym asem w rękawie.
– Muszę cię o coś poprosić – zwróciłam się do dziwoszczura.
– Zrobię wszystko co w mojej mocy… Wymyśliłaś jakąś taktykę, która pozwoli nam ich pokonać?
Wyjaśniłam mój plan.
Kiroumaru wyglądał na oszołomionego i na chwilę zaniemówił.
– Czy to możliwe…? Jak ty w ogóle na to wpadłaś? – dopytywał się nie mniej zszokowany Satoru.
– Shun mi powiedział.
– Shun? A kto to ta… Och!
Wyglądało na to, że wreszcie powróciły i jego wspomnienia.
Kiroumaru nagle się uśmiechnął.
– Genialne. Jesteś wybornym strategiem… Byłem przekonany, że nasze położenie jest beznadziejne. Nie mogę uwierzyć, że ostatnie możliwe rozwiązanie jest tak proste.
– Zrobisz to?
– Oczywiście. Jedynym problemem pozostaje to, jak ukryjemy mój zapach. Wiatr wieje od naszej strony, więc żołnierze wyczują mnie z kilometra.
– Racja…
Rozejrzałam się wokoło i zobaczyłam, że deszczówka spływa strużkami po ścianach tunelu. Najwyraźniej ulewa w ogóle nie zelżała, więc nie musieliśmy się martwić, że zabraknie nam wody.
Kiroumaru dokładnie zmył z siebie cale błoto, a Satoru zdjął swoje ubranie.
– Byłoby lepiej, gdybyśmy mieli pod ręką guano, ale to też powinno zadziałać – oznajmił Kiroumaru, obwąchując się.
– Ale to wciąż za mało… Satoru, możesz zmienić kierunek wiatru? Wystarczy nawet parę sekund.
– Będę musiał w tym samym czasie stworzyć lustro – odparł, krzywiąc się. – Jeśli jednak to ma być tylko kilka chwil, powinienem sobie poradzić. Dla Shuna używanie jednocześnie dwóch różnych technik z pewnością byłoby dziecinnie proste. Jeśli przeżyjemy, chcę usłyszeć, co pamiętasz na jego temat – dodał, uśmiechając się.
– Zgoda.
Satoru wyglądał, jakby miał zamiar jeszcze coś powiedzieć.
Kiroumaru miał spore problemy, żeby zmieścić się w ubrania Satoru, więc podbiegliśmy mu pomóc. Budowa jego ciała znacząco różniła się od ludzkiej, więc nie mogliśmy sprawić aby ciuchy dobrze na nim leżały, jednak przynajmniej zdołaliśmy wcisnąć na niego wszystkie elementy przebrania. Pozostało nam jedynie zakryć mu twarz.
– Och, możemy przecież wykorzystać to – powiedział Satoru, ściągając bandaż, w który było zawinięte jego ramię. Rana ponownie zaczęła krwawić, ale nie wydawała się zbyt poważna.
– Rozumiem, to też pomoże nam ich zmylić. Bestia może pomyśleć, że twoja twarz została poparzona podpalonym proszkiem z Psychobójcy… – zauważył Kiroumaru, oplatając sobie bandaż wokół głowy. – Teraz jesteśmy gotowi. Zanim zaczniemy, muszę was jednak o coś poprosić – dodał formalnym tonem. Niezwykle przypominał ożywioną mumię.
– Jeżeli będziemy w stanie, spełnimy twoją prośbę.
– Nie mam wątpliwości, że kiedy to wszystko się skończy, mieszkańcy dystryktu będą żądać totalnej eksterminacji gatunku dziwoszczurów. Jednak proszę, oszczędźcie królową Olbrzymich Szerszeni. Ona jest życiem i nadzieją każdego członka mojej kolonii… To nasza matka.
– Dobrze. Mogę ci to obiecać.
– Ja również przyrzekam. Nieważne co się stanie, nie pozwolę, by królowa została zgładzona. Twoja kolonia odzyska zaś swoją świetność.
Pomimo, że twarz Kiroumaru ukrywały bandaże, wyczułam, że się uśmiecha.
– Teraz, gdy mam wasze słowo, nic mnie już nie powstrzymuje. Nie mogę się doczekać momentu, w którym zmiażdżę na proch szalone urojenia tego zakłamanego drania.
Podczołgaliśmy się do miejsca, w którym nasz korytarz łączył się z głównym tunelem.
– Zrobimy tak, jak ustaliliśmy. Będę odliczała od dziesięciu w dół. Rozpoczynamy, kiedy dojdę do zera. Wtedy zacznę liczyć sekundy. Na „jeden” Satoru zatrzyma wiatr. Na „dwa”, „trzy” i „cztery” zmieni jego kierunek i stworzy lustro. Na „pięć”, „sześć” i „siedem” zaatakuję. W ósmej sekundzie zaś zaczniemy biec.
– Wszystko jasne.
– Zrozumiano.
Wzięłam głęboki wdech.
Wszystko miało się rozstrzygnąć w ciągu następnej minuty. Na samą myśl o tym poczułam, że uginają się pode mną nogi. Byłam przerażona, choć wcześniej myślałam, że po tym wszystkim co do tej pory przeszłam zdołam z siebie wykrzesać więcej odwagi, kiedy przyjdzie czas na działanie.
Mogłam nie ujść z życiem.
Było tak wiele rzeczy, które chciałam jeszcze zrobić. Nie mogłam znieść wizji własnego ciała gnijącego w ziemi.
Nie. To nie tego się tak naprawdę obawiałam.
Bałam się, że umrę na próżno. Że nie zdołam powstrzymać Bestii i odejdę z tego świata, nic nie wskórawszy. Że u kresu swego życia usłyszę dźwięki trąb, obwieszczających zwycięstwo Yakomaru i że będę mogła jedynie bezgłośnie przepraszać resztę ludzkości za swoją porażkę.
Poczułam zawroty głowy a usta spierzchły mi ze zdenerwowania.
Uspokój się.
Skoncentruj się na tym, co trzeba zrobić.
Desperacko próbowałam się wyciszyć.
– W porządku, gotowi? Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem…
Kiedy odliczałam, serce dziko łomotało mi w piersi, a całe ciało zesztywniało, przygotowując się do akcji.
– Trzy, dwa, jeden, zero!
Wiatr nagle osłabł. Po lewej stronie tunelu Satoru zmaterializował niewidzialny mur, blokujący wszystkie powiewy. Zaraz potem tuż przed ścianą stworzył zamknięty obszar próżni.
– Jeden.
W powietrzu zaczęło formować się lustro.
– Dwa, trzy, cztery.
Satoru przestał utrzymywać próżniową sferę. Powstałe podciśnienie zassało powietrze, odwracając kierunek wiatru. Podmuch był zbyt słaby bym go poczuła, ale wyraźnie widziałam, że małe pyłowe drobinki zaczęły przemieszczać się w drugą stronę. Również lustro powoli się obróciło, ukazując czyhających po naszej prawej żołnierzy.
Skupiłam się na jednym z nich. Musiał umrzeć najbardziej widowiskowo jak było to możliwe; nie mogłam po prostu cicho skręcić mu karku. Wyszeptałam bezdźwięcznie swoją mantrę.
– Pięć.
Głowa dziwoszczura eksplodowała, rozbryzgując wokoło krew.
– Sześć.
Reszta żołnierzy spanikowała i zaczęła strzelać na oślep. Nie mogli oni usłyszeć Yakomaru, który rozkazywał im przestać. Po oddaniu salwy z arkebuzów, potrzebowali czasu, aby je przeładować.
– Siedem.
Wystrzały ustały. Wybrałam dwa kolejne dziwoszczury i z impetem roztrzaskałam je o sufit. Na pozostałych trzech żołnierzy spadł deszcz kamieni, krwi i strzępów ciała. Jeden z nich odwrócił się i zaczął uciekać, a pozostała dwójka od razu ruszyła w jego ślady.
– Osiem!
Kiroumaru wypadł z tunelu. Ja trzymałam się tuż za nim.
Choć wyglądał nieco dziwacznie, odróżnienie tak wielkiego dziwoszczura od człowieka było trudne, zwłaszcza, że biegł na tylnych łapach ciemnym korytarzem. Kiedy wyjrzałam zza jego ramienia, dostrzegłam stojącą przed nami niewielką postać o krwistoczerwonych włosach. Chłopiec. Wpatrywał się w nas wzrokiem pełnym czystej nienawiści.
Kiroumaru znakomicie odegrał swoją rolę. Prawdopodobnie swoją wiarygodnością przebił nawet Inuiego, podszywającego się pod dziwoszczura. Nawet gdy biegł, udawał, że korzysta z cantusu, szepcąc pod nosem i wymachując rękoma w kierunku uciekających żołnierzy.
Bez wahania odcięłam głowę jednemu z nich. Woń krwi wypełniła wąski korytarz, sprawiając, że trudno było oddychać.
– ヸ★*∀§▲Ж…AДヺヹ!
Okrzyk Bestii… dziecka bardziej przypominał wycie zwierzęcia niż jakikolwiek ludzki głos.
Kiroumaru nagle znieruchomiał, zupełnie, jakby zderzył się ze ścianą.
Dziura, która nagle pojawiła się w jego ciele była tak wielka, że bez problemu mogłam spojrzeć przez nią na wylot. Wnętrzności dziwoszczura wyleciały w powietrze, ochlapując mnie krwią od stóp do głów, po czym z donośnym plaśnięciem wylądowały na podłodze.
– ヸ★*∀§…
Chłopiec najwyraźniej zorientował się, że coś jest nie w porządku, ponieważ zamilkł i zaczął wpatrywać się tępo w Kiroumaru.
Człowiek zginąłby od razu, jednak Kiroumaru wciąż trzymał się na nogach. Pozostała mu do zrobienia jeszcze jedna rzecz. Drżącą dłonią sięgnął do opatrunków, które skrywały jego głowę i zaczął je odwijać.
W tunelu zapanowała grobowa cisza.
Kiedy opadł ostatni z bandaży, ujawniając prawdziwą tożsamość Kiroumaru, chłopiec stanął jak wryty.
– Пϒガ…▼Ë…◿… – Kiroumaru wydusił z siebie ostatnie słowa, po czym runął na ziemię. Podbiegłam do niego, mimo iż nie ulegało wątpliwości, że jest już martwy. Na jego twarzy zastygł uśmiech satysfakcji.
Rozległ się mrożący krew w żyłach wrzask. Podniosłam wzrok.
– ПϒガШ▼Ë…◎◿…?
Chłopiec wyglądał na kompletnie zszokowanego. Po chwili cały zaczął się trząść, a na jego czole pojawiły się wielkie krople potu.
Pragnęłam się odwrócić, jednak zacisnęłam zęby i zmusiłam się do patrzenia.
Syn Marii i Mamoru padł na kolana, przyciskając dłonie do lewej części klatki piersiowej.
Śmiertelne sprzężenie zwrotne zadziałało od razu, gdy tylko uświadomił sobie, że zabił przedstawiciela własnego gatunku.
Przygryzłam wargi tak mocno, że poczułam na języku smak krwi.
Już nie ma odwrotu. On za chwilę um…
Rozrywający ból przeszył mój tors, a całym ciałem wstrząsnął dreszcz. To było jak uderzenie pioruna podczas bezchmurnego dnia. Czyżby mnie też miała spotkać kara?
Wcześniej w ogóle nie przyszło mi na myśl, że również i moje śmiertelne sprzężenie zwrotne może zadziałać po śmierci dziecka. Koniec końców, moim jawnym zamiarem było pozbawienie życia innego człowieka, więc powinnam była brać pod uwagę taką możliwość.
– Saki, co ci jest? – spytał Satoru, podbiegając do mnie.
Było mi słabo. W chwili, w której zrozumiałam, że chłopiec umiera, zaczęło mnie boleć serce.
To nie ja go zabijam, to nie ja go zabijam, to nie ja go zabijam…
Rozpaczliwie próbowałam przekonać samą siebie, że nie jestem winna jego śmierci.
Naglę zaczęłam się zastanawiać, dlaczego właściwie próbuję tak kurczowo chwytać się życia. Wszyscy, których kochałam umarli jeden po drugim. Co więc trzymało mnie jeszcze na tym świecie?
Ból nagle ustał. Czy ja wciąż żyję?
Otworzyłam oczy i ujrzałam nad sobą uśmiechniętą twarz Satoru.
– Nie martw się… Już wszystko w porządku.
Przytulił mnie tak mocno, że aż zabrakło mi tchu.
To ja przyczyniłam się do śmierci chłopca, jednak nie zaatakowałam go bezpośrednio. Właśnie dlatego śmiertelne sprzężenie zwrotne nie mogło się w pełni aktywować; ból, który czułam był jedynie ostrzeżeniem.
Raz jeszcze spojrzałam na chłopca. Leżał na ziemi, zupełnie nieruchomy. Wszystko było skończone.
Yakomaru stał zszokowany nad jego zwłokami.
Mój wzrok przykuł kolor włosów dziecka. Miał dokładnie ten sam odcień co u Marii.
Ten chłopiec był jedynym dowodem na to, że moja przyjaciółka w ogóle kiedyś żyła… Nie chciałam go zabijać. Nie było jednak innego wyjścia.
Łzy zaczęły strużkami ściekać mi po twarzy.
Nie mam wątpliwości, że gdyby urodził i wychował się w wioskach, byłby uroczym, inteligentnym dzieckiem.
Był niewinny.
Do dziś czasami dręczy mnie poczucie winy z powodu tego, co zrobiłam. I choć wiem, że to było niemożliwe, żałuję, że chłopiec nie mógł przynajmniej umrzeć jako człowiek.

Wojna szybko dobiegła końca.
Po utracie swojej atutowej karty, Yakomaru musiał być świadomy nieuniknionej klęski i całkowicie stracił wolę walki. Schwytaliśmy jego oraz pozostałych przy życiu żołnierzy, przejęliśmy ich okręty i wróciliśmy do dystryktu.
Wiele osób zdecydowało się uciekać z wiosek. Trwała właśnie zbiorowa ewakuacja, ale kiedy powróciliśmy i ogłosiliśmy, że „Bestia” nie żyje, wszystko uległo zmianie.
Tomiko zginęła, podobnie jak większość członków Komisji Etyki. Powołano do życia Komitet Przywrócenia Prawa i Porządku, tymczasowe ciało administracyjne, którego głównym zadaniem było zorganizowanie zmasowanego kontrataku przeciwko dziwoszczurom. Mimo naszego młodego wieku, wraz z Satoru zostaliśmy wybrani na jego przedstawicieli.
Większość ludzi sprawujących najważniejsze funkcje w dystrykcie poniosła śmierć, więc nie dało się wybierać składu Komitetu bazując na starszeństwie i doświadczeniu. Większość jego członków była dwudziesto- lub trzydziestoparolatkami, którzy wykazali się szczególną odwagą i zdolnościami podczas walki.
Wśród ofiar wojny byli również moja matka i ojciec. Satoru stracił całą rodzinę.
Kiedy się o tym dowiedziałam, zaniosłam się płaczem i nie mogłam dojść do siebie przez wiele dni. Miałam wrażenie, że łzy nigdy nie przestaną kapać mi z oczu.
Nieco później, od ludzi, którzy widzieli moich rodziców jako ostatni, dowiedziałam się jaki spotkał ich los. Wrócili do dystryktu dokładnie w momencie, w którym walki osiągnęły krytyczną fazę.
Na rozkaz Yakomaru, ciało Shiseia Kaburagiego zostało powieszone na Świętej Barierze. Wszystkich, którzy to widzieli ogarniał paraliżujący strach. Ludzie tracili wolę walki i uciekali na oślep w panice. Dzięki „Bestii” dziwoszczury z łatwością schwytały i wzięły w niewolę ponad sto osób.
W tym momencie wojska Yakomaru przestały po prostu zabijać każdego, kogo napotkały, a zamiast tego zaczęły brać jeńców. Wiązano im oczy, aby nie mogli korzystać z cantusu i zamykano w klatkach.
Nieliczni, którzy nadal się nie poddali, kontynuowali walkę z dziwoszczurami, starając się unikać wzroku Bestii. Zdołali w ten sposób nieco uszczuplić siły wroga.
Moi rodzice przybyli do wiosek w samym środku tego chaosu i od razu skierowali swoje kroki do szkół, aby wypuścić na wolność przeklęte koty.
Te zwierzęta okazały się dalece bardziej inteligentne niż mogłam przypuszczać. Śledzenie ofiary, podążając za jej zapachem nie było niczym szczególnym, jednak potrafiły one także rozpoznawać twarze na rysunkach i poprawnie identyfikować swoje cele nawet po upływie kilku tygodni.
Moja matka i ojciec uwolnili wszystkie dwadzieścia kotów, nakazując im ukryć się wśród gruzów i czekać na dogodną okazję do ataku. Niewiele zabrakło, a odnieśliby sukces.
Ludzie, którzy obserwowali całe zajście z dachów budynków twierdzą, że po zlokalizowaniu „Bestii”, przeklęte koty przeprowadziły skoordynowaną, zmasowaną akcję.
Chłopiec i jego ochroniarze przemieszczali się na południe, kiedy od zachodu nadszedł brązowy kot a od wschodu – szary. Pierwszy z nich szedł z wiatrem, więc strażnicy szybko go wyczuli i wszyscy skupili się na ochronie zachodniej flanki, otwierając w ten sposób szaremu zwierzęciu drogę ataku.
Wtedy znikąd pojawiły się dwa kolejne koty, nacierając na wrogów od północy. Jeden z nich, o ubarwieniu kaliko, okrążył przeciwników, zachodząc ich od południa, podczas, gdy pozostałe trzy zwierzęta osaczyły chłopca z innych stron. Zdawało się, że przeklęte koty są na wygranej pozycji; niezależnie od tego, jak utalentowana była „Bestia”, trudno było przypuszczać, że da radę stawić czoła trzem kotom naraz.
Ochroniarze chłopca zdołali jednak zareagować w samą porę. Wszyscy byli mutantami, których całe grzbiety były pokryte ostrymi kolcami. Przeklęte koty zdołały powalić dziwoszczury i rozpłatać ich miękkie brzuchy, jednak zajęło im to dość dużo czasu, by „Bestia” po kolei zabiła wszystkie trzy zwierzęta.
W ostatecznym rozrachunku zmyłkoty nie zdołały pokonać chłopca, jednak udało im się nieco go spowolnić, co umożliwiło ucieczkę kilku dodatkowym mieszkańcom.
W tym samym czasie moi rodzice udali się do biblioteki, aby spalić wszystkie książki, które mogłyby stanowić śmiertelne zagrożenie w rękach wroga. Dym przyciągnął jednak uwagę „Bestii”, która zdążyła już uporać się z kotami. Kiedy moja matka i ojciec wyszli z budynku, chłopiec już na nich czekał…
Wierzę, że zarówno moi rodzice jak i pozostali, którzy poświęcili swoje życia, nie umarli na próżno. Mimo to coraz oczywistsze było, która ze stron ma przewagę. Nasze szanse na pokonanie „Bestii” były właściwie zerowe.
Nagle stało się jednak coś nieoczekiwanego. Chłopiec zaczął się dziwnie zachowywać, zupełnie, jakby był rozkojarzony. Dzięki temu ocalała całkiem pokaźna liczba mieszkańców, choć nadal nie jest do końca jasne, co spowodowało dekoncentrację „Bestii”. Możliwe, że egzorcyzmy mnichów zaczęły przynosić efekty.
Yakomaru dowiedział się o modłach kapłanów od jednego z torturowanych jeńców i szybko zareagował. Poprowadził do Świątyni Czystości duży oddział swoich elitarnych żołnierzy, którzy spalili cały budynek. Naczelny Mnich Mushin, Zwierzchnik Gyousha i prawie wszyscy ich uczniowie podzielili los świątyni. Nie został już nikt, kto mógłby powstrzymać Bestię.
Wtedy Yakomaru ruszył za nami w pościg. Najprawdopodobniej to właśnie w Świątyni Czystości zdobył informacje o naszej wyprawie.
Powróćmy jednak do tego, co działo się po naszym powrocie. Wiadomość o śmierci chłopca rozniosła się w błyskawicznym tempie, powodując, że strach, zatruwający serca mieszkańców ustąpił miejsca potwornej wściekłości i żądzy zemsty.
Zbiegło się to w czasie z nadejściem wsparcia, wysłanego przez sąsiadów z Tainai 84 w Hokuriku oraz Koumi 95 w Chuubu.
Losy wojny całkowicie się odwróciły.
Wróg utracił za jednym razem swoją pięść – „Bestię” i mózg – Yakomaru. Pozostałe niebezpieczne mutanty, takie jak plujący prochem potwór na którego się natknęliśmy, również były już martwe. Dziwoszczury nie miały dokąd uciec i szybko zostały otoczone i zdziesiątkowane przez strażników Ochrony Przyrody z pozostałych dystryktów.
Squeaker, zastępca Yakomaru, zwrócił wszystkie porwane niemowlęta i wysłał posłańca, który miał negocjować warunki rozejmu. Goniec powrócił jednak martwy, przywiązany do wierzchowca, z wetkniętym w usta listem z grzeczną odmową. Kolejny poseł przyniósł już jedynie deklarację kapitulacji i prośbę o darowanie życia pozostałym żołnierzom. Komitet odesłał również jego, lecz tym razem dziwoszczur, który wrócił do obozu wroga, przypominał jedynie bezkształtny zlepek nowotworowych tkanek.
Widząc, że sytuacja jest bez wyjścia, Squeaker poprowadził niedobitki swoich oddziałów do z góry przegranego boju.
Ludzie, wciąż kipiący żądzą zemsty, nie mieli jednak zamiaru tak po prostu pozwolić umrzeć dziwoszczurom. Każdy z żołnierzy był przed śmiercią powoli i długo torturowany.
Również Satoru i ja braliśmy udział w tej masakrze. Nie jest to jednak coś, o czym chciałabym szczegółowo opowiadać.
Wiem jedynie, że dwóch rzeczy nie zapomnę nigdy. Pierwszą z nich jest widok pola, całkowicie zabarwionego na czerwono i przepełnionego duszącą wonią krwi, a drugą – piski tysięcy dziwoszczurów, które w moich uszach brzmiały zupełnie jak krzyki ludzi.

Tydzień później odwiedziliśmy Yakomaru. Można było odnieść wrażenie, że się skurczył, tak jakby uleciała z niego cała dusza.
Spojrzał na nas z kamiennej podłogi, do której był przykuty łańcuchami.
– Pamiętasz nas, Yakomaru?
Dziwoszczur jedynie wymamrotał coś niezrozumiale w odpowiedzi.
– Jestem Saki Watanabe z Sekcji Kontroli Obcogatunkowców Wydziału Zdrowia, a to Satoru Asahina z Farm Lotosu.
– Pamiętam was… – odparł ochryple dziwoszczur po krótkiej pauzie. – To wy zabiliście naszego mesjasza i schwytaliście mnie w tunelach pod Tokio.
– O czym ty mówisz? Nie zabiliśmy go! – warknął Satoru. – To ty zamordowałeś Marię i Mamoru po to, żeby wprowadzić w życie swój przeklęty plan! To przez ciebie ich dziecko uśmierciło setki ludzi! To wszystko twoja wina!
Yakomaru nie odpowiedział.
– Niedługo odbędzie się twój proces. Jest jednak coś, o co chciałabym cię wcześniej zapytać – powiedziałam cicho.
Postawienie przed sądem obcogatunkowca było czymś niespotykanym, jednak Komitet postanowił w tym przypadku zrobić wyjątek. Przeanalizowano wiele zapisów z odbywających się w starożytnej Europie rozpraw, podczas których stawiano zarzuty zwierzętom, przygotowując się w ten sposób do pierwszego w nowej historii procesu, w którym oskarżonym nie miał być człowiek. Przypuszczałam, że Yakomaru najprawdopodobniej nie dostanie nawet możliwości zabrania głosu, a nawet gdyby pozwolono mu się bronić, wątpiłam, że będzie odpowiadał zgodnie z prawdą.
– Dlaczego zrobiłeś to wszystko?
– To wszystko…? – Yakomaru uśmiechnął się nieznacznie.
– Postawiono ci więcej zarzutów niż możesz zliczyć. Chcę wiedzieć z jakiego powodu tak bezwzględnie zabiłeś wszystkich tych ludzi.
Yakomaru musiał wygiąć głowę w nienaturalny sposób, żeby móc spojrzeć mi w oczy.
– To była po prostu część strategii. Po tym, jak wybuchły walki, musieliśmy zrobić wszystko co było w naszej mocy, aby zwyciężyć. Gdybyśmy przegrali to… cóż, znalazłbym się w dokładnie takim samym położeniu jak teraz.
– Czemu w takim razie w ogóle zbuntowaliście się przeciwko ludziom?
– Bo nie jesteśmy waszymi niewolnikami.
– O czym ty mówisz? Co prawda płacicie nam podatki i pracujecie dla nas, jednak od zawsze uznawaliśmy waszą pełną autonomię, chyba nie zaprzeczysz? – odezwał się ostro Satoru.
– Tak, ale tylko kiedy mieliście dobry humor, moi bogowie. Gdybyśmy bowiem choć w najmniejszym stopniu was rozgniewali, całą nasza kolonia zostałaby natychmiast unicestwiona. Znaczymy chyba nawet mniej niż niewolnicy.
Przypomniało mi się, że Kiroumaru powiedział nam właściwie to samo.
– Eliminacja kolonii to ostateczność. Jest zarezerwowana tylko dla najohydniejszych zbrodni. Gdybyście nie mordowali ludzi ani nie wypowiedzieli nam posłuszeństwa, nic takiego by się nie…
Nagle przyszły mi na myśl wszystkie poprzednie kary, wymierzane dziwoszczurom przez Sekcję Kontroli Obcogatunkowców.
– Co było pierwsze, jajko czy kura? Tak czy inaczej, nasze życia są równie nietrwałe jak bąbelki na powierzchni stawu. Czy próba ucieczki przed takim losem nie jest czymś naturalnym? – powiedział Yakomaru, unosząc dumnie głowę i obnażając zęby. – Jesteśmy wysoce inteligentnymi istotami. Nie ustępujemy wam pod żadnym względem. Istnieje między nami tylko jedna różnica: wy posiadacie tę plugawą moc, którą nazywacie cantusem, a my – nie.
– Już samo to, co przed chwilą powiedziałeś jest wystarczającym powodem, by skazać cię na śmierć – powiedział Satoru, mierząc Yakomaru lodowatym wzrokiem.
– Mój los i tak jest przesądzony – odparł dziwoszczur, wzruszając ramionami.
– Twierdzisz, że działałeś dla dobra kolonii, ale Kiroumaru miał na ten temat inne zdanie. Nawet jeśli rzeczywiście chciałeś zjednoczyć wasz lud, jak usprawiedliwisz fakt, że zdetronizowaliście królowe i traktowaliście je jak zwierzęta?
– Kiroumaru był wyśmienitym generałem, lecz jednocześnie ślepo wierzącym w swoje skostniałe idee ignorantem, który nie potrafił dostrzec prawdziwej natury problemu. Tak długo jak królowe mają władzę, żadne reformy nie są możliwe. Nie rozpocząłem rewolucji tylko ze względu na dobro mojej kolonii.
– W takim razie dlaczego to zrobiłeś? Chciałeś po prostu zaspokoić swoją żądzę potęgi?
– Nie chodziło mi wyłącznie o zbiorowisko jednostek, które nazywamy kolonią. Zrobiłem to przez wzgląd na całą swoją rasę.
– Rasę? Dobre sobie. Posyłałeś swoich żołnierzy na śmierć bez mrugnięcia okiem.
– Tak jak już mówiłem, to był element strategii. Gdybyśmy wygrali, ich strata nie miałaby znaczenia. Zwycięstwo byłoby warte tych wszystkich ofiar.
– Pokrętne tłumaczenie – syknął Satoru. – Na wasze nieszczęście, przegraliście. Tak jak mówisz, nie liczyłeś się z niczym dążąc do swojego celu. A mimo to poniosłeś porażkę.
– Tak. I właśnie dlatego zasługuję by po stokroć umrzeć. Miałem mesjasza, potężnego asa w rękawie, jednak dałem się nabrać na prostą sztuczkę i wszystko straciłem. – Yakomaru zwiesił głowę. – Mogliśmy zmienić historię… Mogliśmy spełnić nasze największe marzenie i wyzwolić nasz gatunek. Taka okazja może już nigdy się nie powtórzyć.
– Chodźmy, Saki. Dalsza rozmowa z nim to tylko strata czasu.
Powstrzymałam Satoru gestem dłoni.
– Yakomaru… – zwróciłam się do dziwoszczura.
– Mam na imię Squealer.
– W takim razie, Squealerze. Jest coś, o co chcę cię poprosić. Chcę, żebyś z głębi serca przeprosił wszystkich ludzi, których zabiłeś.
– Ależ oczywiście – odparł z ironią Squealer. – Jednak tylko jeśli wy przeprosicie pierwsi. Jeżeli przeprosicie cały mój gatunek za to, że bez skrupułów miażdżyliście nas jak robaki.

Proces był – krótko mówiąc – jedną wielką farsą.
W miarę jak czytano długą listę zarzucanych Yakomaru zbrodni, gniewne pomruki na widowni (na którą składali się właściwie wszyscy mieszkańcy dystryktu, którzy nie byli chorzy lub ranni) przybierały na sile.
Kiedy pełniąca rolę oskarżyciela Kimoto, dawna asystentka Tomiko, uznała, że zebrani są już wystarczająco wzburzeni, odwróciła się w stronę Yakomaru, przykutego łańcuchem do fotela dla pozwanego.
– A teraz, Yakomaru, masz szansę się wytłumaczyć!
– Nazywam się Squealer! – wrzasnął dziwoszczur.
Z widowni dobiegły gwizdy i buczenie.
– Bezczelnie odrzucasz imię, które łaskawie nadały ci wioski, nędzna kreaturo?
– Nie jesteśmy zwierzętami ani niewolnikami!
Na te słowa gniew tłumu osiągnął apogeum. Wyciek cantusu był tak silny, że w sali rozpraw zapanowało wręcz fizycznie odczuwalne napięcie, powodujące ból głowy. Yakomaru, świadomy nieuchronnej śmierci i przygotowany na nią, był jednak niewzruszony.
– Jeśli nie zwierzętami, to czym jesteście?
– Ludźmi!
Zapanowała martwa cisza, jednak po chwili przerwała ją eksplozja śmiechu. Nawet Kimoto nie potrafiła powstrzymać chichotu. Kiedy widownia wreszcie się nieco uciszyła, Squealer odezwał się, zanim Kimoto zdążyła otworzyć usta.
– Śmiejcie się ile chcecie! – krzyczał. – Każde zło zostanie w końcu ukarane! Nawet jeżeli umrę, pewnego dnia ktoś dokończy moje dzieło i zakończy waszą tyranię!
Rozprawa przeistoczyła się w istny chaos. Wielu zgromadzonych żądało, aby rozerwać Squealera na kawałki, kończyna po kończynie. Na skroniach wrzeszczących gniewnie ludzi uwidoczniły się pulsujące żyły.
– Cisza! Uspokójcie się! – grzmiała Kimoto, próbując przekrzyczeć rozwścieczony tłum. – Posłuchajcie mnie! Słuchajcie! Zabicie go byłoby zbyt dużą łaską, nie uważacie? Przypomnijcie sobie wszystkie nikczemne czyny, których się dopuścił. W ten sposób podarowalibyśmy mu jedynie spokój. Proponuję skazać tego gada na wieczne piekło!
Rozległy się okrzyki aprobaty.
Po cichu wymknęłam się z sali sądowej, a Satoru ruszył za mną.
– Co się dzieje? Przecież dostał to, na co zasłużył, nie uważasz?
– Tak myślisz?
– O czym ty mówisz? Przez niego zginęli twoi rodzice, moja rodzina i wielu innych mieszkańców dystryktu.
– To prawda, ale czy tak okrutna zemsta ma sens? Powinniśmy po prostu go zabić i to zakończyć.
– Ludzie się na to nie zgodzą. Sama słyszysz.
Prawdopodobnie nawet stojąc kilka kilometrów dalej dałoby się wychwycić oszalałe wrzaski tłumu. Chaotyczne okrzyki mieszkańców szybko przerodziły się w dwa skandowane na zmianę słowa – „wieczne” oraz „piekło”.
– Sama już nie wiem co jest dobre, a co nie… – wyszeptałam.

Po trwającym pół dnia procesie zapadł ostatecznie wyrok, skazujący Squealera na wieczne piekło. Polegało to na wysyłaniu niewyobrażalnie silnych sygnałów bólowych do każdej komórki nerwowej w jego ciele, regenerując jednocześnie cantusem wszystkie odniesione obrażenia i nie pozwalając mu umrzeć. To była najsroższa ze wszystkich możliwych kar.
W takim stanie Squealer mógł przeżyć nawet sto lat.
Nagle przypomniało mi się, co usłyszałam od Tomiko.

Przysięgam, że czekają go katusze, jakich nigdy wcześniej nie cierpiała żadna żywa istota. Zginie powolną, przeciąganą śmiercią.

Te słowa w istocie stały się rzeczywistością.
W moim sercu pozostała natomiast jedynie bezkresna pustka.

poproz2nasroz2