Rozdział 3

Rozdział 3

W sejfie był jakiś przedmiot. Metalowa kasetka, przypominająca trochę etui na pióro. Za nią leżała gruba koperta.
Najpierw wyjęłam pudełko. Na jego wieczku wygrawerowano dziwny symbol, przedstawiający podobną do kosmity, wielkogłową istotę z rozpostartymi szeroko ramionami, otoczoną czerwonym okręgiem, przeciętym prostą linią. Wyglądało to tak, jakby ta kreska powstrzymywała ludzika przed ucieczką z kółka.
Męczyłam się przez chwilę z otwarciem kasetki, zanim dostrzegłam ukryty na niej guziczek. Kiedy go przycisnęłam, wieko pudełka odskoczyło.
Spodziewałam się, że w środku znajdę zupełnie coś innego. W kasetce spoczywał krzyż. Miał siedem lub osiem centymetrów długości i był wykonany z przypominającego szkło materiału, który zdążył nieco zmatowieć przez te wszystkie lata. Nie to było jednak najdziwniejsze.
Krzyż był otoczony dużym pierścieniem, który przebijał trzy z jego ramion. Przywodził mi na myśl rogi kozła albo diabła i wzbudzał we mnie dziwny niepokój.
Podwójnie fałszywy minoshiro wyjaśnił, że jest to krzyż celtycki. Przyjął taki wygląd, kiedy Celtowie dodali do krzyża chrześcijańskiego okrąg, który symbolizował cykl życia i śmierci. Ten konkretny wzór został jednak stworzony w sekrecie przez starożytnych chrześcijan, kiedy ich wiara była zakazana i był używany jako coś w rodzaju pieczęci rodowej.
Odłożyłam go do kasetki i otworzyłam kopertę. Wewnątrz znajdowało się kilka złożonych arkuszy papieru. Kiedy je rozłożyłam, bardzo zdziwiło mnie to, że kartki w ogóle nie pożółkły a atrament jest tak wyraźny, jakby dopiero co wysechł. Nie mogłam jednak odczytać listu, ponieważ nie był napisany po japońsku.
Podwójnie fałszywy minoshiro przeskanował kartki i zaczął tłumaczyć ich treść.

Deklaracja egzorcyzmu. By oczyścić opętanych przez diabła i zwrócić im człowieczeństwo, wypowiadamy świętą wojnę tym najniegodziwszym…

Zawartość listu jasno pokazywała, do jak przerażających skrajności zdolni są posunąć się ludzie omamieni histerią i przeczącym logice fanatyzmem religijnym.

W swej przebiegłości demon zesłał nam dar, nie prosząc o nic w zamian. Obdarowując nas przeklętą mocą psychokinezy, widział zniszczenie, jakie dokona się przezeń za tysiąc lat. Władza wypacza, a władza absolutna wypacza do cna. Nie chodzi tu tylko o potęgę polityczną; ktokolwiek posiądzie moc zbyt wielką, by był w stanie ją okiełznać, prędzej czy później zostanie zniszczony wraz z całym swoim otoczeniem.

Podwójnie fałszywy minoshiro recytował te słowa swoim miękkim, żeńskim głosem, który sprawiał, że przechodziły mnie ciarki. Mimo to nie rozkazałam mu przestać. Ten list i krzyż miały coś wspólnego z Psychobójcą, więc musiałam poznać do końca treść kartek.

Jako, że ta moc jest niezaprzeczalnie zła w swej naturze, kto ją posiądzie, demonem lub wiedźmą stać się musi. Pojawienie się ich udowadnia, że polowania na czarownice nie były tylko skutkiem masowej histerii i oczyszcza imię spisanego przed sześcioma wiekami i tak wzgardzanego po dziś dzień Malleus Maleficarum.¹ Nawet w czasach, kiedy technologia nie była rozwinięta na tyle, byśmy mogli udowodnić istnienie psychokinezy, żyli ludzie, którzy instynktownie wyczuwali jej istnienie i zagrożenia, jakie są z nią związane. Nawet jeśli w walce o wyrugowanie demonów ze społeczeństwa część ludzi została fałszywie oskarżona i niesłusznie skazana, robiono to jedynie dla dobra ogółu.

Znacznie później dowiedziałam się, czym był Malleus Maleficarum i kim było dwoje mnichów, którzy go spisali (nieważne jak próbowałam ich usprawiedliwiać, nie mogłam pozbyć się przekonania, że to oni sami byli opętanymi, na których powinno się przeprowadzić egzorcyzmy). Gdyby to dzieło zostało opublikowane dzisiaj, zakwalifikowano by je do klasy czwartej jako „urzekające” lub „katastrofalne”. Jeżeli nadal praktykowalibyśmy palenie ksiąg, ten tekst byłby pierwszy w kolejce do takiego losu.
Ta niewiarygodna tyrada wymierzona w ludzi obdarzonych cantusem ciągnęła się jeszcze przez kilka stron, jednak w końcu autor listu przeszedł do konkretów.

Dlatego też nie mamy wyboru. Musimy zabić i oczyścić wszystkich tych, którzy posiedli piekielne moce. Jedyną skuteczną metodą, by to zrobić jest silnie toksyczna laseczka wąglika, znana powszechnie jako Psychobójca. To prawdziwe błogosławieństwo od Boga. Alleluja! On zawsze wspomaga nas w potrzebie.

Słuchałam takiego religijnego bełkotu jeszcze przez ładnych kilka minut, lecz ostatecznie podwójnie fałszywy minoshiro przeszedł do tłumaczenia instrukcji użytkowania Psychobójcy.

Ten święty proszek powinien być używany, aby zwalczać polityczny i religijny terroryzm. Można przemycać go w kopertach, lub rozpylać wprost na twarz wroga. Zaprawdę, odpowiednim darem jest ta broń, równie uświęcona jak medalik Świętego Benedykta, zesłana, byśmy mogli prowadzić naszą świętą krucjatę.

Benedykt był chrześcijańskim świętym, czczonym przez starożytną cywilizację. Mówiło się, że wisiorki na których wygrawerowano jego postać oraz krzyż, mają moc odpędzania zła.

Oto jest krzyż sprawiedliwości i odkupienia. Rzucony w demona, uwolni obojętny gaz, który rozsieje święty proszek. Wystarczy najmniejsza jego drobinka, by, nawet za tysiąc lat, zabić każdego demona, który z oddechem wciągnie go do nozdrzy. Alleluja!

Zamknęłam oczy, słuchając dalszego ciągu tłumaczonego przez podwójnie fałszywego minoshiro tekstu. Kiedy skończył, ponownie wyjęłam krzyż z kasetki.
Zabójcza bakteria była uwięziona w jego wnętrzu przez ostatnie tysiąclecie. Już samo to sprawiało, że nie mogłam opanować drżenia rąk. Zupełnie przypadkowo spojrzałam na szklane naczynie pod innym kątem.
Odkryłam coś szokującego. To, co brałam za celtycki krzyż, tak naprawdę było symbolem zagrożenia biologicznego.
Nie potrafiłam wymyśleć żadnego praktycznego powodu, dla którego ktoś miałby zaprojektować ten pojemnik w taki sposób. Ktokolwiek go wykonał, miał poważnie spaczone poczucie humoru.
Zachowując wyjątkową ostrożność, odłożyłam krzyż do kasetki.
Miałam uwolnić diabła z jego betonowego grobowca. Te nasiona nienawiści były jednak moją ostatnią nadzieją.
Kiedy spróbowałam wstać, nogi ugięły się pode mną ze skrajnego wyczerpania. Pomyślałam, że może powinnam tu odpocząć. Postanowiłam, że później spróbuję odszukać Satoru i Kiroumaru, jednak wiedziałam, że jeśli mi się to nie uda, będę musiała sama zabić Bestię. Tak czy inaczej, po pierwsze musiałam wydostać się z budynku.
Zastanawiałam się, czy powinnam wrócić do podwodnego tunelu. Gdybym zdołała dostać się do łodzi… Samotne sterowanie nie byłoby łatwe, ale jakoś bym sobie poradziła. Bez większych problemów dostałabym się do punktu spotkania.
Nie – pomyślałam. To zbyt niebezpieczne. Wiedziałam, że gdybym spotkała kolejnego robaka, nie dałabym rady sama się obronić i nikt nie mógłby przyjść mi na ratunek. Tamte dwa potwory, które zaatakowały nas wcześniej były martwe, ale zapach krwi Inuiego mógł zwabić kolejne.
Jeśli nie mogę się cofnąć, to co mam robić? Zastanawiałam się, czy dam radę wybić w ścianie przejście na powierzchnię. Z drugiej strony, na pewno wszystko na górze pozostawało pod ścisłą obserwacją wroga i uniknięcie wzroku ptaków-zwiadowców było praktycznie niemożliwe. Kiedy już zostałabym dostrzeżona, nie miałabym większych szans na ucieczkę…
Nagle przypomniałam sobie o nietoperzach. Gdybym tylko zdołała zsynchronizować swoje wyjście z ich powrotem do jaskiń… Niebo byłoby wtedy całkowicie zasłonięte i nikt by mnie nie wypatrzył.
Ile miałam czasu?
– O której godzinie ostatnio wchodziliśmy do jaskini nietoperzy?
– Za mniej więcej półtorej godziny minie doba od tamtego momentu – odparł błyskawicznie podwójnie fałszywy minoshiro.
– Obudź mnie o tamtej porze.
– Zrozumiałem.
Przywiązałam podwójnie fałszywego minoshiro do swojego ramienia i skuliłam się na podłodze. Chwilę później spałam już kamiennym snem.

Rozległ się ogłuszający dźwięk. Natychmiast się obudziłam.
– Jest pięć po czwartej. Słonce wzejdzie za trzydzieści jeden minut. Przypuszczam, że nietoperze zaczną tu wracać lada chwila.
To już? Miałam wrażenie, że nie zmrużyłam oka, jednak podwójnie fałszywy minoshiro najpewniej się nie mylił.
Podniosłam się i zaczęłam przygotowywać się do wyjścia. Nie trwało to zbyt długo. Już wcześniej pozbyłam się plecaka, więc jedynymi rzeczami, które musiałam ze sobą wziąć były podwójnie fałszywy minoshiro oraz Psychobójca.
Być może obudziłam się dziś po raz ostatni. Potrząsnęłam głową, żeby odpędzić natrętną myśl. Nie było czasu, aby się nad tym rozwodzić.
Dobrze wiedziałam, co muszę zrobić.
Opuściłam przeklęte pomieszczenie. Mogłabym przysiąc, że gdy wychodziłam z pokoju, czułam na sobie wzrok jego poprzedniego lokatora, autora tamtej fanatycznej, religijnej tyrady sprzed tysiąca lat.
Weszłam na wyższe piętro, drugi poziom nad ziemią. W przeciwieństwie do niższej kondygnacji, ponad połowa pomieszczeń była tu zawalona lub zasypana po sufit piaskiem.
Spróbowałam odszukać punkt, który znajdował się najbliżej powierzchni. Na zewnątrz wciąż panowały ciemności, więc trudno było cokolwiek dostrzec, ale w końcu znalazłam miejsce, gdzie dało się wyczuć łagodny powiew wiatru. W ścianie budynku widniało duże pęknięcie, które zdawało się łączyć ze światem zewnętrznym.
Kiedy nadstawiłam uszu, usłyszałam piski tysięcy nietoperzy, Najwyraźniej powracały do gniazd. Oznaczało to, że nadeszła pora, aby uciekać i poszukać jakiejś kryjówki.
Najciszej jak potrafiłam, zaczęłam powoli poszerzać szczelinę w murze.
Po dwóch lub trzech minutach dziura była już na tyle szeroka, że mogłam się przez nią prześliznąć. Przeczołgałam się na drugą stronę.
W wątłym świetle gwiazd ujrzałam miejsce równie pozbawione życia jak to, które przed chwilą opuściłam.
Spośród kilku na wpół zrujnowanych budynków które jeszcze się do końca nie zawaliły, żaden nie miał więcej niż trzy piętra.
Metalowe zbrojenia przerdzewiały już wieki temu, a ultra-trwały beton ledwo utrzymywał w całości to, co pozostało z budowli
Wystawione na działanie niesprzyjających warunków atmosferycznych gruzy przekształciły się w bezkształtne, szare głazy, które powoli rozpuszczały się i zlewały w struktury podobne do krasowych kolumn. Tu i ówdzie ziemię przecinały linie, przypominające czarne rzeki. Podwójnie fałszywy minoshiro wyjaśnił, że były to kiedyś asfaltowe drogi, które utraciły swój pierwotny kształt po długoletnim wystawieniu na działanie promieniowania ultrafioletowego.
Nie licząc chwastów, okolica była bardzo uboga w roślinność. Nieliczne drzewa były zdeformowane i powykrzywiane przez gwałtowne zimowe wichry, szalejące nad niziną Kanto. Gleba na powierzchni była zbyt porowata, by mogła zatrzymywać wodę, więc rośliny nie miały wyboru i musiały poświęcać mnóstwo energii na zapuszczanie długich korzeni, którymi mogłyby dosięgnąć wody, zgromadzonej w podziemiach.
Niebo zasnuła chmara trzepoczących skrzydłami nietoperzy. Jeśli powrót całej grupy miał zająć dokładnie tyle czasu co jej wczorajszy wylot, znaczyło to, że mam jakąś godzinę, góra dwie. Musiałam w tym czasie znaleźć rozpadlinę, przy której rozdzieliliśmy się z Satoru.
Wyszłam z rzucanego przez budynek cienia i, podążając za wskazówkami podwójnie fałszywego minoshiro, przemieściłam się w stronę kolejnych ruin.
Przyszło mi na myśl, że wróg może obserwować nie tylko niebo. Na powierzchni również mogły znajdować się oddziały nieprzyjaciół.
Kiedy biegłam przez przejaśniające się pomału mroki nocy, poczułam dziwną zmianę w swojej świadomości.
Czym było to uczucie? Déjà vu? Byłam pewna, że nigdy wcześniej nie odwiedziłam tego miejsca. Mimo tego, otoczenie zdawało się dziwnie znajome, zupełnie jakbym widziała je lata temu.
Czy to kolejny sen? Nie, to niemożliwe. Mój umysł był zupełnie jasny. Dlaczego więc…?
Spojrzałam na rosnące wokół mnie powykręcane drzewa.

Im bardziej zbliżałam się do Świętej Bariery, tym bardziej zdeformowane drzewa mijałam. Większość z nich była pochylona w tę samą stronę, zupełnie jakby wyginał je wiejący bez ustanku wicher.
Po chwili doznałam wszechogarniającego uczucia niepokoju.
Uciekaj. Już. Zwiewaj stąd najdalej, jak potrafisz. To właśnie podpowiadał mi jakiś wewnętrzny głos. Nie chciałam zostawać w tamtym miejscu ani sekundy dłużej.
Pomyślałam jednak o ◼︎ i desperacko spróbowałam dodać sobie odwagi. Nie mogłam zawrócić. Byłam jedyną osobą, która mogła go uratować.
Parłam naprzód, kierując się zniekształconą roślinnością. Las wydawał mi się zdeformowany w taki sposób, że tworzył ogromną spiralę. Jeśli miałam rację, ◼︎ musiał znajdować się w jej środku.
Sylwetki drzew przypominały olbrzymie, pochylające się nade mną, mackowate stwory. Szłam dalej, pochylając się i przeczołgując pod ich konarami.

Co to było? Zamrugałam. Jakaś inna wizja nałożyła się na rzeczywisty obraz mojego otoczenia.
Czy ja mam halucynacje? Oparłam się dłonią o ścianę pobliskiego budynku i spróbowałam się uspokoić. Wiele lat wystawienia na żywioły sprawiło, że beton był szorstki i podziurawiony.

Na moich oczach ściany zaczęły się trząść i wyginać. Pojawiły się na nich pękające jeden po drugim pęcherze, wyglądające jak bańki mydlane. To był zupełny chaos. Znowu zaczęła mnie boleć głowa.

Gwałtownie cofnęłam rękę, dysząc z przerażenia. To było niemożliwe. Beton nie mógłby wyginać się w taki sposób.
Ta wizja nie była jednak halucynacją.
Naprawdę to widziałam. Byłam tego absolutnie pewna.
Krzyki nietoperzy stały się jeszcze głośniejsze. Robiło się coraz jaśniej. Noc dobiegła końca.
Kiedy spojrzałam w górę, na tle porannego nieba zobaczyłam tysiące, może nawet miliony nietoperzy, trzepoczących skrzydłami w zgodnym rytmie niczym jakiś ogromny smok.
Przemieszczały się w długich kluczach, które wydawały się wstęgami, powiewającymi wśród obłoków. Wyglądały jak…
Wschodzące słońce skąpało je w różowawym blasku.

Nagle cała okolica została rozświetlona jakby wielkim reflektorem. Spojrzałam w górę i zobaczyłam rozciągającą się na całym niebie zorzę polarną. Bladozielona kurtyna zwisała między chmurami, mieniąc się różowymi, czerwonymi i fioletowymi odblaskami.

Poczułam, jak gorące łzy strumieniem spływają mi po policzkach.
Moja pamięć nie została całkowicie wyczyszczona. Nieważne jak sprytnych metod użyli, nie byli w stanie po prostu usunąć niewygodnych dla siebie wspomnień. Zdołali jedynie ukryć je głęboko w najdalszych zakamarkach mojego umysłu.
Przypominałam sobie wszystko od nowa. To było zupełnie, jakbym zniszczyła niewidzialną kłódkę i szeroko otworzyła drzwi, blokujące dotąd dostęp do moich wspomnień.
Tamtej nocy wędrowałam przez ciemny las, żeby się z nim spotkać.
Chłopiec bez twarzy. Tak! Nazywał się…!
Szeroko otworzyłam oczy ze zdumienia.
Pojawił się nagle na środku tej betonowej pustyni, niecałe dziesięć metrów przede mną.
– Shun! – krzyknęłam.
Shun odwrócił się na pięcie i zaczął uciekać.
– Poczekaj!
Rzuciłam się w desperacką pogoń za chłopakiem.
Pojawiał się i znikał pomiędzy ruinami budynków, gnając szybko jak wiatr.
Straciłam go z oczu, kiedy zniknął za rogiem jednej z budowli. Kiedy tam dobiegłam, wciąż stał nieruchomo w tym samym miejscu.
Nie dzieliło nas więcej niż dwanaście metrów.
– Shun! Dlaczego…?
Nie miałam pojęcia, o co właściwie chciałam go zapytać.
Shun powoli podniósł głowę i uśmiechnął się. Ten uśmiech był taki znajomy, wypalony w moim sercu…
Dokładnie w tym momencie wschodzące słońce wychyliło się zza gór gruzu, okrywając chłopca olśniewającym blaskiem.
Nagle wszystko zniknęło równie gwałtownie, jak się pojawiło, kładąc kres tej magicznej chwili. Zostałam sama wśród ruin, zupełnie oniemiała.
– Wszystko z tobą w porządku?
To nie Shun zadał to pytanie. Mówiąc ściślej, nie padło ono nawet z ust człowieka.
– Skąd się tutaj wzięłaś? Co się stało z Inuim? – Kiroumaru zarzucił mnie pytaniami. Na twarzy dziwoszczura malowało się nietypowe dla niego zdumienie.
– Ja… Shun… Nie, co stało się z Satoru? – wydusiłam w końcu.
– Jest w pobliskiej jaskini. Został ranny, więc sam wyruszyłem, żeby znaleźć ciebie i Inuiego.
– Ranny? Co mu jest?
– Nie przejmuj się, to nic poważnego. Jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
Według kryteriów stosowanych przez Kiroumaru, zranienie Satoru mogło nie być „poważne”, ale mimo to martwiłam się o niego.
– Wracajmy do niego… W jaki sposób został ranny?
– Kiedy ścigała nas Bestia, od tyłu uderzył go skalny odłamek – odparł dziwoszczur, nie zatrzymując się.
– Nietoperzy jest coraz mniej. Musimy się spieszyć.
Weszliśmy do głębokiej, przypominającej lejowate zapadlisko dziury w ziemi, która prawdopodobnie powstała poprzez stopniowe podmywanie betonu przez wodę.
– Saki! – krzyknął Satoru. – Nic ci nie jest. Martwiłem się o ciebie.
Wydawał się być w nienajlepszym stanie. Rana po ukąszeniu ślimaka-wampira na jego lewym ramieniu jeszcze się nie zagoiła, a prawa ręka była owinięta bandażem, który przesiąkł krwią.
– Gdzie jest Inui?
Powoli pokręciłam głową. Satoru pochylił się jedynie w milczeniu, chcąc oddać zmarłemu ostatni hołd.
– Jestem pewien, że umarł jak bohater.
– Tak było. Kiedy płynęliśmy podziemną rzeką, zaatakował nas wielki wieloszczet. Gdyby Inui był sam, z pewnością zdołałby przeżyć. Chciał jednak mnie ochronić i… – urwałam, nie będąc w stanie wydusić nic więcej.
– Saki, nie pozwolimy, by jego poświęcenie poszło na marne.
– Oczywiście… Wiesz, znalazłam go. Nie udałoby mi się to bez Inuiego.
– Naprawdę? Masz Psychobójcę?
– Tak, spójrz.
Wręczyłam mu metalowe pudełko, które związałam szczelnie korzeniami drzew. Krzywiąc się z bólu, Satoru odsupłał węzły i otworzył kasetkę. Zmrużył oczy, widząc spoczywający w jej wnętrzu krzyż.
– Uważaj! Będzie po nas, jeśli się stłucze. Myślę, że musimy jedynie rozbić go u stóp Bestii, kiedy przyjdzie odpowiedni moment.
W kilku słowach opowiedziała o okolicznościach, w jakich odnalazłam Psychobójcę.
– W porządku. – Satoru wyjął krzyż i zawiesił go sobie na szyi.
– Co zamierzasz zrobić?
– Jeśli będziemy trzymać go w pudełku, nie zdążymy w porę go z niego wyjąć, jeśli pojawi się Bestia. Ja go poniosę.
– Jesteś ranny, nie możesz. Ja to zrobię.
– Nie jest ze mną aż tak źle, żebym nie dał rady go rozbić – odparł spokojnie.
Najwyraźniej gotów był poświęcić życie, jeśli zaistniałaby taka konieczność.
– Ale ja…
– No dobrze. Możemy nieść go na zmianę. Ja zacznę – powiedział.
Nie sprzeczałam się dłużej. Tutejsze tunele i tak były na tyle wąskie, że gdybyśmy musieli użyć Psychobójcy w ich wnętrzu, najprawdopodobniej wszyscy zostalibyśmy zakażeni.
– Długie postoje w jednym miejscu są niebezpieczne. Powinniśmy się przemieszczać. – Kiroumaru odezwał się po raz pierwszy od dłuższego czasu.
– Ale co mamy teraz robić?
– Zdobywając Psychobójcę, osiągnęliśmy nasz główny cel. Chwilowy odwrót wydaje się rozsądnym posunięciem. Z drugiej strony, to może być szansa jedna na milion. Bestia, której pozbycie się jest istotą naszego planu, znajduje się teraz w pobliżu i ochrania ją jedynie słaba eskorta.
Kiroumaru wyszczerzył usta w grymasie, odsłaniając zęby.
– Takie rozwiązanie ma jeszcze jedną zaletę. Wrogowie cały czas myślą, że to oni ścigają nas. Są tak skupieni na pogoni, że kiedy zorientują się, że to oni są ściganymi, będzie już dla nich za późno. Ponadto nie mają pojęcia, że mamy Psychobójcę. Czy naprawdę możemy sobie pozwolić na zmarnowanie takiej sposobności?
Spojrzałam na Satoru, który przytaknął bezgłośnie. Obydwoje wiedzieliśmy, że to nasza jedyna szansa. Musieliśmy powstrzymać Bestię tu i teraz, nawet, jeśli musielibyśmy przy tym umrzeć.

Kiroumaru zdjął mnisie szaty i umył się dokładnie, po czym wysmarował cale swoje ciało mieszanką błota i guana.
– Ten smród jest nie do zniesienia… – jęknęłam, zatykając nos.
Dziwoszczury miały czulszy węch od ludzi, jednak Kiroumaru zdawał się znosić odór dużo lepiej ode mnie.
– Też tak uważam, ale to nie czas na narzekanie. Muszę całkowicie ukryć swój zapach – odparł, rozsmarowując sobie cuchnąca breję na twarzy. – Podążają za waszą wonią jak opętani, jednak z jakiegoś powodu nie są zainteresowani moim zapachem.
– Dlaczego?
– Cóż, przypuszczam, że trzeba zacząć od tego, że niezbyt ich obchodzę. Prawdopodobnie myślą, że samotnie nie stanowię dla nich zbyt dużego zagrożenia. Nie doceniają mnie.
– Kiroumaru zadał im spore straty. Może chcą trzymać się od niego z daleka – powiedział Satoru, trzymając się za nos i tylko lekko poruszając ustami, zupełnie, jakby miało go to ochronić przed smrodem guana.
– Naprawdę zabił ich aż tylu?
– Tak. To naprawdę było coś. Pozbył się siedmiu wrogów.
– Siedmiu? Jak?
– Najpierw zwabił ich do siebie swoim zapachem i zawiódł do jaskini pełnej czarnowdowich roztoczy. To nie był przyjemny widok. Każdy z żołnierzy próbował ratować własną skórę i cały oddział rozpierzchł się w panice. Kiroumaru jednak jeszcze z nimi nie skończył. Znalazł inne stado roztoczy i podprowadził je do obozowiska nieprzyjaciół. Kiedy nie było już strażników, Yakomaru i Bestia zostali zmuszeni do ucieczki, jednak właśnie wtedy nasz plan obrócił się przeciwko nam. Kiedy roztoczom skończyło się pożywienie, skupiły się na nas. Wtedy też uświadomiliśmy sobie, że pomimo, iż nie mogą się poruszać na wilgotnych ścianach, nie mają problemu z przemieszczaniem się po tafli wody.
– Naprawdę?
– Mogą zbić się w ciasne skupiska przypominające glony i sunąć po powierzchni… To sprawia jednak, że znacznie łatwiej jest spalić je wszystkie naraz.
Kiedy Satoru z ożywieniem opowiadał dalszy ciąg swojej historii, ponownie zaczęłam mieć wątpliwości. Zastanawiałam się, jak właściwie Kiroumaru dał radę zabić tyle dziwoszczurów.
– Naprawdę pozbył się siedmiu żołnierzy wroga?
– Tak. Chociaż liczę tylko tych, których sam widziałem. Prawdopodobnie dopadł ich jeszcze więcej.
– Ale czy nie mówił wcześniej, że wszystkich nieprzyjaciół jest najwyżej siedmiu?
– Kiedy oddział w podziemiach został zdziesiątkowany, z powierzchni przybyły posiłki. Mimo tego te naziemne oddziały najprawdopodobniej i tak nie były dość liczne, żeby pokryć poniesione przez wroga straty, więc przypuszczamy, że grupa, która zeszła do tuneli liczy teraz najwyżej pięć dziwoszczurów – wyjaśnił Kiroumaru, który w miarę, jak pokrywał się błotem coraz bardziej przypominał golema.
– Hej, czemu nie ostrzegłeś nad przed tym wielkim wieloszczetem?
Kiroumaru przekrzywił głowę.
– Co masz na myśli? – zapytał.
– Mówię o tym potwornym robalu, żyjącym w pobliżu plaży. To przez niego Inui…
– Wspominanie o zagrożeniach, które występują tylko nocami na wybrzeżu nie wydawało mi się konieczne – odparł, wzdychając głęboko. – Przykro mi. Pewnie ostrzegłbym cię, gdybyś szła sama, ale miałaś ze sobą strażnika z Sekcji Ochrony Przyrody, jednego z tych, których nazywamy bogami śmierci. Poza tym sam nie wiedziałem, czym jest ten stwór. To prawda, że przez niego straciłem wielu żołnierzy, lecz nie miałem okazji ujrzeć go na własne oczy.
Satoru położył dłoń na moim ramieniu, dając mi do zrozumienia, żebym przestała dalej wypytywać Kiroumaru.
– Niedobrze – powiedział dziwoszczur, marszcząc nos. – Na powierzchni zaczęło padać.
– Co w tym takiego złego? – spytał Satoru.
– Zazwyczaj to dobra rzecz, ponieważ woda wymywa wszystkie zapachy. Tym razem chcemy jednak, żeby wróg podążał śladem naszej woni.
Po chwili sami usłyszeliśmy szum deszczu.
– Tunel na pewno nie zostanie zalany, więc nie musicie się tym przejmować. Głębiej pod ziemią są dziesiątki innych korytarzy, do których przesiąknie cała woda…
Woda spływała strużkami przez liczne dziurki w sklepieniu. Jej chlupot niósł się echem przez tunele.
– Pospieszmy się. Musimy dokończyć tę bitwę tak szybko, jak zdołamy.
Zeszliśmy za Kiroumaru głębiej w podziemia, opuszczając duże, przestronne korytarze i wchodząc do coraz ciaśniejszych i węższych tuneli.
Dziwoszczur zadawał się nawet na chwilę nie tracić orientacji w terenie, kiedy gnał w dół przez niezliczone rozwidlenia.
Słyszałam, jak Satoru sapie z wysiłku. Jego rany dawały o sobie znać.
Po krótkim czasie nasza droga zaczęła piąć się w górę. Skały były coraz bardziej mokre od deszczu i śliskie, więc musieliśmy bardzo ostrożnie stawiać kroki.
Kiedy już zaczęłam zastanawiać się, jak długo będziemy się jeszcze wspinali, doszliśmy do najwyższego punktu korytarza. Odgłos nawałnicy był tu bardzo wyraźny, więc musieliśmy być blisko powierzchni. Do groty wpadało skądś też słabe światło, które byłoby pewnie mocniejsze, gdyby nie ulewa.
– Zastawimy tutaj pułapkę – oznajmił Kiroumaru.
Spojrzałam na miejsce, które wskazywał. W ścianie znajdowała się dziura o średnicy trzech lub czterech metrów.
– To prawdopodobnie tunel stworzony tysiąc lat temu. Prowadzi na powierzchnię, ma jakieś półtora kilometra długości i ani razu się nie rozwidla, a to wszystko jest nam bardzo na rękę.
– Dlaczego uważasz, że to dobrze? Pozostaniemy bez alternatywnej drogi ucieczki – zauważył Satoru, krzywiąc się z bólu.
– Jeśli pozostawimy im tylko jedną możliwą trasę pościgu, łatwiej będzie obliczyć dzielący nas od nich dystans. Tunel i tak ma na tyle kręty przebieg, że cały czas będziemy mogli pozostawać poza zasięgiem ich wzroku.
Jedyne z zielonych oczu, jakie pozostało Kiroumaru zabłyszczało groźnie spod warstwy błota pokrywającej jego twarz. Krople deszczu i potu zaczęły pomału zmywać kamuflaż.
– Mimo, że nie ma tu dużych rozgałęzień, od korytarza odchodzi kilka niewielkich, ślepych odnóg. Musicie uważać, żeby nie zapędzić się w żadną z nich.
– Jak mamy odróżnić je od głównego tunelu? – spytałam niepewnie.
– Wyglądają zupełnie inaczej. Są dużo węższe i nie mają zaokrąglonych ścian. Nie zabłądzicie, dopóki będziecie trzymać się środka dużego korytarza.
Ton głosu Kiroumaru zdradzał, że uważa on mój praktycznie nieistniejący zmysł orientacji za godny pożałowania.
– Czy to jednak rzeczywiście jest najlepsze miejsce żeby to zrobić…? – spytał Satoru.
– Nie znajdziemy lepszego na potrzeby naszego planu – odparł Kiroumaru z przekonaniem. – Naszym największym sprzymierzeńcem jest wiatr.
Z korytarza nieznacznie wiało. Z jakiegoś nieznanego powodu, w podziemiach Tokio nieustannie dmuchały lekkie bryzy, układające się w skomplikowany system prądów powietrznych.
Mieliśmy zamiar uciekać pod wiatr, tak, żeby Bestia znalazła się na drodze podmuchu. Dzięki temu tylko ona miała zostać zainfekowana, kiedy już uwolnimy zawartość Psychobójcy.
Zastanawiałam się, czy naprawdę może nam pójść tak gładko. Wszyscy mieliśmy poważne wątpliwości, ale nikt z nas nie mógł wpaść na żaden lepszy pomysł.
– To zły znak… Ulewa jest silniejsza niż przypuszczałem – powiedział Kiroumaru, przyglądając się sufitowi i wsłuchując się w dźwięki, których nasze uszy nie były w stanie wychwycić. – Pierwotnie miałem zamiar przeprowadzić Bestię przez cały tunel i użyć Psychobójcy jeszcze zanim z niego wyjdziemy. Teraz jednak zaczynam myśleć, że to może nie być wystarczająco solidny plan.
– Dlaczego?
– Deszcz zmywa nasz zapach. Musimy za wszelką cenę zmusić Bestię, żeby zaczęła nas ścigać. Potrzebna nam lepsza metoda… Musimy mieć przynętę.
– Ej, chwila. O jakiej przynęcie mówisz? – spytał Satoru z lekkim zaniepokojeniem w głosie.
– Pozwólcie Bestii się zobaczyć, jedynie na chwilkę, a potem od razu zmykajcie do tunelu. Nie zdoła powstrzymać instynktu i pogna za wami.
– Oszalałeś? Chcesz, żebyśmy grali z nim w berka? Przecież będziemy w zasięgu jego ataków – wrzasnął Satoru. – To absolutnie niemożliwe. Jeśli choć raz się potkniemy i znajdziemy się w linii jego wzroku, będziemy martwi.
– Obydwoje jesteście dorosłymi, zdrowymi ludźmi. Wasz przeciwnik to tylko dziecko. Powinniście być w stanie biec znacznie szybciej od niego.
– Nie bądź głupi!
– Jest jeszcze coś. Psychobójcę należy rozpylić z bliskiej odległości. Przy tak dużej wilgotności powietrza, proszek nie będzie mógł przemierzyć dużego dystansu i jeśli nie skierujecie go we właściwym kierunku, przylepi się do ścian – ciągnął Kiroumaru, nie zwracając uwagi na Satoru.
– Nie ma mowy. To nie wchodzi w grę – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
– Nie wchodzi w grę? Co chcesz przez to powiedzieć? – odparł, posyłając mi chłodne spojrzenie.
– To, że…
– Jak myślicie, ile osób musiało się poświęcić, żebyście mogli zajść tak daleko? – spytał ostro Kiroumaru. – To zrozumiałe, że nie obchodzi was los moich pobratymców. Jednakże, ilu ludzi, poczynając od Inuiego, oddało dla was życie? Oni wszyscy umarli po to, żebyście mogli mieć ten jeden moment, tę wyjątkową szansę na zabicie Bestii. Zaufali wam na tyle, że zdecydowali się zapłacić najwyższą cenę. Zamierzacie zmarnować tę jedyną, niepowtarzalną okazję? Zaszliście aż tutaj tylko po to, żeby w ostatniej chwili stchórzyć jak przerażone dzieci?
Zwiesiłam ze wstydem głowę, nie potrafiąc odpowiedzieć.
– Wciąż macie szansę zabić Bestię i przetrwać. Całkiem sporą szansę, jeśli chcecie znać moje zdanie. Musicie jedynie zebrać się na odwagę… Jeśli tego nie zrobicie, będziecie żałowali swojej decyzji do końca waszych dni. Prędzej czy później Bestia was dopadnie, a kiedy to się stanie, ostatnią rzeczą, jaka zagości w waszych umysłach będzie przytłaczający żal. Nie będziecie mogli sobie wybaczyć, że zmarnowaliście jedyną okazję na pozbycie się zagrożenia…
Słowa Kiroumaru wbiły mi się w serce jak ostrze miecza.
– Tak… Masz rację – odparł cicho Satoru. – Przybyliśmy tu w tylko jednym celu, gotowi poświęcić własne życia. Mamy teraz odpuścić, tylko dlatego, że się boimy…? Co jednak będzie z tobą? Masz zamiar przyglądać się z boku, jak ryzykujemy śmierć, bawiąc się z Bestią w berka? To dla ciebie bardzo dogodne, prawda?
Kiroumaru groźnie łypnął okiem.
– Brzmisz jak rozkapryszony dzieciak. „Czemu ja muszę zginąć, ale dziwoszczur nie? To niesprawiedliwe, on powinien zdechnąć pierwszy”.
– Uważaj na słowa! Jak śmiesz? – oburzył się Satoru.
– W porządku, w takim razie zaproponuj coś lepszego, skoro nie podoba ci się żaden z moich pomysłów! Jeśli wymyślisz sposób, który pozwoli wam pozbyć się Bestii, poświęcając tylko moje życie, to zastosuję się do niego bez wahania… Możesz też zabić mnie tu, na miejscu. Macie tylko jeden powód, by tego nie robić, prawda? Nie zostałby wtedy nikt, kto mógłby podprowadzić tutaj Bestię.
– Ale skoro możesz ją tu przyciągnąć to czemu uważasz, że nie będzie cię dalej stąd ścigać? – spytał Satoru. Usłyszałam w jego głosie nutkę skruchy.
– To kluczowy element planu. Żebyśmy zdołali oddzielić Bestię od jej strażników to wy dwoje musicie być wabikiem. Chłopiec zacznie was gonić, ale żołnierze będą zbyt przerażeni, żeby pobiec za nim. Gdybym to ja był przynętą, Bestia nie zaangażowałaby się w pościg. – Kiroumaru ze smutkiem pokręcił głową. – Nie mogę was do niczego zmusić. Wręcz przeciwnie, gdybym rozgniewał was swoimi naleganiami, moglibyście rozgnieść mnie jak robaka… Wybór należy do was.
Gdzieś w moim wnętrzu wciąż kotłowały się mgliste wątpliwości co do intencji Kiroumaru. Zdawałam sobie sprawę, że nigdy nie można oczekiwać, że nasze plany sprawdzą się w stu procentach, lecz mimo to nie mogłam pozbyć się uczucia niepokoju.

Minęły już dwie godziny, od kiedy Kiroumaru odszedł z naszą bielizną, żeby pozostawić ślad zapachowy.
Przez ten czas zdążyliśmy dokładnie obejrzeć cały tunel, który miał się stać areną naszego ostatecznego starcia z Bestią.
– Jest w lepszym stanie, niż przypuszczałem. Podłoże jest dość równe i nie ma tu żadnych wystających kamieni ani innych przeszkód, o które moglibyśmy się potknąć… Musimy uważać jedynie na te trzy miejsca, w których od korytarza odchodzą odgałęzienia – powiedział Satoru, analizując w myślach przebieg tunelu. – Wszystko w porządku, Saki? Dasz radę to zapamiętać?
– Gubię się jedynie, jeśli po drodze jest dużo odnóg. Ten tunel ma dość prosty przebieg – odparłam ponuro, urażona tym, że uważa mój zmysł orientacji za aż tak tragicznie słaby.
– Tym razem będziemy jednak biegli w zupełnych ciemnościach. Jeśli nie zapamiętasz perfekcyjnie całej trasy, wpadniesz na ścianę albo narożnik.
– Czy któreś z nas nie może nieść lampy? To nie powinno jakoś drastycznie wpłynąć na naszą szybkość.
– Nie, to odpada – odparł zdecydowanie Satoru.
Najwyraźniej uznał, że po odejściu Kiroumaru, to jemu przypadło dowodzenie.
– My będziemy biegli w podobnym tempie, ale nie można powiedzieć tego samego o Bestii. Jeśli oświetlimy jej drogę, da radę ścigać nas z pełną prędkością. Jeśli zaś pozostaniemy ukryci w mroku, będziemy od niej znacznie szybsi, ponieważ znamy trasę na pamięć.
– Ale czy on sam nie oświetli sobie tunelu?
– Jeśli tak zrobi, to nawet lepiej dla nas. Zgasimy jego światło, co jeszcze bardziej utrudni mu sprawę, bo jego oczy będą musiały przyzwyczaić się do ciemności.
– W takim razie może naprać podejrzeń i w ogóle za nami nie ruszyć.
Bestia prawdopodobnie dobrze wiedziała, że nie możemy użyć przeciwko niej cantusu, więc mogła ruszyć za nami w pogoń bez obaw, że zostanie zaatakowana. Mimo tego mogło okazać się, że chłopiec będzie znacznie ostrożniejszy, wiedząc, że musi ścigać nas w zupełnym mroku.
– Możesz mieć rację. Jeśli uzna, że nie warto nas gonić zanim jeszcze wbiegniemy do tunelu, cały nasz plan trafi szlag… Zróbmy tak: ty pobiegniesz przodem, nieco oświetlając drogę. Bestia pogna za nami ze swoim własnym źródłem światła, więc będzie pędzić bardzo szybko.
Innymi słowy, mieliśmy zamiar zabawić się w wyjątkowo trudną odmianę berka.
– Kiedy o tym pomyśleć, to wcale nie taka zła sytuacja. Z łatwością określimy dystans, dzielący nas od Bestii… Będziemy po prostu musieli trzymać się w bezpiecznej odległości i podprowadzić ją do Parawanowej Skały.
Miejsce, o którym mówił Satoru znajdowało się na końcu tunelu, Nazwaliśmy je tak, ponieważ była to cienka, kamienna płyta, przypominająca parawan. To właśnie przy niej zamierzaliśmy użyć Psychobójcy. Mieliśmy zamiar ukryć się za nią i poczekać, aż Bestia znajdzie się wystarczająco blisko, a następnie uwolnić zawartość szklanego krzyża.
Problemem była jednak dalsza część planu. Wiedzieliśmy, że Psychobójca nie zabije Bestii od razu, a dopiero po paru dniach. Musieliśmy liczyć się z tym, że przez przynajmniej kilka kolejnych godzin nasz wróg będzie w pełni sprawny.
Jedynym wyjściem była taktyka uderzenia i ucieczki.
– Czy nie lepiej byłoby, gdybym to ja niosła krzyż? Obie twoje ręce są poranione…
Satoru najwyraźniej czytał mi w myślach.
– Nie jest tak źle. Poza tym rzucam celniej od ciebie.
– Ale…
– Pomyśl o tym w ten sposób: ponieważ ty będziesz biegła przodem, Psychobójca zainfekuje też mnie, jeśli go rozbijesz.
– Nic takiego się nie stanie. Zanim go użyję, poczekam, aż dobiegniesz do Parawanowej Skały.
– Nie, to ja powinienem go nieść. Jeśli się potkniesz i go stłuczesz, będzie po nas.
Satoru próbował obrócić to wszystko w żart, ale jego intencje były oczywiste – gdyby miało stać się najgorsze i Bestia dogoniłaby go, zamierzał zabrać ją ze sobą na tamten świat.
Deszcz nie ustawał. W kilku miejscach woda przesiąkła przez warstwę skał i skapywała na podłogę, tworząc na niej małe strużki. Powietrze było ciężkie i wilgotne.
– Naprawdę możemy to zrobić? – spytałam cicho.
Satoru spojrzał na mnie pytająco.
– Czy my naprawdę możemy… zabić innego człowieka?
– Przestań! – przerwał mi ostro. – Nie myśl o tym. Chcemy jedynie rozbić krzyż przed nosem Bestii. Nie umrze od razu.
Satoru wyrażał się w taki sposób, ponieważ nie byłby w stanie użyć Psychobójcy, gdyby myślał o tym jak o zbrodni.
– Przepraszam. Nie powinnam była do tego wracać.
– Nic się nie stało… Po prostu zrobimy to, co musimy zrobić. Nie myśl o tym więcej.
– Dobrze… A-ale…
Musiałam mu to powiedzieć. Czułam, że jeśli wtedy o tym nie wspomnę, później mogę nie mieć okazji, żeby to zrobić.
– Czy syn Marii i Mamoru naprawdę jest Bestią?
– Znowu wracamy do tego tematu? – prychnął Satoru ze zniecierpliwieniem. – Sama widziałaś, co on zrobił. Zabijał wszystkich, bez wyjątku. Czy to właśnie nie tak zachowują się Bestie?
– Wiem. Tyle, że on znacząco się różni od wszystkich Bestii, które pojawiły się w przeszłości.
– Cóż, prawdopodobnie każdy przypadek jest nieco inny od pozostałych… Istnieje kilka typów Bestii, racja? Kogo jednak to obchodzi? Najpierw się go pozbądźmy, a potem możemy nad tym dywagować.
– Myślę, że on zwyczajnie nie jest Bestią.
Satoru wstał i zmierzwił sobie dłonią włosy.
– Skończ! Dlaczego wciąż mówisz rzeczy, przez które zaczynam mieć wątpliwości?
– Przepraszam! Ale posłuchaj mnie… Nie mogę przestać zastanawiać się, czy to dziecko w ogóle wie, kim naprawdę jest.
– Nawet jeśli nie wie, to co z tego? I tak musimy go powstrzymać. Jeśli tego nie zrobimy, nasz dystrykt zostanie zniszczony a cała Japonia znajdzie się we władaniu Yakomaru. Bestii będzie coraz więcej i dominacja dziwoszczurów nad światem stanie się tylko kwestią czasu.
– Wiem. Wiem, że musimy powstrzymać go za wszelką cenę. Ale to syn Marii. Chcę dać mu szansę. Tylko jedną.
– Szansę? O czym ty w ogóle mówisz?
– Jeśli zdołamy w jakiś sposób sprawić, że rozpozna się…

Wytłumaczyłam Satoru swój plan. Tylko on był w stanie wprowadzić go w życie.
– Żartujesz sobie? To może w ogóle nie zadziałać.
– Czy mimo to nie warto spróbować? Powinniśmy mieć okazję żeby to zrobić tuż przed tym, jak użyjemy Psychobójcy.
Satoru skrzyżował ramiona i zamyślił się.
– Niczego nie obiecuję.
To było wszystko, co mogłam na nim wymóc.
– Spróbuję tej sztuczki, jeśli wystarczy czasu – kontynuował. – Nie będę jednak narażał naszego oryginalnego planu na niepowodzenie. Jeśli nie da się tego zrobić, po prostu rozbiję Psychobójcę.
– W porządku. Masz słuszność. Dziękuję – odpowiedziałam szczerze. – Naprawdę to doceniam.
– Rozumiem… Rozumiem co czujesz – odparł Satoru, po czym zamilkł.
Wyglądało na to, ze nie chce już dłużej drążyć tego tematu.
Gdzieś daleko rozległ się głośny brzdęk, jakby uderzenie metalu o kamień. Podskoczyłam z przestrachu.
– T-ten dźwięk…! – krzyknęłam.
Satoru przyłożył palec do ust.
Ponownie to usłyszałam. Odgłos zdawał się przemieszczać jakąś skomplikowaną droga. Częściowo rozbrzmiewał echem, niosąc się po tunelu, a częściowo dochodził bezpośrednio z kamiennych ścian.
– To one. Naziemne oddziały komunikują się z tymi w podziemiach.
Rozpoczął się pościg. Ściganym był Kiroumaru.
Po chwili usłyszałam zupełnie inny dźwięk. Charakterystyczne, przeciągłe wycie podobne do wilczego.
– Kiroumaru! – krzyknął Satoru.
Zbliżali się. To był sygnał, mówiący, że Bestia połknęła haczyk.
– Nadchodzą. Wejdźmy do tunelu… Mamy dwie, może trzy minuty.
Przebierałam nerwowo nogami, skręcając ze sobą kilka korzeni, żeby zrobić z nich pochodnię. Pierwszy moment był kluczowy. Bestia musiała nas przelotnie, ale wyraźnie zobaczyć.
Serce waliło mi jak oszalałe, a dłonie dygotały. Cała zlałam się zimnym potem. Bestia mogła pokazać się w każdej chwili. Porażka nie wchodziła w grę. Stawką były nie tylko życia naszej dwójki, ale też miliony innych istnień.
Poczułam mdłości i zawroty głowy. Głowę przeszywał mi pulsujący ból.
Wtedy to się stało.
Moje myśli stały się zadziwiająco przejrzyste. Czułam, jak mój umysł się otwiera i rozszerza; tak jakbym nie była już wyłącznie sobą. To było dziwne, ale przyjemne uczucie. Natychmiast ogarnęła mnie niepohamowana radość i szczęście, które mogłabym prawie przyrównać do odczuć towarzyszących orgazmowi. To był on. Byłam tego pewna. Shun szeptał mi do ucha, wprost do moich myśli.
Wyraźnie ujrzałam całe swoje niezdecydowanie, niepewność i wahanie, zupełnie, jakbym patrzyła na siebie oczami kogoś innego.
Wciąż miałam wątpliwości co do Kiroumaru, ale już dokładnie wiedziałam, że ich źródłem jest zupełnie coś innego.

Wrogowie cały czas myślą, że to oni ścigają nas. Są tak skupieni na pogoni, że kiedy zorientują się, że to oni są ściganymi, będzie już dla nich za późno.

Słowa Kiroumaru rozbrzmiewały mi echem w głowie. Mówił o wrogu, ale czy nas nie dotyczyło to samo?
Usłyszałam już kiedyś podobne zdanie. To było podczas lekcji gry w go, jeszcze w Szkole Harmonii.
Zostać schwytanym, myśląc, że samemu ściga się wroga… Kiedy zbyt mocno skoncentrujemy się na otoczeniu przeciwnika, odsłaniamy się, tracąc w efekcie własne kamienie.
Dlaczego akurat to wspomnienie?
Yakomaru…
Kiedy jeszcze nosił imię Squealer, powiedział nam, że nauczył się strategii bitewnych z książki z zasadami gry w go.
Nie mogło ulegać wątpliwości, że ktoś tak przebiegły jak on już dawno rozpracował nasz plan. Nie naraziłby na niebezpieczeństwo Bestii, swojej atutowej karty, zwłaszcza po tym, jak został już raz przechytrzony przez Kiroumaru.
To jednak nie było wszystko. Czy Yakomaru naprawdę mógł nie wziąć pod uwagę, że straci w tym ataku swoich żołnierzy? Przecież brak poszanowania dla życia podwładnych był charakterystyczną cechą jego stylu walki.
Jeśli przez ten cały czas robiliśmy dokładnie to, czego oczekiwał…
Ponownie zaczęłam się pocić.
Nie mogliśmy już jednak się wycofać.
Kiroumaru wybiegł z przeciwległego wejścia do tunelu. Nasze spojrzenia spotkały się na krótką chwilę, lecz zaraz potem dziwoszczur zniknął w innym korytarzu.
– Nadchodzi…! – powiedział Satoru zduszonym głosem.
Właśnie wtedy ujrzeliśmy ucieleśnienie naszych obaw.

¹ Malleus Maleficarum (Młot na czarownice) – traktat o magii, napisany w XV wieku przez dwóch dominikańskich inkwizytorów – Heinricha Kramera i Jacoba Sprengera. Stał się podstawowym podręcznikiem łowców czarownic.

poproz2nasroz2