Rozdział 1

Rozdział 1

Wokół mnie powstało małe zamieszanie. Skrzypienie przesuwanych krzeseł. Rytm kroków na drewnianej podłodze. Gwar kręcących się po sali uczniów. Gwizd pary wydobywającej się ze stojącego na środku klasy czajnika.
Głosy o dziwnym akcencie. Donośny śmiech. Dźwięk przytłumionej, jakby słyszanej spod wody rozmowy. Cichy szept nieznanej mi osoby.
Wszyscy chcieli, by ich rozmówcy słyszeli to, co mówią, jednak przez to ich głosy zlały się w jeden bezsensowny szum, niosący się w powietrzu.
Gdyby wszystkie te osoby naraz wypowiedziały swoje myśli na głos, prawdopodobnie wyglądałoby to dokładnie tak samo. Każda pojedyncza myśl ma jakieś znaczenie, lecz gdy połączy się je ze sobą, tracą sens i stają się jedynie chaotycznym zlepkiem szumów. Tak, jak nasz wyciekający cantus.
Zatopiłam się w morzu niespójnych myśli. Wyciek… Gdzie ja o tym słyszałam?

O czym tak dumasz?

Takie właśnie zdanie pojawiło się nagle w moim zeszycie. W środku litery „O” narysowana była mrugająca twarz, natomiast „u” w słowie „dumasz” zmieniło się w uśmiechniętą buzię. Odwróciłam się i ujrzałam Marię wpatrującą się we mnie z wyraźną troską.
– Tak po prostu rozmyślałam o pewnej rzeczy.
– Niech zgadnę? Myślałaś o Ryou?
– O Ryou? – Zmarszczyłam brew.
Maria najwyraźniej źle zinterpretowała moją dezorientację.
– Nie musisz się z tym kryć. Martwisz się, czy cię wybierze, prawda? Nie martw się. Widać, że cię lubi.
Ryou Inaba. Radosny chłopak, którego znałam od dzieciństwa. Naturalny przywódca, którego zawsze wszyscy podziwiali. Ale… Poczułam nagle przypływ dziwnego zakłopotania. Dlaczego on?
– Przecież Ryou jest w grupie drugiej. Czemu miałby wybrać mnie?
– Co ty wygadujesz? – zdziwiła się Maria. – Przecież tak było tylko na samym początku, czyż nie? Odkąd dołączył do grupy pierwszej, zawsze trzyma się razem z nami.
Och, racja. Ryou został dołączony do grupy pierwszej jakiś czas po rozpoczęciu nauki w Akademii, ponieważ grupa druga miała sześcioro członków¹ a nas było tylko czworo.
Ale, przede wszystkim, dlaczego od początku było nas zbyt mało?
– Saki, wszystko z tobą w porządku? Trochę dziwnie się zachowujesz. – Maria położyła dłoń na moim czole, jakby chciała sprawdzić, czy nie mam gorączki. Po chwili szybko się przybliżyła i pocałowała mnie w usta.
– Przestań – powiedziałam, prędko się odwracając. Nikt na nas nie patrzył, ale i tak poczułam się zawstydzona.
– Widzisz? Już ci lepiej – odparła.
– Nie prosiłam cię o to.
– Miałaś nadzieję, że zrobi to ktoś inny, co nie?
– Wcale nie!
– Jesteście chyba nierozłączne. – Ryou pojawił się za plecami Marii.
Poczułam, że się rumienię. Pomyślałam, że Maria źle zinterpretuje również i to, co poskutkowało tylko tym, że stałam się jeszcze bardziej czerwona.
– Przeżywamy swoją miłość. Zazdrosny? – spytała Maria, tuląc mnie do piersi.
– Mówiąc szczerze, trochę tak.
– O kogo?
– O was obydwie.
– Kłamczuch.
Krótko mówiąc, Ryou był mądry, zgrabny i powszechnie lubiany; nie dało się po prostu nie zauważać jego istnienia.
Z drugiej strony jednak nie należał on do ludzi, którzy zastanawiają się głęboko nad otaczającym ich światem. W żadnym wypadku nie można było o nim powiedzieć, że jest głupi, jednak jego odpowiedzi zawsze były bardzo powierzchowne. Poza tym nie wyróżniał się również żadnymi szczególnymi umiejętnościami w używaniu cantusu…
Ta myśl również sprawiła, że poczułam się nieswojo. Z kim ja go właściwie porównywałam?
– Saki, możemy chwilę porozmawiać zanim zaczną się lekcje?
– Och, w takim razie nie będę wam przeszkadzać – rzuciła Maria, wzlatując w powietrze i okręcając się wkoło, co sprawiło, że zatrzepotały za nią jej długie, rude włosy.
– Mamoru nigdy nie był zainteresowany nikim poza tobą, wiesz? – powiedział do niej Ryou. Był naprawdę przygaszony, kiedy wygrałaś wstępne głosowanie przytłaczającą większością głosów.
– Ciężko jest być tak popularną, nie uważacie? – zachichotała Maria po czym odleciała jak jakaś dziwaczna ważka. Ryou odwrócił się w moją stronę.
– Chodźmy gdzieś, gdzie jest ciszej.
– W porządku.
Nie miałam powodu by mu odmówić. Wyszłam za nim z klasy, jednak zatrzymałam się od razu gdy skręcił w lewo.
– Poczekaj, ja nie chcę tam iść.
– Dlaczego? – Wyglądał na trochę zbitego z tropu.
– Ja… Co właściwie chcesz tam robić?
Sama nie wiedziałam, dlaczego tak wzbraniam się przed pójściem w tamtą stronę.
– Nikt nie będzie nas tam niepokoił. To tylko korytarz prowadzący na wewnętrzny dziedziniec.
No tak. Nie chciałam zbliżać się do dziedzińca. Ale dlaczego wzdrygałam się na samą myśl o tym miejscu?
– A może wyjdziemy zamiast tego na zewnątrz? Pogoda jest dziś taka piękna.
– Ach, jasne.
Skręciliśmy w korytarz po prawej i wyszliśmy na szkolne boisko. Pogoda rzeczywiście była cudowna, lecz w powietrzu dało się wyczuć wyraźny chłód. Ryou skulił ramiona, chcąc się trochę ogrzać. Bez wątpienia pomyślał sobie, że jestem jakąś dziwaczką, która nie wie, że mamy zimę.
– Mam zamiar wybrać cię na swoją partnerkę do dyżurów – powiedział, przechodząc wprost do sedna.
– Dzięki. – Nie wiedziałam co powiedzieć, więc wybrałam najbezpieczniejszą odpowiedź.
– I to wszystko? – Ryou wydawał się zawiedzony.
– Co masz na myśli?
– Pytam, co ty zamierzasz zrobić. Nominujesz mnie? – naciskał.
– Ja…
Tej zimy, wszyscy uczniowie Akademii Mędrców mieli zostać podzieleni na pary dyżurnych. Teoretycznie powinny powstać tylko dwójki składające się z chłopca i dziewczyny, lecz z powodu nierównej liczebności obu płci niektórzy musieli dobrać się w trójki lub pary jednopłciowe.
Nasze obowiązki miały pozornie obejmować jedynie codzienne czynności i przygotowania do różnych festiwali, jednak z jakiegoś powodu para mogła powstać jedynie jeśli uczeń i uczennica wybrali się wzajemnie. Nie było więc to dla nas niczym innym jak jawnym wyznaniem miłości.
Nie dało się zaprzeczyć, że w tamtym czasie szkoła całkowicie kontrolowała nasze romantyczne relacje, co odzwierciedlał znak 番, określający pary dyżurnych. Najczęściej określało się w ten sposób kolejkę na wykonywanie różnych obowiązków, jednak inne słownikowe definicje oznaczały też „parę”.² Biorąc pod uwagę to, jak wielką wagę do znaczenia słów przywiązywały Rada Edukacji i Komisja Etyki, wcale nie wydawało się to nadinterpretacją.
– Wybacz, ale jeszcze nie zdecydowałam.
Ponieważ Ryou był tak bezpośredni, ja również postanowiłam nie owijać w bawełnę.
– Ktoś jeszcze chodzi ci po głowie? – spytał zmartwiony.
– Uch, raczej nie…
Przez krótką chwilę pomyślałam o Satoru, ale szybko odrzuciłam ten pomysł. Był dobrym przyjacielem, ale nie czułam do niego niczego poważniejszego.
– Dlaczego wybrałeś mnie?
– Czy to nie oczywiste? – odparł pewnie Ryou. – Zawsze byłaś dla mnie tą jedyną.
– Zawsze? Czyli od kiedy?
– Od kiedy? Ciężko dokładnie określić coś takiego, nie sądzisz? Ale gdybym miał wskazać jakiś konkretny moment… – Na twarzy Ryou przez chwilę zagościł wyraz niezdecydowania – to byłby chyba czas który wspólnie spędzaliśmy podczas letniego obozu.
Przypomniałam sobie tą rozgwieżdżoną noc sprzed dwóch lat.
– Jakie jest twoje najlepsze wspomnienie z obozu?
– Chyba… Chyba cały obóz. Nasza wspólna wyprawa kajakiem. Och, pamiętasz jak oczarowana pięknym krajobrazem zapatrzyłaś się tak bardzo, że o mało co nie wpadłaś do rzeki? Złapałem cię w ostatniej chwili.
Skrzywiłam się. Czy coś takiego naprawdę miało miejsce? Podczas letniego obozu spotkało nas sporo niebezpieczeństw, lecz byliśmy wtedy rozdzieleni. Czy więc wyraźniejszego śladu w pamięci nie powinna zostawić pierwsza noc poza domem lub moment, kiedy wszyscy się odnaleźliśmy?
– A co z nocnym spływem?
– Nocny spływ? – zamyślił się. – A, tak, było zabawnie.
Zabawnie… Wspomnienie tamtej nocy było dla mnie niezwykle istotne i nie podobało mi się to, że opisał ją tak banalnym słowem.
Wracając do klasy minęliśmy Satoru. Patrzył w naszą stronę z dziwnym wyrazem twarzy, jednak to nie we mnie utkwiony był jego wzrok. Nie było to niczym dziwnym jeśli pamiętało się, że jeszcze niedawno chodził z Ryou.
Sposób w jaki się nam przyglądał spowodował, że dostałam gęsiej skórki. W jego wzroku nie dostrzegłam zazdrości ani zauroczenia, a jedynie czystą dezorientację. Wyglądał jakby zobaczył coś zupełnie nierzeczywistego.
Tej nocy śniłam długi, zagmatwany sen. Po przebudzeniu zapomniałam jego większą część, lecz ostatnia scena pozostała żywo wypalona w mojej pamięci.

To było ponure, puste miejsce. W dłoniach trzymałam bukiet kwiatów. Po chwili zorientowałam się, że stoję na wewnętrznym dziedzińcu szkoły, który był naszpikowany nagrobkami jak okiem sięgnąć. Nieważne jak bardzo wytężałam wzrok, było zbyt ciemno, żeby odczytać wyryte na kamiennych płytach słowa.
Położyłam kwiaty na grobie stojącym bezpośrednio przede mną. Pomnik wyglądał na nowy, jednak był częściowo pogrążony w ziemi, jakby się roztapiał, a kamień z którego był wykonany nosił już ślady wystawienia na kapryśną pogodę. Nie dało się przeczytać napisanego na nim nazwiska.
Kiedy tak stałam, poczułam, że ogarnia mnie silne poczucie osamotnienia; to było niczym dziura ziejąca mi w piersi.
– Tak szybko o mnie zapomniałaś?
Ktoś do mnie mówił. Głos chłopca. Był boleśnie znajomy, ale nie miałam pojęcia do kogo należy.
– Przepraszam. Po prostu nie potrafię sobie przypomnieć.
– Rozumiem… Wygląda na to, że nic nie poradzimy.
Odwróciłam się w stronę, z której dobiegał głos, lecz nikogo tam nie było.
– Gdzie jesteś? Pokaż mi swoją twarz.
– Ja nie mam twarzy – odparł cicho.
Te słowa przywiodły mi na myśl bezgraniczny smutek. No tak… On już nie miał żadnej twarzy.
– Ale ty powinnaś dobrze ją znać.
– Nie znam. Nie mogę sobie przypomnieć.
– To nie twoja wina – powiedział łagodnie. – Kiedy zostałem pogrzebany, wymazano również moje imię.
– Kto to zrobił? Dlaczego ktoś miałby robić coś takiego?
– Rozejrzyj się. Oni wszyscy zostali wymazani.
Dostrzegłam dziwny nagrobek w kształcie domku z kart. Większa część pomnika się zawaliła, przez co nie dało się odczytać wyrytego nań imienia.
– Tu, i tam też.
W dalszej części dziedzińca stały w milczeniu kolejne groby. Na nich w ogóle nie było żadnych napisów a jedynie wyryte w kamieniu dyski. Uświadomiłam sobie, że są to lustra. Czy gdybym podeszła bliżej, ujrzałabym w nich swoją twarz. Zawahałam się.
– W porządku – usłyszałam dobiegający zza pleców głos chłopca bez twarzy. – Nie bój się. To nie jest twój grób.
– Do kogo więc należy?
– Przyjrzyj się uważnie, a zrozumiesz.
Spojrzałam w lustro. Załamane światło zatańczyło mi przed oczami. Uniosłam dłoń, żeby stłumić oślepiający blask, po czym powoli otworzyłam oczy.

Światło poranka dostało się do pokoju przez niezaciągniętą do końca zasłonę. Przeciągnęłam się, wstałam i poprawiłam kotarę. Wschodzące słońce zabarwiło okienną szybę na jasnożółty kolor. Kilka wróbli balonowych skakało żwawo z drzewa na drzewo.
To był poranek jak każdy inny. Przetarłam oczy. Nawet we śnie wiedziałam, że płaczę.
Poszłam obmyć twarz, żeby moi rodzice się o tym nie dowiedzieli.
Zegar na ścianie wskazywał, że nie minęła jeszcze siódma.
Pomyślałam o wszystkich snach, jakie kiedykolwiek śniłam. Do kogo należał tamten głos? Dlaczego brzmiał tak znajomo? I czemu napełnił mnie tak wielkim smutkiem?
Nagle zdałam sobie sprawę, że widziałam już wcześniej tamto lustro ze snu. Tyle, że wtedy nie było to we śnie, a na jawie.
Serce zaczęło mi walić. Przypomniałam sobie, że miało to miejsce, kiedy byłam jeszcze bardzo mała. Ale gdzie? Biorąc pod uwagę mój ówczesny wiek, nie mogło być to zbyt daleko. Gdzieś w pobliżu domu… Nie, gdzieś w jego wnętrzu. Przypomniałam sobie ogromne pudło wypełnione różnymi drobiazgami, o którym lubiłam myśleć, że jest kufrem pełnym skarbów. Mogłam spędzać całe dnie, przekopując się przez jego zawartość i nigdy mi się to nie nudziło.
Szopa.
W pobliżu naszego domu stał spory budynek gospodarczy. Górne piętro było zrobione z gipsu, natomiast dolne – z falistego metalu. W dzieciństwie bardzo często bawiłam się w jego zadziwiająco przestronnym wnętrzu.
Narzuciłam kurtkę, cicho zbiegłam po schodach, prześliznęłam się korytarzem i wyszłam na zewnątrz. Rześkie, poranne powietrze szczypało mnie w twarz, ale kilka wdechów wystarczyło, by poczuć cudowne orzeźwienie.
Z pewną trudnością otworzyłam duże wrota szopy.
Umieszczone w oknach deski przepuszczały jedynie tyle światła, by lekko rozjaśnić pomieszczenie. Pokój miał powierzchnię ośmiu mat tatami; stało w nim całe mnóstwo regałów a przy przeciwległej ścianie majaczyły prowadzące na piętro schody.
Bazując na rozmytych wspomnieniach o tym miejscu, wspięłam się na górę. Do ścian przybite były półki, na których stały wytrzymałe, drewniane pudła. Każde z nich musiało ważyć ponad sto kilogramów. Używając cantusu zaczęłam po kolei je otwierać.
W piątym z kolei znalazłam to, czego szukałam.
Wyciągnęłam okrągłe lustro o średnicy około trzydziestu centymetrów. W przeciwieństwie do zwykłych luster z posrebrzanym szkłem, to było bardzo ciężkie, szybko się nagrzewało i wydawało się wykonane z brązu. Było dokładnie takie, jak we śnie.
Powoli zaczęły powracać wspomnienia. Z pewnością widziałam to lustro w przeszłości; prawdopodobnie patrzyłam na nie wiele razy. Dokładnie się mu przyjrzałam. Brąz po tak długim czasie zaczyna się utleniać, w skrajnych przypadkach stając się całkowicie zielony, jednak powierzchnia lustra wydawała się jedynie lekko zamglona.
Ostatni raz mogłam widzieć je minimum przed pięcioma laty. Ktoś musiał je w międzyczasie wypolerować.
Odłożyłam pudełko na swoje miejsce i zabrałam ze sobą lustro.
Nie chciałam, żeby rodzice mnie zobaczyli, więc obeszłam dom i wsiadłam do Hakurena 4. Pomimo tego, że wciąż był wczesny poranek, po kanale sunęło już dość dużo łodzi. Wiejący znad wody wiatr był zimny. Starając się z całych sił by nie wzbudzać podejrzeń, wybrałam najmniej uczęszczaną drogę i zatrzymałam się w pustym doku.
Potarłam lustro niewielką ściereczką, którą przy nim znalazłam, chcąc pozbyć się efektu przymglenia. Okazało się to trudniejsze niż przewidywałam. Korzystając z cantusu wyobrażałam sobie obraz brudu, odpadającego płatami od szkła. Brąz stopniowo odzyskiwał swój rdzawo-złoty połysk.
Od momentu znalezienia lustra cały czas nie mogłam odpędzić myśli, że jest ono magiczne. Ten specjalny rodzaj luster tworzono wykorzystując specyficzną technikę znaną już w starożytności. Nie dało się zobaczyć żadnego odbicia po prostu patrząc w szkło, jednak po skierowaniu na nie promieni słońca i odbiciu ich na jakąś powierzchnię, ukazywały się na niej ukryte słowa lub obrazy.. Działanie magicznych luster opierało się na rozpraszaniu światła przez brązową powłokę, której niektóre obszary mikroskopijnie odbiegały grubością od reszty. Obraz można było uzyskać jedynie w dziennym świetle; świece, pochodnie i fluorescencja nie ujawniłyby go.
W przeszłości brązowa płyta musiała być na początku miażdżona aż do uzyskania odpowiednio małej grubości. Później nanoszono na nią pożądany wzór i polerowano tak długo, aż przestał być on widoczny gołym okiem. Coś takiego było właśnie jednym z naszych pierwszych zadań praktycznych w Akademii Mędrców. W celu opanowania precyzyjnego dotyku, który był konieczny do prawidłowej kontroli nad naszym cantusem, wszyscy musieliśmy stworzyć magiczne lustro. Pamiętam, że udało mi się ukończyć to zadanie już na pierwszej lekcji. Na ukryty obraz składało się słowo „Saki”, otoczone wymyślnym wzorkiem. Byłam wtedy bardzo zadowolona ze swojego dzieła.
Ustawiłam powierzchnię lustra w kierunku słońca i skierowałam odbity promień na ścianę pobliskiego budynku.
Litery, które ukazały się w środku świetlnego kręgu były tak koślawe, że bardziej przypominały przypadkowe bazgroły. Mimo tego dało się bez trudu zauważyć, że tworzyły one słowo „Yoshimi”.

Kiedy weszłam do klasy, Ryou tak jak zazwyczaj rozmawiał i chichotał ze swoimi przyjaciółmi. Większość z nich była z drugiej grupy.
– Hej, liczę dzisiaj na ciebie – powiedział, gdy tylko mnie zobaczył, uśmiechając się pewnie.
– Muszę z tobą porozmawiać.
– Jasne, gdzie pójdziemy?
– To bez znaczenia, nie zajmę ci dużo czasu.
Wstałam i wyszłam z sali. Ryou, świadomy tego, że patrzą na niego przyjaciele, podążył za mną, udając spokojniejszego i bardziej opanowanego niż był w rzeczywistości.
– Chcę cię zapytać o parę rzeczy.
– Jasne, pytaj – odparł, wyluzowany jak zwykle.
– Wracając do naszego nocnego spływu kajakowego…
– Cały czas drążysz ten temat? – powiedział, krzywiąc się i odwracając wzrok.
– Nauczyłeś mnie wtedy pewnej podstawowej zasady dotyczącej nocnej żeglugi. Pamiętasz, co to było?

– Nie patrz na płomienie.
Słowa chłopca bez twarzy odbiły się echem w mojej głowie.
– Dlaczego?
– To pierwsza zasada spływów kajakowych. Musisz jak najszybciej przyzwyczaić oczy do ciemności, bo inaczej nie będziesz w stanie niczego dostrzec.

– To było tak dawno temu, naprawdę nie pamiętam… Może chodziło o to, żeby uważać na skały?
– W porządku, spytam w takim razie o coś świeższego. Dlaczego zerwałeś z Satoru?
To pytanie zupełnie zbiło Ryou z tropu.
– T-to… To nie ma już znaczenia, prawda?
– Byliście ze sobą tak blisko. Nawet byłam o was zazdrosna.
– Och, naprawdę…? – odpowiedział zmieszany.
– No dobrze, w takim razie ostatnie pytanie. Jeszcze raz wróćmy do letniego obozu.
– Dobra, niech będzie – odparł niedbale.
– Chodzi o mnicha, Rijina. Pamiętasz, w jaki sposób zmarł?
– Kim jest Rijin? U-umarł? O czym ty mówisz?
– W porządku – przerwałam jego bezładny bełkot. – To chyba naprawdę nie byłeś ty.
– Co masz na myśli?
– Nie napiszę twojego imienia podczas dobierania partnerów do dyżurów.
Ryou wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem.
– C-co…? Dlaczego?
– Bardzo mi przykro. Pomyślałam jednak, że uczciwie będzie, jeśli wcześniej cię o tym poinformuję.
Wróciłam do klasy, zostawiając go stojącego w osłupieniu na środku korytarza. Satoru czekał przy drzwiach.
– Masz zamiar napisać jego imię, Saki? – spytał z kwaśną miną.
– Oczywiście, że nie.
– Co? Czemu?
Przypatrzyłam się uważnie Satoru. Nagle ujrzałam go w zupełnie innym świetle.
– Hej, dlaczego właściwie lubiłeś Ryou?
– Dlaczego…? B-bo… – Satoru wydawał się straszliwie zdezorientowany. – Sam się zastanawiam. Gdy teraz o tym pomyślę, kompletnie nie wiem, co mną kierowało.
– Rozumiem. Wiedziałam. Ryou nie jest zły, on po prostu nie pasuje do swojej roli.
– Że co?
– Jestem pewna, że to nie był on. Że to nie w nim oboje się zakochaliśmy.
Satoru potrzebował chwili, żeby przetrawić sens moich słów. Jego policzki się zarumieniły. Pomimo, że niczego nie powiedział, zobaczyłam, jak do jego oczu powraca ich zwykły błysk.

Większość par zostało ustalonych już po pierwszej turze nominacji. Znaleźli się co prawda uczniowie, którzy postanowili, że nie mają niczego do stracenia i napisali imiona osób, na stworzenie pary z którymi nie mieli żadnych szans, jednak zdecydowana większość osób już wcześniej ustaliła swój wybór z potencjalnym partnerem.
Gdy Satoru i ja znaleźliśmy się w jednej dwójce, Ryou nawet nie spojrzał się na żadne z nas. Już po chwili trafił do pary z jedną z dziewczyn z grupy drugiej, co nie było ani trochę zaskakujące.
Uwaga całej klasy skupiła się na tym, kogo wybierze Maria. Bez wahania zdecydowała, że jej partnerem zostanie Mamoru. Prawdopodobnie była to nagroda, słusznie mu się należąca za tak bezgraniczne oddanie Marii.
– Co się stało? Czemu nie wybrałaś Ryou?
Po lekcjach spotkaliśmy się w pobliżu koryta osuszonego kanału. Maria chciała uczcić to, że cała nasza czwórka dobrała się między sobą w pary. Satoru i ja wyjawiliśmy jej prawdę o tym, co zaszło. Myślałam, że po prostu nie będzie chciała do końca nam uwierzyć, jednak zamiast tego spojrzała na nas, jakby nagle zupełnie nam odbiło.
– Dlatego właśnie twierdzę, że to nie był on. Na letnim obozie było nas pięcioro, lecz Ryou nie był jednym z nas.
– To niemożliwe. Pamiętam, że był tam z nami. To on pierwszy znalazł gniazdo sianokułki.
Tak właściwie to ja pierwsza je znalazłam, lecz nie było czasu na sprzeczanie się o nieistotne szczegóły.
– To nie był Ryou.
– No więc kto?
– Nie wiem. Nie potrafię przypomnieć sobie jego imienia.
– Jaki był? Jak wyglądał?
– Jego twarzy również nie pamiętam.
Przypomniał mi się sen, w którym stwierdził, że nie ma żadnej twarzy.
– Naprawdę spodziewasz się, że uwierzę w coś takiego? Wszystko z tobą w porządku, Saki? – Maria pokiwała głową, uśmiechając się cierpko.
Poczułam się urażona jej arogancką postawą.
– Ale ja również pamiętam niektóre z rzeczy, o których wspomniała Saki… – powiedział Satoru, przychodząc mi z pomocą. – Pamiętam też, że z nim chodziłem… Gdy jednak teraz o tym pomyślę, nie jestem sobie w stanie wyobrazić, że mógł to być Ryou. On nie jest w moim typie.
– Wszyscy wiemy, że pociągają cię młodsi, słodcy, śliczni chłopcy… Tacy jak Rei. – Maria założyła ramiona na piersiach, zadowolona z siebie. – Czasem sam nie wiesz, co robisz. Może był wystarczająco natarczywy.
– Nie, to ja zawsze musiałem zabiegać o jego względy – odparł Satoru, czerwieniąc się. – W każdym razie, jestem pewien, że ktoś majstrował przy naszych wspomnieniach. Pewne szczegóły po prostu się wykluczają.
– Na przykład jakie?
– Ryou… Nie, to zbyt mylące. Nazwijmy tą osobę X. Pamiętam, że często odwiedzałem X w jego domu, gdy byliśmy mali. Ten dom różnił się jednak od posiadłości Ryou. On mieszka w Pięknym Widoku, prawda? Na szczycie pagórka otoczonego łąkami. Ale dom X znajdował się…
– W środku lasu! – krzyknęłam bez zastanowienia.
– Racja. Daleko na północy. Pamiętam, że to był olbrzymi, stojący na uboczu budynek.
– Teraz, gdy o tym wspomniałeś… Też zaczynam sobie przypominać. – powiedziała Maria, krzywiąc się. Była piękna nawet mimo takiej miny goszczącej na twarzy.
– Nigdy nie byłem w domu X ani Ryou – odezwał się niespodziewanie Mamoru. – Ale gdzie miałby się znajdować ten las na północy?
Też nad tym myślałam, ale nie potrafiłam skojarzyć żadnego pasującego miejsca.
– Hej, wymień po kolei nazwy wszystkich siedmiu wiosek – poprosiłam Satoru.
– Co? Teraz?
– Po prostu to zrób.
Do tej pory nigdy nie przeszłoby mi przez myśl, że Satoru może słuchać moich poleceń, jednak odkąd dobraliśmy się w parę do dyżurowania, stał się zadziwiająco uległy.
– Uch, więc tak: Dębowy Gaj, Martwe Drzewo, Biały Piasek, Złocista Wioska, Wodny Młyn, Piękny Widok i Zbożowy Krąg, racja?
Tym razem to ja zmarszczyłam brew. Nazwy tych wiosek towarzyszyły mi przez cale życie… Dlaczego więc brzmiały tak dziwnie?
– Mówicie o lesie, czyli może chodzi o Dębowy Gaj? Ale skoro miało to być na północy… – Na twarzy Marii malowało się niezwykłe skupienie. – Myślę, że to było Martwe Drzewo. Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że nie ma tam żadnych dużych domów.
– Tak, ciężko sobie wyobrazić, że to mogło być tam. Poza tym, wszystko dalej na północ wydaje się leżeć już poza Święta Barierą.
Zauważyłam, że kącik oka Satoru lekko się poruszył kiedy to mówił. Westchnęłam. To uczucie… Takie samo towarzyszyło mi w przeszłości wielokrotnie, kiedy byłam bliska przypomnienia sobie czegoś istotnego. Zastanawiałam się, czy inni dostrzegali w takich sytuacjach drżenie moich oczu. To prawdopodobnie miał być jakiś rodzaj ostrzeżenia; zakotwiczony głęboko w naszych umysłach mechanizm nie pozwalający nam przypomnieć sobie pewnych rzeczy.
– Chodźmy – rzuciłam.
Wszyscy utkwili we mnie wzrok.
– Dokąd?
– Do Martwego Drzewa, oczywiście.
– Ale dopiero co dobraliśmy się w pary. Wszyscy pozostali świętują. Naprawdę musimy iść do tego ponurego miejsca? – narzekała Maria.

Martwe Drzewo w istocie nie tętniło życiem.
Wzdłuż nabrzeża stały ustawione w szeregu domy, przez które miało się wrażenie, że stoi się w gwarnym centrum miasteczka, jednak im dalej się szło, tym mroczniejsze wszystko się stawało. Liczne szeregi opuszczonych domostw przywodziły na myśl miasto duchów.
– Gdzie się wszyscy podziali? – spytał Satoru, dotykając zatrzaśniętych okiennic w jednym z okien.
– Czy to nie tu miała miejsce jakaś katastrofa, po której mieszkańcy musieli przenieść się do innych wiosek? – podsunął Mamoru.
Też pamiętałam coś takiego. Nawet w tak małym społeczeństwie jak nasze, pozostawało wiele niejasności na temat tamtego wydarzenia.
– Tak czy siak, dom X powinien znajdować się jeszcze dalej na północ. Spróbujmy go odszukać – ponagliłam ich.
Wybraliśmy wąską, niepozorną ścieżkę, nie napotykając nikogo po drodze. W innych wioskach coś takiego byłoby niemożliwe.
Po jakiejś godzinie zaczęliśmy pomału dostrzegać skutki „katastrofy”, która dotknęła Martwe Drzewo.
Ziemia poprzecinana była tu i ówdzie szerokimi rozpadlinami, na dnie których zalegały stosy połamanych drzew. W niektórych miejscach poziom gruntu podniósł się bądź obniżył o więcej niż metr. Wyglądało to jak efekt potężnych wstrząsów, lecz gdyby rzeczywiście miało miejsce trzęsienie ziemi o takiej magnitudzie, mocno ucierpieć musiałby cały dystrykt Kamisu 66.
Natknęliśmy się na zajmującą duży obszar strukturę, przypominającą olbrzymi fałd, tworzącą miniaturowe pasmo górskie, którego wysokość miejscami przekraczała trzy metry.
– Co tu się stało, na niebiosa? – wyszeptał pod nosem Satoru.
– Człowiek, który stworzył coś takiego, musiał dysponować naprawdę potężnym cantusem. – odpowiedziała Maria.
– Ale dlaczego to zrobił?
– Nie wiem ani trochę więcej od ciebie.
Zatrzymaliśmy się gwałtownie, napotykając na ścieżce przeszkodę.
– Święta Bariera…
Czerwone sosny leżały poprzewracane jak kostki domina, jednak niektóre drzewa zostały podniesione do pionu i przewiązane grubym sznurem bariery.
– Czy Martwe Drzewo zawsze było tak niewielkie? Doszliśmy już do Bariery. – zauważyłam.
Satoru przyjrzał się linie. – Nie, ten sznur jest nowy… – urwał nagle w połowie zdania i spojrzał na mnie.
Jakby telepatycznie poczułam, że dokładnie wiem, o czym myśli. Déjà vu. Kiedyś rozmawialiśmy już dosłownie o tym samym. Byłam tego pewna.
Poszliśmy wzdłuż liny i dotarliśmy na otwartą, pagórkowatą przestrzeń ogołoconą z drzew.
– Nie miałam pojęcia, że tu znajduje się coś takiego – powiedziała oniemiała z wrażenia Maria.
Staliśmy na brzegu głębokiego, błękitnego jeziora. Było prawie idealnie koliste, zupełnie jakby powstało we wnętrzu krateru. Ponieważ znajdowało się poza Barierą, nie mogliśmy podejść bliżej, żeby lepiej się mu przyjrzeć, lecz z pewnością miało ponad dwieście metrów średnicy.
Za nim rozciągał się jeszcze większy zbiornik wodny, tak rozległy, że nie mogliśmy dostrzec przeciwległego brzegu. Możliwe, że ciągnął się aż do jeziora Kitaura. W przeciwieństwie do mniejszego akwenu, który powstał najwyraźniej w dużej niecce, duże jezioro bardziej przywodziło na myśl starą tamę, która po wybudowaniu spowodowała zatopienie sporej części lasu. Prawdopodobnie stąd wzięła się nazwa wioski Martwe Drzewo.
– Dalej nie może być żadnych domów – powiedział Mamoru, w którego głosie było słychać wyraźną chęć jak najszybszego opuszczenia tego miejsca. – Musiało się wam coś pomylić. Żaden X nie istnieje.
– W takim razie czemu… – odparła cicho Maria – czemu mam wrażenie, że wiem, o czym mówią Saki i Satoru? Że osobą, którą znałam nie był Ryou, a jakiś inny chłopiec?
– To nasze umysły wprowadzają nas w błąd. Wszyscy teraz szybko rośniemy, i nie mam tu na myśli tylko wzrostu. Zmienia się też nasz wygląd i osobowość.
Satoru i ja spojrzeliśmy na siebie. Słowa Mamoru kompletnie nie odpowiadały naszym odczuciom. Osobiście miałam wrażenie, że czas zaczął się wlec wolniej niż ślimak. Czułam się jak uwięziony w bursztynie owad, który pozostanie w nim zamknięty już na wieczność.
– Hej, czy nie było kogoś jeszcze…? – spytała znienacka Maria.
Zatopiliśmy się w myślach.
– To, że w naszej grupie od początku było czworo członków rzeczywiście nie trzyma się kupy. Zanim doszedł Ryou, jego miejsce zajmował X, jednak wciąż brakuje jednej osoby. Nie potrafię sobie przypomnieć, ale mam wrażenie, że był z nami jeszcze ktoś.
Powoli z zakamarków mojego umysłu wypłynęła wizja jakiejś dziewczyny. Po chwili przypomniał mi się też nagrobek w kształcie karcianej piramidy, który widziałam we śnie.
– Ktoś był. Pamiętam – odparł Satoru, masując skronie, jakby miał migrenę. – Tak jak w przypadku X, wygląda na to, że pozostały mi niektóre wspomnienia o tej osobie. Ale dlaczego nikt inny o nich nie pamięta?
– Przestańcie! – wrzasnął Mamoru. – To jest złe! Nie powinniśmy wścibiać w to nosów. Jeśli będziemy dalej o tym rozmawiać, to… – zamilkł nagle. Wyglądał na przerażonego.
– To co? Myślisz, że się nas pozbędą?
Po tych słowach zapadła grobowa cisza.
– Saki, czy nie mówiliśmy o czymś takim także podczas letniego obozu? – zapytała Maria z pobladłą twarzą.
– Mówiliśmy. Tak myślę. Nie potrafię jednak przypomnieć sobie żadnych konkretów. Kiedy próbuję wrócić myślami do tych wspomnień, napotykam na jakiś mur – odparł Satoru. – Wiem jednak, że rozmawiałem o tym z Saki. Z wami wszystkimi. Siedzieliśmy przy ognisku. Pamiętam, że X zgodził się wtedy ze mną.
Satoru nadal pocierał czoło oboma kciukami, jakby chciał pozbyć się potwornego bólu głowy.
– Skończcie! Nie chcę już tego słuchać! Nie powinniśmy o tym mówić! Łamiemy Kodeks Etyki! – krzyknął rozhisteryzowany Mamoru.
Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby do takiego stopnia stracił nad sobą panowanie .
– Dobrze, już dobrze. Uspokój się. – Maria objęła go ramionami i delikatnie pogładziła jego głowę. – Dajmy sobie z tym spokój… W porządku? – spytała, łypiąc na naszą dwójkę.
Skinęliśmy głowami.

Ukryty obraz z magicznego lustra padał na ciemne deski ogrodzenia.
Satoru i Maria pogrążyli się na chwilę w zadumie. Mamoru poszedł już do domu, mówiąc, że źle się czuje.
– I co o tym myślicie? – spytałam.
– Uch… Napis jest dość niechlujny, ale myślę, że to dlatego, że jego autor dopiero uczył się korzystać z cantusu – odezwał się w końcu Satoru.
– Tak, w końcu nam też na początku powierzono takie samo zadanie – zgodziła się z nim Maria.
– Teraz mi wierzycie?
– Po pierwsze, nigdy nie sądziłam, że kłamiesz. I myślę, że to możliwe, że miałaś siostrę. Zastanawiam się tylko, czy założenie, że została wyeliminowana przez szkołę nie jest zbyt daleko idące.
– Gdyby zmarła z powodu choroby albo w wypadku, rodzice nie musieliby tego przede mną ukrywać, prawda?
Maria unikała mojego wzroku.
– Chyba masz rację. Ale może po prostu chcieli oszczędzić ci smutnych wspomnień?
– Przyjrzyj się tym literom. Nie wydają ci się zbyt koślawe? Tak jak powiedział Satoru, korzystanie z cantusu musiało nie wychodzić mojej siostrze zbyt dobrze.
– Nie neguję takiej możliwości, ale to wciąż tylko domysły.
Satoru wziął ode mnie lustro i poprawił kąt pod którym odbijało się od niego padające na płot światło.
– Gdy teraz na to patrzę, nie powiedziałbym, że napis jest źle wykonany. Znaki są prawidłowo wyrzeźbione, linia po linii. Po prostu są trochę powykrzywiane i zachodzą na siebie…
Nie wiedziałam wtedy do czego zmierza Satoru. Dużo później dowiedziałam się, że taki wygląd pisma może być spowodowany pewnym rodzajem wady wzroku i byłam zdumiona tym, jak spostrzegawczy się okazał. Mam silne podejrzenia, że mylnie posądzono moją siostrę o nieumiejętność władania cantusem z powodu jej kłopotów ze wzrokiem. Teraz, gdy większa część dokumentacji została zniszczona, nigdy nie będzie mi dane dowiedzieć się, czy rzeczywiście tak było.
Z tego co wiem, w dawnych czasach zwano takie nieprawidłowości krótkowzrocznością i astygmatyzmem. W celu niwelowania ich skutków, ludzie nosili okulary korekcyjne z soczewkami o różnej mocy. W ten sposób ich wzrok stawał się prawidłowy i mogli prowadzić normalne, bezproblemowe życie.
– Tak czy siak, miałam siostrę. – Zabrałam Satoru lustro i wysoko je uniosłam. – To jest niezaprzeczalny dowód.
– Schowaj je – powiedział cicho Satoru. – Jeśli ktoś cię zobaczy, będziesz miała kłopoty.
– Rozumiem jak się teraz czujesz, Saki – wyszeptała Maria, zarzucając mi ręce na szyję. – Ale proszę cię, nie pakuj się więcej w żadne tarapaty.
– W tarapaty? Ja po prostu chcę poznać prawdę – odparłam z oburzeniem. – Nie chodzi tylko o moją siostrę, ale też o tamtą dziewczynę z naszej grupy. I co jeszcze ważniejsze, o…
X. Chłopiec bez oblicza. Człowiek, którego kochałam jak nikogo innego; którego twarzy nie potrafiłam już sobie przypomnieć.
– O naszego przyjaciela – dokończyłam.
– Rozumiem cię. Mi też nie jest łatwo. Pozostało mi o nim mnóstwo wspomnień, ale brakuje w nich najważniejszych fragmentów. Chciałabym móc coś z tym zrobić nie mniej od ciebie, jednak bardziej martwię się teraz o przyjaciół, którzy wciąż żyją.
– Nie musisz się mną przejmować.
– Nie mówię o tobie. Ty jesteś silna, poradzisz sobie – odparła.
– Silna?
– Tak, i mogę to stwierdzić z większą pewnością niż ktokolwiek inny. Jesteś w stanie to znieść, lecz większość ludzi nie poradziłoby sobie z takim cierpieniem.
– Za kogo ty mnie właściwie bierzesz? – spytałam, strącając z ramienia jej dłoń.
– Nie zrozum mnie źle. Nie mówię, że jesteś nieczuła. Wręcz przeciwnie, jesteś wrażliwsza niż inni. Po prostu umiesz stawić czoła temu bólowi i rozpaczy i dalej trzymać się życia.
Mój gniew zelżał, gdy ujrzałam kropelki łez kręcące się w kącikach jej oczu.
– My nie jesteśmy tak wytrzymali jak ty. Może się wydawać, że jestem nieustraszona, ale prawda jest taka, że gdy zaczyna dziać się coś złego, pierwsza chowam głowę w piach… Jest jednak ktoś jeszcze słabszy ode mnie czy Satoru.
– Mówisz o Mamoru? – spytał Satoru.
– Tak. Mamoru jest zbyt poczciwy i delikatny. Nigdy nie pozbierałby się, gdyby został zdradzony, nie tylko przez ludzi ale także przez świat, w który wierzy… – Maria pomału mnie objęła. – Ziemia jest pełna rzeczy, o których najprawdopodobniej lepiej nie wiedzieć. Nie myślisz czasem, że prawda jest najokrutniejszym, co można usłyszeć? Nie wszyscy mogą ją znieść. Jestem pewna, że Mamoru nie poradziłby sobie z większą ilością tych przerażających faktów.
Nie odzywaliśmy się przez dłuższą chwilę. Westchnęłam.
– W porządku.
– Naprawdę?
– Obiecuję, że Mamoru nie usłyszy już na ten temat ani słowa. – Przytuliłam ją mocno. – Ale nie spocznę, dopóki nie odkryję prawdy. Jeśli tego nie zrobię, on będzie mnie nawiedzał do końca życia.
Chłopiec bez twarzy. Nie mogłam pozwolić by został tak po prostu zapomniany, bo to by znaczyło, że nigdy nie istniał. Bez względu na wszystko musiałam odzyskać swoje wspomnienia o nim.
Objęliśmy się i pocałowaliśmy. Obecność przyjaciół dawała całej naszej trójce siłę i pocieszenie.
Wróciliśmy do przystani leżącej tuż za granicami Wodnego Młyna. Zazwyczaj nikt nie kręcił się w pobliżu a biegnący wzdłuż kanału płot czynił z doku idealne miejsce spotkań.
Gdy odwiązywaliśmy łodzie usłyszeliśmy za sobą wołający nas głos.
– Macie minutkę?
Odwróciłam się i ujrzałam kobietę i mężczyznę w średnim wieku, stojących na pomoście. W Kamisu 66 nie było zbyt wielu ludzi, których nigdy nie spotkałam, lecz ta dwójka wydawała mi się zupełnie obca. Kobieta, która się do nas odezwała była niska, pulchna i emanowała od niej łagodność. Mężczyzna, również dość pucołowaty, uśmiechał się do nas uprzejmie.
– Jesteś Saki Watanabe, prawda? A wy to Maria Akizuki i Satoru Asahina? – spytał.
– Tak – odpowiedzieliśmy speszeni.
– Nie musicie się denerwować. Chcemy tylko zamienić z wami parę słów, to wszystko.
Mają zamiar się nas pozbyć? Spojrzeliśmy po sobie, nie wiedząc, co powinniśmy uczynić.
– Ee… Jesteście z Rady Edukacji? – spytał odważnie Satoru.
– Nie, pracujemy dla twojej babci – odpowiedziała z uśmiechem krągła kobieta.
– Naprawdę?
O co tu chodzi? Nigdy wcześniej nie słyszałam niczego o babci Satoru. Widząc zakłopotanie na twarzy Marii i mojej, kobieta ponownie się uśmiechnęła.
– Babcią Satoru Asahiny jest Tomiko Asahina, przewodnicząca Komisji Etyki.

¹ Można zauważyć tu pewną nieścisłość, ponieważ biorąc pod uwagę wyeliminowanego wcześniej Manabu Katayamę, grupa druga powinna liczyć pięcioro, a nie sześcioro członków. Nie wiem jednak, czy jest to niedopatrzenie autora czy błąd tłumacza na język angielski.

² Tu: para oznaczająca związek, dwoje zakochanych. Notka od autora przekładu z oryginału na angielski: W zależności od kontekstu 番 oznaczać może różne rzeczy, np. 当番 może oznaczać zarówno kolejkę na zrobienie czegoś/spełnienie obowiązku jak i bycie w parze, w związku.

poproz2nasroz2