Rozdział 4

Rozdział 4

Z tego samego tunelu wysypało się całe mrowie ciemnych sylwetek.
Żołnierze dziwoszczurów. Byli nadzy, a każdy niósł ze sobą skórzany worek i trzymał w dłoniach dmuchawkę, przystosowaną do walki w ciasnych tunelach.
Najwyraźniej wyczuli nasz zapach. Szybko rozproszyli się i przyłożyli rurki do ust. Tylko co czwarty niósł pochodnię; nie wiedziałam czy to dlatego, że dobrze widzą w ciemności, czy też może dlatego, że w ogóle nie muszą polegać na wzroku.
Po chwili z korytarza wyłonił się ktoś jeszcze. Było zbyt ciemno, żeby dojrzeć jego twarz, ale przypuszczałam, że to Yakomaru lub Bestia.
Postać podeszła w naszym kierunku, nie zdradzając najmniejszych oznak strachu. Jedynym, co odróżniało ją od pozostałych żołnierzy był płaszcz z kapturem, szczelnie okrywający jej ciało mimo panującego gorąca i wilgotności. Zbliżała się, uważnie obserwując otoczenie.
Dziwoszczury w końcu znalazły tunel w którym zniknął Kiroumaru i ponownie skupiły swoją uwagę na nas. Zakapturzone indywiduum pochyliło się nieco i blask pochodni oświetlił jego włosy. W rzucanym przez ogień świetle zobaczyliśmy, że mają krwisto-rudą barwę.
To była Bestia.
Razem z Satoru skręciliśmy karki dwóm żołnierzom, którzy podeszli najbliżej nas. Nie zdążyli nawet krzyknąć, zanim padli martwi na ziemię. Kolejna dwójka najwyraźniej nie była w stanie pojąć, co się właśnie stało i uciekła w panice do najbliższego korytarza.
Pozostała jedynie postać w płaszczu. Powoli uniosła okrytą kapturem głowę i spojrzała na nas.
Odwróciliśmy się i pognaliśmy tunelem w dół.
Nie byłam pewna, czy Bestia zdążyła wyraźnie nas zobaczyć. Tak czy inaczej, zwłoki dwóch dziwoszczurów zabitych cantusem musiały być dla niej wystarczającym powodem do podjęcia pościgu.
Zatrzymaliśmy się za zakrętem, jakieś dwadzieścia metrów w głąb korytarza. Bestia z pewnością ruszyła za nami. Podpaliłam małą wiązkę korzeni, wstrzymałam oddech i czekałam.
Z wejścia do tunelu wyłoniła się zacieniona postać trzymająca pochodnię. Zakapturzona sylwetka małego boga śmierci.
To był znak, że rozpoczął się wyścig, którego stawką były nasze życia. Zerwaliśmy się z miejsc i zaczęliśmy biec z pełną szybkością.
Nie było nawet czasu, żeby chociaż rzucić okiem za siebie. Po prostu gnaliśmy najszybciej jak potrafiliśmy.
Bestia miała o tyle komfortową sytuację, że mogła biec w swoim tempie, podczas gdy my nie mieliśmy wyboru i musieliśmy gnać na złamanie karku, w ogóle nie myśląc o oszczędzaniu energii. Gdyby nasze prędkości się wyrównały, Bestii wystarczyłoby trochę przyspieszyć w dowolnym momencie, żeby nas dopaść. Jeśli odwrócilibyśmy się za siebie choćby na sekundę, byłoby po nas.
Tak jak zaplanowaliśmy, biegłam przodem, a Satoru trzymał się zaraz za mną. Pomimo, że czułam jak nogi uginają się pode mną ze strachu, zmuszałam się do sprintu, mijając kolejne zakręty.
Biegnij. Nie zastanawiaj się. Każda myśl która zagościła mi w głowie była od razu miażdżona pod moimi stopami. Gdybym potknęła się o kawałek skały lub nierówność w podłodze, szybko pożegnałabym się z życiem.
Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi. Bestia powoli nas doganiała.
Musieliśmy przynajmniej minąć kolejny zakręt, tak, żeby zniknąć jej z oczu.
Wiedzieliśmy, że chłopiec nie zaatakuje cantusem na oślep, ponieważ gdyby zawalił w ten sposób tunel, mógłby skończyć pogrzebany żywcem, a gdyby nawet tak się nie stało, gruzy pewnie oddzieliłyby go od nas.
Kiedy uświadomiłam sobie, że podmuchy powietrza niosą nasz zapach w stronę Bestii, podłoże pod moimi stopami nagle stało się dziwnie miękkie i niestabilne. Do dziś nie wiem, w jaki sposób udało mi się wtedy zachować równowagę i kontynuować ucieczkę.
– Saki! Saki! Już dobrze! Zwolnij! – krzyczał Satoru. – On się nie spieszy.
No tak. Bestia nie musiała się niczym przejmować. Wystarczyło jej jedynie poczekać, aż się zmęczymy.
Zmniejszyłam nieco swoje zabójcze tempo. Światło pochodni chłopca zatrzymało się za poprzednim zakrętem i nie przysuwało się ani trochę bliżej. Cały czas słyszałam jednak kroki. Były szybkie i równe, tak jakby ktoś maszerował żwawo, ale nie biegł.
Również zwolniliśmy. Naprzemiennie truchtając i szybko idąc, próbowaliśmy złapać oddech. Po morderczym biegu już ledwo dyszałam.
Z dołu wciąż docierały dźwięki uderzeń metalu o kamień. Było ich więcej niż poprzednio. Zastanawiałam się, jakie wiadomości przekazują sobie dziwoszczury. Nie mieliśmy wtedy najmniejszego pojęcia, jakimi informacjami się dzielą.
– W porządku, po prostu nadal utrzymujmy tempo – powiedział Satoru, starając się ustabilizować oddech. – Prawdopodobnie chcą nas przestraszyć. Jeśli zdołamy zwiększyć dystans, wszystko powinno pójść dobrze. Tak czy inaczej, najbardziej przerażająca część planu jest już za nami.
– Twierdzisz, że jest w porządku…?
– Dokładnie. Spróbuj nieco odsapnąć zanim dotrzemy do Parawanowej Skały. Idź przodem. Ja zostanę tu tak długo, jak będę mógł go bezpiecznie obserwować. Jeśli zacznie przyspieszać, krzyknę.
– Jasne.
Ponownie ogarnął mnie ten sam dziwny niepokój. Mimo to zastosowałam się do polecenia Satoru, wmawiając sobie, że to tylko moja wyobraźnia. Jak na razie wszystko szło zgodnie z planem.
Kiedy w końcu miałam chwilę czasu na zastanowienie się, poczułam w głowie natłok przeróżnych myśli.
Czy Kiroumaru sprzymierzył się z wrogiem? Czy to wszystko jest częścią strategii Yakomaru? Starałam się odgonić te natrętne wizje. Kości zostały rzucone. Wszystko miało się rozstrzygnąć w ciągu najbliższych kilku minut. Roztrząsanie tego było pozbawione sensu.
Co dziwne, następną rzeczą, jaka przyszła mi na myśl był mit o stworzeniu świata, którego uczyliśmy się dawno temu, w Szkole Harmonii.

Po tym, jak Izanami zginęła z powodu poparzeń, jakich nabawiła się przy porodzie, Izanagi tak bardzo pragnął ponownie zobaczyć się z żoną, że podążył za nią aż do piekieł. Mimo, że Izanami przestrzegała go, aby na nią nie patrzył, nie był w stanie się przed tym powstrzymać. Tym, co ujrzał, było okropne, gnijące ciało, pożerane przez robaki.
Izanagi tak się przeraził, że uciekł z powrotem do świata żywych. Zawstydzona i rozwścieczona Izanami wysłała w pościg za nim piekielne demony.

Co oczywiste, z biegiem lat zapomniałam tę zasłyszaną w dzieciństwie historię. Kiedy ją sobie przypomniałam uciekając korytarzem, to było prawie jak wizja, rozświetlająca mroczny tunel żywymi kolorami. Możliwe, że mój umysł był tak przepełniony strachem, że w jakiś sposób rozbudził wspomnienie tej opowieści.
Ścigany przez demony Izanagi zdołał cudem uciec, odwracając uwagę prześladowców za pomocą pukla włosów.
My byliśmy jednak dość daleko od Bestii. Czemu więc…?
To dziwne.
Usłyszałam czyjś głos.
– Shun… Czy to ty, Shun? – spytałam się pod nosem.
To naprawdę dziwne. Nie uważasz?
Nie przestawał mówić.
– Dziwne? Co ma być dziwne?
Nie słyszysz?
Ponownie rozległy się odgłosy uderzeń metalu o kamienie. Oddzieleni skałami wrogowie komunikowali się ze sobą. Dźwięki nie dochodziły tylko z jednego miejsca. Wiadomość została wysłana jednocześnie z kilku pozycji. Nie wiedziałam jednak czemu to ma być istotne.
Ostrożnie. To pułapka.
Teraz mogłam już bez trudu rozpoznać głos Shuna.
Saki, zatrzymaj się.
– Zatrzymać się? Czemu? Nie możemy! – wykrzyczałam na głos, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy.
Nie zauważyłaś? Bestia was nie ściga.
Zwolniłam, na chwilę ponownie przyśpieszyłam, po czym całkowicie się zatrzymałam.
– Co ty robisz, Saki? Szybko, biegnij! – krzyknął zza moich pleców Satoru.
– Satoru, to pułapka!
– O czym ty mówisz? Miałaś jakieś zwidy? Cały czas mamrotałaś coś do siebie – odparł, popychając mnie do przodu.
– Stój. Bestia w ogóle nas nie goni. Dlaczego?
Satoru obejrzał się przez ramię, zdziwiony.
– Prawdopodobnie maszeruje. Jeśli się tu zatrzymamy, szybko nas doścignie.
– Słyszysz jakieś kroki? Ja rejestruję jedynie szum deszczu i odgłosy naszych wrogów, stukających w ściany, żeby przesyłać sobie informacje.
– Faktycznie… Ale i tak możemy iść wyłącznie do przodu, To jedyne wyjście z tunelu.
– Poczekaj chwilę. A co, jeśli to…
Odepchnęłam Satoru wkładając w to całą swoją siłę. Tym samym w ostatniej chwili ocaliłam życie nam obu.
Część tunelu, przez którą mieliśmy zamiar za chwilę przejść, zawaliła się z ogłuszającym łoskotem.
Woda i głazy spadały z hukiem, pędząc wprost na nas.
– Uciekaj!
Odwróciliśmy się i zaczęliśmy biec, cofając się tą samą drogą, którą właśnie przemierzyliśmy. Czy Bestia nie będzie już tam na nas czekać? Zostaliśmy zapędzeni pod ścianę. Satoru zerwał z szyi krzyż i ścisnął go mocno w dłoni. Jeśli Bestia zabiłaby go, miał zamiar zabrać ją ze sobą do grobu.
Przebiegliśmy jakieś czterdzieści lub pięćdziesiąt metrów, jednak w korytarzu nie było nawet śladu po chłopcu.
– Gdzie on zniknął? – wyszeptał Satoru drżącym głosem, zatrzymując się.
Odwróciłam się i spojrzałam w dół tunelu. Gruz przestał już się sypać, a dzięki wilgotnemu powietrzu cały pył zaczął pomału opadać. Z góry docierało nikłe światło. Wyglądało na to, że zawalisko sięga aż na powierzchnię.
– Wracajmy.
– Dokąd?
– Tam, skąd przyszliśmy… To znaczy z wiatrem – odparłam.
Satoru wyglądał na nie do końca przekonanego.
– Czy tam nie ma Bestii?
– Raczej nie.
Cały czas byłam sparaliżowana strachem, jednak zaczynałam myśleć coraz trzeźwiej.
– Jeszcze nie rozumiesz? To pułapka. Yakomaru przewidział, że tędy pójdziemy i zawalił tunel.
– Więc Kiroumaru nie ma z tym nic wspólnego?
– Tego nie jestem pewna… Tak czy siak, pójście dalej byłoby samobójstwem. Będą tam na nas czekać.
– Ale za nami jest Bestia – powiedział przerażony Satoru. – Dlatego powinniśmy iść naprzód. Zawalona część uchodzi na powierzchnię, może jakoś stamtąd uciekniemy.
– Nie! Zastanów się. Jak myślisz, w jaki sposób udało im się zawalić tak dużą masę skał?
Satoru pobladł.
– To nie były ładunki wybuchowe. Nie poczuliśmy zapachu prochu ani siarki. Nie było też słychać eksplozji. Tunel po prostu się zapadł… Ale to niemożliwe.
Dokładnie w tamtej chwili mój wzrok padł na coś leżącego na podłodze korytarza. Satoru również spojrzał w tamtą stronę.
To była peruka wykonana z rudych włosów.
– A to sukinsyn! Od samego początku wodził nas za nos – warknął.
Aż dotąd robiliśmy wszystko dokładnie tak, jak zaplanował sobie Yakomaru.
Kiedy teraz o tym myślę, dziwne było już to, że Bestia nosiła płaszcz. Po pierwsze, w tunelach było gorąco, a po drugie, takie odzienie sprawiało, że trudno byłoby odróżnić chłopca od dziwoszczura, dzięki czemu moglibyśmy nieświadomie go zabić. Oczywiście sami zginęlibyśmy wtedy przez aktywację śmiertelnego sprzężenia zwrotnego, ale ponieważ Bestia była atutową kartą wroga, z pewnością nie ryzykowałby on jej śmierci.
To nie była Bestia. Dziwoszczury obcięły chłopcu włosy i wysłały w pościg za nami swojego żołnierza w przebraniu. Oddziały stacjonujące na powierzchni cały czas były informowane o naszych ruchach dzięki sygnałom wysyłanym przez ściany tunelu. W ten sposób nieprzyjaciele mogli zawalić korytarz, nie ryzykując, że jednocześnie sami zostaną zasypani żywcem.
A to wszystko oznaczało, że tymi, którzy czekali na nas w zasadzce byli…
– Zwiewamy! – wrzasnęłam.
Satoru jedynie spojrzał tępo nad moim ramieniem.
Z rozjaśnionej blaskiem pochodni, opadającej już chmury kurzu wyłoniła się sylwetka dziecka…
Zerwaliśmy się i zaczęliśmy gnać przed siebie z zawrotną prędkością.
Usłyszałam za sobą odgłosy kroków. Nie było czasu na pościg. Wszystko miało się rozstrzygnąć już teraz. Od Bestii dzielił nas tylko jeden zakręt. Wiedzieliśmy, że kiedy tylko znajdziemy się w prostym odcinku tunelu, chłopiec będzie nas miał jak na dłoni.
Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł. Wyciągnęłam prawą dłoń i sięgnęłam do niesionego przez Satoru plecaka.
– Co ty wyprawiasz, Saki? – krzyknął.
Wymacałam podwójnie fałszywego minoshiro, wyciągnęłam go i odrzuciłam daleko za siebie. Pomyślałam, ze tak właśnie musiał czuć się Izanagi, kiedy miotał w demona pękiem włosów.
Podwójnie fałszywy minoshiro, wyczuwając niebezpieczeństwo, rozłożył swoje liczne odnóża i zaczął wspinać się po ścianie jak karaluch.
Tuż po tym, jak zniknęliśmy za ostatnim załomem, za naszymi plecami rozbłysło oślepiające światło. Podwójnie fałszywy minoshiro używał swojej obronnej hipnozy, żeby zdezorientować Bestię.
Kiedy zaczęłam zastanawiać się, jak długo utrzyma się ten tęczowy blask, światło zgasło niczym płomyk zdmuchniętej świecy. Nie miałam pojęcia jaki los spotkał podwójnie fałszywego minoshiro, ale przynajmniej zdołaliśmy dzięki niemu na moment zatrzymać Bestię. Ten czas wystarczył nam na przebiegnięcie pozbawionego zakrętów odcinka. Gdyby nie te kilka dodatkowych sekund, bylibyśmy martwi.
Zdawało mi się, że udało nam się dość mocno powiększyć dystans, ale ponownie rozległ się odgłos ścigających nas kroków. Chłopiec był szybszy, niż się spodziewałam. Możliwe, że dzięki swoim niewielkim rozmiarom był w stanie z łatwością poruszać się po wąskim korytarzu.
Mimo, że desperacko ścigaliśmy się ze śmiercią, wciąż mieliśmy pewną przewagę. Przemierzyliśmy ten tunel już wiele razy i dobrze wiedzieliśmy, gdzie znajdują się wszystkie zakręty i przeszkody.
Dzięki temu byliśmy w stanie chwilowo utrzymywać stałą odległość od Bestii.
Zaczęłam dyszeć. Miałam wrażenie, że płuca płoną mi żywym ogniem. Byłam już bliska kresu swojej wytrzymałości a strach dodatkowo wysysał moje siły.
Najgorsze było jednak to, że biegliśmy z wiatrem, czyli zupełnie odwrotnie niż zakładał nasz pierwotny plan. Nawet, jeśli oboje zginęlibyśmy, używając Psychobójcy, istniała duża szansa, że biegnąca za nami Bestia w ogóle nie zostanie zakażona.
Satoru nagle się zatrzymał. Wyminęłam go i odwróciłam się.
– Co się dzieje?
– Mam zamiar sprawdzić twój plan.
Tuż za nim powietrze zaczęło drżeć a po chwili zmaterializowała się zwiewna zasłona, blokująca całe światło i pogrążająca mnie w ciemnościach.
Niecałe dwie sekundy później pojawiła się Bestia. Blask trzymanej przez nią pochodni przedostawał się przez zasłonę, więc mogłam wyraźnie zobaczyć chłopca. Z jego perspektywy całe światło było jednak odbijane przez gigantyczne zwierciadło.
Zatrzymał się, unosząc pochodnię i przypatrując się podejrzliwie lustru. Miał na sobie luźne, proste spodnie i buty. Wyglądał jak każde zwyczajne dziecko.

Gdyby tylko sobie to uświadomił…
Wyjaśniłam swój plan Satoru. Ponieważ to dziecko było wychowane przez dziwoszczury, prawdopodobnie myślało, że samo jest jednym z nich. Co zrobiłoby, gdybyśmy postawili przed nim zwierciadło? W koloniach dziwoszczurów nie napotkaliśmy żadnego lustra, ponieważ te stworzenia nie miały w zwyczaju ich używać. Chłopiec prawdopodobnie widział swoje odbicie w wodzie, ale mógł nawet nie uświadomić sobie, że różni się od pozostałych.
Czy kiedy zrozumie, że wygląda jak jego wrogowie, czyli innymi słowy – ludzie, nie zacznie kwestionować własnej tożsamości? A jeśli tak, być może przebudzi się jego śmiertelne sprzężenie zwrotne.
Żartujesz sobie? To może w ogóle nie zadziałać.

Pamiętałam, że właśnie takie słowa wypowiedział Satoru. Teraz jednak ryzykował własnym życiem, żeby zrobić to, o co go poprosiłam.
– Saki, zostaw to mi i uciekaj – wyszeptał.
– Nie.
Nie miałam zamiaru nigdzie się ruszać. Nie chciałam już uciekać. Co więcej, nie chciałam opuszczać Satoru. Tak czy inaczej, gdyby plan się nie powiódł, dalsza ucieczka nie miałaby sensu.
Syn Marii powoli zbliżył się do lustra. Nie mogłam zobaczyć wyrazu jego twarzy, ale ruchy ciała wyraźnie zdradzały, że jest zdezorientowany.
– Tak, dobrze… Spójrz dokładniej. Jesteś człowiekiem. Takim samym jak my – powiedział cicho Satoru.
– Grrrrr…ПϒガШ▼Ë◎◿?
– ПϒガШ▼Ë◎◿?
– ПϒガШ▼Ë◎◿?
Chłopiec cały czas powtarzał te same słowa. Przekrzywił głowę, i kiedy już zdawało mi się, że zorientował się, kim naprawdę jest, wydał z siebie przeszywające, piskliwe wycie.
– ヸ★*∀§▲ЖAДヺヹ!
Ściana, obok której stał zaczęła pękać.
– Uwaga! Uciekaj! – krzyknęłam, schylając się.
Satoru zareagował nieco za późno.
Skała pokruszyła się na drobne odłamki, które ze świstem przecięły powietrze. Przeleciały przez lustro i przemknęły nam nad głowami. Jeden z nich uderzył jednak Satoru prosto w skroń.
Mój towarzysz zachwiał się, jednak dzięki czystej sile woli zdołał utrzymać się na nogach.
Spojrzałam w gorę i westchnęłam.
Lustro zniknęło.
Od Satoru dzieliło mnie jakieś piętnaście metrów. On zaś znajdował się niecałe dziesięć metrów od Bestii.
Stał zupełnie nieruchomo, a po twarzy ciekła mu strużka krwi. Byliśmy jak żaby, sparaliżowane wzrokiem węża.
Bestia podeszła do nas spokojnym krokiem, dobrze wiedząc, że nie możemy jej zupełnie nic zrobić. Pod czupryną niechlujnie przyciętych włosów kryła się twarz piękna jak u anioła. W oczach chłopca był jednak okrutny błysk, przywodzący na myśl łakomy wzrok kota, który upolował mysz.
– Uciekaj, Saki – powiedział spokojnie Satoru.
Gdy zaczęłam zastanawiać się, co zamierza zrobić, dmuchający w tunelu wiatr zelżał.
– Satoru?
Nie był w stanie odwrócić kierunku powiewów powietrza w tak ciasnym korytarzu. Nadludzkim wysiłkiem zdołał jednak na chwilę zatrzymać bryzę.
– Zakończę to tutaj.
– Nie… Stój! – krzyknęłam, uświadamiając sobie, co chce zrobić.
Chłopiec był już niecałe pięć metrów od niego.
– Masz, żryj to! – wrzasnął, unosząc krzyż i ciskając nim w Bestię.

Miałam wrażenie, że czas nagle rozciągnął się w nieskończoność.
Zdawało mi się, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Widziałam lot krzyża tak wyraźnie, jakbym obserwowała serię osobnych fotografii.
Psychobójca uderzył w ziemię i roztrzaskał się. Słup srebrzystobiałego proszku, który się z niego uwolnił, zaczął pomału się powiększać…
Ach, czyli tak to się kończy. Już za chwilę wypełnimy swoją misję. Niezależnie od tego, jaki los nas czeka, przynajmniej pozbyliśmy się Bestii. Kamisu 66 ocaleje i znów zapanuje spokój…

Nie. To nie była prawda. Nie mogłam do tego dopuścić.
Stojąc w tak małej odległości, Satoru również zostałby zainfekowany przez Psychobójcę.
Szaleńczy impuls wziął górę nad racjonalnym myśleniem.
Po kolei traciłam wszystkich, których kochałam. Moją siostrę. Shuna. Marię i Mamoru…
Jeśli straciłabym też Satoru, pozostałabym zupełnie sama. Byłabym ostatnim żyjącym członkiem grupy pierwszej. Czy naprawdę taka była wola bogów?
Nie! – krzyknęłam bezgłośnie w myślach.
Proszek, wirujący niespiesznie w powietrzu jak kropla farby zanurzona w wodzie, zaiskrzył i stanął w płomieniach.
Ogień rozprzestrzenił się gwałtownie, łapczywie pochłaniając każdą drobinkę pyłu. Broń przeciwko psychokinetykom, która przetrwała całe tysiąclecie, została zniszczona w tych oczyszczających płomieniach…

Bieg czasu powrócił do normalności i wiele rzeczy wydarzyło się jednocześnie.
Satoru padł na ziemię, oszołomiony.
Natomiast Bestia…
Bestia zawyła i zachwiała się w tył. Ogień musiał najwyraźniej ją poparzyć.
– Satoru! Uciekaj!
Pociągnęłam go za ramię.
– Saki… C-co…? – wymamrotał, wciąż nie potrafiąc zrozumieć, co właśnie się stało.
– Zapomnij o tym i zwiewaj!
Kiedy tylko się odwróciliśmy, za nami rozległ się przerażający ryk.
Obejrzałam się przez ramię i zobaczyłam Bestię, świdrującą nas wściekłym wzrokiem. Włosy chłopca spaliły się, a obje jego dłonie były żywoczerwone.
To naprawdę był nasz koniec.
Sparaliżowana strachem, mogłam jedynie wpatrywać się w Bestię.
Nie miałam żadnych wątpliwości, że za chwilę stracę życie.
Przez mój impulsywny czyn wszystkie nasze dotychczasowe wysiłki spełzły na niczym, a wszyscy, którzy poświęcili się dla naszej sprawy, umarli na marne. Nie byliśmy w stanie pokonać Bestii i musieliśmy zginąć w tym piekle…
Pogodziłam się już ze śmiercią. Najpewniej właśnie dlatego nie od razu dotarło do mnie to, co stało się chwilę później.
Od tyłu, przecinając ze świstem powietrze, nadleciał kamień, który prawie zdołał uderzyć Bestię, jednak w ostatnim momencie został zatrzymany cantusem. Chłopiec z jakiegoś powodu zaczął się cofać z malującym się na twarzy przerażeniem.
Z ciemności wyłonił się Kiroumaru.
– Tędy! – krzyknął, chwytając nas za kołnierze i odciągając od Bestii.
Czas ponownie zaczął płynąć normalnie. Kiedy gnaliśmy w trójkę przed siebie, nasze tyły były zupełnie odsłonięte, więc Bestia z łatwością mogłaby spalić nas wszystkich. Co było zadziwiające, nie zrobiła zupełnie nic.
Kiedy znaleźliśmy się za najbliższym zakrętem, pomału zaczęłam sobie uświadamiać, jak wielkim cudem było to, że zostaliśmy uratowani.
To jednak wciąż nie był koniec. Bóg śmierci powoli się zbliżał.
Znaleźliśmy się między młotem a kowadłem.
Ledwie uszliśmy z życiem, lecz jednocześnie straciliśmy szansę na pokonanie Bestii.

Desperacko pędziliśmy korytarzem.
– Wydaje mi się, że nas nie goni – oznajmił Kiroumaru, węsząc w powietrzu.
Teraz, kiedy Bestia ścigała nas, poruszając się z wiatrem, bez problemu mogliśmy określić, kiedy zacznie się do nas zbliżać.
– Wygląda na to, że dosyć mocno go poparzyliśmy. Być może najpierw zajął się swoimi ranami – dodał cicho Satoru. Jego skroń cały czas krwawiła.
Nieco zmniejszyliśmy tempo.
– Dokąd teraz idziemy? – zapytałam.
– Nie mam pojęcia. – Kiroumaru wyglądał na zafrasowanego. – Na razie postarajmy się trochę zwiększyć dystans między Bestią a nami.
– Przepraszam. To przeze mnie Psychobójca…
– Nie ma czasu by rozpaczać nad tym, co się stało. Skup się na ścieżce przed tobą. Żołnierze Yakomaru mogą czaić się w zasadzce.
Przebyliśmy prawie całą drogę powrotną, nie napotykając zupełnie nikogo. Uświadomiłam sobie, że właściwie nie ma w tym nic dziwnego. Wróg użył Bestii, swojej atutowej karty, jednak zdołaliśmy zostawić ją daleko w tyle. Yakomaru, będąc tak wytrawnym strategiem, nigdy nie zdecydowałby się stawić czoła ludziom mając do dyspozycji jedynie dziwoszczury.
Kiedy zbliżyliśmy się do wylotu korytarza, Kiroumaru gwałtownie się zatrzymał. Wiatr wiał zza naszych pleców, więc nie mogliśmy określić, kto się do nas zbliża. Czuły słuch Kiroumaru zdołał jednak coś zarejestrować. Wróg najwyraźniej ukrywał się w pobliżu.
Dziwoszczur podniósł dłoń, nakazując nam gestem, żebyśmy stanęli. Gdy tylko zaczęliśmy powoli się wycofywać, rozległ się huk wystrzałów a ze ścian posypały się skalne odłamki.
Odeszliśmy jakieś dwadzieścia lub trzydzieści metrów w głąb tunelu. Po chwili usłyszeliśmy kolejną salwę. Tym razem pociski dotarły znacznie dalej.
Ponieważ nie widzieliśmy przeciwników, nie mogliśmy przejść do kontrataku. Jeśli zaś spróbowalibyśmy wychylić się z korytarza by rzucić na nich okiem, moglibyśmy zostać postrzeleni. Atak na ślepo był z kolei związany z ryzykiem zawalenia całego tunelu i pogrzebania nas żywcem.
Kiedy już myślałam, że jesteśmy bezpieczni, uświadomiłam sobie, że znów zostaliśmy zapędzeni w kozi róg. Tym razem jednak nie mieliśmy możliwości ucieczki.
Kiedy nadleciała trzecia fala kul, wiedziałam już, że wróg strzela na oślep. Mimo to wciąż mogliśmy zostać trafieni jakimś zabłąkanym pociskiem, więc schroniliśmy się w jednym z bocznych tuneli, który okazał się ślepo zakończony.
Z głównego korytarza dobiegł ostry gwizd. Yakomaru prawdopodobnie próbował skontaktować się z Bestią.
– Wyczuwam chłopaka. Zbliża się – powiedział Kiroumaru ze spokojem, zupełnie jakby Bestia miała zamiar złożyć nam przyjacielską wizytę. – Czuję zapach spalenizny i krwi. W jego pocie jest też woń strachu. Porusza się bardzo ostrożnie, prawdopodobnie z powodu tych wszystkich obrażeń. Właśnie zatrzymał się jakieś czterdzieści metrów od nas i najwyraźniej próbuje nas wypatrzeć. Skądś wie, że tu jesteśmy.
Dlaczego więc jeszcze nie zmiażdżył nas wszystkich jednym ruchem?
– Czyli to koniec – powiedział Satoru, siadając na podłodze i ukrywając twarz w dłoniach. – Nie ma już dokąd uciec. Straciliśmy naszą atutową kartę. Teraz jesteśmy…
Poczułam mocne ukłucie winy z powodu zmarnowania Psychobójcy. Kiroumaru zdawał się jednak nie tracić nadziei.
– Być może wciąż jest zbyt wcześnie, żeby się poddawać.
– A co? Masz jakiś pomysł? – spytałam, starając się desperacko chwytać każdego, nawet najwątlejszego włókienka nadziei.
– Właściwie to nie. Nie wydaje mi się, żeby istniała droga ucieczki… Jednakże, również Yakomaru nie zna żadnego sposobu na przełamanie tego impasu.
Kiroumaru najwyraźniej znał odpowiedź na pytanie, które przed chwilą zadałam sobie w myślach.
– Ale oni nie muszą się przecież niczym przejmować. Tak właściwie to mogą po prostu tam siedzieć i czekać aż sami się zabijemy – odparł Satoru.
– Nie. Taki koniec nie jest nieunikniony – wyjaśnił spokojnie Kiroumaru. – Wciąż pozostaje nam ostateczne wyjście. Jeśli jesteście w stanie zaakceptować fakt, że zostaniecie pogrzebani żywcem razem z wrogiem, nic nie stoi na przeszkodzie byście zawalili całą jaskinię używając cantusu.
– To właśnie tego obawia się Yakomaru? Dlatego nas nie atakuje?
Jeśli rzeczywiście tak było, mogliśmy jedynie modlić się, żeby zniszczenia, które spowodujemy były na tyle potężne aby nikt nie uszedł z życiem.
– Taki może być jeden z powodów. Nawet, jeśli obecnie ma przewagę, wykonanie ostatniego ruchu może być dla niego nie lada kłopotem. Jego żołnierze nie wejdą do tunelu, obawiając się waszego cantusu, a Bestia z kolei ma prawdopodobnie poważne opory przed samotnym wypadem.
– Ale dlaczego?
– Jedną z przyczyn może być moja obecność tutaj. Mimo, że sam nie posiadam cantusu, nie zawaham się przed zaatakowaniem chłopaka… A poza tym, mogą nim targać także inne wątpliwości.
– Co masz na myśli?
– Prawdopodobnie został mocno poparzony. Przecenił zdolności ochronne swojego cantusu i być może wątpi teraz we własną moc.
– Jeśli tak, to… – Satoru uniósł wzrok. – Można powiedzieć, że kiedy Saki podpaliła proszek z Psychobójcy, w pewien sposób przypuściła atak na Bestię. Jak to możliwe, że była w stanie to zrobić?
– To dlatego, że… – zawahałam się przez moment. – Prawdopodobnie kiedy to robiłam, zamierzając ratować Satoru, podświadomie chciałam ocalić także Bestię. Jeśli próbuje się komuś pomóc, jednak przy okazji wyrządzi się mu przez przypadek krzywdę, nie jest to zamierzona agresja.
– Rozumiem… – powiedział cicho. – Możemy to jakoś wykorzystać? Jeśli sprawimy, by nasze działania wyglądały na próbę ratowania chłopca, będziemy mogli użyć na nim swojej mocy i…
– Nie, to nie zadziała – przerwałam mu, kręcąc głową. – Nie dasz rady tego zrobić, jeśli twoim prawdziwym celem będzie atak. Takie coś nie może się udać… Nie można oszukać własnego umysłu, pomijając aktywację kontroli ataku czy śmiertelnego sprzężenia zwrotnego.
Gdyby to rzeczywiście było tak proste, nie musielibyśmy zapuszczać się do tego piekła tylko po to, żeby odszukać Psychobójcę.
Nagle usłyszeliśmy głos Yakomaru, dobiegający z przeciwległego końca korytarza.
– Negocjujmy! Jestem Yakomaru, najwyższy dowódca kolonii Łowików. Czy nie powinniśmy spróbować uniknąć dalszego niepotrzebnego rozlewu krwi?
– Co to znowu za brednie? – wymamrotał z wściekłością Satoru. – A niby kto bez żadnego powodu zaatakował i zabił setki niewinnych ludzi?
– Odpowiedzcie mi, proszę. Dziwoszczury i ludzie mogą się różnić, jednak pod względem inteligencji jesteśmy sobie równi. Być może istnieje między nami konflikt interesów, ale jestem pewny, że negocjacje pozwolą nam dojść do porozumienia. Nawiązanie dialogu będzie pierwszym krokiem do osiągnięcia tego celu.
– Nie odpowiadajcie – ostrzegł nas Kiroumaru. – Chce wykorzystać wasz głos, żeby określić naszą pozycję.
– Jeśli obecny stan rzeczy będzie dalej trwał, doprowadzi to jedynie do zwiększenia liczby ofiar – ciągnął Yakomaru. – Nie to jest moją intencją. Jeśli teraz się poddacie, obiecuję że darujemy wam życie i potraktujemy was humanitarnie.
– To tak, jakby sianokułka obiecywała ptakom, że nie pożre ich jaj, kiedy złożą je w jej gnieździe – prychnął Kiroumaru. – Ten kłamliwy drań nawet nie liczy na to, że zdoła was przekonać swoimi słowami. Po prostu próbuje wymusić na nas odpowiedź.
Kiedy Yakomaru uświadomił sobie, że nic nie wskóra, nagle zamilkł.
Czekaliśmy na atak. Cisza była nie do zniesienia.
– Satoru… Przepraszam, byłam taka głupia. Pomyślałam, że Psychobójca zainfekuje również ciebie. Ale…
– To nic. Rozumiem cię – powiedział Satoru z roztargnieniem. – Bestia prawdopodobnie zostałaby zakażona, ale wcześniej zdążyłaby mnie zabić… Więc, w pewnym sensie, uratowałaś mi życie.
– Koniec końców, stało się tak jak powiedziałeś – zwróciłam się ze smutkiem do Kiroumaru. – Zniweczyłam naszą szansę na pozbycie się Bestii. Umrę, żałując tego, co zrobiłam.
– Mamy przysłowie, które mówi: „Wyżalaj się grobowym robakom, kiedy leżysz obok nich” – odparł Kiroumaru. W jego oku pojawił się błysk. – Za szybko się poddajecie. Mój lud walczy do ostatniego oddechu, licząc, że karta się odwróci. Mimo, że wysiłki mogą okazać się daremne, niczego nie tracimy, próbując. Takie nastawienie nie dotyczy wyłącznie żołnierzy. To powinna być cecha wszystkich żywych istot.
Powinnam być pod wrażeniem stalowej woli Kiroumaru w obliczu całej beznadziei sytuacji, jednak w tamtej chwili pomyślałam, że jego słowa są oznaką zwyczajnej zuchwałości.
Wyczerpaliśmy wszystkie możliwe opcje działania i za kilka chwil mieliśmy zostać pogrzebani głęboko pod ziemią. Zastanawiałam się, jakiż to plan mógł mieć dziwoszczur.
– Kiroumaru, jest coś, o co chciałbym się zapytać – odezwał się Satoru, podnosząc wzrok.
– Słucham.
– Wpadliśmy prosto w pułapkę Yakomaru. Kiedy to się stało, byłem przekonany, że nas zdradziłeś.
– To zrozumiałe. To był dla was poważny szok psychiczny, więc nic dziwnego, że tak pomyślałeś. Chciałbyś dowodu na to, że nie próbuję was oszukać – odparł spokojnie Kiroumaru. – Jednak kiedy to przemyślisz, dojdziesz do wniosku, że nie miałem żadnego powodu do tego, by was zdradzić. Po pierwsze, gdybym tak zrobił, oznaczałoby to, że współpracuję z tym bydlakiem, a do tego nie mam absolutnie żadnej motywacji. Moim jedynym celem jest teraz ocalenie królowej i zniszczenie Yakomaru. Po drugie, gdybym był w zmowie z wrogiem, zabiłbym was już dawno temu. Kiedy się rozdzieliliśmy miałem ku temu wyśmienitą okazję. Mógłbym pozbyć się was w mgnieniu oka.
– Racja, to ma sens.
Spojrzałam Kiroumaru prosto w twarz. Nie ważne ile razy to robiłam, zawsze przechodziły mnie ciarki.
– Ryzykowałeś własnym życiem, żeby ochronić nas przed Bestią. Nikt nie powinien wątpić w twoje intencje po wszystkim, co zrobiłeś, ale… Ja też chcę ci zadać pytanie.
– Odpowiem, o ile wystarczy mi oddechu.
– Powiedziałeś, że lata temu wybrałeś się do Tokio wraz ze swoimi żołnierzami, a twoja wiedza na temat tego obszaru udowadnia, że rzeczywiście tak było. Dlaczego jednak w ogóle się tu zapuściłeś? Co było na tyle ważne, że postanowiłeś zaryzykować utratę jednej trzeciej swojego oddziału?
Usta Kiroumaru wykrzywiły się w szerokim grymasie.
– Rozumiem. Więc tu leży źródło całej waszej nieufności do mnie. Nie chciałem wcześniej o tym mówić, jednak nie ma powodu, bym nadal to przed wami ukrywał.
Wstał, węsząc w powietrzu i strzygąc uszami, aby upewnić się, że wróg się nie przemieścił.
– Przybyliśmy wtedy do Tokio z dokładnie tego samego powodu, dla którego obecnie znalazłem się tu z wami. Chcieliśmy odnaleźć broń masowego zniszczenia, pozostawioną przez starożytną cywilizację.
– Ale… Po co?
Uśmiech Kiroumaru zgasł.
– Po co? Nie po to, aby powiększyć nasz arsenał, zapewniam. Chcieliśmy ich użyć. Moc Psychobójcy mogła okazać się zbyt mała do naszych celów, ale gdybyśmy zdobyli broń jądrową bylibyśmy w stanie zastąpić ludzkość w roli dominującego gatunku.
– Dlaczego? Czyż kolonia Olbrzymich Szerszeni nie ma z ludźmi wyśmienitych relacji? A mimo to, ze swoją żądzą władzy okazujesz się taki sam jak Yakomaru – powiedział z niedowierzaniem Satoru.
– Po pierwsze, muszę was prosić, żebyście spojrzeli na to z naszej perspektywy. Każde stworzenie chce żyć i rozmnażać się. Dla nas nadrzędnym celem życia jest zapewnienie przetrwania kolonii. Dlatego właśnie potrzebowaliśmy jakiegoś środka, który mógłby zapewnić jej dalszy byt. Olbrzymie Szerszenie są sprzymierzone z wieloma innymi koloniami, jednak wciąż mamy wielu wrogów i zawsze musimy liczyć się z koniecznością wyruszenia na wojnę – wyjaśnił Kiroumaru. – Podobnie rzecz ma się z ludźmi. Nie trudno sobie wyobrazić że wasze istnienie stanowi olbrzymie zagrożenie dla naszej kolonii. Bo czym dokładnie są te „dobre relacje”? Jesteśmy lojalni, spełniamy każde wasze życzenie i wykonujemy za was brudną robotę, a wy w zamian pozwalacie nam żyć. To wszystko może jednak zmienić się w jednej chwili. Wiele razy zdarzało się, że unicestwialiście całe kolonie bez żadnego uchwytnego powodu.
– Więc chcieliście zabić ludzi, zanim oni zabiją was?
– Gdybyśmy mogli zagwarantować sobie zwycięstwo jedynie poprzez wyprzedzający atak, zdecydowalibyśmy się na niego bez wahania. Właśnie tak zrobił Yakomaru. Nie znaleźliśmy jednak żadnych broni nuklearnych, więc, co oczywiste, musieliśmy zrezygnować z tego planu.
– Ale jak właściwie dowiedzieliście się o istnieniu broni jądrowej?
– Prawdopodobnie już się domyślacie. Dzięki terminalom bibliotecznym, które nazywacie fałszywymi minoshiro. Od dawna byliśmy świadomi, że wiedza jest potęgą, więc wkładaliśmy olbrzymie wysiłki w próby schwytania jednej z tych maszyn. Terminale przez lata wykształciły wiele mechanizmów obronnych, które sprawiają, że zawarte w nich informacje są dostępne tylko dla ludzi. Ostatnio odkryliśmy też nowy rodzaj terminala, który jest jeszcze trudniejszy do schwytania… Niestety, maszyna, którą przetrzymywaliśmy w naszej kolonii została zabrana przez Yakomaru. Obecnie w jego władaniu znajdują się przynajmniej cztery terminale.
Zbyt mocno uwierzyliśmy w absolutną potęgę cantusu. Niezależnie od epoki, arogancja i ignorancja tych, którzy mają władzę, wiedzie ich do nieuchronnej zguby.
– Dziękuję ci za szczerą odpowiedź. Czy jednak uważasz, że po tym, co od ciebie usłyszeliśmy, nadal możemy ci ufać?
– Oczywiście, że możecie. Dlatego, że niczego przed wami nie ukryłem. Poza tym nie macie innego wyboru – odparł rzeczowo Kiroumaru. – Pomimo, iż postrzegamy ludzi jako wrogów, nie pragniemy nad wami dominować. Chcemy jedynie zapewnić przetrwanie naszej kolonii. Obecnie jednak jej istnienie jest zagrożone z powodu Łowików, które uwięziły naszą królową.
Kiedy Kiroumaru przemawiał, w jego oku pojawił się błysk czystej nienawiści.
– Ten drań zatracił podstawowy instynkt życia i umierania w służbie kolonii, przeistaczając się w żądnego potęgi potwora. Pod przykrywką demokracji próbuje podstępem przejąć całą władzę dla siebie – warknął gardłowo dziwoszczur. – Pomimo, że nasz gatunek powstał po to, aby służyć ludziom – kontynuował, ściszając głos – od początku pozwalano nam na posiadanie własnej kultury i tradycji. Jednakże, jeżeli Yakomaru stanie się dyktatorem, będzie to oznaczało nasz koniec. Nie możemy mu pozwolić na stworzenie społeczeństwa, w którym królowe poddaje się lobotomii i zmienia w niewolnice.
Przypomniałam sobie okropieństwa jakie widziałam w „zagrodach” kolonii Łowików. Po raz pierwszy poczułam wobec Kiroumaru coś w rodzaju ponadgatunkowej empatii.
– Dlatego też – ciągnął dziwoszczur – muszę za wszelką cenę zabić Bestię, aby nie dopuścić do zrealizowania zdradzieckiego planu Yakomaru. Myślę że w tej konkretnej kwestii całkowicie się ze sobą zgadzamy.
– Oczywiście – przytaknęłam.
– Tak, ja też się zgadzam, ale…
Satoru nie dokończył zdania, ale było jasne, co miał na myśli. Kiroumaru mógł zyskać nasze zaufanie, ale to w najmniejszym stopniu nie poprawiało położenia, w którym się znaleźliśmy.
Wszyscy, łącznie z Kiroumaru, wiedzieliśmy, że nic nie możemy zrobić. Również Yakomaru musiał być tego świadomy.
Sytuacja nie była jednak bez wyjścia. Gdybyśmy wcześniej to zrozumieli, moglibyśmy zwyciężyć bez niepotrzebnego rozlewu krwi.
Żadne z nas nie mogło jednak nawet przypuszczać, że od samego początku mamy nad przeciwnikiem ogromną przewagę.
Dziwne…
Znowu usłyszałam dobiegający z mojej głowy głos.
– Shun? Co jest dziwne? Co masz na myśli? – spytałam prawie bezgłośnie, żeby nie zwracać na siebie uwagi Satoru i Kiroumaru.
Kiroumaru. To on jest jokerem… Atutową kartą.
– Nie wiem o czym mówisz. Wytłumacz mi to!
Już ci mówiłem. Chłopiec nie jest Bestią. Pomyśl…
Głos Shuna stawał się coraz odleglejszy.
– Shun. Shun! Dlaczego? Powiedz mi!
Przecież wiesz… pokazałem ci… na powierzchni… mój…
Po tych słowach nastąpiła już tylko cisza.
Nadal nie rozumiałam.
– Saki, co się dzieje? – spytał Satoru, widząc wyraz mojej twarzy.
Kiedy miałam już opowiedzieć Satoru o tym, co usłyszałam od Shuna, odezwał się Kiroumaru.
– Bestia… Zbliża się.
Wszyscy z zapartym tchem wpatrywaliśmy się w korytarz. Ślepy zaułek, w którym się znajdowaliśmy leżał za zakrętem, więc nie mogliśmy dostrzec głównego tunelu.
– Porusza się powoli, żeby nie robić hałasu. Prawdopodobnie jest bardzo blisko, jakieś dwa lub trzy metry od nas…
Czy chłopak naprawdę nas znalazł? Jeśli szedł w dół naszego ślepego korytarza, oznaczało to, że nie mamy dokąd uciec. Zaczęłam się koncentrować, przygotowując się do zawalenia korytarza. To nie było jednak wyłącznie samobójstwem, lecz oznaczało równocześnie świadomą, celową agresję, skierowaną w innego człowieka. Prawdopodobnie w ostatniej chwili zadziałałby mechanizm kontroli ataku, uniemożliwiając mi zrobienie czegokolwiek.
Czy nie byłoby lepiej, gdybym zakończyła to teraz, zanim zobaczę Bestię?
Spojrzałam na sklepienie i… nic się nie stało. Nie byłam w stanie tego zrobić. Ogarnęła mnie porażająca rozpacz.
Gdybym zawaliła tunel, zabiłabym też Satoru. Tak jak się spodziewałam, nie mogłam użyć cantusu.
Zamknęłam oczy i czekałam na nieuchronny koniec.
– Ominął nas. Prawdopodobnie zmierza w stronę Yakomaru, żeby połączyć z nim siły – wyszeptał spokojnie Kiroumaru.
Serce ponownie zaczęło mi łomotać, a całe moje ciało oblał zimny pot.
– Po co do niego dołącza? – spytał Satoru, wzdychając z ulgą.
– Yakomaru najprawdopodobniej obawia się, że postawimy wszystko na jedną kartę i zaatakujemy jego oraz pozostałych żołnierzy. Konwencjonalna broń jest bezużyteczna przeciwko cantusowi, więc wystarczyło by jedno z was, aby wybić całą armię – wyjaśnił Kiroumaru, przekrzywiając głowę. – Jednakże, wróg pozbawił się tym samym możliwości ataku z obu stron, zostawiając nam drogę ucieczki. Zupełnie, jakby zapraszał nas do skorzystania z tej okazji…
– Powinniśmy spróbować, nawet, jeżeli to pułapka. Może będą tam na nas czekać kolejni żołnierze, ale kolejnej szansy ratunku już nie będzie – odparł Satoru, ruszając w stronę głównego tunelu.
– Stój! – krzyknęłam.
Wreszcie zrozumiałam. W jednej chwili dotarło do mnie, co chciał mi przekazać Shun.
Chłopiec nie był Bestią. Gdyby rzeczywiście cierpiał na zespół Ramana-Klogiusa, byłby dokładnie taki jak w opowieści Tomiko i nie moglibyśmy mu zupełnie nic zrobić.
Nie mieliśmy jednak do czynienia z typowym przypadkiem. A to znaczyło, że…
– Saki? – Satoru spojrzał na mnie pytająco.
– Byliśmy ślepi. Przez cały ten czas mieliśmy mnóstwo idealnych okazji, ale pozwoliliśmy wszystkim wymknąć nam się z rąk.
– O czym ty mówisz? – spytał Kiroumaru.
– Jednak wciąż może być szansa. Będzie trudniej niż poprzednio, ale… Co jeśli istnieje inna metoda? Gdybyśmy tylko zdołali to wykorzystać przeciwko niemu…
– Saki, po prostu nam to wytłumacz – wybuchnął zniecierpliwiony Satoru.
– Jest tylko jeden sposób aby zabić chłopca.

poproz2 nasroz2