Rozdział 6

Rozdział 6

Spadliśmy na samo dno krateru, który zdawał się drążyć aż do jądra Ziemi. To miejsce stało się grobem dla dziesiątek ludzi i dziwoszczurów. Na dole było zbyt ciemno, żeby cokolwiek zobaczyć, więc cantus był bezużyteczny. Odwróciłam się twarzą w stronę nieba i wyobraziłam sobie wielki hak uwiązany na linie, który zaczepił się o krawędź dziury. Zdołałam przyczepić się do ściany.
Skały wciąż były mokre i śliskie od deszczu. Na dnie krateru było wilgotno, a do tego eksplozja spaliła większość tlenu z powietrza. Sprawiało to, że ciężko było oddychać. Wszędzie wokół nas unosił się odór krwi i zwęglonych ciał.
– Saki, nic ci nie jest?
To był głos Satoru. Najwyraźniej znalazł dogodne miejsce do wylądowania gdzieś wysoko nade mną.
– Tutaj jestem! Co z Niimim?
– U mnie wszystko w porządku!
Kamienie zasłaniały mi widok, ale jego głos dobiegał z bliższej odległości niż mogłam przypuszczać.
– Widzę tunel tuż pod sobą. Wejdźmy do niego!
Na ścianie krateru zatańczył zielony płomyk. Światło oślepiło mnie na moment, ale zdołałam dostrzec miejsce, z którego został wysłany. Czerwony powidok przesłaniał częściowo moje pole widzenia.
Stworzyłam mentalny obraz siebie samej, przyczepionej do powierzchni skały niczym namagnesowana igła kompasu. Kiedy byłam bezpiecznie przytwierdzona, zaczęłam powoli wspinać się po ścianie jak gekon.
Z dna dziury dało się usłyszeć kakofonię krzyków i rumoru walących się budynków. Bestia musiała zacząć swoją masakrę. Zagryzłam usta. W tej chwili nie byliśmy w stanie nic na to poradzić. Mogłam jedynie modlić się o to, żeby kilku osobom udało się ujść z życiem.
Zamknęłam oczy, próbując uspokoić moje szaleńczo bijące serce. Musiałam skupić się na ucieczce. Przypuszczałam, że mamy jeszcze trochę czasu, zanim Bestia skoncentruje swoją uwagę na dziurze w ziemi.
Satoru czekał już u wylotu tunelu, kiedy dotarliśmy tam wraz z Niimim.
– Szybko! Do środka! – krzyczał, wciągając nas po kolei.
Korytarz miał tylko półtora metra wysokości, przez co musieliśmy poruszać się pochyleni. Jeszcze gorszy był jednak smród. Myślałam, że od tego fetoru uschnie mi nos.
– Co tu tak śmierdzi?
– Wydaje mi się, że dziwoszczury użyły zaprawy z odchodów i mułu, żeby wzmocnić ściany tunelu – odparł Satoru, zaciskając nozdrza.
– Po co miałyby to robić?
– Żeby jak najbardziej przyspieszyć budowę, jak przypuszczam. Naprawdę wykorzystały wszystkie dostępne środki, żeby przygotować się na wojnę.
Niimi dostrzegł leżącą na ziemi pochodnię i rozpalił ją. Odór nadal był duszący, ale teraz przynajmniej widzieliśmy chociaż fragment korytarza przed sobą. Na podłodze zalegały różnego rodzaju śmieci. Źdźbła trawy, gałązki, martwe owady i podobne rzeczy. Zgadywałam, że są to pozostałości jedzenia dziwoszczurów.
– Spójrzcie na to – odezwał się Niimi.
Na ziemi widniała duża plama krwi, od której w głąb tunelu odchodziły rozmazane ślady.
– Gdzieś tutaj jest ranny dziwoszczur. Uważajcie, wciąż może żyć – wyszeptał Satoru.
Podążyliśmy korytarzem za krwawymi smugami i wkrótce natknęliśmy się na leżącego pod ścianą dziwoszczura. Na pierwszy rzut oka wydawał się martwy, jednak spostrzegłam, że jego klatka piersiowa nieznacznie unosi się i opada.
– Patrzcie, nie ma lewej ręki… – zauważył Satoru.
Kończyna dziwoszczura została odcięta na wysokości ramienia. W ocalałej prawej dłoni ściskał zakrwawiony miecz.
– Shisei Kaburagi prawdopodobnie chwycił go za rękę, więc odciął ją sobie, żeby uciec.
– Nie wierzę, że one posunęłyby się do tak radykalnych kroków… – powiedział Niimi.
– Kiedy Shisei wyciągnął żołnierzy z dziury, większość z nich była naga. Ten tutaj nosi metalową zbroję, więc musi być co najmniej generałem. Wiedział, że jest w posiadaniu ważnych informacji, których nie może ujawnić wrogom, więc musiał zbiec za wszelką cenę.
– Powinniśmy skrócić jego cierpienie?
– Nie, zmusimy go do gadania, jeśli jest jeszcze w stanie mówić… Nie martwcie się, Bestia nie będzie nas tu ścigać, więc mamy trochę czasu.
Satoru zabrał miecz dziwoszczura i odrzucił go daleko. Ranny stwór najwyraźniej odzyskał przytomność i spojrzał na nas. Jego czerwone oczy lśniły w świetle pochodni.
– Ty. Odpowiadaj szczerze na nasze pytania, a pozwolę ci szybko i bezboleśnie umrzeć – powiedział Satoru, kucając przed dziwoszczurem. – Wyglądasz, jakbyś przeszedł przez prawdziwe piekło. Czemu poważyliście się zbuntować przeciwko nam? Nie rozumiem, co wami kierowało.
Dziwoszczur po prostu patrzył na niego, wciąż leżąc na ziemi.
– O co chodzi? Mówisz w naszym języku, prawda? Już za późno na udawanie, że tak nie jest.
– Nie mam powodu, żeby was zwodzić – odparł spokojnym, niemal obojętnym tonem.
– Rozumiem. A więc powiedz mi. Gdzie jest teraz Yakomaru?
Dziwoszczur zamilkł, odmawiając odpowiedzi.
– On wszystkich was oszukuje. Czemu tego nie dostrzegacie? Nic nie obchodzą go życia was, żołnierzy.
– Życia żołnierzy? Och, proszę. Istnienie jednostek jest bez znaczenia w obliczu większej sprawy.
– Większej sprawy?
– Wyzwolenia całej naszej rasy spod waszej tyranii.
– Jakiej tyranii? Nie uważam, żebyśmy kiedykolwiek źle was traktowali – wyrwało mi się.
– Jesteśmy inteligentnym gatunkiem. Powinniście odnosić się do nas jak do równych sobie. Jednak wy, ze swoimi piekielnymi mocami, obdarliście nas z godności i sprowadziliście do roli zwierząt. Jedynym sposobem na odzyskanie naszej chwały jest zmiecenie was z powierzchni Ziemi.
– Naprawdę uważasz, że to wam się uda? – krzyknął Satoru z oburzeniem. – Zabiłyście mnóstwo ludzi swoimi tchórzliwymi atakami. Wystarczy jednak, że przetrwa choć jeden z nas, żeby wybić was wszystkie!
– To się nie stanie. Nie, dopóki jest z nami bohater naszej rewolucji, Squealer, nazywany przez was Yakomaru oraz mesjasz, którego zesłały nam niebiosa.
– Mesjasz? Mówisz o Bestii?
– Bestii…? To wy jesteście bestiami!
Dziwoszczur rzucił się do przodu, chcąc zaatakować Satoru.
Kiedy jednocześnie użyliśmy cantusu, tunel wypełnił się opalizującym światłem. Dziwoszczur przeleciał ze świstem przez korytarz i roztrzaskał się o wystającą skałę.
– Niech to szlag! – wrzasnął Satoru, jednak było już za późno.
Dziwoszczur z całą pewnością był martwy.
– Rzucił się na nas, więc musieliśmy go zabić…
– Chodźmy – powiedział Niimi. – Nie możemy tu zostać. Muszę wypełnić ostatnie zadanie, jakie powierzyła mi Tomiko. Wy dwoje powinniście udać się do Świątyni Czystości.
Pędziliśmy przez wąskie tunele, pocąc się i wdychając cuchnące powietrze. Szukaliśmy wyjścia na powierzchnię, które musiało być gdzieś niedaleko. Satoru wierzył, że mamy spore szanse na ucieczkę, ponieważ Bestia najprawdopodobniej nie jest w stanie wykopać rozpadliny dość głębokiej, żeby odciąć naszą drogę. Jeśli jednak chłopiec skończył już swoją rzeź, istniało niebezpieczeństwo, że pierwszy dostanie się do wylotu z tunelu i będzie tam na nas czekał.
Przypomniałam sobie, co działo się na letnim obozie przed czternastoma laty. Odnalezienie drogi w labiryncie korytarzy wydawało się niewykonalnym zadaniem, jednak w porównaniu z sytuacją, w jakiej się teraz znaleźliśmy, tamten problem był dziecinną igraszką.
Zginęło tak wielu ludzi, a ja wciąż nie miałam pojęcia czy moi rodzice są bezpieczni. Teraz najprawdopodobniej nie było już nawet wioski, do której mogłabym wrócić.
Z trudem powstrzymałam się od płaczu.
Koufuu Hino i Shisei Kaburagi, dwoje ludzi, którym nikt nie dorównywał mocą, byli martwi. Nie mieliśmy już nikogo, kto mógłby stawić czoła Bestii. Nie mogliśmy jednak się poddać. Tym właśnie jest prawdziwy test odwagi – jak długo będziemy potrafili przeć do przodu, nawet, kiedy przyszłość wydaje się zupełnie beznadziejna. To był nasz sprawdzian.
Nie mogłam odpuścić. Tomiko powierzyła mi los dystryktu. Sam ten fakt dawał mi siłę.

Jakieś dwieście metrów dalej natknęliśmy się na szyb prowadzący na powierzchnię. Wyjście mieściło się pomiędzy pniami drzew i było sprytnie zamaskowane trawą. Byłam zszokowana tym, że dziwoszczury były na tyle zuchwałe, by umieścić wylot korytarza tak blisko wioski.
Kiedy upewniliśmy się, że w pobliżu nie ma wrogów, wyszliśmy na zewnątrz.
W normalnych okolicznościach moglibyśmy udać się nad kanał i uciec łodzią, jednak wszystkie drogi wodne zostały osuszone, żeby uniemożliwić poruszanie się prochowym potworom. Kilka wciąż funkcjonujących kanałów bez wątpienia pozostawało pod ścisłą obserwacją wroga.
Satoru i ja nie mieliśmy wyboru i musieliśmy na piechotę dotrzeć do rzeki Tone. Niimi rozstał się z nami w tym miejscu.
– Życzę wam obu powodzenia – powiedział, ściskając nasze dłonie.
– Jest pan pewien, że nie chce iść z nami? – nalegał Satoru, jednak Niimi pokręcił głową.
– Tak. Muszę udać się do ratusza. Takie były rozkazy pani Tomiko.
– Czy jednak nie jest za późno na nadawanie ogłoszeń? Prawie cały Zbożowy Krąg jest już…
– Nie wiem czy jest za późno, czy nie. Jeśli jednak moje ostrzeżenie zdoła ocalić choć jedno istnienie, ten wysiłek nie pójdzie na marne.
Niimi nie dał się przekonać. Nasze ścieżki się rozeszły i już nigdy więcej go nie zobaczyłam.
Wspięliśmy się na wzgórze, przedzierając się przez długą, letnią trawę. Cała byłam pokryta zimnym potem; przerażał mnie fakt, że w każdej chwili Bestia mogła wyskoczyć na nas znienacka. Kiedy obejrzałam się przez ramię, zobaczyłam złowrogi, czarny dym dobywający się z centrum wioski.
Podobnie jak poprzednio, poruszaliśmy się powoli, gdyż musieliśmy stale pilnować się, aby nie wpaść w zasadzkę dziwoszczurów.
Kiedy w końcu opuściliśmy granice Zbożowego Kręgu, usłyszeliśmy rozbrzmiewające echem obwieszczenie dobiegające z ratuszowych megafonów.

Uwaga! Uwaga! Pojawiła się Bestia. Powtarzam, pojawiła się Bestia. Jej imię i typ pozostają nieznane, jednak przypuszcza się, że wariant pierwszy lub drugi typu Klogius. Przypuszcza się, że to wariant pierwszy lub drugi typu Klogius. Bestia zaatakowała Zbożowy Krąg. Ponieśliśmy ciężkie straty w ludziach. Powtarzam. Bestia zaatakowała Zbożowy Krąg. Ponieśliśmy ciężkie straty w ludziach. Zaleca się niezwłoczną ucieczkę. Osoby znajdujące się w wioskach muszą natychmiast ewakuować się poza nie. Ci, którzy znajdują się na obrzeżach dystryktu powinni oddalić się od jego granic najdalej, jak będzie to możliwe…

To był głos Niimiego. Satoru ścisnął mnie za ramię. Niimi zdołał dotrzeć do ratusza szybciej, niż się spodziewaliśmy. Prawdopodobnie gnał ile sił w nogach, nie zważając na ryzyko wykrycia przez dziwoszczury lub Bestię.
Ponownie rozbrzmiało ostrzeżenie. Wyjaśniając słowa Niimiego: zespół Ramana-Klogiusa można podzielić na dwa główne rodzaje. Typ zaburzony nosi nazwę Raman i dzieli się dalej na cztery warianty, ponumerowane od 1 do 4. Typ niezaburzony, zwany Klogius, posiada zaś trzy warianty – 1, 2 i 3. Formy niszczycielskich zachowań w obu rodzajach choroby różnią się od siebie, więc w zależności od tego, z którym z nich ma się do czynienia, należy przyjąć inną strategię ucieczki.
Komunikat dobiegł końca i rozległy się dźwięki starego, analogowego nagrania utworu muzycznego.
Nie była to, oczywiście, oryginalna wersja pochodząca z czasów dawnej cywilizacji. Kopia zapisu z zamierzchłych czasów została stworzona poprzez wyżłobienie za pomocą cantusu rowków na glinianym dysku.
Tą melodią był „Powrót do domu”, druga część symfonii „Z Nowego Świata” Dvořáka. Nie miałam pojęcia, dlaczego Niimi wybrał akurat ten utwór. Dlaczego, podczas gdy nasze wioski były niszczone, zdecydował się na muzykę, która obwieszczała dzieciom koniec dnia i konieczność powrotu do domów?
To nagranie było wersją instrumentalną, jednak kiedy go słuchałam, słowa piosenki same wpadały mi do głowy.

Słońce ukrywa się za odległymi szczytami,
Gwiazdy rozświetlają niebo,
Dzisiejsza praca już skończona,
I czuję lekkość na sercu.
Wśród chłodnego, wieczornego wiatru,
Zbierzmy się wszyscy w krąg,
Zbierzmy się w krąg.

Ognisko jasno płonące wśród mroku,
Zaczyna już dogasać.
Sen nadchodzi szybko
Zaprasza mnie, bym zniknął,
I delikatnie nad nami czuwa.
Śnijmy więc wszyscy,
Śnijmy więc.

Melodia wydawała się zapętlona w nieskończoność.
– Wygląda na to, że Niimi zdołał się ewakuować z ratusza… My też powinniśmy uciekać – powiedział Satoru.
– Racja.
Pomimo, że do wieczora było jeszcze trochę czasu, utwór zdawał się przyspieszać nadejście zmierzchu. Nagle coś sobie uświadomiłam. Sprzęt w ratuszowej rozgłośni był zasilany energią elektryczną wytwarzaną przez jedyną turbinę wodną w dystrykcie. Kanały zostały jednak osuszone już kilka godzin wcześniej.
Niimi cały czas był w budynku. Zasilał megafony własnym cantusem.
Chciałam powiedzieć o tym Satoru, jednak ponury wyraz jego twarzy uzmysłowił mi, że to nie jest konieczne. Sam się tego domyślił.
Szliśmy dalej w milczeniu, przechodząc przez koryta kanałów i kierując się w stronę rzeki. Nawet, kiedy oddaliliśmy się już daleko od centrum dystryktu, do naszych uszu wciąż docierały dźwięki melodii.
Muzyka nagle ucichła.
Zamknęłam powieki i zacisnęłam zęby, oddychając powoli i miarowo, żeby powstrzymać cisnące się do oczu łzy.
Niimi wiedział, że Tomiko namaściła mnie na swoją następczynię. Zastanawiałam się, czy specjalnie nie zwabił Bestii do ratusza, żeby umożliwić nam bezpieczną ucieczkę do Świątyni Czystości.
Nigdy nie miałam jednak poznać odpowiedzi na to pytanie.
Ostatecznie, idąc okrężną drogą i unikając największych kanałów, dotarliśmy nad brzeg rzeki Tone. Krystaliczna przejrzystość i wartki nurt wody były równie piękne jak zwykle, lecz nie byłam w nastroju, żeby zachwycać się ich urokiem. Przeszukaliśmy okolicę w poszukiwaniu jakiejś łodzi, jednak niczego nie znaleźliśmy. W rezultacie musieliśmy zadowolić się prymitywną tratwą, zbudowaną z trzech związanych ze sobą pni drzew.
Kiedy płynęliśmy w górę rzeki, kołysząc się łagodnie na falach, poprzednie dwadzieścia cztery godziny zdawały się bardzo odległym snem.
Bo to był tylko sen. Musiał być. Choć próbowałam przekonać się, że to prawda, dziesiątki ran i otarć na moim ciele oraz ogromne wyczerpanie, które czułam we wszystkich kościach, krzyczały do mnie, że tak nie jest.
Zaczęłam odczuwać zawroty głowy ze zmęczenia. W ciągu ostatnich kilku godzin zdarzyło się tak wiele stresujących rzeczy, że ciężko było to ogarnąć umysłem.
W pewnej chwili ogarnęło mnie dziwne poczucie bezsensowności całej tej ucieczki.
Pomyślałam, że za tysiąc lat wszyscy będziemy martwi i nikt nawet nie dowie się, co się z nami stało. Jaki więc był sens tak rozpaczliwej walki o przetrwanie?
– Saki, wydaje mi się, że to gdzieś tutaj – powiedział Satoru.
Nie zrozumiałam od razu, co ma na myśli.
– Pamiętasz, gdzie było wejście?
W końcu dotarło do mnie, że pyta o drogę do Świątyni Czystości.
– Nie… Ale przypominam sobie tamto drzewo.
Lokalizacja świątyni nie była trzymana w tajemnicy, ale mało kto znał jej dokładne położenie. Podczas mojego rytuału inicjacji zostałam tu przywieziona barką pozbawioną okien, więc nie miałam pojęcia w którym miejscu opuściliśmy sieć kanałów i wpłynęliśmy na rzekę. Zdarzyło mi się kilka razy wysiąść nieopodal świątyni kiedy pracowałam wspólnie z ludźmi z Sekcji Ochrony Przyrody, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć drogi, którą płynęliśmy.
– To dziwne. Jestem praktycznie pewien, że to tutaj.
– I co teraz?
Zastanawiałam się, czy powinniśmy wyjść na brzeg i zacząć szukać wejścia. Gdyby to jednak nie było właściwe miejsce, nie tylko niczego byśmy nie znaleźli, ale narazilibyśmy się na niespodziewany atak dziwoszczurów.
– Halo! Jest tu kto? – krzyknął Satoru.
– Przestań! Co zrobimy, jeśli Bestia cię usłyszy?
Satoru pokręcił głową.
– Znacznie gorzej będzie, jeśli dopadnie nas, kiedy będziemy tutaj sterczeć. Musimy jak najszybciej znaleźć świątynię… Halo! Czy jest tu ktoś ze Świątyni Czystości?
– Kto tam? – Niespodziewanie rozległ się czyjś głos.
– Jestem Satoru Asahina, biolog z Farm Lotosu, a to Saki Watanabe z Wydziału Zdrowia. Pani Tomiko poradziła nam, żebyśmy uciekli do świątyni.
– Poczekajcie chwilkę.
Usłyszeliśmy szelest i zobaczyliśmy jak rozsuwają się zarośla, obok których zacumowaliśmy tratwę.
– Tędy proszę.
Wciąż nie widziałam mówiącej do nas osoby. Przepchnęliśmy do przodu naszą prowizoryczną łódkę a zamaskowane wrota od razu zamknęły się za nami. Mechanizm tych drzwi nie był zbyt skomplikowany, ale ciężko byłoby je otworzyć bez użycia cantusu. Pomimo lokalizacji, wejście było dosyć bezpieczne. Praktycznie nie dało się go dojrzeć z rzeki, natomiast od strony lądu widok na nie przesłaniały liczne drzewa i skały.
Przecisnęliśmy się na tratwie przez ciasne zakręty kanału i dotarliśmy do zabudowanej przystani. Dokładnie do tego miejsca przywieziono mnie przed inicjacją. Wydawało mi się, że kanał był wtedy szerszy, ale najpewniej płynęliśmy od innej strony.
– Cieszę się, że udało wam się tu bezpiecznie dotrzeć.
Przywitał nas mnich ze złożonymi rękoma. Odwzajemniliśmy ukłon.
– Jestem głównym kapłanem odpowiedzialnym za sprawy administracyjne Świątyni Czystości. Nazywam się Jakujou. Musicie być wyczerpani. Kiedy trochę wypoczniecie, będziemy chcieli zadać wam kilka pytań.
Jednym z jego zadań była opieka nad gośćmi. Podążyliśmy za mnichem, wdrapując się po schodach, osłoniętych daszkiem. Kiedy znaleźliśmy się w budynku świątyni, zaprowadził nas do pokoju wyłożonego matami tatami, do którego po chwili dostarczono jedzenie. Na posiłek składały się jedynie ryż, marynowana rzepa i czysta woda, ale nam wydał się prawdziwą ucztą. Pochłonęliśmy wszystko w okamgnieniu.
Kiedy się najedliśmy, ucięliśmy sobie krótką drzemkę. Chciałam przedyskutować z Satoru całe miliony rzeczy, ale nie byłam w stanie wykrzesać z siebie na to dość energii. Ponownie ogarnęła mnie niemoc, którą czułam wcześniej.
– Satoru Asahina, Saki Watanabe – zawołał Jakujou zza drzwi. – Wielce ubolewam nad tym, że mimo waszego zmęczenia muszę was o to prosić, jednak zechciejcie udać się ze mną do głównej sali.
– W porządku – odparliśmy jednocześnie.
Kiedy wkroczyliśmy do głównej świątynnej komnaty, czekało już tam na nas kilkunastu mnichów. Najwyraźniej przygotowywali się do rozpalenia ognia na ołtarzu.
– Przybyli Satoru Asahina oraz Saki Watanabe – obwieścił Jakujou.
W sali zapadła cisza.
– Och, och, dobrze…
Tym, który się odezwał okazał się Naczelny Mnich Mushin. Miał już ponad sto lat i wyglądał jeszcze sędziwiej niż wtedy, gdy ostatni raz go widziałam.
– Z Tomiko wszystko w porządku, prawda?
Nie miałam pojęcia jak odpowiedzieć, więc milczałam, jednak wyraz mojej twarzy prawdopodobnie mówił wszystko. Naczelny Mnich Mushin zamknął oczy.
Przemówił inny kapłan, równie chudy jak Mushin i niewiele od niego młodszy. Przedstawił się jako Zwierzchnik Gyousha. Był drugą najważniejszą osobą po Naczelnym Mnichu Mushinie i odpowiadał za sprawy materialne Świątyni Czystości. Wyglądał znajomo i, jak mi się zdawało, był obecny na zebraniu Rady Bezpieczeństwa, które odbyło się przed tygodniem.
– Mamy nadzieję, że będziecie mogli nam pomóc. Czy choć jedno z was widziało Bestię z bliska?
– Tak, obydwoje – odparł Satoru.
– Możecie opisać nam jej wygląd? Mam na myśli takie rzeczy jak, na przykład, przybliżony wiek czy specyficzne cechy fizyczne.
– On mógł mieć jakieś… dziesięć lat – powiedziałam.
Mnisi zaczęli szeptać pomiędzy sobą z ożywieniem.
– Dziesięć? To najmłodsza Bestia o jakiej kiedykolwiek słyszałem.
– Pomimo, że to wciąż dziecko, wygląda bardzo charakterystycznie. Ma rude włosy i…
Byłam absolutnie pewna, że jest synem Marii i Mamoru, ale nie mogłam zmusić się, żeby powiedzieć o tym na głos. Kiedy Satoru i ja opisaliśmy jego wygląd, nad ołtarzem zapłonął ogień. Płomienie buchnęły pod sam sufit, a zgromadzeni mnisi zaczęli intonować coś monotonnym głosem.
– Rozumiem. Czyli Bestia wygląda mniej więcej tak?
Zanim Gyousha skończył pytanie, w ogniu pojawił się obraz chłopca.
– Tak… Dokładnie tak! – Mój głos zadrżał, kiedy przypomniałam sobie spotkanie z Bestią.
– Dziękuję wam. A teraz cofnijcie się, proszę – odparł Gyousha, siadając wraz z Mushinem naprzeciwko ołtarza.
Wlał do ognia aromatyzowany olejek i dorzucił kilka cedrowych gałązek. Iskry wystrzeliły wysoko w powietrze, a około trzydziestu mnichów zaczęło śpiewać jednym głosem.
– Poczekajcie, chcę o coś zapytać… – zwróciłam się do Gyoushy, ale Jakujou przerwał mi w pół zdania.
– Zadawajcie swoje pytania mnie. Wyjdźmy na zewnątrz.
– Po co są te modły?
Jakujou zamyślił się na chwilę. Wyglądał na nieco zawstydzonego.
– Ta informacja właściwie nie jest przeznaczona dla uszu ludzi spoza świątyni, ale dla was dwojga zrobię wyjątek. W obecnym momencie wszyscy mieszkańcy Świątyni Czystości przekierowują swoją energię w płomienie, żeby odpędzić Bestię.
– Odpędzić? To w ogóle możliwe? – spytałam zdziwiona.
– To, oczywiście, nie jest proste zadanie. Jednakże, światło północnej gwiazdy to moc Buddy Tejaprabha, które powstrzymuje wszystkie nieczyste duchy i demony. Potęga Wajśrawany potrafi uspokajać dusze. Jeden z czterech głównych rytuałów shika daihou chroni przed kataklizmami. Jest także sutra Usnisavijayadharani, która wznieciła boski wiatr podczas mongolskiej inwazji w czasach starożytnej cywilizacji oraz najpotężniejszy z obrzędów, modlitwa jednej sylaby Złotego Koła. Te i kilka innych rytuałów wystarczą, żeby przegnać Bestię – wyszeptał Jakujou z przekonaniem.
– Czy w przeszłości powiódł się podobny egzorcyzm? – spytał Satoru.
– W archiwach świątyni znajdują się dokumenty opisujące nagłe pojawienie się Bestii czterysta lat temu. Po trzech dniach i nocach nieprzerwanych modłów, zdołano ją przepędzić. Co więcej, ani jeden człowiek nie stracił życia.
– Czyli można w ten sposób… zabić Bestię?
Jakujou zasępił się.
– Nie – odparł. – Już w przeszłości zabijanie było usankcjonowane, ale teraz, gdy całkowicie oddaliśmy się nauczaniu Buddy i wstąpiliśmy na jego ścieżkę, jest ono absolutnie zakazane.
– Ale Bestia zamordowała już wielu ludzi. Jeśli możemy ocalić wiele istnień, niszcząc tylko jedno, czy nie jest to słuszne działanie?
– Właśnie dlatego wykorzystujemy modlitwę. Tak jak wszyscy, nie możemy użyć cantusu żeby odebrać życie innej ludzkiej istocie.
Najwyraźniej nie było sposobu na obejście mechanizmów kontroli ataku i śmiertelnego sprzężenia zwrotnego, zakorzenionych głęboko w naszym DNA. Jaki był w takim razie dokładny cel modłów i rozpalania ognia na ołtarzu, skoro nie mogiło to bezpośrednio zaszkodzić Bestii?
Zdawało się, że również Satoru się nad tym zastanawia.
– Jaki więc efekt wywoła modlitwa?
– Ograniczy ruchy Bestii i zasieje w niej uczucie wstydu, rozbudzając współczucie, które zmusi ją do zaprzestania bezrozumnych morderstw.
Skoro zwykły wyciek cantusu mógł wymusić ewolucję żywych istot, bez wątpienia moc, jaką mnisi nabyli przez lata treningu miała jeszcze większy potencjał. Tak jak powiedział Jakujou, kapłani nie wpływali na Bestię pod względem fizycznym, lecz psychicznym. To prawdopodobnie była najbardziej pokojowa ze wszystkich możliwych metod.
Czy to wszystko nie opierało się jednak na błędnym założeniu? Wszystkie poprzednie Bestie przynajmniej przez pewien okres czasu były częścią naszego społeczeństwa. Żeby móc kontrolować Bestię, potrzebne były zakopane głęboko w jej podświadomości ludzkie wspomnienia i emocje. Dopiero wtedy można było próbować je przebudzić i liczyć, że to wystarczy by powstrzymać szał zabijania.
Jednakże, ta Bestia nigdy nie żyła wśród nas. Nie potrafiła nawet mówić w naszym języku. Fizycznie była człowiekiem, lecz mentalnie ¬– dziwoszczurem. Wątpiłam, że będziemy w stanie kontrolować jakikolwiek aspekt jej zachowania.
Zastanawiałam się, czy powinnam powiedzieć o tym mnichom. Było jednak coś, o co musiałam zapytać wcześniej.
– Tomiko powiedziała mi, że w sytuacjach kryzysowych w świątyni zbierają się wszyscy członkowie Rady Bezpieczeństwa. Czy moi rodzice… Mizuho Watanabe, opiekunka biblioteki oraz burmistrz Takashi Sugiura tu dotarli?
Zdumiała mnie odpowiedź Jakujou.
– Owszem – odparł.
– Naprawdę? Gdzie teraz są? – spytałam z ożywieniem.
Sam widok poważnej miny wystarczył, by sprawić, że poczułam się, jakby ktoś wylał mi na głowę kubeł lodowatej wody.
– Po spotkaniu z Naczelnym Mnichem Mushinem i Zwierzchnikiem Gyoushą, powrócili do dystryktu. Odeszli stąd jakieś dwie lub trzy godziny przed waszym przybyciem.
Oznaczało to, że musieliśmy minąć się na rzece Tone.
– Ale… dlaczego?
– Twoi rodzice bardzo się o ciebie martwili, ale wierzyli, że w końcu uda ci się tutaj dotrzeć i byli zdecydowani zaczekać na ciebie. Wtedy właśnie nadeszła wieść o Bestii.
Wpatrywałam się w Jakujou bez najmniejszego mrugnięcia, chłonąc każde jego słowo.
– Twoja matka i ojciec doszli do wniosku, że niezależnie od poświęceń, na jakie trzeba będzie się zdobyć, Bestia musi zostać powstrzymana. Dlatego też wrócili do dystryktu. Zamierzali po pierwsze wypuścić wszystkie przeklęte koty i nasłać je na Bestię. Ich drugim celem było zniszczenie całych zasobów biblioteki, żeby nie mogły wpaść w łapy dziwoszczurów.
– Czyli…
Poczułam, że nogi uginają się pode mną. Gdyby Satoru w porę nie chwycił mnie za ramię, upadłabym na podłogę.
Czy moi rodzice z własnej woli poszli po pewną śmierć?
– Zostawili mi pewną rzecz. Prosili, żebym przekazał ją tobie, kiedy się tu zjawisz. Później ci ją przyniosę.
– Pokaż mi to teraz… Proszę – wyszeptałam, wciąż w ciężkim szoku.
– Dobrze. Poczekajcie chwilę. Jednakże, mamy tutaj jeszcze innego gościa, który chciałby się z wami zobaczyć.
Nie docierało już do mnie nic, co mówił Jakujou.
Było już zbyt późno, żeby ruszyć za moimi rodzicami. W tej chwili prawdopodobnie byli już na terytorium opanowanym przez Bestię lub dziwoszczury. Jeśli tak było w istocie, oznaczało to, że nie wrócą stamtąd żywi.
Czy miałam stracić obydwoje rodziców jednego dnia? Na samą myśl o tym poczułam, że robi mi się słabo.
Satoru powiedział coś Jakujou, a następnie poprowadził mnie długim korytarzem, cały czas obejmując mnie ramieniem. Najwyraźniej zmierzaliśmy do pokojów dla gości.
– Proszę o wybaczenie. Przyprowadziłem Saki Watanabe i Satoru Asahinę – powiedział mnich, klękając przed drzwiami.
– Wejdźcie, proszę.
Zapraszający nas głos brzmiał znajomo.
Pomieszczenie do którego weszliśmy miało drewnianą podłogę i stało w nim jedynie zbite z desek łóżko. Choć ta izba również znajdowała się w skrzydle gościnnym, nasz pokój był znacznie bardziej komfortowy.
– Watanabe-san. Cieszę się, że jesteś cała. Ty również, Asahina-san.
Na łóżku siedział mężczyzna. Jego twarz była paskudnie poparzona i pokryta kilkudniowym zarostem, ale mimo to od razu go rozpoznałam.
– Inui…
Od czasu, gdy wysłano pracowników Sekcji Ochrony Przyrody, żeby rozprawili się z kolonią Łowików, nie było od nich żadnych wieści, więc przypuszczaliśmy, że stało się najgorsze.
– Z głębokim wstydem przyznaję, że nie tylko nie wypełniłem swojej misji, ale też jedyną rzeczą, jaką mogłem zrobić była ucieczka z podkulonym ogonem – powiedział, zwieszając głowę.
– To nie twoja wina. Twoim przeciwnikiem była Bestia, więc nie byłeś w stanie nic zdziałać.
Inui pokręcił przecząco głową – Gdybym tylko zdołał szybciej wrócić i ostrzec więcej ludzi… Moglibyśmy uniknąć tak wielu ofiar.
– Wyruszyliście zniszczyć kolonię przed tygodniem, prawda? Co działo się później?
Inui zaczął powoli opowiadać swoją historię.

Rada Bezpieczeństwa wysłała zespół złożony z pięciu strażników z Sekcji Ochrony Przyrody, który w ciągu trzech dni miał wytępić dwieście tysięcy członków kolonii Łowików. Nie zdołali zabić ani jednego. Dziwoszczury w jakiś sposób dowiedziały się o ich przybyciu i cała armia schroniła się pod ziemią.
Przeszukiwali góry przez cały dzień, a następnego poranka wysłali ptaka z wiadomością do Wydziału Zdrowia. Kolejne dwa dni również upłynęły na bezowocnych poszukiwaniach. Najgorsze zdarzyło się czwartej doby.
Inui i czworo jego kompanów byli starymi wyjadaczami, zaznajomionymi ze strategiami wojennymi i słabymi punktami dziwoszczurów. Z tego powodu doskonale wiedzieli, że kiedy schowają się one w podziemiach, najgorszą rzeczą jaką można zrobić jest rozdzielenie się i prowadzenie poszukiwań w pojedynkę. Dziwoszczury często stosowały taka taktykę, kiedy musiały walczyć z kilkoma użytkownikami cantusu naraz.
Tamtego poranka cała piątka wyruszyła razem, próbując wytropić przeciwnika. Po kilku godzinach natknęli się w końcu na pozostałości obozowiska.
Po około godzinie natrafili na oddział dziwoszczurów. Było ich około dziesięciu; wchodziły i wychodziły z położonej u stóp góry jaskini, wynosząc z niej broń, którą tam skrywały. Umino potwierdził, że wszystkie z nich należą do sprzymierzonej z Łowikami kolonii Niedźwiedziówek Nożówek. Zespół Inuiego rozdzielił się, żeby otoczyć dziwoszczury, jednak cała piątka trzymała się na tyle blisko siebie, żeby w razie konieczności wesprzeć kompanów.
Eliminacja niewielkiej grupki dziwoszczurów była równie prosta jak pozbycie się gniazda szerszeni. Dwoje pracowników sekcji Ochrony Przyrody ochraniało resztę przed kontratakami, podczas gdy trzeci zabijał dziwoszczury, a ostatnia dwójka obserwowała otocznie, wyłapując osobniki, które próbowały ucieczki, zabijając je na miejscu lub chwytając, by móc je później przesłuchać. Inuiemu przypadła rola patrolowania terenu, więc skręcił w prawo i wdrapał się na wysoki głaz, skąd mógł obserwować pole walki. Jego partner, Aizawa, poszedł zaś w lewo i ukrył się w niewielkiej kotlince.
Rozpoczął się atak. Gdyby dziwoszczury zorientowały się, że agresorami są ludzie, prawdopodobnie próbowałyby uciec innymi wydrążonymi we wnętrzu góry tunelami. Nikt nie wie, ile wyjść mogła mieć ta sieć korytarzy. Kengo, który odpowiadał bezpośrednio za atak, wykorzystał skalne odłamki, żeby sfabrykować odgłos wystrzałów ze strzelb.
Zgodnie z oczekiwaniami, Niedźwiedziówki Nożówki pomyślały, że zostały napadnięte przez wrogą kolonię i zaczęły przygotowywać się do bitwy. Wyszły z podziemi, ukryły się za kamieniami i bambusowymi tarczami, po czym przeszły do kontrataku. Kawamata wystrzelił fałszywe pociski w kierunku pobliskiego zagajnika, na którym dziwoszczury natychmiast skoncentrowały swój ogień. Po chwili strzelanina ustała, a całe zastępy żołnierzy Niedźwiedziówek Nożówek zaczęły wychodzić z jaskiń.
W pewnym momencie z położonej wyżej na zboczu góry groty wyszedł dziwoszczur, który wypatrzył Aizawę. Zanim zdążył choćby unieść łuk, Inui zabił go bezszelestnie. Sądząc po kamuflujących barwach jego odzienia, prawdopodobnie był to strzelec wyborowy, mający likwidować przeciwników z dystansu.
Losy bitwy u stóp góry były przesądzone już po paru sekundach. Kawamata zabijał nadciągające dziwoszczury żywymi, wyćwiczonymi ruchami. Osłaniający go Umino i Kamoshida praktycznie nie mieli nic do roboty.
Właśnie wtedy z groty wyłoniła się jeszcze jedna istota. Jej twarz była skryta pod szarym kapturem. Inui nie zabijał pozostałych przy życiu dziwoszczurów, myśląc, że chcą się poddać. Pozostała czwórka jego towarzyszy doszła do takiego samego wniosku. Nikt nie atakował zbliżającej się postaci, choć wszyscy mieli wrażenie, że jest w niej coś dziwnego.
Kawamata, Umino, Kamoshida i Aizawa ostrożnie ruszyli jej na spotkanie, mimo, że zazwyczaj nie potrzeba było aż czworga ludzi, żeby poradzić sobie z jednym dziwoszczurem.
– Kim jesteś? Co tu robisz? – spytał Kawamata.
Właśnie wtedy Inui uświadomił sobie, że istota, na którą patrzy, jest człowiekiem. Z miejsca, w którym się ukrywał ciężko było dokładnie określić jego wzrost, ale zdawał się dorównywać wysokością przeciętnemu dziwoszczurowi lub ludzkiemu dziecku.
To, co stało się później, było sceną żywcem wyjętą z nocnych koszmarów.
Głowa Kawamaty roztrzaskała się jak dojrzały melon, rozbryzgując wokół krew i kawałki mózgu. Po chwili Umino, Kamoshida oraz Aizawa podzielili jego los.
Inui był zbyt zszokowany, żeby zareagować. Jego serce waliło dziko w piersi, a całe ciało pokrył mu zimny pot. W myślach tłukło mu się tylko jedno słowo. Bestia.
Kiedy zdołał trochę się uspokoić, przez głowę przeleciały mu setki pytań. Skąd ona się tutaj wzięła? Czemu wyszła z dziwoszczurzych tuneli? I kim, na niebiosa, właściwie było to dziecko?
Nie było jednak czasu na to, by zastanawiać się nad odpowiedzią na którekolwiek z nich. Umysł Inuiego bezzwłocznie skoncentrował się na bardziej palącej kwestii. Jak uciec stąd bez szwanku?
Pierwszą i najsilniejszą instynktowną myślą mężczyzny była ucieczka ¬– jak najszybsza i jak najdalej stamtąd. Inui zdołał jednak utrzymać nerwy na wodzy i chłodno przeanalizować sytuację. Narzucił na siebie kamuflujący mundur, który zdarł z zabitego chwilę wcześniej dziwoszczura i jeszcze raz powtórzył sobie cały plan. Tak, to było dobre rozwiązanie.
Gdyby opuścił swoją obecną pozycję, wpadłby w sam środek armii dziwoszczurów bez żadnej możliwości ucieczki. Nie miał pewności, że poradziłby sobie z nimi wszystkimi w pojedynkę, a pojawienie się Bestii jeszcze bardziej pogorszyłoby sprawę.
Inui ostrożnie przeczołgał się do miejsca, które lepiej nadawało się na kryjówkę, gdzie zamierzał czekać dopóki, dopóty dziwoszczury się nie rozejdą. Niestety, najwyraźniej nie miały one zamiaru nigdzie się ruszać. Mężczyzna przypuszczał, że dobrze wiedzą, iż „bogowie śmierci” zawsze działają w pięcioosobowych zespołach. Oznaczało to, że znalazł się w potrzasku.
Kamuflująca peleryna okazała się darem niebios. Miała nawet kaptur, więc Inui mógł okryć nią całe ciało, skutecznie tłumiąc własny zapach ostrym smrodem jej poprzedniego właściciela. Mimo to w pewnym momencie niewiele brakowało, a byłby został wykryty. Dziwoszczury maszerowały wprost na niego, więc musiał przemknąć przez ich pole widzenia, żeby schronić się w zaroślach. Na szczęście był na tyle drobnej budowy, że garbiąc się i naśladując ich ruchy, zdołał udać, że jest jednym z nich i ustrzec się przed zdemaskowaniem.

– Uniknięcie wykrycia wymagało jednak ode mnie wykorzystania wszystkich umiejętności, a ucieczka była niemożliwa – kontynuował Inui zgorzkniałym tonem. – Minęły cztery dni, a ja nie miałem żadnego jedzenia ani wody poza kilkoma kroplami rosy, którą spijałem z roślin. Byłem u skraju swoich fizycznych możliwości. W samym środku czwartego dnia… czyli wczoraj, cała armia zaczęła się przemieszczać. Na początku myślałem, że to jakiś podstęp, ale po chwili uświadomiłem sobie, że nie mam czasu do stracenia. Kiedy tylko zaszło słońce, ruszyłem w stronę dystryktu, żeby przestrzec wszystkich przed dziwoszczurami i, co ważniejsze, przed Bestią.

Inui ostrożnie podkradł się na szczyt wzgórza górującego nad Pięknym Widokiem. Zamierzał poprosić o pomoc pierwszą napotkaną osobę, ale nie natknął się na nikogo po drodze. Przypomniał sobie wtedy, że to noc obchodów Święta Lata.
Wioska musiała być prawie zupełnie pusta. Inui był zaniepokojony, jednak wiedział, że jest jedno miejsce, w którym na pewno będą jacyś ludzie.
Przyszpitalny żłobek.
Główny kompleks szpitala mieścił się w Złocistej Wiosce, od której Inuiego dzielił znaczny dystans. Sam budynek żłobka szczęśliwie znajdował się jednak w ścisłym centrum Pięknego Widoku. Mężczyzna skierował się wprost do niego. Po drodze widział fajerwerki wybuchające nad Zbożowym Kręgiem i słyszał ulotne, niesione echem dźwięki zabawy.
Kiedy w końcu dotarł do żłobka, jego oczom ukazała się najbardziej przerażająca scena, jaką kiedykolwiek widział.

– Wiedziałem, oczywiście, że taki jest ich zwyczaj. Wszyscy mieliśmy świadomość, że robią to po każdej wygranej wojnie, ale uważaliśmy, że to tylko kolejna tradycja ich prymitywnej kultury. Ale że ośmieliły się zrobić to ludziom… – prychnął Inui.
– Chwila, nie chcesz chyba powiedzieć, że… – Satoru nie zdołał nawet dokończyć pytania. Wyglądał, jakby ktoś uderzył go pięścią w brzuch.
– Tak. Te ohydne kreatury porwały niemowlęta.
Przypomniało mi się pewne zdarzenie z letniego obozu.

Z gniazda zaczęli wychodzić liczni żołnierze Olbrzymich Szerszeni. Niektórzy z nich nieśli coś delikatnie w ramionach.
– Czy to są…? – Poznałam odpowiedź na swoje pytanie, nim jeszcze skończyłam je zadawać.
To były nowonarodzone dziwoszczury.
– Wewnątrz gniazda odnaleźliśmy wiele wylęgarni. Wszystkie te młode są dziećmi królowej Ziemnych Pająków.
– Ale dlaczego…?
Uśmiech satysfakcji na twarzy Kiroumaru był dość odrażający. – To nasze drogocenne zdobycze wojenne. W przyszłości staną się główną siłą roboczą naszej kolonii.
Jeden z żołnierzy podał noworodka Kiroumaru. Malec nie otworzył jeszcze oczu i machał bezradnie przednimi łapkami, jakby chciał coś dosięgnąć. Różowa skóra sprawiała, że był znacznie bardziej podobny do szczura niż dorosłe osobniki jego gatunku.
Przypomniały mi się słowa Squealera.
„Dokonuje się egzekucji królowej, a pozostali mieszkańcy kolonii stają się niewolnikami. Do końca życia traktowani są gorzej niż śmieci, a gdy umrą, ich zwłoki pozostawia się niepochowane by zgniły i użyźniły glebę pól uprawnych.”
Te maluchy czekała bardzo smutna przyszłość.

Zaczęło mi się kręcić w głowie od tego, co sobie uświadomiłam. Myślałam, że za chwilę zwymiotuję.
Prawdziwym celem Yakomaru tej nocy było zabranie naszych niemowląt.
– Dziwoszczury z pomocą Bestii zabiły opiekunki i wyniosły wszystkie dzieci. To jednak nie wszystko. Wytatuowały na ich ciałach coś w tym dziwnym języku, którego używają.
Od kiedy dołączyłam do Sekcji Kontroli Obcogatunkowców, wielokrotnie miałam okazję przyglądać się ich pismu. Przypominało nieco kanji, ale było trochę inne; wyglądało bardziej jak pismo dżurdżeńskie, kitańskie, lub może tanguckie.¹
– Nie chodziło im tylko o odrobienie z nawiązką poniesionych strat… – powiedział pobladły Satoru. – Zaczęły już od dziecka Marii i Mamoru. Wyrosło na Bestię, której nie mógł pokonać nawet Shisei Kaburagi. Kiedy za dziesięć lat rozbudzi się cantus porwanych niemowląt…
Zrozumiałam, o czym mówi. To właśnie był ten wielki plan Yakomaru, tak długo dopracowywany w tajemnicy.
Jeśli wszystko poszłoby zgodnie z jego oczekiwaniami, podbiłby Kamisu 66 wykorzystując tylko jedną Bestię. W razie porażki musiałby zaś jedynie poczekać dziesięć lat. Nie wiedziałam, ile dzieci mogło znajdować się w żłobku, ale musiała być ich przynajmniej setka. Wychowane przez dziwoszczury niemowlęta zmieniłyby się w Bestie, których nie zdołałby powstrzymać żaden z dystryktów Japonii. Wtedy Yakomaru mógłby porwać dzieci również i z tamtych społeczności, tworząc całą armię Bestii. Zyskałby możliwość podboju całego Dalekiego Wschodu a później reszty Eurazji. Przejęcie władzy nad światem nie stanowiłoby dla niego problemu. To byłby początek wielkiego imperium dziwoszczurów.
– Wciąż nie wiem, co powinienem był wtedy uczynić. Prawdopodobnie najlepszym wyjściem byłoby, gdybym niezwłocznie udał się do Zbożowego Kręgu i opowiedział o tym, co widziałem. Nie mogłem jednak tego zrobić. To, czego byłem świadkiem napełniło mnie taką odrazą, że po prostu nie byłem w stanie tak zwyczajnie stamtąd odejść. Dlatego też, kiedy tylko dojrzałem pierwszego dziwoszczura, radośnie ściskającego w ramionach płaczącego noworodka, bez namysłu urwałem mu łeb.
Twarz Inuiego poczerwieniała z gniewu.
– Co oczywiste, powstało wielkie zamieszanie. Dziwoszczury panikowały, bo to, co się stało było jawnym atakiem z wykorzystaniem cantusu, a nie potrafiły określić kto i skąd go przeprowadził. W całym tym chaosie zdołałem jakoś się wymknąć. Naturalnie wcale tego nie planowałem. Zabiłem pod wpływem emocji.
– Ale ostatecznie zdołałeś wydostać się stamtąd bez szwanku – zauważył Satoru.
– Nie do końca. Nawet pomimo tego, że miałem na sobie kamuflującą pelerynę, jeden z żołnierzy nabrał podejrzeń i postrzelił mnie w rękę. Próbowałem uciekać, ale wpadłem prosto na Bestię. Nie zdołałem co prawda dojrzeć jej twarzy, ale jestem przekonany, że to była ona.
– I co zrobiłeś? – spytałam, nie śmiejąc nawet odetchnąć.
– Uratowały mnie wyuczone umiejętności. Zacząłem biec, krzycząc „To boli! To boli!” w języku dziwoszczurów. Kaptur skrywał moją głowę na tyle szczelnie, że nikt nie zdołałby dostrzec mojego wyglądu, więc udało mi się zbiec.
Wydawało się, że Inui nieco się rozpromienił po tym, jak w końcu to z siebie wyrzucił. Kontynuował historię z większą swobodą.
– Ponieważ cały Piękny Widok był już pod ich kontrolą, nie miałem wyjścia i musiałem uciekać z powrotem do lasu, jednak właśnie wtedy zacząłem tracić przytomność. Byłem pewien, że tym razem zostanę schwytany i, szczerze mówiąc, już prawie zaakceptowałem ten los. Jednakże, kiedy już miałem zemdleć ktoś pojawił się koło mnie. Otworzyłem oczy, czując wielką ulgę, że w końcu znalazłem innego człowieka, jednak istota, która się nade mną pochylała, bez cienia wątpliwości była dziwoszczurem. Pomyślałem, że to mój koniec, jednak on przyniósł mnie aż tutaj.
– Mówisz, że pomógł ci dziwoszczur…? – Satoru spojrzał na Inuiego z niedowierzaniem.
– To był największy wróg Yakomaru, przywódca kolonii Olbrzymich Szerszeni, generał Kiroumaru. Zawsze uważałem go za niezwykłą postać, ale nigdy nie pomyślałbym nawet, że to on uratuje mi życie.
– Więc Kiroumaru nadal żyje? Gdzie on teraz jest? – spytałam.
– Hmm, to dobre pytanie. Dopiero doszedłem do siebie, kiedy Jakujou poinformował mnie, że przybyliście. Poprosiłem go, żeby pozwolił mi się z wami zobaczyć i zupełnie zapomniałem o Kiroumaru.
– Proszę o wybaczenie. – Usłyszeliśmy dobiegający zza drzwi głos Jakujou. – Panno Watanabe, mam przedmiot, który twoi rodzice zostawili pod moją opieką.
Proste, drewniane pudło było większe niż się spodziewałam. Miało około sześćdziesiąt centymetrów długości. Zdawało się całkiem ciężkie, a do wieka przytwierdzona była koperta.
– Bardzo dziękuję.
– Inui powiedział nam, że przyniósł go tutaj Kiroumaru. Dokąd on się później udał?
– Och… Obcogatunkowiec? – rzucił obojętnie Jakujou. – Trzymamy go tu, w świątyni. Prawdopodobnie wciąż jest przesłuchiwany.
– Możemy się z nim spotkać?
– Nie jestem pewien, czy to możliwe.
Postawiłam pudło na stole i otworzyłam dołączony do niego list.

¹ Rodzaje pisma, używane do zapisu wymarłych języków północno-wschodniej Azji.

poproz2 nasroz2