Rozdział 2

Rozdział 2

Ponieważ poruszaliśmy się jeszcze wolniej, niż poprzednio, było już całkowicie ciemno gdy dotarliśmy do stóp wzgórza.
Cała byłam oblana okropnym, zimnym potem. Z trwogi skostniały mi dłonie.
Dziwoszczury podążały za nami w milczeniu, utrzymując stały dystans.
Według wyjaśnień Shuna, podejmowanie kardynalnych decyzji, takich jak wypowiedzenie wojny wymaga znalezienia odpowiedniego miejsca kluczowego. Musi być ono dobrze widoczne, położone tam, gdzie natura i zdolność orientacji łączą się i wpływają na siebie wzajemnie.
Przykładowo, można sobie wyobrazić uzbrojonego w łuk i strzały łowcę, ścigającego jelenia. Zwierzę gna przez puszczę, wybiegając w końcu na brzeg rzeki, gdzie szanse myśliwego na celny strzał znacząco rosną. Wraz ze zmianą otoczenia zmieniają się też panujące warunki. Refrakcja światła na powierzchni wody nie tylko ułatwia orientację; zwiększa też pole widzenia łowcy, dzięki czemu jest on w stanie stwierdzić, że z łatwością ustrzeli swoją ofiarę. Wszystkie te czynniki sprzyjają jego wysiłkom.
Do tej chwili wszystkie działania dziwoszczurów były bardzo ludzkie. Dlatego właśnie Shun przewidział, że będą próbowały wykorzystać ukształtowanie terenu do zdobycia przewagi. Jeśli ich gniazda rzeczywiście znajdowały się na szczycie wzgórza, naturalną granicą, za którą zaatakują musiała być linia łącząca wzniesienie z otaczającym je płaskim terenem.
– Co robimy? – spytałam Shuna. Czułam, że był on jedyną osoba, na której mogliśmy wtedy polegać.
– Musimy rozdzielić się, gdy tylko znajdziemy się w lesie. Nie ma innego wyjścia.
Gdybyśmy trzymali się razem, stalibyśmy się łatwym celem dla dziwoszczurów. Decyzja o rozdzieleniu się nie była łatwa, ale, tak jak powiedział Shun, to było wszystko, co mogliśmy zrobić.
– Jeśli zaczną was atakować z ukrycia, po prostu biegnijcie ile sił w nogach. Jeżeli dacie się złapać, to koniec z wami, więc starajcie się też w miarę możliwości oszczędzać energię. Oddalcie się na tyle, na ile zdołacie. Gdy upewnicie się, że brzeg rzeki jest bezpieczny, idźcie w kierunku ścieżki, którą dziś obraliśmy. Spotkamy się w miejscu ukrycia kajaków.
Szanse na to, że wszyscy ponownie się zobaczymy były raczej mizerne. Czy idea rozdzielenia się nie zakłada bowiem przede wszystkim, że niektórzy zostaną poświęceni, aby pozostali zdołali zbiec?
– A zanim dobiegniemy do lasu? – zapytał Satoru, przybliżając się do Shuna.
Zrozumiałam co miał na myśli, zanim jeszcze skończył mówić. Krawędź lasu znajdowała się dobrych pięćdziesiąt metrów od podnóży wzgórza. Na tej przestrzeni nie było żadnych drzew ani głazów, za którymi moglibyśmy się schronić, więc stalibyśmy się łatwymi celami.
Maria załkała. Ponownie z całą mocą dotarła do mnie powaga sytuacji, w której się znaleźliśmy. Objęłam jej drżące ramiona i dotknęłam czołem do jej czoła, próbując podnieść ją na duchu.
Wkrótce znów zaczęliśmy dyskutować ściszonymi głosami. Zastanawialiśmy się nad intencjami wrogów. Czy mają zamiar tutaj zaatakować? Czy może po prostu chcą się upewnić, że odchodzimy?
Gdybyśmy założyli, że zamierzają na nas ruszyć, musielibyśmy jak najszybciej biec do lasu. W ten sposób jednak natychmiast wydałoby się, że nie możemy użyć cantusu. Akt ucieczki z pewnością sprowokowałby je do ataku, a w takim wypadku prawdopodobieństwo przeżycia całej naszej piątki byłoby nieprawdopodobnie niskie.
Z drugiej strony, gdybyśmy zaryzykowali, uznając, że nie zostaniemy zaatakowani a okazałoby się inaczej, bylibyśmy straceni.
– Jedyne wyjście to wstrzymanie się od działania i obserwowanie ich reakcji dopóki nie zbliżymy się do stóp wzgórza. – W głosie Shuna wybrzmiewała delikatna nutka przekory.
– Kto pójdzie przodem, żeby się przekonać, co zrobią? – spytał Satoru.
– Wszyscy kładziemy swoje życie na szali – westchnął Shun.
– Głosujmy więc.
Z powodu subtelnych pagórków i zagłębień, nie dało się jednoznacznie określić granicy między wzgórzem i otwartym polem. Pogłębiający się mrok otulał wszystko cieniem, rozmywając zarysy otoczenia. Przekroczyliśmy punkt, który, jak uznaliśmy, był miejscem kluczowym i kontynuowaliśmy marsz przez otwartą polanę, nie wiedząc, kiedy spodziewać się lecącej w naszym kierunku ze świstem strzały.
Mój oddech stał się szybszy i płytszy. Czułam silne pulsowanie w skroniach. Mimo, że musiałam być przygotowana by zerwać się do biegu w każdej chwili, moje nogi były jak z waty, niezdolne do podjęcia wysiłku.
Odwróciłam się po cichu i spojrzałam na oświetlone słabym blaskiem księżyca wzgórze. Dziwoszczury wciąż nie ruszyły się z miejsca. Nadal śledziły nas wzrokiem ze swojego punktu obserwacyjnego w połowie zbocza.
Dobrze, dobrze. Po prostu tam zostańcie. Zaraz nas tu nie będzie. Nikt wam nie zagraża. Wiecie przecież, co się stanie, jeśli do nas strzelicie, prawda? Jeśli tylko pozwolicie nam odejść, nic się nie stanie. Jednak gdy spróbujecie nas zranić, zabijemy was wszystkie. Więc proszę, stójcie, tam gdzie stoicie jeszcze przez chwilkę… – mówiłam do siebie błagalnie w myślach. Ponownie odwróciłam się do przodu i zamarłam. Zobaczyłam cztery czarne sylwetki. Jedna z nich unosiła dłoń.
– Kto to? – odezwał się ktoś ściszonym głosem.
– T-to ja – wyjąkał Mamoru. Wydaje mi się, że powinniśmy uciekać, i to już.
– O czym ty mówisz? Wszystko będzie w porządku, jeszcze tylko kawałeczek.
Mamoru opuścił rękę i wszyscy poczuliśmy lekką ulgę. Jeśli trzy osoby podniosłyby dłonie, byłaby to większość. W rzeczywistości jednak, nawet jeśli nie przeprowadzilibyśmy demokratycznego głosowania, i tak wystarczyłoby, żeby jedno z nas spanikowało i zaczęło biec, by cały plan legł w gruzach. Pomyślałam, że gdy dziwoszczury zaczną atakować, wszyscy będziemy musieli uciekać, jakby goniła nas sama śmierć.
– Saki, idziesz zbyt szybko.
Głos Shuna sprawił, że wróciłam do rzeczywistości. Okazało się, że bezwiednie przyspieszyłam i mój chód zamienił się w trucht.
– Och, przepraszam – powiedziałam, zwalniając i kajając się w myślach za panikowanie.
– Jeszcze tylko trochę – powiedział Satoru. – Shun, gdy zbliżymy się do drzew na dwadzieścia metrów, zacznijmy biec. Minie kilka sekund zanim zaczną strzelać. Z pewnością zdołamy w tym czasie dobiec do lasu.
– Ale możemy tam się ukryć. Jeżeli nie będziemy biegli, może one… – Mamoru zaciął się w połowie zdania, ponownie unosząc dłoń.
– Hej! Za nami! To… – powiedziała Maria zdławionym głosem.
Odwróciłam się i poczułam jak boleśnie zaciska mi się serce. Dziwoszczury zbiegały w dół zbocza.
– Nadchodzą! – wrzasnęła Maria, unosząc dłoń. Dwa głosy za.
– Czekajcie! Jeszcze nie. To nie oznacza, że zamierzają atakować – próbował uspokoić ich Shun. Nie opuścili jednak swoich rąk.
Również Satoru niepewnie zaczął unosić swoją dłoń
– Zaczekaj – powiedziałam do niego. – Już prawie jesteśmy. Jeszcze tylko…
Nagle usłyszeliśmy świszczący dźwięk. Strzała przeleciała nam nad głowami, a następnie wbiła się w ziemię tuż przed granicą lasu.
Wiedziałam, że to sygnał do rozpoczęcia bitwy.1 Nie czekając na wolę większości, pobiegliśmy najszybciej, jak potrafiliśmy.
Po raz pierwszy w życiu gnałam tak, jakby zależało od tego moje przetrwanie, lecz niezależnie od tego, jak bardzo starałam się wytężać nogi, wydawało mi się, że w ogóle się nie poruszam. Czułam się jak w sennym koszmarze.
Mimo tego granica puszczy powolutku się zbliżała. Jeszcze tylko kawałeczek.
Dopiero gdy wpadłam do lasu i zaczęłam lawirować między drzewami, uświadomiłam sobie jak szybko biegłam.
– Nie trzymajcie się blisko siebie! Rozdzielcie się i zwiewajcie! – rozbrzmiał spomiędzy drzew głos Shuna.
Skręciłam ostro w prawo i zaczęłam gnać przez zarośla, aż w końcu nie mogłam już usłyszeć głosów ani kroków moich przyjaciół. Byłam zdana tylko na siebie.
Jedynym dźwiękiem, który słyszałam, było moje własne dyszenie. Pędziłam tak szaleńczo, że nie miałam pojęcia, gdzie się znalazłam. Tak czy owak, nie mogłam się zatrzymać, dopóki nie dobiegnę do celu.
Jeszcze kilka chwil wcześniej miałam przy sobie czworo przyjaciół; teraz zostałam sama jak palec. Strach przed pogonią dziwoszczurów, połączony z wywołanym samotnością niepokojem sprawił, że poczułam nieprzyjemny ucisk w piersi. Moim jedynym towarzyszem był wyglądający zza drzew księżyc.
Ciężko było oddychać; z trudem łapałam powietrze i sapałam, próbując dostarczyć płucom większej ilości tlenu. Miałam wrażenie, że uda mam z ołowiu, a w łydkach czułam nieprzyjemne mrowienie.
Osiągnęłam już granicę swoich możliwości. Chciałam zatrzymać się i odpocząć, ale gdybym to zrobiła, prawdopodobnie zostałabym zabita.
Jeszcze trochę. Wytrzymaj jeszcze trochę.
Gdy tylko wypowiedziałam do siebie w myślach te słowa, potknęłam się o coś.
Próbowałam utrzymać równowagę, ale moje ciało zesztywniało. Po krótkim locie runęłam jak długa na ziemię.
Wiedziałam, że muszę natychmiast się podnieść, ale w całym ciele czułam przeszywający ból, który nie pozwalał mi się ruszyć. Udało mi się jakoś przewrócić na plecy. Ujrzałam żółtawy blask księżyca, który wydał mi się jaśniejszy niż kiedykolwiek wcześniej.
Chłodna gleba odebrała całe ciepło mojego ciała. Leżałam tam, niezdolna do zrobienia czegokolwiek poza oddychaniem. Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała jak ogromny miech.
Czy ja tu umrę? – przyszło mi nagle do głowy. Byłam jeszcze młoda; śmierć wydawała mi się czymś abstrakcyjnym.
– Saki! – rozbrzmiał gdzieś w oddali nawołujący mnie głos.
To był Satoru. Zbliżał się w moją stronę.
– Saki, wszystko w porządku?
– Satoru… uciekaj – zdołałam w końcu z siebie wykrztusić.
– Możesz się poruszyć?
Głos był coraz bliżej. Ujrzałam nad głową spoglądającą na mnie twarz. Nie mogłam dostrzec jej wyraźnie, ale bez wątpienia należała do Satoru.
– Chyba nie.
– Nie poddawaj się. Szybko, zbierajmy się stąd – powiedział Satoru, dźwigając mnie. Z jego pomocą udało mi się jakoś stanąć ponownie na nogach.
– Możesz biec?
Pokiwałam głową.
– Więc pójdziemy.
– Nie… Już za późno.
– O czym ty mówisz?
Spojrzałam ponad ramieniem Satoru. On sam również się odwrócił. Wśród mroku mieniły się setki błyszczących oczu. Dało się usłyszeć ciche oddechy.
– Dziwoszczury kompletnie nas otoczyły.
Byłam przekonana, że tamto miejsce stanie się naszym grobem. Na szczęście okazało się jednak, że się myliłam. Grupa dziwoszczurów mierzyła w nas grotami włóczni, zmuszając nas do marszu naprzód. Wyglądało jednak na to, że nadal trochę się nas obawiają; cały czas utrzymywały dystans co najmniej trzech metrów. Dzięki temu nie zostaliśmy związani i nie byliśmy popychani. Ostrza ich broni pozostawały jednak cały czas wycelowane w naszą stronę, a kilka kroków dalej kolejna grupka trzymała łuki w pogotowiu.
– Co z pozostałymi? Zdołali uciec? – spytałam cicho.
– Nie wiem. Zniknęli mi z oczu, gdy tylko wbiegłem do lasu.
Zastanawiałam się, czy dziwoszczury zabronią nam się komunikować, ale najwyraźniej nasza rozmowa w ogóle ich nie obchodziła. Doszłam do wniosku, że to tak samo dobry moment na zadawanie pytań, jak każdy inny.
– Jak ty mnie właściwie znalazłeś?
– Widziałem cię przed sobą, kiedy biegłem.
Pogoń za mną rujnowała całą ideę rozdzielenia się, ale nie miałam serca wypominać tego Satoru.
– Inni pewnie uciekli.
– Ta. Pewnie tak.
Wiedziałam, że zgadzając się ze mną, próbuje mnie pocieszyć. W każdym razie udało mu się to.
Idący na przedzie dziwoszczur zasygnalizował nam, żebyśmy stanęli.
Przed nami rozpościerała się niewielka polana. Czy to tutaj nas zabiją? Zamknęłam oczy, jednak po chwili ponownie je otworzyłam, gdy coś długiego i twardego szturchnęło mnie w klatkę piersiową.
– Gigigigi… Grrrr!
Stojący przede mną, dorównujący mi wzrostem dziwoszczur był ubrany w zbroję i trzymał długą włócznię. Wyglądał na przywódcę grupy. Rozmasowałam miejsce, w które mnie dźgnął. Nie krwawiłam, a moja koszulka nie była rozdarta. Najwyraźniej nie szturchnął mnie grotem, ale drugim, tępym końcem broni.
– Saki…! – Satoru zerwał się w moją stronę, ale potknął się o wyciągniętą włócznię innego dziwoszczura.
– Wszystko ze mną w porządku. Nie ruszaj się! – krzyknęłam.
Nie wierzyłam oczywiście, że nie zrobią nam krzywdy, gdy będziemy robić to, co każą. Właściwie to w tamtym momencie pogodziłam się już częściowo z faktem, że zostaniemy zabici.
Stojący przede mną dziwoszczur ponownie zaczął wrzeszczeć swoim przeszywającym głosem. Po raz pierwszy mogłam wyraźnie ujrzeć jego twarz.
Pod czarnym hełmem płonęły złe, czerwone oczy. Podobny do świńskiego ryjek był taki sam jak u dziwoszczurów, które spotkaliśmy nad kanałem, jak i u tego, którego wcześniej zabił Rijin. Istniała jednak jedna, wyraźna różnica – całe oblicze, od czoła po policzki, miał pokryte łuskami, nadającymi mu wygląd sosnowej szyszki.
Ciało pokryte łuskami występuje u niektórych ssaków, na przykład u pangolinów; cecha ta jednak jest nieobecna u gryzoni. Jeszcze bardziej dziwne było to, że w obrębie jednego gatunku występują osobniki z łuskami i bez nich.
Coś chłodnego i metalicznego zostało przytknięte do mojego policzka, kładąc kres tym rozmyślaniom. Światło księżyca odbijało się od ostrza wycelowanej we mnie włóczni.
Czy to już koniec? – pomyślałam. Włócznia nieznacznie się cofnęła. Miałam zostać na nią nabita.
Dowódca o szyszkowatej twarzy wydał z siebie bitewny okrzyk, brzmiący jak kwiczenie zarzynanej świni. Zamknęłam oczy.
Po kilku sekundach otworzyłam je ponownie.
Nic się nie wydarzyło. Kapitan Szyszka szedł w kierunku Satoru, przytrzymywanego przez dwójkę dziwoszczurów.
Zanim zdążyłam zareagować, dowódca zamachnął się włócznią w kierunku twarzy Satoru, jednak nagle zatrzymał ją dosłownie o włos od chłopca. Dźgnął bronią jeszcze raz, a potem następny.
Satoru starał się nie okazywać strachu, ale kolana odmówiły mu posłuszeństwa i osunął się bezwładnie, podtrzymywany za ramiona przez dziwoszczury. Chwilę później włócznia drasnęła jego czoło.
– Satoru! – Ruszyłam bez opamiętania w jego stronę, ale od razu powstrzymała mnie włócznia dziwoszczura.
– Nie martw się, nic mi nie jest – odpowiedział Satoru.
Jego czoło krwawiło. Rana zdawała się bolesna, lecz płytka. Odetchnęłam z ulgą, widząc, że uraz nie jest poważny.
Podkomendnym Kapitana Szyszki najwyraźniej również ulżyło. Prawdopodobnie powodem nie była jednak rana Satoru; wyglądało na to, że nie byli do końca przekonani, że na pewno nie możemy używać cantusu. Zrobili więc to, żeby zyskać pewność, zanim zabiorą nas do swojej kolonii.
Ponownie ruszyliśmy przez las.
– Boli? – spytałam.
Satoru w ciszy pokiwał głową. Krwawienie nie ustało, więc całą jego twarz pokrywały strużki ciemnej krwi.
– Co się z nami stanie?
– Prawdopodobnie nie zabiją nas od razu – odparł cicho.
– Skąd wiesz?
– Bo gdyby miały taki zamiar, zrobiłyby to już dawno temu.
– Jesteś pewien, że to nie tylko twoje pobożne życzenia?
– Tak. Zanim wbiegły za nami do lasu, wystrzeliły świszczącą strzałę, pamiętasz? To prawdopodobnie było ostrzeżenie, byśmy się zatrzymali. Jeśli od początku miałyby zamiar nas zabić, nie zrobiłyby tego.
– Więc po co nas schwytały?
– Kto wie? Ale skoro dzisiaj po raz pierwszy zetknęły się z cantusem, to mimo tego, że się boją, prawdopodobnie chcą się dowiedzieć o nim czegoś więcej, mam rację? Jesteśmy dla nich jedynym źródłem informacji, więc nie zamordują nas tak bezmyślnie.
Rozumowanie Satoru było najprawdopodobniej słuszne. Jak na razie, nie groziło nam żadne niebezpieczeństwo.
Wyszliśmy z lasu i ponownie zaczęliśmy wspinać się na wzgórze. Nasze zmęczenie osiągnęło szczyt już wieki temu, ale wycelowane w nas włócznie skutecznie zmuszały nas do marszu.
Cały czas nie mogliśmy się powstrzymać od spoglądania na dziwoszczury. Zaskakujące było, że z ich około dwudziestoosobowej grupki, jedynie połowa wyglądała jak normalne osobniki. Druga część charakteryzowała się uderzającymi odmiennościami, które wyglądały raczej na celowe modyfikacje ciała niż na wady wrodzone.
Zarówno kapitan, jak i jego zastępca byli pokryci łuskami. Po dokładniejszym przyjrzeniu się, zaobserwowałam, że poza tymi pokrywającymi głowy i ręce, prześwitują one też spod szczelin między częściami ich zbroi.
Wśród oddziału łuczników, cztery dziwoszczury dzierżyły łuki znaczne większe od broni swoich towarzyszy. Każdy z tych osobników miał nieproporcjonalnie duże jedno z ramion, podobnie jak kraby skrzypki. Większa kończyna, która trzymała łuk, przypominała długą maczugę i była raczej sztywna, z kolei ta mniejsza, dzierżąca strzały była krótsza i miała muskularne ramię. Przedramię zaś zwężało się w kierunku dłoni, a palce wydawały się uzbrojone w parę haczyków.
Były też inne dziwoszczury, na przykład posiadające wyrastający z czół pojedynczy róg lub obdarzone nienaturalnie długimi kończynami. Nie mogłam sobie wyobrazić, jaki mogą mieć użytek z tych cech.
– Co jest z nimi nie tak? – spytał Satoru. – Są jak jakaś parada dziwolągów.
– No cóż, to w końcu dziwo-szczury.
– Nie miałem pojęcia, że to właśnie oznacza ich nazwa.
Właściwie to ten żart nie był nawet zabawny, ale w pewien sposób podniósł nas na duchu.
Gdy wspinaliśmy się po zboczu, blask księżyca ujawnił ścieżkę otoczoną upiornymi sylwetkami drzew. Dziwoszczury poszły jednak w przeciwną stronę, wybierając wąski przesmyk pomiędzy krzewami róży wielokwiatowej. Nie mieliśmy innego wyboru jak podążyć za nimi, przeciskając się wśród ciernistych gałęzi.
Zastanawiałam się, czy celowo posadziły te krzaki w celu odstraszenia drapieżników od swojego gniazda. Gdy tak rozmyślałam, wąska dróżka gwałtownie przeszła w otwartą przestrzeń.
Na pierwszy rzut oka wyglądała ona na pustą łąkę, ale stojące pod rozłożystym dębem mongolskim dziwoszczury były jasnym dowodem na to, że znajduje się tutaj ich kolonia. Wejście było całkowicie zasłonięte wysokimi zaroślami, więc wyglądało to tak, jakby wchodzące do środka dziwoszczury rozmywały się nagle w gęstej mgle.
Jeden z nich, wyraźnie wyższy od swoich pobratymców, szedł powolnie naprzód, odpychając po drodze mniejsze dziwoszczury. Na skórzaną zbroję miał zarzucony płaszcz i bez wątpienia był najwyższy rangą w całej kolonii, jednak tym, co go najbardziej wyróżniało była odstająca głowa o kształcie młota.
Kapitan Szyszka padł na kolana i przyczołgał się ulegle do Młotogłowego. Zaczęli coś wspólnie omawiać. Młotogłowy patrzył na nas swoimi perlistymi ślepiami, wydając Kapitanowi Szyszce jakieś rozkazy.
Obawiałam się, że zostaniemy zaprowadzeni do ciemnych jak smoła tuneli, ale zamiast tego odciągnięto nas od gniazda i pokierowano w kierunku lasu. Znajdowała się tam olbrzymia klatka na ptaki. Była zrobiona z pędów róży wielokwiatowej oplecionych wokół gałęzi drzew, wysoka na metr i szeroka na dwa metry.
Nie widziałam nigdzie wejścia do klatki, ale jeden fragment ściany był pozbawiony gałęzi i składał się jedynie z biegnących od góry do dołu różanych łodyg. Dziwoszczury rozchyliły pędy swoimi włóczniami i wepchnęły nas do środka. Gdy cofnęły swoje ostrza, roślinne kraty ponownie przybliżyły się do siebie. Wydostanie się na zewnątrz, nie zostając przy tym poszatkowanym przez ciernie, było niemożliwe. Jakby tego było mało, na zewnątrz pozostawiono strażnika, który mierzył nas złowrogim wzrokiem.
Klatka była zbyt niska, byśmy mogli stać, więc nie mieliśmy innego wyboru jak siedzieć na zimnej ziemi, jedynie z naszymi plecakami w roli poduszek. Światło księżyca wystarczało zaledwie byśmy z trudem widzieli swoje twarze.
– To był ciężki dzień, co? – spytał Satoru znacznie milszym głosem, niż mogłabym się kiedykolwiek po nim spodziewać.
Łzy zebrały się w kącikach moich oczu i dużo nie brakowało, bym się rozpłakała.
– Poważnie, najgorszy dzień w życiu… Satoru, co z twoją raną?
– Wszystko w porządku. Krew już zaschła, on drasnął tylko skórę – odpowiedział, poruszając uszami.
Nikt z naszej klasy poza nim nie posiadał tej zdolności. Odprężyłam się i uśmiechnęłam nieznacznie. Krew na jego czole nadawała przecięciu groźnego wyglądu, ale, tak jak powiedział, nie było to nic poważnego.
– Co teraz zrobimy?
– Cóż, wszystko co nam zostało to oczekiwanie na ratunek. Jeśli Shunowi i pozostałym udało się uciec, zaalarmują wioskę.
Jak długo będziemy musieli czekać, aż przybędzie odsiecz? Samo myślenie o tym było przygnębiające.
Siedzieliśmy przyciśnięci do siebie w ciasnej klatce na ptaki.
– Cały czas nas obserwuje, hmm…
Minęła już mniej więcej godzina od kiedy wtrącono nas do klatki, ale strażnik bez ustanku łypał na nas podejrzliwie. Gdy napotkał mój wzrok, natychmiast się odwrócił, ale chwilę później znów zaczął na nas patrzeć.
– Ignoruj go. To tylko głupi dziwoszczur – powiedział Satoru, obejmując mnie dłonią w pasie.
– Ale w jakiś sposób… Hej, co ty robisz? – Druga część mojego zdania była skierowana do Satoru.
– Nerwy masz pewnie napięte jak postronki, prawda? Pomogę ci się odprężyć – powiedział, pochylając się nade mną. Świecące od tyłu światło ukryło w cieniu jego twarz, ale wciąż mogłam zobaczyć jego jasno błyszczące oczy.
– Dobra. Ja to zrobię. Po prostu się połóż – odparłam, kładąc dłoń na jego piersi.
Satoru przestał się poruszać. Poczułam przez koszulkę bicie jego serca. Uśmiechnęłam się i powoli go przewróciłam.
Blady blask księżyca oświetlał jego twarz, gdy wodziłam wierzchem dłoni po jego policzku. Satoru zamknął oczy i znieruchomiał zadowolony, zupełnie jak udomowiony kot.
Gdy objęłam dłońmi jego głowę i pocałowałam go w czoło, on zanurzył swoją twarz w moich piersiach.
Pieściłam go delikatnie; od szyi po tors, od torsu po pas.
Do tego dnia nie mieliśmy okazji dotykać się w ten sposób. Nasze codzienne zachowania, takie jak droczenie się czy warczenie na siebie nie były jednak niczym innym jak wyrazami miłości.
Penis Satoru był już zupełnie twardy. Do tamtej pory miałam doświadczenie jedynie z dziewczętami, więc nie miałam pojęcia jak postąpić z chłopcem. Gdy dotknęłam go przez dżinsy, poczułam pod grubym materiałem ciepło i pulsowanie. Co powinnam teraz zrobić?
Próbowałam kupić sobie trochę czasu, wodząc dłońmi po pachwinach Satoru i ściskając jego pośladki, ale chwycił moją dłoń, nakierowując ją na swoje krocze.
Odpięłam guzik i rozpięłam rozporek. Pod nim poczułam taką sztywność, że wydawało mi się, że bokserki zaraz zostaną rozerwane.
Ponownie zaczęłam pieścić jego najbardziej wrażliwe miejsce. Tym razem, przez cienką bieliznę, mogłam zobaczyć znacznie dokładniej jego wielkość i kształt. Pomyślałam, że to, iż wydaje się czymś żywym i reaguje na mój dotyk jak małe zwierzątko, jest całkiem interesującym faktem.
Nagle usłyszałam w głowie odbijające się echem słowa fałszywego minoshiro.

Kiedy wśród członków stada narasta gniew i niepokój, dają mu upust poprzez intymne zachowania seksualne. Dorosłe samce i samice odbywają stosunki, ale nawet niedojrzale osobniki i pary jednopłciowe pocierają wzajemnie swoje genitalia, imitując stosunek. Zapobiega to konfliktom i pozwala utrzymać porządek wewnątrz stada.

Nie. Nie jesteśmy małpami.
Potrząsnęłam głową, próbując odgonić natrętną myśl.
Jednakże, jeśli chodzi o kontakty seksualne między chłopcami i dziewczętami, Kodeks Etyki zawiera bardzo ostre regulacje, praktycznie zakazując takich aktów. Z drugiej strony jednak, coś bardzo podobnego, czyli zbliżenie dwojga ludzi tej samej płci jest nie tylko dozwolone, ale wręcz zachęca się do niego. Dlaczego tak jest?

Pierwszym z kroków był częsty kontakt fizyczny, taki jak trzymanie się za ręce, przytulanie czy całusy w policzek. Drugi etap zakładał zachęcanie do takich kontaktów, zarówno z płcią przeciwną, jak i w obrębie własnej płci, począwszy od dzieciństwa, aż do późnej starości. Chciano w ten sposób wytworzyć nawyk rozpraszania napięć międzyludzkich poprzez seksualne zabawy i przeżywanie orgazmów. Trzecim krokiem było zachęcenie dorosłych ludzi do praktykowania między sobą wolnego seksu.

Jeśli słowa fałszywego minoshiro były prawdziwe, wszystko to zostało sztucznie stworzone w celu ochrony naszego społeczeństwa…
– Co się stało? – spytał Satoru, zaniepokojony tym, że przestałam się poruszać.
– Nic takiego, wybacz.
– Tym razem moja kolej – powiedział, obmacując mnie.
– Cz-czekaj…!
Satoru prawdopodobnie wydawało się, że jest delikatny, ale tak naprawdę łaskotał mnie. Wygięłam się do tyłu i odchyliłam głowę. Poczułam wtedy, jak wwierca się we mnie czyjś wzrok. Strażnik. Patrzył się na nas, zapominając nawet o mruganiu.
Nikt, dorosły czy dziecko, nie chciałby być oglądany, gdy przeżywa intymne chwile ze swoim partnerem. Gdy osoba trzecia nakryje parę w podobnej sytuacji, właściwą rzeczą jest odwrócenie wzroku i oddalenie się najszybciej, jak to możliwe.
Gdy jednak ta trzecia osoba nie jest człowiekiem, nie można spodziewać się po niej takiego zachowania. Pewnego razu, gdy spędzałyśmy wspólnie z Marią czas na piaszczystych wydmach Hasamaki, był z nami buldog Shuna, Subaru, choć nie pamiętam dokładnie, jak się tam znalazł.
Spojrzenie tego dziwoszczura było jednak zupełnie inne od wzroku Subaru i sprawiało, że czułam się wyjątkowo nieswojo. To oczywiste, że nie rozumiał znaczenia naszego zachowania; obsceniczny akt był wszystkim, co mógł sobie wyobrazić ten prymitywny rozum. Patrzył na nas sprośnie ze śliną kapiącą z ust.
Ponieważ znowu znieruchomiałam, Satoru otworzył oczy.
– Co teraz? Przestań się ze mną droczyć.
– Nie dro… Spójrz. – wskazałam ruchem oczu w kierunku strażnika.
– Po prostu go ignoruj  – syknął Satoru.
– Nie mogę.
Cały humor Satoru się ulotnił. Chłopiec łypał groźnie na dziwoszczura.
– Cholera. A to drań. Już ja mu pokażę!
– Bez cantusu?
Satoru wyczuł w moim głosie kpinę, przez co jego twarz sposępniała. – Nawet bez cantusu, ludzie wciąż dysponują wiedzą.
Zdecydowałam się zachować dla siebie zgryźliwą ripostę. – Ale nic nie możesz mu zrobić – powiedziałam. – Nie możesz wydostać się z klatki ani niczego mu powiedzieć, bo nie rozumie naszego języka.
Satoru pogrążył się w myślach na kilka chwil, po czym jego oczy zapłonęły. Miałam co do tego złe przeczucia, lecz niczego na razie nie mówiłam. Satoru zaczął przekopywać się przez zawartość swojego plecaka.
– Czego szukasz?
– Tego – odparł z dumą, wyciągając białe, jakby się mogło wydawać – ptasie jajo. Tak naprawdę nie zostało jednak zniesione przez ptaka. To było sfabrykowane jajo sianokułki.
– I co zamierzasz z nim zrobić?
Kiedy fałszywe jajo zostanie uderzone, eksploduje, uwalniając z wnętrza coś, co zwie się czarcią dłonią. Wydziela także paskudny smród i rozbryzguje na dwa lub trzy metry ohydną breję. Mimo tego, siła jego rażenia nie jest wystarczająca, by spowodować śmierć. Może najwyżej rozdrażnić wroga.
– Po prostu patrz.
Satoru przesunął się na kolanach w kierunku wejścia do klatki, wyciągając dłoń z fałszywym jajem w kierunku dziwoszczura. Po raz pierwszy spróbowaliśmy się z nim porozumieć. Wydawał się być skrajnie ostrożny, wymachiwał włócznią z przesadną siłą.
– Hej, nie wściekaj się tak. Od pewnego czasu tak stoisz, więc na pewno zgłodniałeś, co? To jajko bączka jest naprawdę przepyszne – zachęcał go Satoru, przysuwając jajo bliżej wejścia.
Strażnik odwrócił głowę, śledząc tor ruchu jajka. Zawahał się przez chwilę, po czym wyciągnął łapę i chwycił je.
– Zgłupiałeś? Nawet dziwoszczury wiedzą, czym są fałszywe jaja.
– Naprawdę? Nie wydaje mi się. – W głosie Satoru, oprócz nerwowości i wyczekiwania dało się usłyszeć zadziwiającą pewność. – Ci tutaj dopiero niedawno przybyli z kontynentu, racja? Sianokułki są najwyraźniej gatunkiem endemicznym dla Kanto, więc możliwe, że się nie połapie.
– To nie zmienia faktu, że zostanie cały umazany łajnem i nielicho się wkurzy. No bo jeśli nie połknie jaja w całości, tak jak wąż, to…
Satoru wydał krótki okrzyk zwycięstwa. Zobaczyłam jak dziwoszczur otwiera usta i wpycha do nich jajko.
To co stało się chwilę później było niezwykle brutalne i trudno było na to patrzeć z zimną krwią.
Miałam już zrugać Satoru, mówiąc, że nie powinien był robić czegoś tak okrutnego, ale gdy ujrzałam, że jest zszokowany bardziej ode mnie, postanowiłam to przemilczeć.
Strażnik już się nie ruszał. Prawdopodobnie był martwy. Nie miał nawet szansy krzyknąć, więc jak na razie nasza zbrodnia pozostawała nieodkryta.
– I co dalej? – spytałam cicho.
Moje niezdecydowanie sprawia, że wyglądam, jakbym zawsze pytała się innych ludzi o ich zdanie. Tym razem chciałam jedynie by Satoru coś powiedział. Cokolwiek.
– I tak musimy zwiewać – wyszeptał. – Kiedy zorientują się, że zabiliśmy tego gościa, z pewnością nie pozwolą nam żyć.
– Ale jak się stąd wydostaniemy? – spytałam, chwytając różany cierń. Szybko jednak odsunęłam dłoń, gdy kolec wbił mi się w palec. Gdybyśmy spróbowali sforsować ściany klatki, zostalibyśmy pocięci na plasterki.
– Mam! – wykrzyknął Satoru, wskazując na leżącą obok martwego strażnika włócznię.
Jego ręka ledwo mieściła się w szczelinie między tworzącymi drzwi naszego więzienia cierniami. Satoru opróżnił swój plecak i użył jednej z jego szelek jak lassa, próbując chwycić włócznię. Nie szło mu zbyt dobrze, ale w końcu udało mu się przerzucić pętlę przez drzewce broni i przyciągnąć ją trochę bliżej.
– Zmieńmy się – powiedziałam, widząc, jak kolce poraniły jego ramię, ale Satoru pokiwał tylko głową, nie mając zamiaru rezygnować.
– Mam ją!
Co prawda całą rękę miał we krwi, ale udało mu się złapać włócznię. Naśladując dziwoszczury użył jej jak dźwigni, próbując rozchylić kraty, ale jedna włócznia okazała się niewystarczająca. Do zrobienia otworu o odpowiedniej szerokości potrzebowałby dwóch.
– No cóż, chyba musimy po prostu się przebić.
Podczas gdy Satoru przerąbywał się przez kolce, przyjrzałam się włóczni i uświadomiłam sobie, że jej grot jest kamienny, podczas gdy ostrze broni Kapitana Szyszki było zrobione z metalu.
– Pośpiesz się, albo nas nakryją! – powiedziałam nerwowo.
– Jeszcze kawałek – odparł Satoru, tnąc bez słowa skargi tak szybko, jak potrafił.
Zazwyczaj lubił się popisywać, był sarkastyczny i nie tolerował najmniejszej krytyki, więc byłam zszokowana tym, jak bardzo odmienne stało się jego zachowanie.
Na szczęście obsydian, czy jakkolwiek inaczej nazywał się minerał, z którego wykonano grot, okazał się zadziwiająco ostry. Mimo tego odcięcie wszystkich cierni i tak zajęło Satoru dobre dwie lub trzy minuty. Nie mogliśmy sobie pozwolić na stratę większej ilości czasu. Satoru owinął zwisające łodygi wokół rękojeści włóczni i podważył je.
– Szybko! Zmywajmy się stąd!
Pomiędzy kratami było akurat tyle przestrzeni, bym mogła przeczołgać się pod nimi na czworakach.
Satoru podał mi swój plecak i przygotował się do wyjścia z klatki. Ciężko mu było jednocześnie podtrzymywać łodygi i przechodzić pod nimi, ale jakoś sobie z tym poradził. Był jednak nieco większy ode mnie, więc ciernie skaleczyły go w paru miejscach. W tym momencie całe jego ciało było już pokryte ranami. Pomyślałam, że prawdopodobnie dadzą one o sobie znać po męczącym biegu.
Nisko pochyleni zajrzeliśmy za linię drzew. Widzieliśmy dużą grupkę dziwoszczurów, najwyraźniej szukających śladów Shuna i pozostałych, jednak gdy się wyprostowaliśmy, uświadomiliśmy sobie, że tak naprawdę jest ich jedynie dwóch lub trzech. Reszta tylko wchodziła i wychodziła z nory.
– W porządku, spadajmy.
W ciszy oddaliliśmy się jak najszybciej od gniazda. Zostawiliśmy też w tyle nasze kajaki, schowane na plaży jeziora Kasumigaura, ale to była jedyna możliwa droga ucieczki. Po przebyciu kilku metrów, puściliśmy się biegiem.
– Dokąd zmierzamy?
– Po prostu gnaj przed siebie!
Zastanawiałam się, ile czasu mogło upłynąć od chwili, gdy nas schwytano. Księżyc chował się już powoli za widzianymi w oddali szczytami.
Biegliśmy rozpaczliwie ciemnymi, górskimi ścieżkami. Nie miałam wątpliwości, że gdybyśmy znowu zostali złapani, nie czekałoby nas nic oprócz śmierci.
– Nie uważasz, że powinieneś się jej pozbyć? – spytałam, dysząc ciężko.
Satoru wciąż trzymał kurczowo zdobyczną włócznię, zupełnie jakby była ona największym skarbem świata.
– Może jeszcze się przydać – odparł krótko.
Nie mogłam przestać wyobrażać sobie różnych sytuacji, w których rzeczywiście mógłby mieć z nich użytek. Żadna z tych wizji nie była przyjemna, zwłaszcza, gdy pamiętało się, że jesteśmy tylko dwójką dzieci, które właśnie utraciły swój cantus a za broń mają jedynie tą nędzną włócznię.
W ciągu następnych czterdziestu lub pięćdziesięciu minut nic się nie wydarzyło. Byliśmy skrajnie wyczerpani, ale mimo tego jakoś udawało nam się utrzymywać tempo. Na szczęście nikt nas najwyraźniej nie gonił, ale sprawiało to jedynie, że byliśmy bardziej zaniepokojeni.
Przyszła mi na myśl melodia i słowa smutnej piosenki, której uczyliśmy się w Szkole Harmonii.

Dom jest coraz dalej. Coraz dalej.
Zawróć ze swej drogi. Zawróć z drogi.

– Jak długo będziemy tędy szli? – Byłam już u kresu swoich sił.
– Musimy po prostu oddalić się od ich gniazda.
Jedyną rzeczą, jaka zaprzątała myśli Satoru, były ścigające nas dziwoszczury.
– Idziemy na zachód, racja? Jeśli nie zmienimy kierunku będziemy oddalać się od jeziora Kasumigaura coraz bardziej i bardziej.
– Tak, lecz nie możemy zawrócić. Dopóki nie znajdziemy jakiejś okrężnej drogi, musimy trzymać się tego szlaku.
– Ale wszystkie te ścieżki są proste. Czemu po prostu nie cofniemy się bezdrożami?
– Zgubisz się, jeśli wejdziesz do lasu w środku nocy. Nie będziesz w stanie określić kierunku, w którym idziesz i szybko wrócisz do punktu wyjścia – odparł Satoru.
– Ale gdy będziemy trzymać się tych dróg, to bez trudu nas odnajdą.
– To dlatego staram się jak najbardziej zwiększyć do nich dystans.
Mieliśmy kompletnie różne poglądy na temat tego, co powinniśmy zrobić. Satoru ani trochę nie zwalniał tempa, więc nie pozostawało mi nic innego, jak podążać za nim.
Nagle jednak się zatrzymał.
– Co się stało?
Satoru przyłożył palec do ust, dając mi do zrozumienia, że mam być cicho. Uklęknął i zaczął się intensywnie przypatrywać czemuś, co znajdowało się przed nami.
Również skierowałam swój wzrok w tamto miejsce, ale nie zauważyłam niczego nadzwyczajnego.
Miałam już coś mu powiedzieć, kiedy usłyszałam dochodzący z pobliskich krzaków szelest.
Zamarliśmy.
Dwadzieścia, może trzydzieści metrów na wprost nas, po obu stronach ścieżki pojawiły się sylwetki, przypominające niskich ludzi. Niektóre z nich zdawały się trzymać coś, co wyglądało jak miecze i dzidy.
– Dziwoszczury…
Beznadzieja sytuacji była porażająca. Trzymając pewnie swoją lichą włócznię, Satoru zrobił krok naprzód.

1 Kaburaya – strzała ze specjalnym grotem wydającym gwiżdżący dźwięk, często używana jako sygnał do rozpoczęcia bitwy

poproz2 nasroz2

Dodaj komentarz