Rozdział 2

Rozdział 2

Płynęliśmy barką bez okien, taką samą jak ta, na pokładzie której przybyliśmy do Świątyni Czystości. Tym razem jednak przemieszczaliśmy się zwykłymi kanałami a łódź nie zmieniała bezsensownie kierunku żeby utrudnić nam orientację, więc miałam jakieś pojęcie dokąd zmierzamy.
Przystań również nie wyróżniała się niczym szczególnym. Spodziewałam się, że zostaniemy zabrani poza Świętą Barierę, więc poczułam lekki zawód.
Kiedy wchodziliśmy w wąski zaułek odchodzący od głównej ulicy wioski, kątem oka wychwyciłam budynki ratusza oraz biblioteki, gdzie pracowali moi rodzice. Siedziba Komisji Etyki mieściła się bardzo blisko centrum Zbożowego Kręgu. Z zewnątrz wyglądała jak zwykły sklep, lecz kiedy weszliśmy przez frontowe wrota, ujrzałam rozciągający się przede mną olbrzymi hol i uświadomiłam sobie, że w rzeczywistości budowla jest naprawdę spora.
Zaprowadzono nas do cichej sali, położonej w głębi budynku. W małej altance stało dymiące kadzidło z drzewa sandałowego a na ścianie powyżej niego wisiał zwój z malunkiem przedstawiającym zimowe peonie. Obok dużego, lakierowanego stołu leżały trzy poduszki barwy głębokiej purpury, oświetlone sączącym się przez papierowe okna blaskiem. Usiedliśmy na nich z niepokojem.
– Poczekajcie tu, proszę, przez chwilę – powiedziała kobieta, która nas tu zaprowadziła i zamknęła za sobą zasuwane drzwi.
– Co jest grane? – spytałyśmy jednocześnie z Marią Satoru.
– Nigdy nie wspomniałeś, że twoja babcia jest szefową Komisji Etyki.
– Chyba nas dla niej nie szpiegowałeś, co?
– Hej, wstrzymajcie się trochę – odparł Satoru, odchylając się do tyłu. – Sam nie miałem o tym pojęcia.
– Niby o czym?
– Że moja babcia… Że Tomiko Asahina jest przewodniczącą Komisji.
– Kłamiesz.
– Chyba sobie żartujesz. Jak mogłeś tego nie wiedzieć? Przecież jesteś jej wnukiem.
– Pozwólcie mi wytłumaczyć. – Satoru odsunął się od nas tak gwałtownie, że spadł z poduszki. – Wy też nie wiedziałyście, kto kieruje Komisją, zgadza się?
– Nie, i co z tego?
– W przeciwieństwie do innych zawodów, tożsamości członków Komisji Etyki nie są podawane do publicznej wiadomości. Oni sami też nie informują nikogo o swojej pracy.
– I niczego się nie dopatrzyłeś? – spytała Maria równie podejrzliwie jak poprzednio.
– Właściwie to nie – odparł poważnym tonem Satoru, siadając ze skrzyżowanymi nogami.
– Ale to twoja babcia! – upierała się.
– Jestem tego w pełni świado…
– Wybaczcie. – Usłyszeliśmy dochodzący zza drzwi głos.
Satoru szybko wrócił na swoją poduszkę. Również ja i Maria naprędce się wyprostowałyśmy.
– Przepraszam, że musieliście tyle czekać.
Drzwi się rozsunęły i pojawiła się w nim ta sama kobieta co poprzednio, trzymając w dłoniach tacę z filiżankami herbaty. Postawiła je przed nami razem z kilkoma przekąskami.
– Chcemy porozmawiać z każdym z was na osobności. Czy mogę więc was prosić, byście szli za mną pojedynczo?
Zastanawiałam się, co by się stało, gdybym odmówiła, choć oczywiste było, że taka opcja nie wchodzi w grę.
– Doskonale. W takim razie poproszę cię jako pierwszą, Saki Watanabe.
Byłam koszmarnie spragniona, ale nie miałam innego wyboru jak wyjść za kobietą na korytarz.
– Człowiekiem, który miał z tobą rozmawiać jest pan Niimi, ten, który przybył tu razem z nami. Och, ale ja też się jeszcze nie przedstawiłam. Nazywam się Kinomoto. Miło mi cię poznać.
– Mi również – odpowiedziałam, kłaniając się szybko.
– Jednakże – kontynuowała kobieta – gdy poinformowałam przewodniczącą o waszym przybyciu, poprosiła o możliwość osobistej rozmowy z tobą. Dlatego właśnie zmierzamy teraz prosto do jej gabinetu.
– Och, ma pani na myśli babcię Sa… To znaczy, Tomiko Asahinę?
– Tak. Jest bardzo uprzejma, więc nie musisz się denerwować.
Jej słowa ani trochę mnie nie uspokoiły. Moje serce, i tak bijące już dość szybko, zaczęło łomotać jeszcze żwawiej.
– Przepraszam na chwilę. – Kinomoto uklękła na jedno kolano i zapukała do drzwi
Czekałam pełna obaw.
– Proszę – odezwał się czysty, kobiecy głos.
Drzwi się otworzyły i weszliśmy do pomieszczenia przypominającego pokój gościnny, dwukrotnie większy od tego, z którego przyszłam. Po mojej lewej znajdowała się elegancka wnęka, w której urządzono stanowisko do pracy, natomiast na przeciwległej ścianie wisiało kilka nachodzących na siebie półek.
– Wprowadź ją, proszę – odezwała się siwowłosa kobieta siedząca przy stole, nie podnosząc na nas wzroku.
– Jak sobie życzysz.
Na środku pokoju ustawiono niski stół, podobny do tego z poprzedniego pomieszczenia. Uklękłam na leżącej przed nim poduszce.
– W takim razie zostawiam was – rzekła Kinomoto, zwinnie opuszczając pomieszczenie.
Miałam wrażenie, że zostałam sama, zamknięta w klatce z dzikim zwierzęciem. Zaschło mi w gardle a ręce i stopy miałam zimne jak lód.
– Jesteś Saki Watanabe? Córką Mizuho-chan?¹ – zapytała szarowłosa dama.
– Tak.
– Nie obawiaj się. Jestem Tomiko Asahina. Słyszałam, że jesteście z Satoru dobrymi kolegami – powiedziała, wstając z wdziękiem. Przysunęła się trochę i ponownie usiadła tyłem do wnęki. Ozdobione delikatnym wzorkiem szarosrebrzyste ubranie, które na sobie miała doskonale komponowało się z barwą jej włosów.
– Satoru… Satoru-san i ja od dzieciństwa jesteśmy bliskimi przyjaciółmi.
– Rozumiem – uśmiechnęła się.
Wyglądała na jakieś sześćdziesiąt pięć lat. Sądząc po jej dużych oczach i kształtnej figurze, w młodości musiała być zniewalająco piękna.
– Tak jak myślałam. Masz cudowne oczy. Są pełne światła.
Ludzie często mi to mówili. Prawdopodobnie dlatego, że nie miałam żadnej innej cechy, która mogłaby budzić zachwyt. Często słyszałam także, że moje oczy są pełne blasku, lecz również to nie było pocieszające, bo osoby, które tego blasku nie mają zazwyczaj są po prostu martwe.
– Dziękuję pani.
– Zawsze chciałam choć raz z tobą porozmawiać.
Najwyraźniej nie powiedziała tego jedynie z czystej uprzejmości. Byłam zdezorientowana.
– Dlaczego? – spytałam.
– Ponieważ zostaniesz kiedyś moją następczynią.
Opadła mi szczęka. Nie byłam w stanie nawet pomyśleć nad stosowną odpowiedzią.
– Zaskoczona? To nie jest żaden żart ani nieprzemyślana zachcianka.
– A-ale to niemożliwe. Ja nie pasuję do tej roli.
– Ho ho. Dokładnie to samo mówiła mi Mizuho-chan. Jaka matka, taka córka.
– Zna pani moją matkę? – spytałam, przysuwając się bliżej.
Pomimo tego, że wcześniej byłam bardzo zaniepokojona, Tomiko Asahina miała jakąś specjalną zdolność, która sprawiała, że ludzie ufali jej i otwierali się przed nią.
– Tak, i to bardzo dobrze. Znam ją od chwili jej narodzin – odpowiedziała głosem, który zdawał się płynąć wprost do głębi mojego serca. – Mizuho chan ma szczególny dar kierowania ludźmi. Doskonale spełnia się w roli opiekunki biblioteki. Moje stanowisko wymaga jednak czegoś więcej. Czegoś, czego nie ma nikt poza tobą.
– A-ale dlaczego ja? Wciąż się uczę a moje stopnie wcale nie są jakieś wybitne.
– Stopnie? Masz na myśli swój cantus? Nie jesteś chyba zainteresowana zostaniem kimś takim jak Shisei, prawda?
– No cóż… Nawet gdybym była, nie dałabym rady.
– Biegłość w posługiwaniu się mocą nie jest wszystkim, co testuje szkoła. Jest jeszcze indeks osobowości. To coś, o czym nie pozwalamy dowiedzieć się uczniom.
– Indeks osobowości?
Tomiko uśmiechnęła się, odsłaniając nienaturalnie białe jak na jej wiek zęby.
– Niezależnie od epoki, tym, czego oczekuje się od wielkich przywódców nie są żadne specjalne umiejętności, lecz wysoki indeks osobowości.
Nagle poczułam, że wszystko staje się prostsze. Dotychczas czułam się przytłoczona wieloma rzeczami, w których byłam gorsza od innych.
– Ma pani na myśli takie cechy jak inteligencja, wrażliwość albo zdolności przywódcze? – zapytałam z zapałem.
Tomiko zaprzeczyła subtelnym ruchem głowy.
– Nie, to nie ma żadnego związku z inteligencją. Wrażliwość też nie ma nic do rzeczy. Zdolności przywódcze natomiast można nabyć przez doświadczenie.
– Więc co…?
– Indeks osobowości jest liczbą, określającą stabilność emocjonalną człowieka. To zdolność zachowania zdrowego rozsądku i działania bez popadania w rozpacz niezależnie od wszelkich niespodziewanych sytuacji i przeciwności losu. To właśnie jest najważniejsza cecha przywódców.
Nie wiedzieć czemu, nie poczułam się specjalnie pocieszona tymi słowami. Przypomniałam sobie Marię, mówiącą, że jestem silna. Czy to nie znaczyło po prostu, że jestem wyprana z uczuć?
– To znaczy, że mój wynik jest wysoki?
– Tak, niezwykle wysoki. Prawdopodobnie najlepszy w historii Akademii. – W jej oczach pojawił się nagle przenikliwy błysk. – Ale to nie wszystko. Najbardziej niezwykłym faktem jest to, że nawet mimo odkrycia prawdy, wartość twojego indeksu nie uległa permanentnemu obniżeniu.
Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy.
– O czym pani mówi?
– Od fałszywego minoshiro dowiedziałaś się o krwawych dziejach ludzkości i o tym, po jak cienkim lodzie obecnie stąpamy, żeby zachować z trudem wywalczony pokój. Po waszym powrocie poddaliśmy was szczegółowej ocenie psychologicznej i przez pewien czas badaliśmy wasze zachowanie. Po początkowym szoku twój indeks osobowości ustabilizował się zdumiewająco szybko. Pozostałej czwórce zajęło to znacznie więcej czasu.
Więc po tym, jak odkryliśmy prawdę obserwowano nas jak doświadczalne świnki morskie. Mimo, że w pewnym stopniu się tego spodziewałam, ta informacja nadal była dla mnie dużym wstrząsem.
– Czy to możliwe, że… Że planowała to pani od samego początku?
– Absolutnie nie. – Na twarzy Tomiko ponownie zagościł zwyczajny, uprzejmy uśmiech. – Nigdy nie podjęlibyśmy tak wielkiego ryzyka. Wiedzieliśmy jedynie, że zamierzacie złamać zasady, lecz schwytanie fałszywego minoshiro, terminalu bibliotecznego z minionej ery… Tego nikt nie mógł przewidzieć.
Czy to wszystko prawda? Nie potrafiłam w pełni przekonać się do jej słów.
– Czyli jestem tu z powodu tych wyników…
– Nie. Żeby móc wziąć odpowiedzialność za los całej ludzkości jako jej najwyższy przywódca, potrzebny jest otwarty umysł i nerwy ze stali w obliczu prawdy. Ty łączysz w sobie obie te cechy.
Otwartość umysłu to dość praktyczne określenie. Każdy może zaakceptować rzeczy dobre i piękne. Ważną rzeczą jest jednak zdolność cichego tolerowania także tego, co brzydkie i plugawe.
– Złamaliśmy zasady i zdobyliśmy wiedzę, której nie powinniśmy byli posiąść. Dlaczego nie zostaliśmy wymazani?
Barwa mojego głosu nagle stała się oskarżycielska, ale Tomiko zdawało się to nie przeszkadzać.
– Doskonale rozumiem co chcesz powiedzieć. To żadna wymówka, ale decyzja o ewentualnym pozbyciu się ucznia nie należy do zakresu naszych uprawnień. Rozstrzyganie takich spraw leży w gestii Rady Edukacji. Ich przewodniczącą jest Hiromi-chan. Znasz ją, prawda? Zawsze się przesadnie zamartwiała. Ostatnimi czasy mam nieodparte wrażenie, że stała się jeszcze bardziej nerwowa.
Hiromi-chan… Obiło mi się o uszy, że Hiromi Torigai należy do Rady Edukacji, ale nie miałam pojęcia, że jest jej szefową. Była dobrą przyjaciółką mojej mamy i często zostawała w naszym domu na kolacji. Wydawała się zamknięta w sobie; była niska i drobna a jej głos był tak cichy, że ledwo dało się go usłyszeć. Więc to ona miała prawo wyrokowania o życiu lub śmierci dowolnego ucznia i często podejmowała takie decyzje z zimną krwią? Nie mogłam w to uwierzyć.
– Komisja Etyki posiada najwyższą władzę w dystrykcie, ale zazwyczaj nie mieszamy się w postanowienia Rady Edukacji. Wy byliście wyjątkiem. Poprosiłam ich, żeby was oszczędzili.
– Z powodu Satoru?
– Nie. Nigdy nie pozwoliłabym, żeby osobiste sentymenty wpłynęły na decydowanie o tak istotnej kwestii. To ty byłaś powodem mojej interwencji. Jesteś niezbędna dla przyszłości naszych wiosek.
A więc o mało co nie zostaliśmy zamordowani. Nie wiedzieć czemu, słysząc tę informację nie poczułam się ani trochę skrępowana.
Co jednak było prawdziwą przyczyną darowania nam życia? Czy naprawdę stało się to dlatego, że byłam tak ważna, jak twierdziła Tomiko? Ciężko było mi się z tym pogodzić. Nikt nigdy wcześniej nie powiedział mi niczego podobnego, więc byłam totalnie zbita z tropu. Zastanawiałam się, czy to możliwe, że nie mogli tak po prostu zabić córki głównej bibliotekarki… Gdyby jednak tak było, to przecież moja siostra też powinna zostać oszczędzona.
– Jednak proszę, nie myśl źle o Hiromi i jej podwładnych. Kieruje nimi pewnego rodzaju paranoja.
– Paranoja…?
Czyżby posiadanie mocy decydowania o śmierci innych ludzi mogło spowodować powstanie jakichś uszkodzeń w ich umysłach?
– Hm. Chyba źle dobrałam słowa. Mi towarzyszy taki sam strach.
– Strach przed czym?
Tomiko wyglądała na zaskoczoną. – Czy to nie oczywiste? Na tym świecie istnieją tylko dwie rzeczy, których musimy się obawiać. Bestie i karmiczne demony.
Zaniemówiłam. Przypomniałam sobie te dwie opowieści, których tak często słuchałam jako dziecko.
– Jednakże Hiromi, w przeciwieństwie do mnie, nigdy nie widziała Bestii ani karmicznego demona. Dlatego zawsze powtarzam, że jest wiedziona paranoją.
– Więc pani naprawdę…
– Tak. Widziałam je. Z bliska i na własne oczy. Chcesz o tym posłuchać?
– Tak.
Tomiko zamknęła na chwilę oczy i zaczęła mówić spokojnym głosem.

***

Zapiski z całego świata mówią łącznie o blisko trzydziestu przypadkach pojawienia się Bestii. Z wyjątkiem dwóch, wszystkie były chłopcami. Wydaje mi się, że to dobitnie pokazuje, że niezależnie od podejmowanych wysiłków, nie potrafimy przełamać tej klątwy, jaką jest wrodzona męska agresja.
Tamten uczeń również był chłopcem. Niestety, nie pamiętam już jak się nazywał. Pomimo, że stało się to tak dawno temu, jestem w stanie przypomnieć sobie każdy inny szczegół z wyjątkiem jego imienia. Zawsze wydawało mi się to dziwne. Może istniał jakiś powód, dla którego chciałam je zapomnieć.
Mimo, że biblioteka posiada szczegółowy raport na temat tamtego incydentu, zachowały się jedynie inicjały – Y.K. Nie wiemy nawet, która litera reprezentuje imię, a która nazwisko. Nie jesteśmy pewni, dlaczego sprawozdanie zostało napisane w taki sposób, ale jedno z prawdopodobnych wyjaśnień mówi, że na krótki okres czasu przed ustanowieniem Kodeksu Etyki powrócono do respektowania starego prawa Japonii, co oznaczało, że obowiązywał zawierający się w nim artykuł sześćdziesiąty pierwszy, dotyczący ochrony tożsamości nieletnich… Cóż, to chyba nie ma teraz znaczenia.
W każdym razie, nazywajmy tego chłopca K.
K był wtedy pierwszoklasistą w Szkole Przywództwa, którą przekształcono później w obecnie istniejącą Akademię Mędrców. Dopiero co skończył trzynaście lat… tak, to prawda; był wtedy rok młodszy od ciebie.
Na początku K wydawał się przeciętnym, niczym nie wyróżniającym się dzieckiem. Pierwszą oznaką jego zaburzeń były wyniki testu Rorschacha, któremu poddawani byli wszyscy nowi uczniowie. Tej próby już się nie przeprowadza; w każdym razie polegała ona na tym, że pokazywało się badanemu plamy atramentu powstałe po złożeniu arkusza papieru i pytano się go, jaki obraz widzi. Następnie przeprowadzano analizę psychologiczną na podstawie odpowiedzi, których udzielił.
Opierając się na odpowiedziach K, ustalono, że pozostaje on pod wpływem stałego, niezwykle silnego stresu; nie było jednak jasne, co go wywołuje. Z drugiej strony, wszystkie obrazy, jakie zauważał w atramentowych plamach, cechowała nienaturalna brutalność i przemoc. Prawdopodobnie żądza zniszczenia i zabijania była zakorzeniona głęboko w jego podświadomości. Z jakichś powodów wszystkie te nieprawidłowości nie zostały wtedy potraktowane poważnie; nawet wyniki testu nie wzbudziły większych obaw. Dopiero po ich ponownym przeanalizowaniu, już po incydencie, dostrzeżono, jak były niepokojące.
Zaburzenia osobowości K wyszły na jaw, gdy w Szkole Przywództwa nauczył się władać swoim cantusem.
Jego zdolności korzystania z mocy były przeciętne, albo nawet plasowały się poniżej średniej. Jednakże, w pewnych sytuacjach, w których inni uczniowie zdawali się sobie nie radzić, K błyszczał. Nie potrafię przytoczyć konkretnych przykładów, lecz podczas niektórych zadań, przy których istniało prawdopodobieństwo wyrządzenia krzywdy innym osobom, K korzystał ze swojego cantusu bez momentu zawahania.
Korepetytorka chłopca szybko dostrzegła jego zachowanie i wielokrotnie przyprowadzała go do Rady Edukacji, sugerując, że powinny zostać podjęte pewne profilaktyczne działania. Nie zastosowano jednak takich środków. Było ku temu kilka powodów.
Po pierwsze, od ostatniego pojawienia się Bestii minęło osiemdziesiąt lat i wspomnienia o tamtym wydarzeniu w znacznej części odeszły w niepamięć. Czujność mieszkańców została uśpiona. Po drugie, matką chłopca była powszechnie znana członkini rady dystryktu, do której należały w tamtym czasie wszystkie decyzje. Niezwykle trudno byłoby więc przekonać ich, aby dopuścili podjęcie jakichś radykalnych środków dotyczących uczniów. Po trzecie, zarządzający szkołami biurokraci prowadzili szeroko zakrojoną politykę spokoju za wszelką cenę. Biorąc pod uwagę całą naszą historię, można by zastanawiać się, czy w ogóle kiedykolwiek dominowało stanowisko różne od tego.
Wreszcie, po czwarte, nie istniał wtedy żaden skuteczny sposób na zaradzenie tamtej sytuacji.
Ostatecznie nie podjęto więc żadnych kroków poza skierowaniem K na regularną psychoterapię. Nie pozbyto się go i pozwolono mu dalej żyć, jedynie przyglądając się mu z boku.
W końcu, siedem miesięcy po rozpoczęciu nauki przez chłopca, nastąpiło to, co musiało się stać.

***

Tomiko spojrzała w sufit i westchnęła głęboko, po czym wstała, podeszła do niewielkiego kredensu i wyciągnęła zeń czajniczek i dwie filiżanki. Nalała do nich gorącą wodę z imbryka i przygotowała herbatę.
Sącząc aromatyczny napój, słuchałam dalszego ciągu jej opowieści.

***

Mówiąc szczerze, pozostało tylko kilka zapisków na temat tamtego wydarzenia. Szczegóły na temat przyczyn i początku incydentu pozostają prawie zupełnie nieznane. Co dało mu początek? Jaki był ciąg zdarzeń, który doprowadził do tak ogromnych zniszczeń? Możemy tylko snuć teorie; wiemy jednak, że to wszystko naprawdę miało miejsce.. Ponad tysiąc ludzi straciło życie; takie są suche fakty.
Prawie pewne jest, że pierwszą ofiarą K była jego korepetytorka. Jej ciało było tak poranione, że gdy została znaleziona, ciężko było ustalić jej tożsamość. Następnie zginęło dwudziestu dwóch uczniów z klasy K a także kilkanaścioro drugo- i trzecioklasistów. Łącznie odnaleziono zmasakrowane ciała około pięćdziesięciu nastolatków…
K był prawdziwą Bestią. Zmienił się w jednego ze swoich prymitywnych przodków – potwora, nie posiadającego żadnej kontroli nad swoją agresją. Gdyby tego było mało, mechanizm śmiertelnego sprzężenia zwrotnego, z którym powinien był się urodzić, z jakiegoś powodu nie działał. Statystyczna szansa na narodzenie się dziecka łączącego w sobie oba te zaburzenia wynosiła mniej niż jeden do trzech milionów. Innymi słowy, biorąc pod uwagę wielkość Kamisu 66, coś takiego było praktycznie niemożliwe. Jednak statystyka to tylko teoria.
Rodzina K musiała w pewnym stopniu zdawać sobie sprawę z jego skrzywień. Zwłaszcza jego matka najprawdopodobniej była ich świadoma już kiedy K był jeszcze dzieckiem. Gdy chłopiec był mały, wysyłała go na przeróżne terapie psychologiczne i behawioralne. Jedną z nich było coś, co nazwalibyśmy praniem mózgu. Być może z tego powodu w dzieciństwie jego krwiożercze instynkty były przytłumione.
Pytaniem bez odpowiedzi pozostaje, czy postąpiono słusznie. Do dziś podejrzewa się, że siłowa supresja jego brutalnych skłonności była przyczyną stresu, pod wpływem którego pozostawał.
Co jednak wydarzyło się tamtego feralnego dnia? Co spowodowało, że stracił panowanie nad sobą, lub, raczej, co było przyczyną pęknięcia jego ludzkiej powłoki i wydostania się na wolność uwięzionego w jej wnętrzu potwora?
Opierając się na wszystkich danych, jakie posiadamy na temat Bestii, wydaje się, że najważniejsze jest pierwsze morderstwo. Istniało wiele przypadków Bestii, które nie wpadły w szał zabijania. Koniec końców, nawet bez kontroli ataku czy śmiertelnego sprzężenia zwrotnego, ludzie wciąż potrafią logicznie stwierdzić, że morderstwo jest czymś złym.
Śmierć pierwszej ofiary najwyraźniej powoduje jednak przestawienie pewnego rodzaju przełącznika w ich umysłach, rozpoczynając niekończącą się serię zabójstw. Masakra kończy się dopiero, gdy Bestia umrze. Od tej reguły nie ma wyjątków.
K wyrwał nogi i ręce swojej nauczycielki, a następnie zmiażdżył jej głowę jak dojrzały owoc. Potem po kolei mordował przerażonych uczniów, uderzając nimi o ściany sali z taką siłą, że ich ciała zmieniły się w krwawą miazgę.
Wyglądało to jak scena z horroru. Na każde dziesięć osób, które pomagały po wszystkim w sprzątaniu szkoły, dziewięć cierpiało z powodu skrajnej postaci zespołu szoku pourazowego.
Bestia wyszła z klasy i wędrowała szkolnymi korytarzami w poszukiwaniu kolejnych ofiar. Dzieci, które starały się uciec stawały się pierwszymi celami K. Pozostali uczniowie zostali uwięzieni w potrzasku – w efekcie część z nich została stratowana na śmierć, a na reszcie potwór urządził masową rzeź.
Nikt nie mógł obronić się przed Bestią. Wielu uczniów znacznie lepiej posługiwało się mocą, jednak ograniczała ich kontrola ataku i śmiertelne sprzężenie zwrotne… Innymi słowy, żaden człowiek nie był w stanie bezpośrednio zaatakować potwora.
Ponieważ sam K był pozbawiony kontroli ataku i nieświadomy jej istnienia, możliwe, że zabijał prewencyjnie, z czystego strachu przed odwetem.
Inna teoria mówi, że po prostu stracił kontrolę nad swoimi czynami, odurzony wydzielającymi się w jego mózgu endorfinami. Dlatego właśnie zespół Ramana-Klogiusa określa się też zespołem lisa w kurniku.
Zostając przy nazwie, nie nadano jej na cześć naukowców-odkrywców. Raman i Klogius to imiona dwojga dzieci, z których jedno pochodziło z Helsinek, a drugie – z Bombaju. To były najokropniejsze Bestie w historii, które dokonały dziesiątek tysięcy morderstw. To one dały nazwę najpotworniejszej chorobie dręczącej ludzkość.
W porównaniu z masakrą, jakiej dokonała tamta dwójka, z rąk K zginęło ponad dziesięciokrotnie mniej osób. To nie znaczy jednak, że jego zabójstwa nie dorównywały tamtym brutalnością. W porównaniu z wielkimi miastami minionej ery, gęstość zaludnienia Kamisu 66 jest stosunkowo mała, więc, na szczęście – o ile w ogóle można mówić tu o szczęściu – liczba ofiar sięgnęła zaledwie tysiąca.
Był też ktoś jeszcze – osoba, która poświęciła się, żeby powstrzymać K. To jej wszystko zawdzięczamy.

***

Tomiko zrobiła małą przerwę, by wziąć łyczek swojej zimnej już herbaty. Byłam tak przytłoczona usłyszaną historią, że siedziałam na swej poduszce jak skamieniała, zapominając nawet oddychać.
To, co do tej pory powiedziała Tomiko było tak przerażające i smutne, że czułam wręcz fizyczne cierpienie, jednak mimo to nie mogłam doczekać się dalszego ciągu opowieści.
Nagle zastanowiło mnie, dlaczego właściwie chciała, żebym o tym wszystkim usłyszała. Może mówiła prawdę, twierdząc, że pewnego dnia ją zastąpię, a może był to jakiś kolejny sprawdzian.

***

Kiedy K zamordował już wszystkich uczniów, którzy nie zdołali ukryć się przed jego wzrokiem, opuścił pogrążoną w grobowej ciszy szkołę. Szedł ulicami wioski, jak gdyby nigdy nic. Tego dnia cudownie ocalała tylko jedna osoba, na którą padł wzrok K. Człowiek, który uniknął śmierci stwierdził później, że nie poczuł w tamtej chwili niczego niepokojącego. Widział po prostu niskiego chłopca idącego drogą; taką samą scenę można by było ujrzeć każdego innego dnia.
To, co stało się chwilę później było jednak całkowicie niewyobrażalne.
W stronę Bestii zmierzała grupka ludzi. To byli wracający z pracy na Farmach Lotosu rolnicy. Kiedy znaleźli się jakieś czterdzieści lub pięćdziesiąt metrów od chłopca, klatka piersiowa idącego na czele pracownika eksplodowała, rozchlapując wkoło morze krwi.
Reszta grupy stała jak wryta wpatrując się w pokrywającą wszystko warstwę czerwonej, ciepłej mazi, kompletnie nie rozumiejąc, co się właśnie stało. Nie zwalniając kroku, K podszedł bliżej, po kolei zmieniając rolników w krwawe kawały mięsa.
K pomału oddalił się, znikając za zakrętem. Dwoje ludzi, którzy jako pierwsi uświadomili sobie, że dzieje się coś złego, zdołało znaleźć bezpieczną kryjówkę. Jeden z nich chciał uciekać i wołać o pomoc a drugi przylgnął do ziemi, sparaliżowany strachem.
K się zatrzymał. Możliwe, że wyczuł, że się ukrywają i zapragnął wywabić ich ze schronienia. Gdy jeden z ludzi rzucił się do ucieczki, chłopiec skręcił mu kark tak niefrasobliwie, jakby zrywał z gałęzi dojrzały owoc.
Bestia ruszyła w dalszą drogę, pozostawiając ocalałego świadka w stanie takiego szoku, że nie mógł on nawet drgnąć. Został uratowany następnego dnia, jednak po tym jak zmuszono go do odtworzenia widzianych wydarzeń, spędził resztę życia praktycznie jako roślina.
Wracałam myślami do tego wydarzenia więcej razy niż potrafię zliczyć. Mogę więc z całą pewnością powiedzieć, że K wpasowywał się idealnie w podręcznikową definicję Bestii.
Wcześniej wspomniałam, że umiejętności chłopca w zakresie korzystania z cantusu były w najlepszym przypadku przeciętne. Jeden z komentarzy w ocalałej dokumentacji na temat chłopca stwierdzał, że „brakuje mu wyobraźni i kreatywności”. Jeśli chodzi o finezję w używaniu mocy do mordowania, był jednak geniuszem.
Najpewniej takie określenie jest trochę nieadekwatne, lecz pomysłowością, jaką wykazał się, realizując swój plan zniszczenia, przyćmił wszystkie pozostałe Bestie. Wydaje się, że od początku zamierzał zniszczyć całą wioskę.
Zaczął od burzenia budynków i tamowania kanałów. Następnie podłożył ogień w kilku miejscach i odciął wszystkie drogi ucieczki poza jedną. Kiedy te przygotowania dobiegły końca, rozpoczęła się rzeź.
Ludzie biegali w popłochu, próbując uciekać; nie mieli pojęcia, że znajdują się w przygotowanym przez K potrzasku.
Gdyby mieszkańcy się rozproszyli, próbując przedostać się przez gruzy i zgliszcza z różnych stron, spora część z nich mogłaby ujść z życiem. Nikt jednak nie ocalał. W panice wszyscy zaczęli biec w tym samym kierunku. To typowe dla psychologii tłumu. Wybrali pierwszą pustą drogę, którą zobaczyli.
Ścieżka wywiodła ich do lasu, którego gęste zarośla dawały złudne poczucie bezpieczeństwa. Biorąc pod uwagę, że ścigał ich posługujący się cantusem potwór, nie różniło się to jednak niczym od samobójstwa.
Kiedy chłopiec upewnił się, że wszyscy mieszkańcy znaleźli się między drzewami, stworzył ognisty krąg opasający las, zamykając ofiary w pułapce. Płomienie zaczęły się rozprzestrzeniać a pierścień powoli się zaciskał. Demoniczna natura K. nie pozwoliła mu jednak na zwyczajne spalenie żywcem wszystkich ofiar. Zamiast tego stworzył prześwit między płonącymi drzewami.
Mieszkańcy nie mieli innego wyboru; wybrali wiodącą ku śmierci ścieżkę, jak myszy uwięzione w labiryncie.

***

– I jak? Chcesz, żebym mówiła dalej?
Zawahałam się przez krótką chwilę po czym skinęłam twierdząco głową.
– Samo słuchanie o tym napawa cię odrazą, prawda? Widzę to po twojej twarzy. Czemu chcesz kontynuować?
– Po prostu pragnę się dowiedzieć jak powstrzymano K.
– W porządku. – Tomiko uśmiechnęła się nieznacznie.

***

Po zamordowaniu ostatniej z uwięzionych w lesie osób, chłopiec powrócił do wioski. Wędrował ulicami, wypatrując ocalałych i zabijając ich po kolei jak w transie. Zaczynała się zima, a K najwyraźniej zapomniał się ciepło ubrać. W środku nocy uświadomił sobie, że mocno się przeziębił.
Miejscem do którego postanowił się udać, był na wpół zniszczony miejski szpital. Z pewnością nie spodziewał się, że zastanie tam jakichś lekarzy. Prawdopodobnie chciał tylko poszukać lekarstw. Okazało się jednak, że jeden z lekarzy nie opuścił swojego miejsca pracy i próbował rozpaczliwie ratować nielicznych ocalałych, którzy znajdowali się na granicy śmierci. Tamten człowiek, doktor Tsuchida, ocalił dystrykt. Złożyło się tak, że ja również tam byłam; dlatego znam całą historię.
Zdziwiona? Byłam wtedy pielęgniarką. Gdy zjawił się K, w szpitalu oprócz mnie i doktora Tsuchidy przebywało jedynie kilkoro poważnie rannych i chorych pacjentów.
Wystarczyło jedno spojrzenie by rozpoznać w chłopcu Bestię. Jego oczy były… inne. Zdawały się wywrócone na drugą stronę, jednak nie mam tu na myśli tak zwanych sanpaku.² Były wywinięte tak mocno, że w ogóle nie dało się zobaczyć tęczówek. Zastanawiałam się, czy on w ogóle coś widzi. Jego oczy były całkowicie pozbawione światła.
Włosy chlopca były przetłuszczone i skołtunione, a skóra – usiana plamami. Kiedy uświadomiłam sobie, że jest to spowodowane pokrywającą go od stóp do głów krwią, nogi zaczęły mi drżeć i odmawiać posłuszeństwa.
K przeszedł obok mnie w milczeniu i udał się do gabinetu lekarskiego. Bez żadnych wyjaśnień ani pogróżek oznajmił, że się przeziębił i chce dostać lek. Nie mogłam zobaczyć doktora Tsuchidy, ale usłyszałam, jak prosi chłopca, żeby usiadł.
Weszłam do pokoju mimo, że nie zostałam poproszona; czułam, że nie mogę zostawić tam doktora samego. Zmierzył mnie wzrokiem, ale nic nie powiedział. Polecił K, by ten otworzył usta, po czym zbadał gardło chłopca. Miało żywoczerwoną barwę, jakiej nigdy wcześniej nie widziałam. Musiał naprawdę cierpieć. Do tego miał gorączkę i cały czas wstrząsały nim dreszcze, jakby bardzo mocno przemarzł.
Nie jestem do końca pewna czy to rzeczywiście było przeziębienie. Po zamordowaniu tak wielu osób, musiał nawdychać się ogromnej ilości oparów rozchlapującej się dokoła krwi. Jego objawy mogły być równie dobrze jakimś rodzajem reakcji alergicznej. Gdyby tak było w istocie, można by powiedzieć, że ofiary K zemściły się na nim z zaświatów.
Doktor Tsuchida wysmarował gardło chłopca płynem Lugola, a następnie polecił mi, żebym udała się do najodleglejszego magazynku po antybiotyki. Myśl, że chce użyć drogocennych leków żeby pomóc Bestii napawała mnie wstrętem, lecz posłuchałam go i poszłam poszukać penicyliny. Zużyliśmy większą część zapasów na rannych mieszkańców, więc musiałam poświęcić trochę czasu na przeszukanie stosu lekarstw przeznaczonych do utylizacji z powodu zbliżającego się terminu ważności.
Z tego powodu nie byłam naocznym świadkiem tego, co się stało. Pozostałe dowody nie pozostawiają jednak śladu wątpliwości na temat tego, co zaszło w gabinecie.
Doktor Tsuchida otworzył podręczną apteczkę, wyjął z niej tabletki z chlorkiem potasu i rozpuścił parokrotność śmiertelnej dawki substancji w destylowanej wodzie. Następnie, udając, że to lek na przeziębienie, wstrzyknął płyn w ramię K.
Nagle rozległ się przerażający krzyk, sprawiając, że upuściłam pudełko z antybiotykami, które dopiero co udało mi się znaleźć. Pobiegłam w kierunku gabinetu lekarza.
Gdy byłam już prawie przy drzwiach, usłyszałam jak coś eksploduje z hukiem. Wpadłam do pokoju i ujrzałam, że całe pomieszczenie jest koloru głębokiej czerwieni. K rozerwał na kawałeczki głowę doktora Tsuchidy.
Przeraźliwy krzyk nie ustawał. K był szarpany śmiertelnymi konwulsjami, lecz nie chciał umrzeć. Wrzeszczał jak opętany. Z czasem jednak krzyki zaczęły cichnąć i przeistoczyły się w dziecięcy szloch.
Potem nastała cisza.

***

Tomiko skończyła mówić i wlepiła wzrok w dno swojej filiżanki.
Powinnam mieć do niej milion pytań, lecz nie byłam w stanie wydusić ani słowa.
– Potrzebna była ogromna wytrwałość i długi czas, żeby dystrykt pozbierał się po ataku Bestii. Pierwszą rzeczą jaką zrobiliśmy, było wyeliminowanie całego rodu K.
– Wyeliminowaliście cały ród…? – powtórzyłam.
– Brak kontroli ataku i śmiertelnego sprzężenia zwrotnego u K były poważnymi zaburzeniami genetycznymi. Istniało ogromne ryzyko, że wszystkie spokrewnione z nim osoby są nosicielami takich samych, wadliwych genów. Dlatego prześledziliśmy jego drzewo rodowe do pięciu pokoleń wstecz i pozbyliśmy się wszystkich żyjących członków jego rodziny. Proszę, nie myl tego z zemstą. Musieliśmy to zrobić, ponieważ nie mogliśmy ryzykować narodzin kolejnej Bestii.
– Ale jak ich wyeliminowaliście…? – Moje ręce lekko zadrżały.
– Cóż, skoro powiedziałam ci już tak dużo, nie ma sensu tego ukrywać. Wykorzystaliśmy dziwoszczury. Utworzyliśmy oddział składający się z czterdziestu żołnierzy z najbardziej lojalnej kolonii. Uzbroiliśmy je i nakazaliśmy zamordowanie krewnych chłopca w środku nocy. Gdyby ci ludzie się o tym dowiedzieli, bez żadnych trudności pozbyliby się dziwoszczurów, więc plan został opracowany w największym sekrecie. Nawet pomimo tego ponad połowa żołnierzy poniosła śmierć, jednak, jako że po zakończeniu misji i tak musiałyby zostać zabite, można powiedzieć, że odnieśliśmy pełen sukces – powiedziała Tomiko zdawkowo, jakby opowiadała o wspólnym sprzątaniu wioski. – To jednak nie wystarczyło. Mimo, że krew K nie płynęła już w żyłach mieszkańców, nie było żadnej gwarancji, że Bestia nie pojawi się po raz kolejny. Z tego powodu musieliśmy całkowicie zrewolucjonizować system edukacji. Szkoła Przywództwa została zamknięta a na jej miejscu utworzono Akademię Mędrców, gdzie skupiano się na indywidualnych zdolnościach każdego z uczniów. Rada Edukacji otrzymała rozszerzone uprawnienia i stała się podległa tylko i wyłącznie Komisji Etyki. Wreszcie, fragment Kodeksu Etyki został napisany od nowa, przesuwając granicę nabywania podstawowych praw człowieka.
– Co ma pani na myśli?
Tomiko ponownie napełniła czajniczek i przygotowała dwie kolejne porcje herbaty.
– Zgodnie z postanowieniami poprzedniej wersji Kodeksu, za człowieka uznawano płód w dwudziestym drugim tygodniu od poczęcia. Taki termin został ustalony żeby jasno określić moment, do którego dozwolona była aborcja. Według nowego Kodeksu Etyki, dzieci nie mają praw człowieka aż do ukończenia siedemnastego roku życia. Oznacza to, że Rada Edukacji ma prawo zdecydować o pozbyciu się dowolnej osoby do chwili jej siedemnastych urodzin.
Nie potrafię nawet opisać wstrząsu, jakiego doznałam, dowiadując się że w świetle obowiązujących praw nie jestem uznawana za człowieka, tak samo jak na wpół rozwinięty płód. Nigdy nam o tym nie mówiono w Szkole Harmonii ani w Akademii Mędrców. Właściwie to należy zacząć od tego, że nigdy nie przyszło mi do głowy, by pytać się o wiek, w którym nabywa się podstawowe prawa, lub czy przekroczyłam już tę granicę.
– Metoda wymazywania również została udoskonalona. Niezależnie od tego, jak bardzo lojalne są dziwoszczury, pozwalanie tak inteligentnym stworzeniom zabijać ludzi było równoznaczne z proszeniem się o kłopoty w przyszłości. Dlatego przeprowadziliśmy wspomagany cantusem selektywny rozród zwykłych, domowych kotów, tworząc w ten sposób nową rasę – przeklęte koty.
Przeklęte koty… To wyrażenie z jakiegoś powodu wzbudziło we mnie ogromne emocje, które najwyraźniej tłumiłam przez długi czas. Strach. I smutek.
– Po tym, jak podjęliśmy wszystkie te kroki, mające na celu prewencyjne pozbywanie się potencjalnych zagrożeń, nie pojawiło się więcej Bestii. Wydarzył się jednak inny, przerażający incydent. Pamiętam to dość dobrze, ponieważ było to zaledwie dwadzieścia lat temu. – Tomiko opróżniła filiżankę jednym łykiem i zaczęła opowiadać kolejną historię.

***

Niebezpieczeństwo, jakie niesie ze sobą wyciek mocy zostało odkryte już u schyłku starożytnej cywilizacji. Jednakże, te destrukcyjne wycieki, zwane złym rozlewem, przez długi czas były ignorowane i niedoceniane. W najgorszych przypadkach powodowały nieprawidłowości w funkcjonowaniu delikatnej maszynerii, albo nieznaczne zniekształcenia różnych przedmiotów; nigdy jednak nie myślano, że mogą stanowić jakieś zagrożenie dla ludzi bądź zwierząt. Prawda jest jednak taka, że ono prawie zawsze istniało.
Nadszedł dzień, kiedy pewna dziewczyna, Izumi Kutegawa, udowodniła nam wszystkim, jak bardzo się mylimy. Jej cantus przenikał i skażał wszystko wokół niej, tak samo jak promieniowanie. Była jedynaczką, mieszkającą na farmie w pobliżu Złocistej Wioski. Kiedy wkroczyła w wiek dojrzewania i przyszło do niej Błogosławieństwo, żyjące w gospodarstwie zwierzęta zaczęły wydawać potomstwo obarczone nienaturalnie dużą liczbą wad, a większość plonów uschła. Na początku podejrzewaliśmy, że te zmiany są spowodowane przez jakiś nowy rodzaj wirusa.
Nawet w Akademii Mędrców wszystkie obiekty jakie znalazły się w promieniu dziesięciu metrów od Izumi zaczynały się deformować. Ławki i krzesła po kilku dniach nie nadawały się już do użytku. Ściany i podłogi również zaczęły się odkształcać; pojawiły się na nich wielkie wybrzuszone pęcherze i pokryły się nitkowatą pleśnią. Przypominało to wizję z koszmaru.
Komisja Etyki i Rada Edukacji utworzyły zespół specjalistów, którzy mieli zbadać zaistniałą sytuację. Kiedy dowiedziono, że zły wyciek, którego źródłem była dziewczyna, jest w stanie uszkodzić nawet ludzkie DNA, wybuchło zamieszanie. Nakazano jej, by nie przychodziła już do szkoły i uczyła się w domu, jednak niedługo później zasięg działania jej wycieku urósł do niewyobrażalnych rozmiarów. Tryby zegara na oddalonej o sześć kilometrów wieży powykrzywiały się tak mocno, że przestał chodzić.
Zwołaliśmy zebranie i doszliśmy do wniosku, że Izumi choruje na zespół Hashimoto-Appelbauma, w związku z czym, jako karmiczny demon, musi zostać usunięta. Jako przewodnicząca Komisji chciałam poinformować ją o tym osobiście, lecz zbliżanie się do niej było w tamtym momencie już zbyt niebezpieczne. Napisałam więc do niej list i dostarczyłam go do dziewczyny za pośrednictwem lalki karakuri.³
To wspomnienie nadal sprawia mi ból. Izumi była niezwykle miłą i delikatną dziewczyną. Niestety, jak pokazuje historia, to właśnie takie osoby są najbardziej zagrożone przeistoczeniem się w karmicznego demona.
Kiedy tylko dowiedziała się, że z jej powodu życie wielu osób znalazło się w niebezpieczeństwie, sama zaproponowała, by się jej pozbyć.
Farma Kutegawa była epicentrum złego rozlewu, więc w jej okolicy nie przetrwał żaden żywy organizm. Powiedzieliśmy Izumi, że jej rodzice i wszyscy pracownicy farmy zdołali uciec od zagrożenia, lecz prawda była taka, że w tamtym momencie byli już martwi, zabici przez dziwną chorobę, która spowodowała uogólnione włóknienie tkanek.
Kiedy po raz ostatni widziałam budynki farmy, przeistoczyły się one już w coś przypominającego ogromną amebę, pochłaniającą wszystko, z czym się stykała.
Lalka karakuri dostarczyła pięć pigułek do niewielkiego budynku na uboczu farmy, który nie uległ jeszcze całkowitemu rozpadowi. Powiedzieliśmy Izumi, że kapsułki zawierają środki uspokajające, które pomogą jej kontrolować zły rozlew. Tylko jedna z tabletek była zabójcza. Poprosiliśmy ją, żeby brała jedną kapsułkę dziennie.
Izumi połknęła wszystkie pięć pigułek naraz. Była mądrą dziewczyną i przejrzała nasz plan. Prawdopodobnie obawiała się, że jej wyciekający cantus może zneutralizować zawartą w leku truciznę…

***

Łzy spływały strużką po moich policzkach.
Sama nie wiedziałam, dlaczego płaczę. Pomimo, że nigdy nie spotkałam Izumi, współczułam jej z głębi serca. To jednak nie było wszystko.
Wstrząsające mną emocje były tak silne, że czułam się jak niewielka tratwa, miotana falami podczas potężnego sztormu. Łzy nie przestawały kapać z moich oczu.
– Rozumiem, jak się teraz czujesz – powiedziała Tomiko. – Płacz, jeśli musisz. Nie ma w tym nic złego.
– Dlaczego…? Dlaczego to jest takie smutne? – spytałam.
Tomiko pokręciła głową. – Nie mogę jeszcze odpowiedzieć na to pytanie. Jednakże, jeśli chcemy stawić czoła rozpaczy, musimy dać sobie czas na łzy. Tylko wtedy możemy ją zaakceptować i przezwyciężyć. Musisz mieć szansę się wypłakać.
– Czy to ma coś wspólnego ze wspomnieniami, które nam odebraliście?
– Tak, nie mylisz się.
Pomyślałam o chłopcu bez twarzy.
– Proszę, przywróć mi je!
– Nie mogę tego zrobić. – Na twarzy Tomiko zagościł smutny uśmiech. – Tu nie chodzi tylko o twoje wspomnienia. Każda wzmianka o tamtym chłopcu została wymazana, włączając w to nawet wpisy z pamiętnika Marii Akizuki. Tamten incydent był po prostu zbyt przerażający. Obawialiśmy się, że pozostawienie jakichkolwiek wspomnień może spowodować traumę wystarczająco silną by zdestabilizować umysły mieszkańców wiosek. Efekt domina doprowadziłby do kolejnych tragedii…
Przez oblicze kobiety przemknął cień.
– Ty byłabyś w stanie to znieść. Jednakże, jeśli przywrócę ci pamięć nie dasz rady utrzymać tego w sekrecie przed przyjaciółmi. Ostatecznie wszyscy dowiedzą się o tamtym incydencie.
– A-ale…
– Proszę, przemyśl to, co ci powiedziałam. Łańcuch jest tylko tak wytrzymały, jak jego najsłabsze ogniwo. Najwięcej uwagi i troski musimy poświęcić najsłabszym z nas.
– Najsłabszym…?
Tomiko zmierzwiła przyjaźnie moje włosy.
– Nie żartowałam, mówiąc, że chcę, żebyś mnie zastąpiła. Kiedy nadejdzie ta chwila, odzyskasz wszystkie swoje wspomnienia.
– Nigdy nie będę w stanie pani zastąpić.
Niezależnie od tego jak wysoki był mój indeks osobowości, czułam, że po prostu nie jestem wystarczająco silna.
– Doskonale cię rozumiem. Kiedyś myślałam tak samo. Przyjdzie jednak taki czas, że będziesz musiała zrobić, to co konieczne. Tylko ty dasz radę podołać temu zadaniu. Rozumiesz? Pamiętaj, co musimy robić, by nie pozwolić na ponowne pojawienie się Bestii i karmicznych demonów.
Echo słów Tomiko dudniło głośno w mojej piersi.

¹ Podobnie jak autor tłumaczenia na angielski zdecydowałem się na pozostawienie honoryfikatorów w przypadku tej rozmowy. Mają one tu duże znaczenie, ponieważ wskazują na stosunek panujący między osobą mówiącą i określaną. W przypadku dorosłego mówiącego o swoim rówieśniku prawie zawsze stosuje się końcówkę –san, więc określenie Mizuho przez Tomiko tytułem –chan, wykorzystywanym m.in. przez dorosłych podczas zwracania się do dzieci to pozorny nietakt. Powód, dla którego używa takiego przyrostka, jest wyjaśniony w dalszym fragmencie powieści. Końcówka –san, dodana przez Saki do imienia Satoru ma wskazywać natomiast na to, że stara się ona wypowiadać w bardzo formalny sposób.

² Sanpaku ( 三白) – jap. „trzy białka” – Termin określający charakterystyczny wygląd oczu, gdy ich białka są widoczne powyżej lub poniżej tęczówki. Według tradycyjnej chińskiej sztuki czytania z twarzy, twardówka widoczna w dolnej części oka była powiązana z nierównowagą fizyczną (alkoholizm, lekomania, nadmierne spożycie cukru), natomiast w górnej – wskazywała na niestabilność emocjonalną, mentalną (mordercy, osoby cierpiące z powodu psychoz, stresu, przemęczenia). Do znanych osób z oczami sanpaku należał m.in. prezydent USA John Kennedy        .

³ Za wikipedią: Karakuri-ningyō (jap. からくり人形?) – mechaniczne lalki lub automaty tworzone w Japonii od XVIII w. do XIX w. De facto były pierwszymi, japońskimi robotami.

poproz2 nasroz2