Rozdział 7

Rozdział 7

Kiedy otworzyłam oczy, w pokoju było już ciemno.
Wszystko, co się do tej pory wydarzyło wydawało mi się sennym marzeniem. Wszyscy byli razem. Tata. Mama. Satoru. Shun. Maria. Mamoru. Nie potrafiłam sobie dokładnie tego przypomnieć, ale możliwe, że był też ktoś jeszcze.

To była scena rodzinnego obiadu. Stół jadalny został jednak zastąpiony polem, na którym przeprowadzano turniej w toczeniu kuli. Satoru i ja znajdowaliśmy się przy jego bocznej krawędzi i próbowaliśmy zmusić popychaczy do ruchu, wykorzystując swój cantus. Drużyna przeciwna stała w cieniu, więc nie potrafiłam powiedzieć, kim są. Z ziemi wyłoniły się niezliczone wrogie figury, które zaczęły na nas nacierać. Przemieszczaliśmy się na ślepo, nie wiedząc, gdzie znajduje się cel.
Wróg ścigał nas nieustępliwie, zdobywając coraz więcej pola i spychając nas coraz bardziej i bardziej do tyłu. Byliśmy pomału zapędzani w róg. Niedługo mieliśmy zostać całkowicie otoczeni.
Kiedy byłam już przekonana, że jesteśmy w sytuacji bez wyjścia, najbliższa z wrogich figur z donośnym hukiem wyleciała w powietrze. Później to samo stało się z następną, a potem z kolejnymi, jakby był to jakiś rodzaj reakcji łańcuchowej.
Bez wątpienia była to sprawka Satoru. Jawne łamanie zasad. Nie, to było nawet coś więcej…
Nagle uświadomiłam sobie, że figury przeciwników mają kształt dziwoszczurów. Próbowałam uciekać w panice, ale okazało się, że bez zabicia ich wszystkich, odwrót jest niemożliwy.
Wpatrywałam się tępo w Satoru.
Część jego twarzy była ukryta w cieniu i nie mogłam dostrzec jego oczu. Jego usta zdawały się jednak układać w nieznaczny uśmiech.

Obudziłam się z bijącym dziko sercem.
Przypomniałam sobie wtedy, gdzie się znajduję. Wszystkie ślady po śnie zostały natychmiastowo zmiecione przez obawy, które dręczyły mnie na jawie. Zastanawiałam się, jak długo spałam. Jeśli intuicja Satoru go nie myliła, wciąż byliśmy w niebezpieczeństwie.
Gdy wytężyłam słuch, nie usłyszałam żadnych odgłosów poza oddechem Satoru.
Zorientowałam się, że coś leży obok mojej poduszki. Dwie miski na drewnianej tacy. Podniosłam jedną, ale nie potrafiłam stwierdzić, czym jest jej zawartość. Powąchałam potrawę i wyczułam ulotną woń miso. W tym momencie zaburczało mi głośno w brzuchu. Gdy o tym pomyśleć, nie jadłam nic od obiadu poprzedniego dnia.
Nigdzie nie było pałeczek, lecz zamiast nich znalazłam coś wyglądającego jak wystrugany topornie z bambusa liść lotosu. Zawahałam się przez sekundę, po czym zanurzyłam go w misce i przybliżyłam do ust. Nie miałam pojęcia, co jem, więc ostrożnie smakowałam potrawę. Była wyjątkowo mdła, jak owsianka bez żadnych dodatków, jednak zanim sobie to uświadomiłam, pałaszowałam łapczywie zawartość naczynia.
Po chwili miska była już pusta.
Wciąż byłam głodna. Spojrzałam chciwie na drugą z misek; to była porcja Satoru, ale jeśli miał zamiar cały czas spać, i tak nie miałby z niej dziś żadnego użytku.
Nie miałam oczywiście zamiaru podkradać mu jedzenia; połowiczne nasycenie głodu było jednak jeszcze trudniejsze do zniesienia niż zupełny brak pożywienia.
Próbowałam obudzić Satoru, pomimo świadomości, że powinnam pozwolić mu po prostu się wyspać. Mówiąc zupełnie szczerze, chciałam szarpać nim tak długo, aż się obudzi, i, gdy dowie się, że przyniesiono nam pokarm, powie, że nie chce swojej porcji, bym mogła zjeść ją za niego.
Potrząsnęłam go za ramię, ale nie odniosło to skutku; spał twardo jak kamień. Bez niczyjej pomocy powstrzymał eksplozję jednego z bombopsów, a drugiego odrzucił głęboko do gniazda. Ponadto już wcześniej był wyczerpany i z pewnością nie był na siłach, by używać cantusu. Gdyby nie zdołał zebrać się na ten ostatni wysiłek, z pewnością wszyscy zginęlibyśmy w wybuchu.
Poczułam nagle silne ukłucie wstydu i przestałam nim potrząsać.
Zaczęłam się martwić. Zachodziłam w głowę, czy forsując ciało i umysł ponad możliwości, nie uszkodził sobie trwale mózgu. W dodatku mógł to być równie dobrze skutek uboczny prowizorycznej hipnozy, w którą go wprowadziłam, żeby przywrócić mu cantus.
Satoru cicho jęknął. Nie widziałam wyraźnie jego twarzy, ale zdawało mi się, że pojawił się na niej grymas bólu.
Pochyliłam się nad nim i delikatnie go pocałowałam. Uśmiechnął się nieznacznie. Jego oczy zabłyszczały, gdy dotarło do nich światło. Nie był to co prawda pocałunek księcia z bajki, ale najwyraźniej odniósł identyczny efekt.
– Saki… Jak długo tu byłem? – spytał ochryple.
– Nie wiem. Na zewnątrz jest już ciemno.
Satoru powoli się podniósł. – Jest tu coś do jedzenia?
Podałam mu miskę. – Skąd o tym wiedziałeś?
Położył swój palec na moich ustach. Więc to nie pocałunek księżniczki obudził księcia; zadziałał tak pozostały na mych wargach aromat jedzenia. Satoru musiał być naprawdę wygłodniały, bo opróżnił swoją miskę jeszcze szybciej niż ja. Wyglądał jakby miał zamiar wylizać pozostałe na dnie resztki, ale zauważył, że mu się przyglądam.
– Hej, uważasz, że cały czas jesteśmy w niebezpieczeństwie? – Zadałam pytanie, które najbardziej mnie gnębiło.
– Tak – odparł bez zastanowienia.
– Ale co to za zagrożenie? Ziemne Pająki zostały zgładzone…
Satoru ponownie przyłożył mi palec do ust.
– Czy na zewnątrz są straże? – spytał.
Mówiąc szczerze, nawet o tym nie pomyślałam. Spaliśmy jak kłody w jednym z pomieszczeń obozowiska Olbrzymich Szerszeni. To była prosta ziemianka, pokryta dachem z łodyg bambusa. Jedyne wyjście zakrywała zwisająca z sufitu słomiana kotara.
Pomału się do niej przyczołgałam i wyjrzałam na zewnątrz. Były tam. Dwa odziane w zbroje dziwoszczury stały na warcie. Bezgłośnie odpełzłam z powrotem w głąb pokoju.
– Stoją tam.
Po usłyszeniu tej odpowiedzi, Satoru przysunął się bliżej mnie.
– Jeśli to niscy rangą żołnierze, prawdopodobnie nie rozumieją zbyt dobrze japońskiego – wyszeptał mi do ucha. – Dla pewności jednak porozumiewajmy się szeptem.
Poczułam, jak łaskocze mnie jego oddech. Zbliżyłam usta do jego ucha.
– Ale czemu mamy być tacy ostrożni? Olbrzymie Szerszenie jest…
Przypomniało mi się, że tuż przed zaśnięciem myśli zaprzątnęło mi to samo pytanie.
– Masz rację. Są najbardziej lojalną w stosunku do ludzi kolonią – wyszeptał. – To jednak nie znaczy, że są lojalni w stosunku do nas. Kiroumaru i jego żołnierze są bezgranicznie posłuszni dorosłym, racja?
– No i…?
– Oznacza to, że w ostatecznym rozrachunku najważniejsze są dla nich instrukcje od Komisji Etyki – wypalił.
– Myślisz, że Komisja rozkaże im zrobić nam coś złego?
Poczułam jak jego dłoń zaciska się mi na ramieniu.
– Spotkaliśmy fałszywego minoshiro i usłyszeliśmy o rzeczach, o których nie powinniśmy wiedzieć.
– Ale to jest…!
– Ćśśś. Nie tak głośno. – Satoru zamilkł na chwilę, wpatrując się uważnie w drzwi. – Przyjmijmy, że to, co mówił fałszywy minoshiro jest prawdą. Samo wyobrażenie o tym jest obrzydliwe, ale gdyby ludzie rzeczywiście mogli atakować się nawzajem, korzystając z cantusu, nasze społeczeństwo zostałoby błyskawicznie unicestwione. Czy nie próbowano by więc temu zapobiec, chwytając się wszystkich dostępnych metod, niezależnie od tego jak bardzo przerażające by one nie były?
– Ale czy oni naprawdę mają zamiar coś nam zrobić?
– Zawsze mówiło się, że pozbywają się dzieci, które mogą potencjalnie sprawiać problemy, zanim jeszcze do czegoś dojdzie, prawda? Innymi słowy, chcą nas usunąć!
– Usunąć… To niemożliwe. Nie mów tak absurdalnych rzeczy. To nie może się stać!
– Pomyśl o tym. Każdego roku kilkoro uczniów znika ze Szkoły Harmonii i Akademii Mędrców, prawda? Jakby na to nie spojrzeć, to bardzo dziwne. Skoro nie są eliminowani, to co się z nimi dzieje?
Poczułam, że wszystkie włosy stają mi dęba. Słuchanie tego, co mówił fałszywy minoshiro było straszne, jednak dotychczas tylko połowicznie wierzyłam jego słowom, więc zbytnio się nad nimi nie zastanawiałam. Teraz jednak byłam przerażona znacznie bardziej niż przez całą poprzednią noc.
– Ale… Ale nikt nie wie, że spotkaliśmy fałszywego minoshiro.
Jedyny świadek, Rijin, został zabity przez eksplodującego bombopsa.
– Istnieje jednak na to dowód – powiedział Satoru mrożącym krew w żyłach głosem. – Nasz cantus został zapieczętowany, prawda? Nikt nie zrobiłby nam czegoś takiego, jeśli poważnie nie naruszylibyśmy zasad.
– Więc nie zamierzają nam pomóc…?
Jeśli wioski zadecydowały by nas się pozbyć, oznaczało to, że nie mamy już dokąd wracać. Oczy wypełniły mi się łzami.
– Nie, wciąż jest nadzieja. Powinniśmy dać radę przynajmniej dostać się z powrotem do wioski. Nasi rodzice jakoś nam pomogą. Myślę zwłaszcza o twojej mamie; czy ona nie jest główną bibliotekarką?
– T-tak, ale… – Czułam jakby wszystko w mojej głowie wirowało. – Co tak dokładnie w takim razie cię martwi?
Satoru westchnął, widząc, że wciąż nie rozumiem. – Kiroumaru prawdopodobnie wspomniał o nas w swoim raporcie na temat Ziemnych Pająków. Jeśli dorośli dowiedzą się, że nie możesz korzystać ze swojego cantusu, zorientują się, że coś musiało się stać. I jeśli zadecydują, że trzeba od razu się nas pozbyć, powierzą Kiroumaru wykonanie tego zadania.
Wydawało mi się, że to lekka przesada. – Pozbyć się nas… Tak po prostu, nie mając żadnych dowodów naszej winy?
– Kiedy wrócimy, będzie już dla nich za późno – powiedział łamiącym się głosem. – Jeśli opowiemy choć jednej osobie o tym, czego się dowiedzieliśmy, rozniesie się to w mgnieniu oka.
– Ale…
– A jeśli to, co mówił fałszywy minoshiro na temat śmiertelnego sprzężenia zwrotnego jest prawdą, nikt w wiosce nie może nas zabić, samemu nie ponosząc śmierci. To znaczy, że usuwanie kłopotliwych dzieci odbywa się zazwyczaj za Świętą Barierą… Myślę, że wykorzystują w tym celu dziwoszczury.
Zaniemówiłam. Czy to możliwe, że naprawdę robiono coś tak straszliwego?
Plecy zlał mi zimny pot. Zaczęłam się zastanawiać, czy rytuał przejścia w dorosłość odbywał się poza barierą z tego samego powodu.
– Kiroumaru prawdopodobnie wysyła swoje raporty, wykorzystując gołębie pocztowe, bo to najszybsza metoda. Jeśli gołąb będzie frunął dość szybko, dotrze do wioski przed zachodem słońca. Komisja przeanalizuje sprawę i odeśle odpowiedź najwcześniej jutrzejszego ranka.
– Więc musimy uciekać stąd już teraz!
– Tak. To oczywiste, że wyślą za nami pościg, ale jeśli zdołamy dotrzeć do miejsca, w którym ukryliśmy kajaki, możemy mieć szanse.
Niedługo później najgorsze stało się faktem.
Co prawda Satoru trochę zregenerował siły podczas snu, ale jego stan wciąż był daleki od ideału; wciąż nie mógł w normalny sposób używać cantusu. Samo koncentrowanie się na celu przyprawiało go o ból głowy, więc jego moc mogłaby równie dobrze nadal być zapieczętowana.
Nie miałam pojęcia, jak mamy poradzić sobie ze stojącą na zewnątrz parą strażników. Ta sytuacja była zupełnie różna od naszej niewoli u Ziemnych Pająków.
Wyszliśmy z ziemianki z największą swobodą, na jaką było nas stać. Obydwaj wartownicy pokłonili się głęboko, pozwalając nam przejść.
– Pomału. Zachowuj się naturalnie. – syknął Satoru. Jeśli będziemy się tylko tak przechadzać, będzie to wyglądało, jakbyśmy postanowili wyjść na poobiedni spacer.
– Zupełnie, jakbyśmy się tak najedli, by tego potrzebować… – zauważyłam z ironią.
Na obóz składało się jakieś dwadzieścia lub trzydzieści podobnych małych chatek. Wszyscy żołnierze z pewnością się do nich nie zmieścili, więc większość z nich musiała spać pod ziemią. Wzdłuż łączących ziemianki ścieżek ustawiono rzucające jasne światło koksowniki, wokół których, trzepocąc skrzydełkami, latały ogromne ćmy.
Po bitwie z Ziemnymi Pająkami, kręcący się w naszym pobliżu strażnicy wydawali się być znacznie bardziej rozluźnieni. Kiedy ich mijaliśmy, kłaniali się w ciszy, ale nie robili nic więcej.
Skoro tak wyglądała sytuacja, wymknięcie się pod osłoną nocy nie powinno nastręczyć nam większych problemów. Taki też był nasz plan, jednak nagle za naszymi plecami rozległ się hałas i zamarliśmy w bezruchu.
– Bogowie! Dokąd idziecie?
Squealer. Cofnęliśmy się bezgłośnie.
– Przebudziliście się. Jedliście coś?
– Tak – odparł Satoru, uśmiechając się chłodno. – Było całkiem smaczne.
– Naprawdę? Nasze jedzenie jest zupełnie inne. Wszystko co można tu dostać to ten mdły kleik z miso. Olbrzymie Szerszenie nie przywykły do podejmowania gości. Tak z czystej ciekawości, czym was nakarmiły?
Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. Zastanawiałam się, po co właściwie zadaje takie bzdurne pytania. Zaczynało mnie to już denerwować.
– Mniejsza z tym… A ty co tu robisz?
– Cóż, dopiero co skończyłem pracę, ale nie narzekam. W końcu Olbrzymie Szerszenie uratowały nas wszystkich. Generał Kiroumaru został ranny w wybuchu i pisanie raportów sprawia mu trudność. Jeśli o tym mowa, to czy dacie wiarę, że spośród całej tej ogromnej armii tylko on sam potrafi czytać i pisać po japońsku?
– Jakich raportów? – spytał ostro Satoru.
– Och, zwykłe sprawozdanie z podboju kolonii Ziemnych Pająków. Zostało już wysłane do Kamisu 66. – Squealer wpatrywał się w nas tępo, gdy obrzuciliśmy go pytaniami.
– Pytaj pierwsza, Saki.
– No dobrze. Co napisaliście w tym sprawozdaniu?
– Opisaliśmy, oczywiście, szczegóły przebiegu całej bitwy, zaczynając od momentu, w którym zostaliśmy zaatakowani trującym gazem a kończąc na chwili przybycia posiłków…
– Wspomnieliście też o nas?
– Hę – Squealer łypnął na nas podejrzliwie.
– Chodzi o to, że jeśli napisaliście coś dziwnego, nasz nauczyciel strasznie się na nas wścieknie, gdy wrócimy do domu.
– Nie obawiajcie się. W życiu nie napisałbym niczego, co mogłoby uwłaczać dwójce ludzi, którzy zasłużyli na naszą najwyższą wdzięczność.
– Ale co dokładnie o nas napisałeś?
– Och, no cóż. Wspomniałem o tym, jak dwoje bogów zagubiło się i przypadkowo spotkało kolonię Łowików a następnie pomogło nam bezpiecznie uciec z zasadzki Ziemnych Pająków, coś w tym stylu.
– I nic poza tym? – spytałam, czując przypływ ulgi.
– Nie, oczywiście, że nie. Tylko…
– Tylko co?
– Wasza dwójka najwyraźniej działała ponad limit swych fizycznych możliwości; pomyślałem więc, że potrzebujecie lepszej opieki i dołączyłem prośbę aby się o was zatroszczono.
– Co masz na myśli? Napisałeś, że nie czujemy się najlepiej?
– Wspomniałem, że podczas walki najwyraźniej tylko bóg płci męskiej korzystał ze swojej mocy. Zauważyłem, że bez wątpienia jest wyczerpany a bogini przypuszczalnie choruje.
Ten wścibski szczur. Z rozpaczy i gniewu wzrok zaszedł mi mgłą. Spojrzałam błagalnie na Satoru.
– Squealerze, mówisz, że dopiero co skończyłeś pracę?
Dlaczego Satoru pyta o coś tak nieistotnego?
– Tak, dosłownie przed chwilą.
– Więc w jaki sposób wysłaliście raport? Jest zbyt ciemno, żeby wypuścić gołębia pocztowego, czyż nie?
– W istocie. Gdy Olbrzymie Szerszenie muszą pilnie się z kimś skomunikować, używają za dnia gołębi pocztowych, w nocy zaś wykorzystują nietoperze.
Spojrzeliśmy na siebie nawzajem. Jeżeli wysłali nietoperza, odpowiedź z dystryktu mogła nadejść nawet przed świtem.
– Tak przy okazji, niektóre z kolonii zaczęły ostatnio używać sokołów zamiast gołębi, co łamie postanowienia pierwotnie zawartego paktu. Ponadto, pomimo, że nietoperze są pewniejsze, chodzą słuchy, że kilka kolonii tresuje od niedawna puchacze, które na nie polują… – Squealer wyglądał jakby miał zamiar gadać przez całą noc.
– Hej, Squealerze – powiedziałam tak neutralnym tonem, na jaki tylko mogłam się zdobyć. – Jakby to powiedzieć… Chcielibyśmy trochę się przejść.
– Dokąd idziecie? – Squealer wyglądał na zaskoczonego. – Słońce zaszło trzy godziny temu. Oddalanie się nie jest bezpieczne.
Trzy godziny po zachodzie słońca oznaczały, że jest mniej więcej dziesiąta wieczór.
– Wszystko będzie w porządku. W końcu Ziemne Pająki zostały pokonane, prawda? – Beztroski ton Satoru był znacznie naturalniejszy od mojego.
– Ale jeśli coś się wam stanie, cała odpowiedzialność spadnie na mnie. Zawołam kilku strażników…
– Nie trzeba. Po prostu nasza dwójka potrzebuje… małej zmiany otoczenia, rozumiesz? Niedługo wrócimy. Nie ma konieczności alarmowania kogokolwiek – powiedział Satoru, chwytając moją dłoń i ciągnąc mnie ze sobą.
Kiedy się obejrzeliśmy za siebie, Squealer cały czas stał w tym samym miejscu, patrząc jak się oddalamy.
– Czy on nie pomyśli sobie, ze to trochę dziwne? – spytałam szeptem.
– Nic nie poradzimy na tą jego podejrzliwość. Tak czy siak, nie mamy innego wyjścia jak ucieczka, prawda?
Kontynuowaliśmy nasz powolny marsz poza obozowisko. Udając, że podziwiamy niebo, spojrzeliśmy do tyłu. Kiedy upewniliśmy się, że nikt nas nie śledzi, ukryliśmy się w rzucanym przez drzewa cieniu. Skuleni przy ziemi, zaszyliśmy się w niewielkim zagajniku rosnącym pośrodku pola.
– Wiesz, którędy mamy iść?
W moim plecaku powinny być kompasy, jednak podczas całej tej bieganiny gdzieś go zapodziałam.
– Mniej więcej. – Satoru spojrzał na pomarańczowy księżyc wychylający się zza czubków drzew. Mamy prawie pełnię, więc księżyc pojawia się na wschodzie, podróżuje nocą po południowej stronie nieba a rankiem chowa się za horyzontem na zachodzie. Skoro mamy teraz godzinę dziesiątą, to…
Zawiły bełkot Satoru nie był zbyt pocieszający, ale biorąc pod uwagę moją zupełną niewiedzę na temat astronomii i brak zdolności orientacji w terenie, nie pozostało mi nic innego jak zaufać jego ustaleniom.
Wędrowaliśmy przez dzicz, starając się w miarę możliwości kierować na wschód. Od zeszłej nocy wędrowaliśmy tyloma krętymi ścieżkami, że nie było mowy o tym, by dało się ustalić jaka odległość dzieli nas od jeziora Kasumigaura. Kiedy wróciłam myślami do naszej wędrówki z Rijinem w stronę Świątyni Czystości, przypomniało mi się, że byliśmy niewiarygodnie zmęczeni, a mimo tego jakoś parliśmy naprzód po bardzo krętej trasie. Mimo tego, z jakiegoś powodu byłam przekonana, że jeśli będziemy cały czas wędrować na wschód, damy radę dojść do naszych kajaków przed wschodem słońca.
Po trzech godzinach szybkiego marszu przez leśne bezdroża pomału zbliżałam się do granic swojej wytrzymałości. Bolały mnie nogi i kręciło mi się w głowie. Bardzo chciało mi się jeść, ale, co było znacznie gorsze, czułam praktycznie niemożliwe do zniesienia pragnienie. Ponieważ nie zabraliśmy ze sobą butelek z wodą, nie zostało mi nic innego jak cierpliwie je znosić. W każdym razie, kiedy postanowiliśmy chwilę odpocząć, wybraliśmy miejsce, w którym trawa była pokryta kroplami rosy.
– Zaszliśmy dosyć daleko, nie?
– Tak. Może nawet przebyliśmy już ponad połowę drogi. – zapewnił mnie z przekonaniem Satoru.
Nie wydawało mi się, by takie stwierdzenie miało jakieś podstawy, ale z drugiej strony kwestionowanie jego opinii też nie przyniosłoby żadnego pożytku, więc skwitowałam te słowa milczeniem.
Zastanawiałam się co robią teraz Shun, Maria i Mamoru. Gdy tak rozmyślałam, utkwiłam bezwiednie wzrok w zaroślach za plecami Satoru i aż podskoczyłam.
– Co się stało?
– N-nic… Przez chwilę wydawało mi się, że to bombopies – odparłam, wskazując na zbutwiałą kłodę.
– Faktycznie, wygląda trochę podobnie – uśmiechnął się Satoru.
– Ale ty nie się nie przestraszyłeś.
– Nie, bo trzeba zacząć od tego, że nie ma możliwości, by spotkać tu bombopsa.
– Dlaczego?
– Widziałaś ich prawdziwą formę, prawda, Saki?
Nie chciałam przyznawać, że nie mam pojęcie, o czym teraz mówi. – No cóż, chyba tak…
– Chyba? – zaśmiał się Satoru. Te psy-samobójcy są ostatnim gatunkiem dziko żyjących zwierząt. Wszystkie pozostałe zostały udomowione przez dziwoszczury.
– Więc ich oswojenie w ogóle nie wchodzi w grę?
– Właściwie to nie. Zanim ludzie obudzili w sobie cantus, przez długi czas modyfikowali domowe zwierzęta, jednak dotyczyło to tylko użytecznych dla nich gatunków. Dla przykładu postępowano tak ze zwierzętami z bujną, miękką sierścią, smacznym mięsem bądź produkujących duże ilości mleka. Bardzo nieprawdopodobne jest, by kiedykolwiek oswojono stworzenia, które potrafią eksplodować.
Satoru znowu przeszedł w tryb przemądrzalca. Chciałam się z nim kłócić, ale poziom cukru w mojej krwi był tak niski z głodu, że nawet na to nie miałam siły. Poddałam się.
– No to czym są bombopsy?
– Starożytne księgi biologiczne wspominają o pewnym zwierzęciu zachowującym się dokładnie tak samo jak one. Jak myślisz, co to za gatunek?
– Eee… – Szybko straciłam zainteresowanie tematem. Miałam w nosie, czym było to zwierzę. Mogła to sobie być cętkowana stawowa żaba, rozdymka tygrysia albo cokolwiek innego. Zaczęłam poważnie martwić się o pozostałą trójkę przyjaciół.
– To były mrówki. – odparł triumfalnie Satoru. – Pewien specjalny rodzaj żyjących w Malezji mrówek, które rozrywały się na kawałki, gdy zbliżał się nieprzyjaciel i wydzielały do powietrza lotne substancje. Ostrzegały w ten sposób resztę mrowiska, że nadchodzi wróg.
Zawroty głowy zaczęły dawać mi się we znaki nawet silniej niż głód. Pomyślałam, że jeśli dłużej będziemy tak siedzieć, nie będę w stanie się podnieść.
– W każdym razie, właśnie czymś takim są bombopsy. Gdyby zwyczajne zwierzęta wysadzały się w powietrze, żeby odstraszyć wroga, ich gatunek wymarłby w mgnieniu oka, bo nie miałyby szansy wydać na świat potomstwa. W przypadku zwierząt socjalnych, takich jak mrówki, sprawy mają się inaczej. Skoro zwykłe robotnice nie mogą się rozmnażać, dla ich społeczności korzystne jest poświęcenie się jednostki w celu ochrony gniazda i królowej. Jeśli o tym pomyśleć, poza zmutowanymi przez Ziemne Pająki osobnikami nie spotkaliśmy wolnożyjących bombopsów.
Satoru nie wydawał się głodny, zmęczony ani przejęty losem pozostałej trójki. Nie chciałam kłopotać się próbą nakłonienia go, żeby się zamknął. Kiedy powoli zamknęłam oczy, usłyszałam ulotny dźwięk.
– Tak więc – kontynuował – królowa Ziemnych Pająków potrafiła produkować dowolnie dużą liczbę najprzeróżniejszych mutantów, takich jak ci patyczakowaci wojownicy lub podobne do żab stwory. Spośród nich wszystkich bombopsy najbardziej przypominają zupełnie inny gatunek; niewielkie rozmiary łbów oznaczają prawdopodobnie, że ich inteligencja jest dość ograniczona i w przybliżeniu dorównuje psiej. Innymi słowy, żeby mogły celowo eksplodować, będąc przy tym bezwarunkowo posłuszne, nie mogą być zbyt mądre i…
Znowu to usłyszałam. Gdzieś za nami. Odgłos stąpania po suchych gałązkach i trawie. Kto… albo co tam było?
Przyłożyłam palec do ust. Satoru natychmiast zamilkł.
Za mną. Ten sam dźwięk. Wypowiedziałam bezgłośnie kilka słów.
Satoru zawahał się przez chwilę, po czym wstał zdecydowanie. – Kto tu jest? – spytał głośno.
To było dość desperackie posunięcie, ale nie mogliśmy zrobić niczego innego. Nie mieliśmy przy sobie żadnej broni. Gdybyśmy zaczęli uciekać, zostalibyśmy złapani w mgnieniu oka. Musieliśmy udawać, że wciąż możemy korzystać z cantusu.
– Bogowie, jak daleko jeszcze zamierzacie iść? – spytał Squealer, wyłaniając się z cienia.
Nasz plan by zaatakować potencjalnego wroga, gdy ten nie będzie się tego spodziewał legł właśnie w gruzach. Któż mógłby przypuszczać, że będziemy śledzeni przez całą drogę do tego miejsca?
– Ziemne Pająki rzeczywiście zostały unicestwione, ale podróżowanie tędy w środku nocy wciąż jest niebezpieczne
– Dlaczego? Czemu śledziłeś nas aż tutaj?
Squealer przekrzywił głowę, słysząc moje pytanie. Gdyby był człowiekiem, pewnie wzruszyłby ramionami. – Jeśli coś złego stałoby się bogom, nie wytłumaczyłbym się z tego.
– Przecież odeszliśmy z własnej woli, czy to nie załatwia sprawy?
– Nie, nie załatwia. Nasza kolonia zostałaby skazana na zagładę. Zresztą Olbrzymie Szerszenie też nie przetrwałyby takiego incydentu bez szwanku. Wzorem podobnych sytuacji z przeszłości, generał Kiroumaru byłby zmuszony do popełnienia seppuku.
– Czym jest to seppuku?
– To samobójstwo dokonywane poprzez rozcięcie brzucha mieczem. Jest ostateczną formą przeprosin.
Byłam oszołomiona. W naszych słownikach próżno było szukać tego dziwnego terminu i nigdy nie przyszłoby nam to głów, że ludzie w przeszłości robili tak dziwne rzeczy.
– Rozumiem. Nie byłem świadomy, że możemy ściągnąć na was takie problemy – powiedział pokornie Satoru. – Ale stałoby się tak tylko jeśli nastąpiłoby coś bardzo nieprawdopodobnego, racja? Na przykład gdybyśmy mieli jakiś wypadek lub coś w tym rodzaju.
– Tak, ale żeby nie dopuścić nawet do tak mało możliwej sytuacji, muszę chronić dwoje bogów bez względu na wszystko.
Zachodziłam w głowę, czy ten paskudny, bezwłosy szczur na którego patrzę, mówi prawdę.
– Czy ktoś jeszcze za nami idzie?
– Nie, tylko ja.
– To dziwne. Skoro rzeczywiście chcesz nas ochraniać, to czy nie powinieneś zabrać ze sobą żołnierzy?
– To… To wszystko stało się za szybko. Nie miałem czasu.
Pytanie Satoru rozwiało wątpliwości nas obojga na temat tego, czy Squealer śledzi nas z rozkazu Kiroumaru. Działanie na własną rękę mogło być częścią jego planu, dzięki któremu mógłby przypisać sobie wszystkie zasługi. Jeszcze dwa dni wcześniej, o czym byłam przekonana, nie bylibyśmy tak obsesyjnie podejrzliwi w podobnej sytuacji.
– Tak z innej beczki: nie jesteście spragnieni?
Squealer wyciągnął bukłak, który miał zawieszony przy pasie. Wewnątrz coś zachlupotało jak woda. Spojrzeliśmy po sobie, jednak pokusa była zbyt silna, by z nią walczyć; wzięłam naczynie do ręki i odkorkowałam je. Piliśmy chłodną wodę olbrzymimi łykami. Krążenie krwi od razu powróciło do normy i poczułam się, jakbym wyrwała się śmierci z rąk. Przekazałam bukłak Satoru, żeby on również mógł ugasić pragnienie.
– Ale na przygotowanie tego miałeś czas – zauważyłam. Chciałam wyrazić naszą wdzięczność dla Squealera, lecz zamiast tego z moich ust wydobył się ten uszczypliwy komentarz.
– Zabrałem go żołnierzom chwilę przed tym, jak za wami ruszyłem. Zdobycie jednego z takich bukłaków nie było żadnym problemem. Bez tego mielibyśmy spore kłopoty w razie napotkania innej kolonii.
Nagle uświadomiłam sobie, że gdy brałam naczynie od Squealera, było po brzegi wypełnione wodą. Nie ulegało wątpliwości, że po tak długiej wędrówce i on jest spragniony.
– Dzięki. Ty też się trochę napij.
Wzięłam bukłak od Satoru i podałam go Squealerowi.
– Dziękuję. – Squealer z nabożeństwem uniósł do ust trzymane naczynie i wziął niewielki łyczek.
W tej samej chwili spojrzeliśmy na siebie nawzajem z Satoru i zawarliśmy niewypowiedzianą umowę.
– Squealerze, potrzebna jest nam twoja pomoc – powiedziałam.
– Oczywiście, czego tylko sobie zażyczycie – odparł, błyskawicznie spoglądając w górę. – Powiedzcie mi, co mogę dla was zrobić.
– Chcemy dotrzeć na wschodni brzeg Jeziora Kasumigaura. Wskaż nam najkrótszą drogę.
– Ale dlaczego tak się śpieszycie? Gdybyście poczekali do jutrzejszego poranka, żołnierze Olbrzymich Szerszeni bezpiecznie by was tam zaprowadzili.
– Ponieważ gdybyśmy zwlekali do rana, znaleźlibyśmy się w śmiertelnym niebezpieczeństwie – odparł bez ogródek Satoru.
Squealer prawdopodobnie został przekupiony obietnicą odbudowy kolonii Łowików, udzieloną przez Kiroumaru; gdybyśmy mu wszystkiego nie wyjaśnili, z pewnością nie przeszedłby na naszą stronę.
– Co macie na myśli?
– Kiroumaru mógłby nas zabić.
– Coś takiego nigdy by się nie stało! Jako β★ë◎Å… dziwoszczurowi, i jako generałowi największej z kolonii nigdy nie przyszłoby mu do głowy by skrzywdzić bogów!
– Nie mogę tego wyjaśnić, ale proszę, zaufaj nam.
Złapałam Squealera za dłonie. Wydawał się zaskoczony, ale się nie wyrwał.
– Gdyby nie było tak jak mówimy, nie pomyślelibyśmy nawet o ucieczce w środku nocy.
Squealer pomyślał przez chwilę, po czym z powagą skinął głową. – Rozumiem. Pokażę wam drogę, jednak ścigający nas wybiorą najprawdopodobniej tę samą ścieżkę, więc musimy się spieszyć.
Marsz wzdłuż brzegu rzeki płynącej dnem niewielkiej dolinki był znacznie przyjemniejszy niż przedzieranie się przez spadziste, górskie dróżki. Dzięki temu poruszaliśmy się znacznie szybciej, jednak wciąż byliśmy pod ogromną presją.
Idąc przez góry, nigdy nie wiedzieliśmy, czego możemy spodziewać się przed sobą, więc samo posuwanie się do przodu wymagało sporej odwagi. W dolinie z kolei byliśmy bardzo odsłonięci, a do tego nie było w niej żadnego miejsca, w którym moglibyśmy się ukryć. Wędrówka brzegiem rzeki okazała się niespodziewanie przerażająca.
Światło księżyca ledwie docierało na dno doliny. Rzeka była czarna jak atrament. Jedynym uchwytnym dźwiękiem był szum rozpędzonej wody, wwiercający się w głowę tak bardzo, że po pewnym czasie nie wiedziałam już czy rzeczywiście go słyszę, czy to tylko wytwór mojej wyobraźni. Odgłos przybierał na sile, tak, że ostatecznie przypominał wojenne okrzyki nieskończonej armii dziwoszczurów, albo ryki jakichś innych, groźnych bestii.
Zarówno ja, jak i Satoru cały czas odwracaliśmy się do tyłu, chcąc upewnić się, że nikogo za nami nie ma. Rzeka, która wydawała się prowadzić do samych piekieł, zdecydowanie nie łagodziła dręczących nas obaw.
– Jak nazywa się ta rzeka? – Głos Satoru dobiegał z bardzo daleka.
– Bogowie nie nadali jej nazwy. My nazywamy ją ⱯΞ☆ξЭ… Po japońsku będzie to znaczyło, pomyślmy… Zapomniana Rzeka.
– Dlaczego tak ją nazwaliście? – spytałam. Mój głos był dziwnie zachrypnięty, zupełnie jakby należał do kogoś innego.
– Nie jestem całkowicie pewien – Słowa Squealera zabrzmiały, jakby wypowiadał je spod ziemi. – Jezioro Kasumigaura zasila wiele większych i bezpieczniejszych rzek, jak na przykład Sakura. Może właśnie dlatego nie pamięta się o tej rzece.
– Miejmy nadzieję, że Kiroumaru również o niej zapomniał – powiedziałam, chcąc rozładować napięcie.
– Nadzieję mieć możemy, ale tak wytrawny dowódca jak on na pewno o niej pamięta. – Odpowiedź Squealera okazała się zadziwiająco przykra. – Zapomniana Rzeka jest pełna mielizn i kamieni, więc zazwyczaj nikt nie podróżuje nią w nocy. Między innymi dlatego wybrałem właśnie tę drogę. Jednakże, mimo tego, że generał Kiroumaru nieczęsto wybiera tą ścieżkę, stoczył w tych okolicach wiele wojen. Odbyła się tu między innymi bitwa z kolonią Wędrownych Mrówek, znana jako Upadek Zielonego Muru.
– Wędrowne Mrówki? Istnieje taka kolonia? – zapytał Satoru.
– Już nie. Pięć lat temu przegrała wojnę z Olbrzymimi Szerszeniami i została kompletnie zniszczona.
Ta opowieść do niczego nie była nam teraz potrzebna; samo słuchanie słów Squealera pomagało nam jednak się skupić.
– Kolonia Wędrownych Mrówek liczyła ponad osiemnaście tysięcy żołnierzy; z powodu tak licznej armii cieszyła się powszechnym respektem. Przeprowadzane przez nie oblężenia zawsze kończyły się sukcesem. Tamtego razu ich przeciwnicy, Olbrzymie Szerszenie, zostały otoczone, a Wędrowne Mrówki rozbiły obóz u bram wrogiej kolonii. W końcowej fazie bitwy, ich generałowi Quikurowi udało się wyeliminować wszystkich przeciwników z wyjątkiem elitarnego oddziału ochroniarzy królowej.
Sądząc po jego zainteresowaniu działaniami wojennymi, Squealer musiał bez wątpienia spędzić dużo czasu na analizowaniu historycznych zapisków. Kontynuował swój wywód ożywionym tonem.
– Wędrowne Mrówki dzielił dystans zaledwie kilku kilometrów od kolonii Olbrzymich Szerszeni. Na tak niewielkiej przestrzeni mogły poruszać się tylko na powierzchni, jednak z powodu tak dużej liczebności armii, pierwsze szeregi znajdowały się już w połowie drogi, podczas gdy ostatni żołnierze dopiero opuszczali obozowisko. Quikur postanowił poczekać u stóp góry aż dołączy do niego reszta żołnierzy. Zakładał, że mniej liczne oddziały Olbrzymich Szerszeni kryją się pod ziemią i zupełnie odrzucił możliwość, ze zostanie zaatakowany z góry, z klifu, który my, miejscowi, nazywamy Zielonym Murem. Generał Kiroumaru poprowadził w ukryciu swych elitarnych wojowników na szczyt wzniesienia i przygotował zasadzkę. Wróg znajdował się dokładnie pod klifem, o którym wszyscy myśleli, że jest zbyt stromy, by dało się nań wspiąć. Kiroumaru ujrzał jednak wspinającego się po nagich skałach gekona i wypowiedział słowa, które stały się później znanym cytatem: „Gekon ma cztery nogi, tak jak i my. Jeśli on może wspiąć się na tę górę, nie ma powodu, dla którego my nie moglibyśmy zrobić tego samego.”
To było tak absurdalne, że byłam pewna, iż Squealer żartuje. Dużo później, gdy przeanalizowałam sprawozdania z wojen dziwoszczurów, przekonałam się, że mówił prawdę i zaniemówiłam z wrażenia.
– Właśnie tym wyczynem wsławił się generał Kiroumaru. Pierwsze imię nadane mu przez bogów brzmiało Kidoumaru i nie było zapisywane znakami 奇道丸, lecz 詭道丸.¹
Squealer pokrótce objaśnił nam znaczenie obydwu znaków.
– Rozumiem, Mówiąc krótko, miało to oznaczać, że nikt nie da rady się ukryć, będąc ściganym przez Kiroumaru, tak? – spróbowałam wpleść moje pytanie w dowcip.
– Dokładnie. Jeśli generał Kiroumaru zdecydował się na serio kogoś ścigać, dla jego ofiary oznaczało to pewny koniec.
Zapadła krótka cisza.
Po tym jak ujrzałam Kiroumaru wydającego rozkaz doszczętnego zniszczenia kolonii Ziemnych Pająków, nie miałam wątpliwości, że jego zdolności strategiczne są zatrważające. Gdyby nas dogonił, nie mielibyśmy żadnych szans.
Wszystko zależało teraz od tego, jak późno Kiroumaru zdecyduje się podjąć za nami pościg. Między odesłaniem przez Komisję Etyki nietoperza z poleceniem pozbycia się nas, a wyruszeniem żołnierzy w pogoń musiał upłynąć pewien okres; zakładałam, że jeśli nam się poszczęści, zdołamy w tym czasie dotrzeć do kajaków. Był jednak jeden poważny problem – istniała możliwość, że Kiroumaru, widząc, że daliśmy nogę, podjął decyzję o pościgu samodzielnie, jeszcze przed otrzymaniem odpowiedzi z dystryktu. Jeśli rzeczywiście tak było, z pewnością już za nami ruszył.
Nieświadomie przyspieszyliśmy marsz. W pewnym momencie nie dało się jednak już iść szybciej; kamienie, którymi usiany był brzeg rzeki były śliskie i zdradliwe. Po trzydziestu minutach tej pospiesznej wędrówki, gdy byliśmy już cali zlani potem, Squealer nagle się zatrzymał.
– Co się dzieje?
Squealer podniósł palec do ust i zasyczał. Ten dziwny gest uciszania można spotkać nawet w starożytnej literaturze; jego znaczenie jest niezmienne – zawsze i wszędzie znaczył to samo. Teraz też od razu pojęliśmy, o co chodzi. Zdziwiło mnie jednak, że ów gest jest tak uniwersalny, że nawet gatunek nie ma znaczenia w jego przypadku.
– Usłyszeliście to? – spytał cicho Squealer.
Wytężyłam słuch.
Uchwyciłam ten dźwięk. Ptasi śpiew. Pomimo, że był środek nocy, brzmiało to, jakby ptak krążył po niebie.
Kyokyokyokyokyokyokyokyo…
Odgłos bardziej przywodził na myśl wielkiego insekta, aniżeli ptaka, co napełniało mnie niepokojem. Idąc za przykładem Squealera, znieruchomieliśmy niczym skały. Dziwny ptak leciał wzdłuż brzegu rzeki, nie przestając zataczać kręgów nad naszymi głowami.
Pierwszy przerwał ciszę Satoru.
– W czym właściwie problem? Przecież to tylko ptak.
– Jest środek nocy, pamiętasz?
– Może to kozodój. One prowadzą nocny tryb życia, podobnie jak sowy.
Czy to naprawdę mogło być takie proste?
– Ale dlaczego z premedytacją obniża lot coraz bardziej i bardziej?
Tak jak się spodziewałam, Satoru nie miał pojęcia o zachowaniu kozodojów. Zatopił się w myślach na kilka chwil.
– Pomimo, że zwie się go kozodojem, nie jest prawdopodobnie żerującym na większych zwierzętach drapieżnikiem, takim jak sowa. Zjada owady, na które poluje przy brzegach rzek.
Milczący dotychczas Squealer odchrząknął. – To rzeczywiście może być dziki kozodój, ale mam silne obawy, że tak nie jest.
– Co masz na myśli?
– Generał Kiroumaru lubuje się w wykorzystywaniu ptaków jako zwiadowców. Słyszałem, że używa kozodojów, ponieważ bardzo dobrze widzą w ciemnościach.
Byłam zdziwiona tym, co powiedział. Gdy o tym pomyślałam, ptak rzeczywiście zdawał się czegoś szukać.
– Naprawdę? Trochę trudno uwierzyć w coś takiego – odparł podejrzliwie Satoru. – W jaki sposób ptak ma zameldować, że coś znalazł?
– Ja też nie znam szczegółów. Pszczoły miodne potrafią jednak przekazywać sobie informacje o tym, gdzie rosną kwiaty. Podejrzewam więc, że po odpowiedniej tresurze również ptaki można nauczyć podobnej rzeczy.
Jeśli teoria Squealera była prawidłowa, Kiroumaru mógł być już bardzo blisko.
W absolutnej ciszy popędziliśmy do przodu.
Kiroumaru prawdopodobnie trzymał się tuż za nami, bezszelestnie nas śledząc. Jeszcze nie zaatakował prawdopodobnie dlatego, że wciąż oczekiwał na odpowiedź od Komisji, albo po prostu nie uświadomił sobie jeszcze, że Satoru nie może korzystać z cantusu.
Równie dobrze mógł też po prostu czekać, aż znajdziemy się w miejscu dogodniejszym do przypuszczenia na nas szturmu.
Im więcej o tym rozmyślałam, tym bardziej czułam się przytłoczona obecnością ukrytego wroga.
Jednakże, podobnie jak nie ma niekończących się nocy, każde trudności muszą mieć swój kres. Kiedy nieprzerwanie maszerowaliśmy na wschód, niebo zaczęło się rozjaśniać.
– Świta…! – Satoru z trudem pohamował krzyk.
– Ujrzymy Jezioro Kasumigaura, gdy tylko przez nią przejdziemy – powiedział Squealer, wskazując na sporą, wijącą się rzekę, płynącą jakieś dwieście metrów przed nami.
Pomyślałam, że może to rzeczywiście był dziki ptak. Kolejny element naszego urojenia, w którym byliśmy ścigani przez Kiroumaru.
Błyskawicznie poczułam ogromną ulgę.
Właśnie wtedy Satoru coś dostrzegł.
– Co… Co to jest? – zapytał.
Wszyscy znieruchomieliśmy z przerażenia.
Na piaszczystym brzegu rzeki, jakby oczekując na nasze przybycie, stały ustawione w rząd postacie.

¹ 詭 – “zwodniczy”, 奇 – „dziwny”, „niecodzienny”, „magiczny”, 道 – „droga”, „metoda”.

poproz2 nasroz2