Rozdział 5

Rozdział 5

Czarny obłok całkowicie pozbawił mnie wzroku. Znaleźliśmy się na granicy życia i śmierci.
Gdyby proch dostał się do naszych płuc, udusilibyśmy się. Jeśli zaś otoczylibyśmy się murem, wciąż bylibyśmy uwięzieni wewnątrz chmury i niezdolni do ruchu. Nie mielibyśmy też czasu, żeby zareagować na to, co miało stać się za chwilę.
Zwolniłam swój ucisk i pięćdziesięciotonowe cielsko potwora uderzyło z impetem o ziemię jak worek pełen galaretki. Stwór leżał rozpłaszczony, niewątpliwie martwy z powodu masywnych obrażeń wewnętrznych. Jego uniesiona głowa zdążyła jednak jeszcze raz wyrzucić w powietrze tuman prochu. W kilka sekund wypluł całe zmagazynowane w ciele zasoby.
Mogę tylko domyślać się, co stało się później. Tarcie wywołane przez wystrzelenie tak wielkich ilości prochu przez rurkowaty dziób podgrzało go o kilkaset stopni. Potem stwór w jakiś sposób wytworzył iskrę albo po prostu z powodu ciepła odłamał się fragment dzioba, który wleciał w chmurę prochu, tworząc w ten sposób prawdziwy miotacz płomieni.
Jakakolwiek była przyczyna, cała chmura zmieniła się w kulę ognia. To był tak zwany wybuch pyłu. Podczas gdy cząsteczki węgla spalają się powoli, proch lub pył z łatwością reaguje z tlenem zawartym w powietrzu, prowadząc do gwałtownej eksplozji.
Wybuch miał ponad dwieście metrów średnicy. Nikt nie zdołałby od niego uciec, może z wyjątkiem Shiseia Kaburagiego.
W chwili, kiedy otoczył mnie czarny obłok, nie przyszło mi nawet do głowy, żeby ratować siebie. Moją pierwszym odruchem było zapewnienie bezpieczeństwa Satoru. On najwyraźniej pomyślał to samo o mnie. Wydaje mi się, że mieliśmy dużo szczęścia, mogąc przećwiczyć wzajemne wyrzucanie się w powietrze, gdy uciekaliśmy przed Bestią.
Kiedy chmura pochłonęła Satoru, stworzyłam mentalny obraz katapulty, do której podczepiłam jego ciało i wystrzeliłam je w przestworza najmocniej jak potrafiłam.
Dokładnie w tej samej sekundzie poczułam szarpnięcie tak silne, że o mało co nie zemdlałam. Kiedy odzyskałam zdolność widzenia, ziemia była już daleko, daleko pode mną.
Satoru wyrzucił mnie w powietrze w tej samej chwili, kiedy ja katapultowałam jego. Instynktownie osłoniłam cantusem uszy, żeby bębenki nie popękały mi od nagłej różnicy ciśnień, po czym, oddychając przez nos, spróbowałam ją wyrównać. Kiedy opadałam swobodnie, poczułam jak żołądek unosi się we mnie jak balon. Zebrało mi się na wymioty. Wiatr szarpał moją koszulką.
Nie miałam pojęcia, na jakiej wysokości jestem. Mogłam objąć wzrokiem całe Kamisu 66, okoliczne lasy i nawet górę Tsukuba. Tylko Satoru nie było nigdzie widać.
Duży obszar ziemi pode mną był spowity zasłoną czarnego pyłu, przypominającą jakiś ohydny grzyb, który rozrastał się coraz bardziej i bardziej.
Spadałam wprost w tę chmurę. Desperacko próbowałam zmusić ciało do szybowania, wymachując ramionami, ale nie miałam pojęcia jaki obraz powinnam stworzyć w umyśle, żeby wywołać taki efekt.
W czarnym obłoku zaczęły pojawiać się oślepiające rozbłyski eksplozji.
Podmuch wybuchów ponownie uniósł mnie w górę. W kilka chwil mógłby odrzucić mnie na bardzo dużą odległość.
Latanie nie było niczym zachwycającym, jednak nie było też specjalnie przerażające. Mimo, że jeszcze nigdy w życiu nie znalazłam się tak wysoko nad ziemią, wiedziałam, że zdołam miękko wylądować.
Padały na mnie oślepiające promienie słońca, a po niebie sunęły leniwie białe, puchate chmurki.
Wtedy zaczęłam mieć halucynacje.
Błękitne niebo nagle stało się czarne, zupełnie jakby wszystkie jasne barwy nagle zamieniły się miejscem z ciemnymi.
Blask księżyca oświetlał powierzchnię ziemi i widziałam wyraźnie każdy krater, którymi była ona usiana.
Ach, to było…
Byłam pewna, że patrzę na coś, czego już kiedyś fizycznie doświadczyłam.
Wspomnienie, które mi odebrano. Miałam wrażenie, że ponownie składam je w całość ze skrawków i odłamków innych wspomnień.

Patrzyłam z góry na skąpaną w księżycowym blasku chatkę.
Tyle, że nie było już żadnej chatki. Na jej miejscu ział gigantyczny krater.
Ziemia wokół ogromnej dziury zaczęła się zapadać. Powietrze wypełniło się echem donośnego łomotu i suchych dźwięków pękających pni drzew wyrywanych z korzeniami.
Ta okropna, apokaliptyczna scena zdawała się coraz odleglejsza. Uświadomiłam sobie, że lecę do tyłu po olbrzymim łuku. Silny wiatr szarpał moim ubraniem we wszystkie strony. Podmuch zerwał mi z głowy spinkę; włosy powiewały za mną swobodnie na nocnym niebie.
Gdybym po prostu z czymś się zderzyła i umarła, nie byłaby to taka zła śmierć.
Z taką myślą zamknęłam oczy.
Po chwili ponownie je otworzyłam.
Ocalił mnie swoim ostatnim wysiłkiem.
Musiałam żyć.

Odwróciłam się do przodu i otworzyłam oczy. Kłujący wiatr wywiał moje łzy daleko w tył.
Wizja nie trwała nawet sekundy. Niebo z powrotem przybrało zwyczajny wygląd, a słońce świeciło tak jasno jak wcześniej.
Przypomniałam sobie wyraźnie. Kiedyś chłopiec bez twarzy ocalił mi życie, podobnie jak teraz zrobił to Satoru.
Unosząc się na wietrze wywołanym eksplozjami, odleciałam bardzo daleko od strefy wybuchu. Cały czas opadałam z zabójczą prędkością. Zdawało mi się, że zmierzam w stronę centrum dystryktu.
W końcu zdołałam dobrze przyjrzeć się rozciągającemu się na dole widokowi.
To była główna ulica Zbożowego Kręgu, zazwyczaj najbardziej zatłoczone miejsce w wiosce. Zszokowało mnie to, co ujrzałam. Praktycznie wszystko zostało zrównane z ziemią. Pozostały jedynie góry gruzu i doszczętnie zrujnowane budynki. Nie było widać żywej duszy.
Spadałam zbyt szybko. Siła grawitacji przyspieszała mój lot coraz mocniej i mocniej. Odepchnęłam się od ziemi dzięki cantusowi, nieco spowalniając swoje tempo.
Przeszło mi przez myśl, że powinnam spróbować wylądować na wodzie. Gdybym wpadła do kanału, powinnam uniknąć poważniejszych uszkodzeń i zdołałabym całkowicie wyhamować.
Zorientowałam się jednak, że kanały są puste. Wypompowano z nich całą wodę…
Nie było czasu na zastanawianie się nad przyczyną takiego stanu rzeczy. W ułamku sekundy zmieniłam plan i przywołałam obraz pary wielkich skrzydeł. Nie mogłam się zatrzymać. Musiałam poszybować dalej.
Potrzebne mi było jedynie jakieś miejsce, w którym mogłabym miękko wylądować. Coś żółtego przykuło mój wzrok. To było pole słoneczników. Uprawialiśmy dużo tych roślin dla oleju z ich pestek.
Z trudem zmieniłam kierunek lotu, skręcając w stronę plantacji. Zastanawiałam się jakim cudem Maria sprawiała, że lewitacja wydawała się tak prosta, kiedy się na nią patrzyło.
Przefrunęłam ze świstem tuż nad żółtymi kwiatami. Niech to szlag. Obraz, który wykorzystywałam nie pozwoliłby mi dostatecznie zwolnić. Szybko go zmieniłam, wyobrażając sobie parę rąk, którymi trzasnęłam o glebę. Słoneczniki wyleciały wysoko w powietrze.
Tuż przed uderzeniem instynktownie zamknęłam oczy. Połamane łodygi musnęły moją szyję.
Łupnęłam o ziemię. Mimo, że słoneczniki zadziałały jak poduszka, pęd powietrza zwalił mnie z nóg i straciłam przytomność na kwiatowym łożu.

Kiedy się ocknęłam, wciąż leżałam twarzą do ziemi. Powoli poruszyłam rękoma i nogami, sprawdzając, czy wszystko z nimi w porządku. Zdarłam sobie skórę na dłoniach, ale wyglądało na to, że nie stało mi się nic poważniejszego.
Wsłuchałam się w otaczające mnie odgłosy i ostrożnie się podniosłam.
To był piękny, letni poranek. Nie licząc śpiewu ptaków, panowała zupełna cisza.
Gdzie mógł być Satoru? Starałam się przypomnieć sobie, w którym kierunku go katapultowałam lecz moja pamięć była zamglona. Miałam nadzieję, że nic mu się nie stało, ale i tak nie potrafiłam przestać się zamartwiać.
Od zbyt intensywnego korzystania z cantusu kręciło mi się w głowie. Byłam nieprzytomna najprawdopodobniej jakieś pięć, może dziesięć minut. To był zbyt krótki czas na regenerację sił.
Miałabym poważne problemy, żeby się obronić, jeśli natknęłabym się na dziwoszczury lub tamto monstrum, nie wspominając już nawet o Bestii. Nie było jednak czasu na użalanie się nad sobą. Musiałam dotrzeć do wioski.
Zaczęłam iść, uważnie obserwując otoczenie.
Zostawiłam za sobą pole słoneczników i weszłam w gęste zarośla. Po chwili natknęłam się na obszar, gdzie wszystkie drzewa zostały połamane. Przyszło mi na myśl, że to efekt eksplozji, które słyszeliśmy po drodze. Bez wątpienia jakiś stwór podobny do tamtej strzykwy z kanału wysadził w powietrze całą wioskę, a fala uderzeniowa musiała dotrzeć aż tutaj.
Jeśli jednak tamte wybuchy były tak potężne, musiały zabić również potwora. Innymi słowy, stwór był zamachowcem-samobójcą. Bombopsy starały się kosztem swojego życia obronić gniazdo Ziemnych Pająków. Te wielkie, plujące prochem kreatury musiały z kolei zostać stworzone w konkretnym celu – jako broń przeciwko ludziom.
Wszystkie dziwoszczury były zaledwie pionkami w wielkiej rozgrywce. Nie wahały się umrzeć za swoją sprawę, lub, co bardziej prawdopodobne, atakowały z pełną świadomością, że same zginą.
To było dla mnie coś absolutnie niewyobrażalnego. Uwierzyliśmy we wszechpotęgę naszych mocy i nie doceniliśmy zdolności i determinacji dziwoszczurów.
Co jednak popychało je do takich ostateczności?
Byłam tak zatopiona w myślach, że przestałam zwracać uwagę na otoczenie. Kiedy to się stało, byłam już prawie na skraju gęstwiny.
Wielki głaz. Leciał wprost na mnie.
Byłam tak zaskoczona, że nie zdążyłam nawet zablokować go cantusem. Upadłam na pośladki. Na szczęście kamień chybił, przelatując tuż nad moją głową.
Kolejny atak nastąpił błyskawicznie. Kilka drzew, które przetrwały wybuch potwora, zaskrzypiało i zostało wyrwanych z korzeniami. Jakby na to nie spojrzeć, miałam do czynienia z użytkownikiem cantusu.
Czy Bestia mogła tu dotrzeć? Poczułam pustkę w głowie. Jeśli tak, jestem już praktycznie martwa…
Zatrzymałam drzewa i poczułam drażniące mrowienie, jakie towarzyszyło zetknięciu się cantusów dwóch osób. W powietrzu rozbłysła migotliwa tęcza.
– C-Co…? – wykrzyknął ktoś ze zdumieniem.
– Przestań! Jestem człowiekiem! – zawołałam najgłośniej jak umiałam.
Drzewa gruchnęły o glebę. Czyli się nie myliłam. Kimkolwiek był napastnik, zaatakował, ponieważ wziął mnie za dziwoszczura.
– Poczekaj! Wychodzę!
Wyłoniłam się z lasu, machając ramionami nad głową. Jakieś pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt metrów dalej stał osłupiały chłopak. Mógł mieć piętnaście, może szesnaście lat. Na mój widok zaczął biec w moją stronę.
– Przepraszam! Myślałem, że jesteś dziwoszczurem…
– Musisz uważać! Gdybym umarła, śmiertelne sprzężenie zwrotne zabiłoby również ciebie.
– Sprzężenie…?
Wyglądał na poczciwego dzieciaka.
– Och, no tak, nie możesz o tym wiedzieć. Tak czy siak, zawsze upewniaj się, na czym używasz swój cantus.
– W porządku… Ale te dziwoszczury pojawiają się zupełnie znikąd.
Chłopiec nazywał się Susumu Sakai i był uczniem czwartej klasy w Akademii Mędrców. Zapytałam go o wydarzenia minionej nocy i byłam bardzo zaskoczona jego odpowiedzią. Mimo, że wciąż był dzieckiem, zgłosił się na ochotnika i dołączył do walki przeciwko dziwoszczurom. Z tego powodu miał informacje z pierwszej ręki na temat wydarzeń w dystrykcie.
Po ataku na główny plac, ludzie przepełnieni żądzą zemsty na dziwoszczurach podzielili się na pięcioosobowe grupki, żeby szukać nieprzyjaciół. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy my przybyliśmy do szpitala i rozprawialiśmy się z okupującymi budynek przeciwnikami, również w wioskach trwały zacięte walki.
Ponieważ nasi wrogowie nie mogli otwarcie zaatakować użytkowników cantusu, oparli swoją taktykę na atakach z zaskoczenia.
Zawdzięczali swój sukces dwóm czynnikom. Pierwszym z nich była doskonała strategia Yakomaru, zakładająca bezwzględne poświęcanie jego własnych żołnierzy. Drugim był nasz zupełny brak przygotowania. Dziwoszczury włamały się do pustych domów, gdzie oczekiwały na dogodny moment na rozpoczęcie walki. Od samego początku powinniśmy byli zniszczyć te budynki. Nikt jednak nie wziął pod uwagę, że takie posunięcie może być przykrą koniecznością.
Poza tym, pomimo, że w pięcioosobowych zespołach każdy członek odpowiadał za pilnowanie innego kierunku, brakowało nam odpowiedniego treningu i wiele osób zapomniało o wszystkich zasadach w ferworze walki. Dziwoszczury przygotowały przynęty, które miały skupiać naszą uwagę na jednym punkcie, po czym ostrzeliwały nas od tyłu. Mnóstwo ludzi straciło życie w taki sposób.
Zebrani w grupki mieszkańcy, zaskoczeni takim obrotem spraw, postanowili trzymać się w tłumie. To jednak również było elementem planu Yakomaru.
Zespoły fałszywych ludzi wmieszały się pod osłoną mroku między grupki prawdziwych mieszkańców. Wyczekiwały na dobry moment i napadały z zaskoczenia, siejąc absolutny chaos. Ginęły osoby przypadkowo wzięte za wrogów przez swoich towarzyszy, którzy z kolei umierali z powodu śmiertelnego sprzężenia zwrotnego.
Ta koszmarna bitwa pochłonęła ponad trzysta żyć. Mimo, że liczba zabitych dziwoszczurów była dwu- lub trzykrotnie większa, w żadnym stopniu nie rekompensowało to strat, jakie ponieśli ludzie.
Kiedy nastał świt, zaczęły pojawiać się inne oddziały żołnierzy Yakomaru. Dziwoszczury przez całą noc rzucały do walki nowe siły, ale kiedy zaczęło się przejaśniać, a ostatni z fałszywych ludzi padł martwy, ataki ustały. Jak się okazało, również i to było częścią taktyki Yakomaru, i miało za zadanie pozbawić nas snu.
Kiedy dziwoszczury zaczęły się wycofywać, mieszkańcy odetchnęli z ulgą. Właśnie wtedy pojawiły się plujące prochem potwory.
Nocą monstra podpłynęły w górę rzeki do samego centrum dystryktu. Pomimo, że rozmiarami prawie dorównywały waleniom, ludzie byli tak skupieni na walce, że nikt ich nie dostrzegł. Poza tym dziwoszczury z premedytacją unikały walki w okolicach wody, żeby uniknąć wykrycia stworów.
Kiedy tempo bitwy opadło, siedem lub osiem potworów wynurzyło się z kanału i zaczęło pluć czarnym prochem, który pokrył całą wioskę. Miejsca, w których zaatakowały, zostały celowo wybrane w taki sposób, żeby detonacja spowodowała jak największe zniszczenia. Zanim ktokolwiek zdążył zorientować się w sytuacji, nastąpiła seria wybuchów.
Fale uderzeniowe i wystrzelony w powietrze gruz spowodowały ogromne straty w ludziach. Następujące po sobie łańcuchowo eksplozje pochłonęły cały tlen z powietrza, zabijając jeszcze więcej mieszkańców.
– Wszyscy byśmy zginęli, jeśli Shisei Kaburagi w porę by nas nie ochronił… Mój nauczyciel zginął jednak w wybuchu. Nie wiem też, co się stało z moimi rodzicami. Cały czas próbuję ich odnaleźć – powiedział Susumu łamiącym się głosem.
– Dlaczego w takim razie tak nagle mnie zaatakowałeś? Przecież to równie dobrze mogli być twoi rodzice.
– Bo byłaś w lesie. Ostrzegano nas, żeby tam nie wchodzić. Mówiono, że mogą się tam kryć dziwoszczury i że między drzewami można zostać omyłkowo zaatakowanym przez innego człowieka.
– Och, nie miałam pojęcia.
Okropnie martwiłam się o własnych rodziców, ale Susumu najwyraźniej nie miał żadnych wieści na ich temat. Musiałam go zapytać o jeszcze jedną rzecz.
– Susumu, czy widziałeś, lub może słyszałeś o czymś jeszcze… gorszym?
– Gorszym? – Chłopak zagryzł usta. – Czy sytuacja nie jest wystarczająco zła? I to wszystko stało się w ciągu jednej nocy!
– Racja. Wybacz mi to dziwne pytanie.
Czyli Bestia najwyraźniej jeszcze się nie ujawniła. To sprawiało, że jeszcze ważniejsze stało się poinformowanie mieszkańców o jej istnieniu. Byłoby jeszcze lepiej, gdym zdołała odszukać Tomiko albo Shiseia Kaburagiego.
Zaczęliśmy iść z Susumu, starając się cały czas pozostawać zwróceni do siebie plecami w taki sposób, żebyśmy mieli jak największe pole widzenia.
Dotarliśmy nad kanał. Był kompletnie wysuszony, tak samo jak ten, który widziałam podczas lotu.
– Czemu nie ma tu wody?
Odpowiedź Susumu była dokładnie taka, jakiej się spodziewałam.
– Przywódcy nakazali na wszelki wypadek zamknąć zapory i osuszyć kanały.
– Dlatego, że chowały się w nich dziwoszczury?
– Tak. I, jak mi się wydaje, również dlatego, że właśnie tą drogą dostały się tutaj te plujące prochem potwory. Mówiono też nam, że niektóre dziwoszczury są przystosowane do życia zarówno na lądzie, jak i w wodzie.
Sieć kanałów i dróg wodnych oplatała Kamisu 66 jak pajęczyna. Ciężko było mieć oko na wszystkie, więc wypompowanie wody było oczywistym posunięciem. Yakomaru przez cały czas był jednak o jeden krok przed ludźmi, więc i tym razem mimowolnie wyświadczyliśmy mu przysługę.
Być może wróg nie tylko przewidywał nasze działania, ale wręcz je kontrolował.
Kiedy kanały zostały osuszone, straciliśmy możliwość transportu dużych grup ludzi. Dziwoszczury dokładnie przewidziały, że to zrobimy. Przewidziały też wiele innych rzeczy.

Po pewnym czasie zaczęliśmy natykać się na pojedynczych ludzi. Na początku poczułam ulgę, ale widok jaki ujrzałam niedługo później ścisnął mi serce.
Młoda kobieta płakała nad czyimiś zwłokami. Mężczyzna z paskudną raną postrzałową jęczał w agonii. Zagubione dzieci desperacko próbowały znaleźć rodziców.
Wszyscy mieszkańcy, których mijaliśmy, patrzyli na nas błagalnie, jakby prosili o ocalenie. Chciałam im pomóc, ale nie było na to czasu. Gdyby Bestia tu dotarła, sytuacja stałaby się jeszcze bardziej katastrofalna niż dotychczas. Musiałam znaleźć przywódców dystryktu zanim to się stanie, tak, abyśmy zdążyli opracować solidny plan działania.
– Pomocy… Błagam…
Kobieta w średnim wieku leżała na środku drogi, wyciągając do nas dłoń. Jej ubranie było zwęglone, a na odsłoniętych częściach twarzy i rąk widniały okropne oparzenia. Prawdopodobnie nie zostało jej dużo życia.
– Woda. Potrzebuję wody.
Zagryzłam usta. Nie mogłam po prostu zostawić jej tam na pewną śmierć. Z drugiej strony jednak wiedziałam, że jeśli nie zdążę na czas dotrzeć do celu, nikt nie ocaleje.
– Ja jej pomogę – powiedział Susumu, idąc w stronę kobiety. – Pospiesz się i idź! Mówiłaś, że musisz dotrzeć do przywódców, prawda?
– Tak… Dziękuję ci.
Uścisnęłam dłoń Susumu i odwróciłam się.
– Poczekaj – przywołała mnie kobieta. – Kogo… Kogo tak zawzięcie szukasz?
– Muszę odnaleźć panią Tomiko i Shiseia Kaburagiego. Mam dla nich ważne informacje. Jeśli do nich nie dotrę, wydarzy się coś jeszcze okropniejszego…
Urwałam. Mówienie o „czymś jeszcze okropniejszym” osobie leżącej na łożu śmierci wydało mi się okropnie bezduszne.
– Tomiko jest w szkole… Schroniła się w Akademii Mędrców. Jej budynki wciąż stoją – odparła, krztusząc się.
Poczułam jak spływa na mnie fala ulgi. Ta kobieta najprawdopodobniej była członkinią Komisji Etyki. Gdyby nie oparzenia na jej twarzy, być może rozpoznałabym ją.
– Dziękuję. – Ukłoniłam się rannej, po czym zaczęłam biec.
Wiedziałam już gdzie muszę się udać, co było dużym ułatwieniem. Musiałam jedynie jak najszybciej tam dotrzeć.
Zwiększyłam tempo biegu. Po zmęczeniu, jakie odczuwałam jeszcze kilka chwil temu, nie pozostał żaden ślad.
To była moja pierwsza wizyta w Akademii Mędrców od ukończenia szkoły. Nasze wioski były tak niewielkie, że mogłam odwiedzić ją kiedy tylko miałabym chęć. Nie wspominałam jednak zbyt miło spędzonego tam czasu, więc, co oczywiste, unikałam tego miejsca. W miarę, jak zbliżałam się do Akademii, widok okolicznych uliczek zaczął przywoływać coraz więcej wspomnień z przeszłości. Stopień zniszczeń był tu znacznie mniejszy niż w centrum Zbożowego Kręgu, jednak mimo to kilka budynków zostało częściowo zburzonych. Widząc to, poczułam ukłucie w piersi.
Choć niebo nadal miało intensywnie błękitną barwę, zaczął padać deszcz. Pomyślałam, że to tylko kapuśniaczek, ale po chwili zaczęły napływać gęste chmury.

Akurat kiedy dobiegłam do Akademii Mędrców, zaczęła się ulewa. Przed drzwiami zatrzymał mnie ktoś wyglądający na członka Komisji Etyki.
– Ze względu na sytuację kryzysową, Komisja Etyki przeznaczyła ten budynek do celów swojej działalności. Nie możesz wejść – powiedział niski mężczyzna w średnim wieku.
Pamiętałam, że już kiedyś go spotkałam. Pracował dla Tomiko, i, jak mi się zdawało, nazywał się Niimi.
– Jestem Saki Watanabe z Sekcji Kontroli Obcogatunkowców Wydziału Zdrowia. Mam pilną informację, którą muszę przekazać pani Tomiko.
– Poczekaj tu, proszę – powiedział, po czym zniknął we wnętrzu budynku.
Schowałam się pod daszkiem, żeby ochronić się przed deszczem i czekałam na powrót mężczyzny.
– Proszę, chodź za mną.
Podążałam za Niimim znajomymi korytarzami. Budynek szkoły był solidnie zbudowany i nie groził zawaleniem, ale fala uderzeniowa wybuchu wybiła wszystkie szyby w oknach i postrącała zawieszone na ścianach przedmioty. Na podłodze panował taki bałagan, że ciężko było znaleźć miejsce na stopy. Myślałam, że Tomiko będzie w gabinecie dyrektora, jednak Niimi zaprowadził mnie do infirmerii.
– Proszę wybaczyć – powiedział.
– Wejdź.
Głos, który mu odpowiedział bez wątpienia należał do Tomiko. Wiedząc, że nic się jej nie stało, poczułam nagłą ulgę.
– Saki?
– Tak…
Byłam zszokowana, widząc Tomiko leżącą na jednym z łóżek. Jej głowa była owinięta bandażami, które zasłaniały obydwoje oczu. Jedno ramię spoczywało na temblaku, a całe ciało kobiety pokrywały liczne rozcięcia i otarcia.
– Cieszę się, że nic ci nie jest.
– Jest pani ranna…
– To tylko tak źle wygląda. W większości to niewielkie skaleczenia odłamkami szkła. Nigdy bym nie przypuszczała, że kiedy nadejdzie świt, wyślą na nas te wypluwające proch potwory.
Tomiko uśmiechnęła się, ale wyraz jej twarzy pozostał poważny.
– Ważniejsze jest jednak to, co cię tutaj sprowadza – dodała.
– Oczywiście… Cóż, stało się najgorsze.
Opowiedziałam pokrótce o tym, co widziałam w szpitalu.
– Jestem absolutnie przekonana, że to Bestia. Jeśli szybko nie opracujemy jakiegoś planu, będziemy zgubieni.
Tomiko milczała przez dłuższa chwilę.
– Nie mogę w to uwierzyć… – powiedziała w końcu. – Ufam ci, ale po prostu nie potrafię w to uwierzyć.
– Nie kłamię! Widziałam to na własne oczy! Nie zobaczyłam samej Bestii, ale przyglądałam się, jak morduje dwoje ludzi!
– Ale to nie ma sensu. Skąd miałaby się tu teraz wziąć Bestia? Rada Edukacji niezwykle uważnie obserwuje dzieci. Nie przeoczyliby nikogo, kto wykazywałby choćby najmniejsze objawy zespołu Ramana-Klogiusa.
– Nie mam pojęcia dlaczego i jak do tego doszło. Kto poza Bestią byłby jednak w stanie pozbawić życia dwie osoby za pomocą cantusu?
Tomiko ponownie zamilkła.
– Proszę, niech pani mi uwierzy! Jeśli czegoś nie zrobimy, znajdziemy się w sytuacji bez wyjścia.
– Saki – powiedziała ochryple. – Jeśli to naprawdę jest Bestia, nic nie możemy zrobić.
– To niemożliwe!
– Myślę… Myślę, że Bestia musiała w jakiś sposób przedostać się tu z innego dystryktu. W takim przypadku naprawdę nie ma żadnego sposobu, żeby ją zabić. Możemy wysłać przeklęte koty, jeżeli choroba nie zdąży w pełni się rozwinąć, lecz kiedy już do tego dojdzie… Pozostaje nam jedynie modlić się o cud. Modlić się o to, żeby Bestia przypadkowo się zraniła, zachorowała, albo coś w tym rodzaju.
– Ale dwieście lat temu wioski zdołały podnieść się po ataku Bestii. Przecież była pani tego świadkiem, prawda?
– Tak, byłam. I właśnie dlatego poprzysięgłam sobie, że nigdy nie dopuszczę do ponownego pojawienia się Bestii. Dystrykt nie przetrwa kolejnego razu – odparła cicho Tomiko. – Poprzednio mieliśmy nieprawdopodobne szczęście. Tym razem nie możemy na to liczyć. Nie w sytuacji, kiedy dziwoszczury wyrządziły nam już tyle szkód…
Tomiko urwała nagle, zupełnie jakby coś sobie uświadomiła.
– To nie może być przypadek… Atak dziwoszczurów i pojawienie się Bestii muszą być jakoś ze sobą powiązane. Ale jak…?
Na zewnątrz rozległy się krzyki. Serce podeszło mi do gardła. Głosy były coraz bliżej. To nie była pojedyncza osoba; krzyczał cały tłum ludzi.
– Niimi, co to za zamieszanie?
Razem z mężczyzną wyjrzeliśmy przez okno. Ludzie biegali w panice przed wejściem do szkoły. W mgnieniu oka zrozumiałam co się dzieje.
– Bestia! – wrzasnął ktoś w tłumie.
A więc już tu dotarł… Strach i rozpacz prawie zwaliły mnie z nóg.
– Saki, musisz uciekać. Już – nakazała Tomiko.
– Uciekniemy razem!
– Ja tu zostanę. Tylko bym cię spowalniała.
– Ale…!
– Przejdź przez Świętą Barierę i udaj się do Świątyni Czystości. W sytuacjach kryzysowych Rada Bezpieczeństwa zbiera się tam i przegrupowuje. Jeśli twoi rodzice przeżyli, też powinni tam być.
Poczułam, że serce zaczyna mi szybciej bić. Wciąż był promyk nadziei, nieważne, jak malutki.
– Pamiętasz, co powiedziałam ci wiele lat temu? Mam na myśli tamtą rozmowę, kiedy oznajmiłam, że będziesz moją następczynią. Przykro mi, że musisz zastąpić mnie w takich okolicznościach, ale zostawiam Kamisu 66 pod twoją opieką.
– Poczekaj. Ja… Ja nie mogę. T-to..
– Niimi, idź, proszę, z Saki.
– Jeśli ty zostajesz, to ja też – zaprotestował.
– Nie. Masz do wykonania inne zadanie. Przekaż Shiseiowi to, co tu usłyszałeś. Jeśli Bestia rzeczywiście tu zmierza, nadaj komunikat alarmowy z rozgłośni w ratuszu. Ostrzeż tylu ludzi, ilu zdołasz. Przekaż wszystkim, że muszą uciekać najdalej, jak mogą.
– Tak zrobię… – Mężczyzna stanął na baczność i skinął głową.
– Na co jeszcze czekacie? Idźcie!
Stałam bezradnie, kompletnie nie wiedząc, co robić. Niimi złapał mnie za rękę i wyciągnął z pokoju.
– Proszę poczekać! Jeśli uciekniemy to Tomiko…
– Taka była jej wola – odparł Niimi. Po policzkach spływały mu łzy.
Poczułam, że sama również za chwilę zaniosę się płaczem.
Tomiko Asahina po raz pierwszy spotkała Bestię, kiedy była mniej więcej w moim wieku. Przez kolejne dwieście lat robiła wszystko co w jej mocy, żeby chronić dystrykt. Pozostawała na stanowisku zarówno w dobrych czasach, jak i w trudnych chwilach, a teraz zdecydowała się poświęcić własne życie, żeby zapewnić nam bezpieczeństwo.
Nie mogłam jednak zatopić się na wieczność w takiej ckliwej zadumie. Powtarzałam sobie, że jestem silna, więc muszę dać z siebie wszystko.
Gdybym nie skupiła się na tej myśli, przytłoczyłby mnie strach przed, tym, z czym nieuchronnie musiałam się zmierzyć.

Przerażeni mieszkańcy wiosek biegali bezładnie jak stado lemingów. Nie byli w stanie zastosować się do czyichkolwiek rozkazów.
– Panno Watanabe, proszę uciekać do Świątyni Czystości, jak zalecała Tomiko-sama – wrzasnął Niimi, próbując przekrzyczeć panującą wrzawę.
– A co z panem?
– Zaniosę Shiseiowi Kaburagiemu wiadomość od Tomiko.
– Pójdziemy razem. Jestem jedyną osoba, która wie, że w dystrykcie naprawdę jest Bestia.
Nawet jeśli Shisei Kaburagi słyszał panikujących mieszkańców, wykrzykujących coś o Bestii, mógł pomyśleć, że ludzie po prostu histeryzują, albo że to kolejna sztuczka wroga. Skoro nie było już Koufuu Hino, Shisei był ostatnią osobą, która mogła cokolwiek zdziałać przeciwko Bestii. Dlatego też jak najszybciej musiałam przekazać mu wszystko, co wiem.
Szliśmy poboczem, uważając, żeby nie zostać stratowanymi przez tłum. W tak ciasnej przestrzeni nikt nie mógł użyć cantusu. Widok przepychających się ludzi, próbujących za wszelką cenę ocalić własne życia nie przywodził na myśl wyniosłych istot, obdarzonych boskimi mocami, a raczej naszych prymitywnych przodków. Na powrót staliśmy się zamieszkującymi jaskinie troglodytami, wierzącymi w złe duchy i obawiającymi się wycia wiatru.
Niebo zakrywały gęste, ołowiane chmury. Deszcz, który tak niespodziewanie zaczął padać, nagle ustał.
– Shisei Kaburagi musi być w pobliżu – zauważył Niimi. – Poprzednio, osoby, które nie odniosły obrażeń, nieco oczyściły okolicę i postawiły namiot medyczny. Później zgrupowały się w nowe zespoły patrolowe.
– Ale wszyscy ci ludzie…
Struchlałam, widząc całe morze mieszkańców. Jak miałam znaleźć Shiseia Kaburagiego w tym bałaganie?
Kiedy torowałam sobie drogę przez tłum, niebo nagle się rozjaśniło.
Na tle chmur pojawiły się ogromne, świetliste słowa.

Proszę zachować spokój.
Nie musicie niczego się obawiać.
Ochronię wszystkich.

Tych kilka wyrazów zadziałało z doskonałym skutkiem. Widząc je, ludzie zatrzymywali się i powoli zaczęli odzyskiwać zdrowy rozsądek.
– Strach paraliżuje umysły. Właśnie na to liczy nasz wróg, Proszę wszystkich o zachowanie spokoju.
Ujrzeliśmy Shiseia Kaburagiego, unoszącego się nad tłumem. Oczy miał ukryte pod maską podobną do tych, jakich używało się podczas święta pogoni za demonami. Jego wzmocniony dzięki cantusowi głos niósł się echem we wszystkie strony czyściej i wyraźniej niż przez jakikolwiek megafon.
– Bestia jest tylko kolejną z piekielnych sztuczek dziwoszczurów. Z powodu ich rebelii przeciwko nam, wielu ludzi straciło życie. Choć opłakujemy zmarłych, musimy teraz pozostać zjednoczeni w obliczu wroga.
Rozległy się oklaski. Po chwili aplauz rozlał się na cały tłum.
– Tak!
– Razem!
Krzyki napływały ze wszystkich stron.
– Śmierć dziwoszczurom! – zagrzmiał Shisei Kaburagi.
Tłum podchwycił ten okrzyk.
– Śmierć dziwoszczurom!
– Śmierć dziwoszczurom!
– Śmierć dziwoszczurom!
Ludzie skandowali jednym głosem, wymachując w powietrzu zaciśniętymi pięściami.
Gdyby nie charyzma Shiseia, wątpię, że komukolwiek udałoby się tak szybko stłumić panikę. Miał niesamowitą zdolność manipulowania ludzkimi uczuciami. Tylko silne emocje, takie jak gniew, mogły wziąć górę nad przerażeniem. Shisei Kaburagi wykorzystał wściekłość mieszkańców, żeby pobudzić ich do działania. To było ryzykowne, ale niezbędne posunięcie.
Kiedy jednak teraz o tym myślę, uważam, że również i ten ruch Yakomaru wziął pod uwagę w swoich drobiazgowych kalkulacjach.
Wszystko było częścią planu. Moment pojawienia się Bestii. Ucieczka tłumu. Nawet przemowa Shiseia Kaburagiego.
Bez żadnego ostrzeżenia ziemia na placu zatrzęsła się i zapadła. Kilka tuzinów ludzi zniknęło w olbrzymiej dziurze, zanim zdążyli choćby krzyknąć.
Krater miał około stu metrów średnicy i był na tyle duży, że pochłonął cały plac. Krawędź otchłani znajdowała się tuż przede mną, natomiast jej środek – w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał Shisei Kaburagi.
Zastanawiam się, czy tamtego dnia dziwoszczury nie przewyższały nas już wiedzą w zakresie inżynierii lądowej. Do dziś możemy jedynie się domyślać, w jaki sposób zdołały spowodować zapadnięcie się w ułamku sekundy tak wielkiej ilości ziemi. Prawdopodobnie wykorzystały swoje wrodzone zdolności budowania tuneli, żeby wykopać pod placem sieć korytarzy i zmniejszyć w ten sposób stabilność podłoża. Następnie musiały stworzyć nad tunelami ogromną jamę.
Do osunięcia ziemi prawdopodobnie wykorzystały niewielkiego prochowego potwora. Potrzebna była jedynie niezbyt duża eksplozja, żeby zawalić osłabioną już strukturę gruntu i wysłać setki ludzi wprost w objęcia śmierci.
Chmura pyłu przesłoniła mi całe pole widzenia. Zakryłam twarz, żeby piasek nie dostał mi się do oczu.
– Uciekaj! – krzyknął Niimi, chwytając mnie za dłoń.
– Ale muszę powiedzieć Kaburagiemu o…!
– To już nie ma znaczenia! – odparł, krztusząc się pyłem.
Nie wierzyłam, że Shisei Kaburagi mógłby dać się tak łatwo zabić. Jednakże, niezależnie od potęgi, jaką dysponował, najzwyczajniej nie miał czasu na użycie cantusu.
Kiedy się odwróciliśmy i zerwaliśmy do biegu, ponownie zaczęło padać. Na początku była to zaledwie mżawka, ale szybko przerodziła się w ulewę równie silną, jak wcześniej.
Spojrzałam w górę. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że krople deszczu spadały tylko na niewielki obszar. Mówiąc ściślej, woda obmywała jedynie miejsca zasłonięte chmurą pyłu.
Nagle deszcz ustał, a zamiast niego zerwał się gwałtowny wiatr, wywiewając resztki pyłu.
Kaburagi Shisei stał dokładnie w tym samym miejscu co poprzednio. Bliższe prawdy byłoby właściwie stwierdzenie, że się unosił, ponieważ pod jego stopami nie było już gruntu.
Wokół niego unosiło się wielu ludzi, podtrzymywanych jego mocą. Wpatrywali się oszołomieni w Shiseia Kaburagiego, który powoli wypchnął ich poza granice dziury i postawił na ziemi.
– Jestem wielce zawstydzony, że nie zdołałem ocalić wszystkich – powiedział. Jego głos był przepełniony gniewem i goryczą. – Jednak pomścimy tych, którzy zginęli. Przysięgnijmy, że wyplenimy te przeklęte, paskudne kreatury z ziemi bogów, archipelagu Japonii…
Głośny huk przerwał jego wypowiedź.
Z tunelu prowadzącego do wnętrza krateru wyłoniły się dziwoszczury i zaczęły strzelać. Kolejny oddział wyszedł z innego korytarza i posłał w niebo setki strzał. Wszystkie miały tylko jeden cel, którym był Shisei Kaburagi.
Zanim jednak strzały i kule zdążyły go dosięgnąć, wszystkie wyparowały, jakby zostały przeniesione do innego wymiaru.
– Wasza nieustępliwość jest doprawdy godna podziwu. Na wasze nieszczęście, nie jesteście w stanie nic mi zrobić.
Dziwoszczury zostały wyssane z krateru, jakby wyciągnęła je stamtąd niewidzialna dłoń. Były ich setki.
– Czy którykolwiek z was mówi w naszym języku? – spytał Shisei.
Żaden dziwoszczur się nie odezwał. Wszystkie zdawały się doskonale wiedzieć, że nie mają szans ujść z życiem i w ciszy czekały na śmierć.
– Nie myślcie, że okażę wam łaskę i pozwolę szybko umrzeć, jeśli będziecie milczeć. Nie po waszej ohydnej zdradzie.
Dziwoszczury zaczęły zwijać się z bólu.
– To nie do zniesienia, prawda? Wysyłam sygnały bólowe wprost do waszych nerwów. Nie umrzecie od tego, ponieważ nie wyrządzam wam fizycznych obrażeń. Mogę robić to tak długo, aż któryś zacznie gadać.
– P-przestań! – zaskrzeczał nagle jeden z nich.
– Oho, widzę, że jednak umiecie całkiem dobrze mówić. Gdzie jest wasz główny dowódca?
– Kii! N-nie wiem…! Ghh!
Torturowany dziwoszczur zwinął się w agonii, a z pyska pociekła mu piana.
– Śmierć! Śmierć! Śmierć!
Tłum najwyraźniej odzyskał dawny animusz i znowu zaczął skandować.
– Gadaj! Albo… – Kaburagi Shisei groźnie ściszył głos.
Dziwoszczur nagle szarpnął się, zwiotczał i zaczął jęczeć bezładnie ze śliną kapiącą z ust i wywróconymi w tył oczyma.
– Najwyraźniej przekroczyłem granice jego wytrzymałości – powiedział pod nosem Shisei Kaburagi.
Bezużyteczny już dziwoszczur został pochłonięty przez białe płomienie i spadł wprost do dziury w ziemi.
Gdzieś zza naszych pleców dobiegł przeszywający wrzask.
Odwróciłam się i ujrzałam niewyobrażalną scenę.
Ludzie wirowali w powietrzu jak płatki konfetti. Niektórzy uderzyli z impetem o pobliskie budynki, zostawiając na ich ścianach wyraźne, krwawe ślady.
– Bestia!
Na ulicy w mgnieniu oka zapanowała panika i chaos. Nie było jednak dokąd uciec.
– Bestia? Niemożliwe… To niemożliwe.
Shisei Kaburagi zaczął pomału opadać. Zawieszone w powietrzu dziwoszczury nie były już potrzebne i jeden po drugim zaczęły wybuchać. Wszystkie ich kości zostały wyrwane, a bezładne ciała zniknęły na dnie krateru, ciągnąc za sobą długie, ociekające krwią wnętrzności.
Usłyszałam piskliwy skrzek, przywodzący na myśl wściekłe zwierzę.
W okamgnieniu około tuzin ludzi stanął w ogniu. Zwijali się i krzyczeli, by po chwili upaść na ziemię. Niimi w ochronnym geście osłonił mnie własnymi ramionami i wypchnął w wąski przesmyk pomiędzy dwoma budynkami.
Wrzaski ustąpiły miejsca przedziwnej ciszy. Wszyscy którzy przetrwali, podobnie jak my znaleźli jakieś kryjówki i dygotali z przerażenia.
Bestia stanęła na samym środku ulicy.
Nie miałam możliwości, by dobrze się jej przyjrzeć. Całym jestestwem skoncentrowałam się na słuchaniu cichego odgłosu jej kroków.
Serce biło mi jak szalone, zupełnie jakby chciało w ciągu tych kilku sekund, zanim wszystko się skończy, wykonać pracę przewidzianą na całe swoje życie.
Ale…
Zdołałam przelotnie spojrzeć na Bestię pod ramieniem Niimiego i zorientowałam się, że nie jestem w stanie odwrócić wzroku. To był najstraszniejszy widok na świecie, ale po prostu nie mogłam oderwać od niego oczu.
Był taki mały. Wielkości dziwoszczura lub, być może, dziecka.
Nie, nie myliłam się. To było ludzkie dziecko. Chłopiec, najwyżej dziewięcioletni.
Był ubrany w wojskowy mundur, a twarz i ramiona pokrywały mu błękitne tatuaże, układające się w zawiłe wzory. Wpatrywał się wprost w Shiseia Kaburagiego.
– Ty naprawdę jesteś Bestią…? Ale jak to możliwe? Kim jesteś? – krzyknął Shisei.
Szeroko otworzyłam oczy.
Nigdy wcześniej nie spotkałam tego chłopca. Mimo to doskonale wiedziałam, kim on jest.
Charakterystyczne cechy jego wyglądu były niemal dokładnie takie same jak u Marii.
Włosy dziecka miały identyczny, intensywnie rudy odcień i układały się w niesforne loczki, zupełnie jak u Mamoru.
Ta Bestia była spuścizną dwojga ludzi, których już od dawna nie było wśród nas.
– Grrr…★*∀§▲ЖAД! – wrzasnęła piskliwym, dzikim głosem.
Kilka dachówek zostało wyrwanych z pobliskich dachów i pofrunęło w stronę Shiseia Kaburagiego. Wszystkie uderzyły w niewidzialną ścianę i zniknęły.
Z krateru zaczęły wysuwać się korzenie drzew. Chwilę później belki podpierające domy po obu stronach krateru przebiły się przez ściany budynków i również wzleciały w powietrze.
Ataki były jednak daremne. Zanim kłody zdążyły zmiażdżyć mężczyznę, zostały posiekane na miliony drzazg. Korzenie zostały pochłonięte przez ogień, nim zdołały oplątać jego nogi.
– ≠*◻︎И…Ë▼ЮΣ
Bestia nagle się zatrzymała. Wlepiała wzrok w Shiseia Kaburagiego, jakby była niezwykle zdziwiona, że jej ofiara stawia taki opór.
– To na nic. Z łatwością mogę przewidzieć twoje prymitywne ataki – zadeklarował Shisei. – W każdym razie, sprawdźmy teraz, co ja mogę zrobić tobie.
Domy stojące po bokach chłopca zawaliły się, kiedy nagle zniknęło podłoże, na którym stały. Nawet bruk został skruszony na piasek i zapadł się jak w pułapce zastawionej przez mrówkolwa. Bestia, na twarzy której malowało się bezgraniczne zdumienie, odskoczyła ze zwinnością dzikiego zwierzęcia.
– Saki! – Usłyszałam wołający mnie glos.
Wzdrygnęłam się i ujrzałam Satoru, stojącego nade mną z zasmuconą miną.
– Satoru…! Nic ci nie jest!
– Musimy uciekać. Wynik tego starcia jest już przesądzony.
– Hę? Ale…
Shisei Kaburagi i Bestia znaleźli się w patowej sytuacji. Nie można było określić, które z nich dysponuje większymi umiejętnościami, i żadne nie było najwyraźniej w stanie zadać decydującego ciosu.
– Blef Shiseia na razie trzyma Bestię na dystans, ale prędzej czy później ona rozgryzie jego sztuczkę.
– Jaką sztuczkę?
– Shisei nie może zabić innego człowieka, nawet Bestii, z powodu kontroli ataku i śmiertelnego sprzężenia zwrotnego… Jego przeciwnika natomiast to nie dotyczy.
– Chwila moment. Bestia również nie może pokonać Kaburagiego, prawda? On jest w stanie odbić każdy atak – zauważył Niimi.
– Nie, dla niej to bulka z masłem.
– Czyli…
Nagle przypomniałam sobie dawno zapomniane wydarzenie.

Shisei Kaburagi podszedł powoli do ◼︎, który nadal wpatrywał się w skupieniu w kurze jajo.
Wszyscy czekali na to historyczne spotkanie. Spodziewano się, że to ◼︎ zastąpi w przyszłości Shiseia Kaburagiego na jego stanowisku. Po raz pierwszy miał teraz okazję, by otrzymać od mistrza jakieś wskazówki.
Shisei Kaburagi nagle gwałtownie się zatrzymał.
Co się stało? Cofnął się o krok, później o jeszcze jeden, a następnie odwrócił na pięcie i pośpiesznie opuścił klasę, śledzony osłupiałym wzrokiem wszystkich uczniów.

Wyciekający cantus. Zapomniałam o tym na tak długi czas. Czego tak właściwie obawiał się wtedy nieustraszony Shisei Kaburagi?
– Gaaaaaah!
Shisei Kaburagi zawył nieludzko. To nie był zwyczajny krzyk. Brzmiał bardziej jak wrzask kogoś, kto za chwilę umrze.
Jego głowa odskoczyła w górę, a pozłacana maska spadła z twarzy, odsłaniając przerażające oczy o czterech źrenicach. Były już zamglone.
– Uciekajcie! Nie mamy czasu!
Satoru pociągnął mnie za sobą i zaczęliśmy gnać ile sił w nogach. Nie cofaliśmy się drogą, którą tu przyszliśmy. Zamiast tego przemknęliśmy obok Bestii, pędząc wprost na Shiseia Kaburagiego.
Chłopiec kompletnie zignorował naszą trójkę, całkowicie skupiony na swojej ofierze.
Obejrzałam się przez ramię i ujrzałam, że jego głowę otacza migotliwe światło. Tęczowy wzór oznaczający, że działanie dwóch cantusów nakłada się na siebie.
Bestia używała swojej mocy bezpośrednio na ciele Shiseia Kaburagiego. Mężczyzna mógł jedynie próbować odpierać działanie wrogiego cantusu.
Po chwili rozległ się suchy trzask.
Głowa Shiseia Kaburagiego była wykrzywiona pod nienaturalnym kątem. Widziałam go wtedy po raz ostatni.
Ogromna dziura ziejąca na środku placu znajdowała się tuż przed nami. Była niewyobrażalnie wielka i tak głęboka, że nie widziałam dna.
Rozpaczliwie wskoczyliśmy do jej wnętrza.

poproz2 nasroz2