Rozdział 3

Rozdział 3

Łącznie było sześć dziwoszczurów. Pomału szły w naszą stronę.
– Satoru, rzuć tę włócznię – wyszeptałam, starając się by mój głos brzmiał jak najbardziej naturalnie. – Zabiją nas, jeśli będziemy stawiać opór.
– I tak nas zamordują. – Satoru pokiwał głową. – Posłuchaj mnie. Uciekaj do lasu, gdy będę z nimi walczył.
– To jest bez sensu. Nie damy rady im uciec, ale jeśli spokojnie się podporządkujemy, może nie zabiją nas od razu. Możemy poczekać na pomoc.
– Nie. Nikt się nie zjawi – odparł Satoru z uporem. – A ja nie chcę znowu skończyć zamknięty w klatce.
– Satoru, błagam cię, bądź rozważny!
Cała szóstka dziwoszczurów zatrzymała się jakieś cztery czy pięć metrów przed nami. To było dziwne, zupełnie jakby nadal się nas obawiały.
– Poczekaj chwilę – powiedziałam, łapiąc Satoru za dłoń, w której trzymał broń.
– Zejdź mi z drogi.
– Nie… Spójrz tylko, one wyglądają inaczej niż tamte, z którymi mieliśmy wcześniej do czynienia.
– Hę? – zdziwił się Satoru.
Pomyślałam, że dziwoszczury za chwilę rzucą w nas włóczniami, ale stało się coś zupełnie innego: nagle wszystkie padły przed nami na kolana.
– Co…? – krzyknął Satoru. Ja natomiast jedynie wpatrywałam się w nie z szeroko otwartymi ustami.
– Kikikiki grrr… b-bogowie… – Stojący w środku dziwoszczur uniósł głowę i wydał z siebie dziwny dźwięk, który przypominał mowę. – Szszsz…. K-kolnia Łowików…∈∂Å. Ziemne Pająki… ★brrr.. Z-zgrożenie.
Nie miałam pojęcia, co mówi; dostrzegłam jednak na jego czole coś wyglądającego na tatuaż.
– Jesteśmy uratowani! Są z kolonii posłusznej ludziom! – wykrzyknęłam, czując, że z ogromnej ulgi uginają mi się kolana.
Satoru wciąż wyglądał jakby się wahał, jednak stanowczym, acz drżącym krokiem podszedł do dziwoszczurów na około trzy metry i spojrzał na ich tatuaże.
– „Łów 604”1, co? To oznacza kolonię Łowików?
– Kikikikiki… Łowiiki! Ł-łowiiki! – dziwoszczur, który w pewnym stopniu potrafił używać naszej mowy, odpowiedział Satoru, dziko potakując ruchami głowy, przez co wyglądał jak długogłowa szarańcza. – Ziepająki… Ńbezpieczeństwo. Ziemne Pająki, ńbezpieczeństwo!
Jak się później dowiedzieliśmy, Wydział Zdrowia wiedział już w tamtym momencie o istnieniu obcej kolonii, której nadał nazwę Ziemnych Pająków. W przeciwieństwie do Krocionogów, innej grupy przybyłej z półwyspu, Ziemne Pająki były jednak uważane za łagodnie usposobioną, nie sprawiającą kłopotów kolonię. Jak się okazało, zupełnie ich nie doceniono.
Ciekawym zbiegiem okoliczności, podczas epoki Yamato w starożytnej Japonii (mam tu na myśli zupełnie inny okres od Nowego Yamato, przypadającego na czas istnienia Świętego Cesarstwa Kwitnącej Wiśni), określenie „ziemne pająki” było obraźliwym przydomkiem dla autochtonicznego ludu Jomonów. Fakt, że po tak długim czasie użyto go ponownie do nazwania napływowej kolonii dziwoszczurów jest ironicznym chichotem historii.
Tak czy siak, byliśmy prowadzeni przez ciemny las przez sześć Łowików.
– I znowu jesteśmy w nieciekawej sytuacji – westchnął Satoru z poważnym wyrazem twarzy.
– Jak to? Przecież zostaliśmy uratowani. A ci tutaj na pewno nie wezmą nas w niewolę.
– Racja, ale biorę pod uwagę nasz obecny stan.
– Obecny stan?
– Jak myślisz, dlaczego dziwoszczury czczą ludzi jak bogów? – Satoru rzucił mi smutne spojrzenie. – Czy to nie dlatego, że mamy cantus? To, że nam się podporządkowują wynika jedynie z ich przekonania, że posiadamy tę moc, ale co według ciebie zrobią, gdy zorientują się, że ją utraciliśmy?
Satoru mówił szeptem, odchylając się do tyłu. Możliwe, że bał się, że zostanie podsłuchany przez idące z przodu dziwoszczury.
– Przesadzasz. – Poczułam lekki niepokój, ale wciąż uważałam, że powinnam odmówić mu racji. – Łowiki znajdują się pod naszą kontrolą, tak? Jeśli by nas skrzywdziły, a inni ludzie dowiedzieliby się o tym, cała kolonia zostałaby unicestwiona. One dobrze o tym wiedzą. Nie mają żadnej motywacji do wyrządzenia nam krzywdy.
– Nigdy nie można mieć pewności, co nimi kieruje. Może i dziwoszczury myślą czasami tak, jak my, ale to wciąż są gryzonie – powiedział Satoru. Brzmiał na znacznie starszego, niż był w rzeczywistości. – W każdym razie, nie możemy uśpić swojej czujności. Z pewnością nie pozwolę, by dowiedziały się, że nie możemy korzystać z cantusu. Ty też powinnaś być ostrożna, Saki.
Miałam ochotę spytać się go, jak niby wyobraża sobie bycie ostrożnym, ale to z pewnością nie był dobry czas na sprzeczki. Im dłużej szliśmy przez leśne bezdroża, tym bardziej nieswojo się czułam.
Czy zdołamy wywieść w pole kolonię Łowików? To nowe pytanie coraz silniej zaprzątało moje myśli, zastępując poprzedni strach przed Ziemnymi Pająkami.
Zastanawiałam się, jak długo jeszcze będziemy szli. Nagle jeden z dziwoszczurów odwrócił się i coś krzyknął; moje ciało było jednak tak wyczerpane, a umysł tak zamglony, że nie mogłam zrozumieć o co chodzi.
– Co on powiedział?
– Nie dosłyszałem do końca, ale najwyraźniej ogłosił, że dotarliśmy do celu.
Słowa Satoru sprawiły, że przeszył mnie dreszcz strachu.
Ze znajdujących się naprzeciwko nas zarośli wychylił się kolejny dziwoszczur. Różnił się wyglądem od tej szóstki, która nas przyprowadziła. Był wyraźnie większy od pozostałych i miał na sobie metalową, łuskową kolczugę oraz hełm ozdobiony tradycyjnymi, wygiętymi w półksiężyc rogami. Prawdopodobnie zajmował w kolonii taką samą, albo nawet i wyższą pozycję jak Kapitan Szyszka wśród Ziemnych Pająków. Przez kilka chwil stał spokojnie, słuchając raportu składanego przez jednego z dziwoszczurów a następnie ostrożnie do nas podszedł.
– Witajcie, bogowie – powiedział w oszałamiająco płynnym japońskim, zdejmując swój hełm. – Jestem rzecznikiem kolonii Łowików. Nazywam się Θξ%∞★∀∂.
Jego imię było serią skomplikowanych, wysokich pisków.
– Prawdopodobnie jednak łatwiej będzie wam mówić na mnie Squealer, więc proszę, zwracajcie się do mnie w taki sposób.
– No więc, Squealerze, – powiedział spokojnie Satoru. – Zgubiliśmy się i nie możemy odnaleźć drogi powrotnej do naszego obozowiska. Bylibyśmy bardzo wdzięczni, gdybyście zaprowadzili nas na brzeg Jeziora Kasumigaura. Dalej już sami sobie poradzimy.
– Rozumiem – odpowiedział pospiesznie Squealer, sprawiając że odetchnęliśmy z ulgą. – Obawiam się jednak, że w tym momencie będzie to bardzo trudne.
– Dlaczego? – spytałam bez namysłu. – Czy to dlatego, że jest ciemno? Albo…
– Mam bardzo dobrze rozwinięty zmysł powonienia i mogę poruszać się po lesie w środku nocy bez żadnych przeszkód. Jeśli nie odczuwacie zmęczenia i chcecie wyruszyć już teraz, z przyjemnością wskażę wam drogę – odpowiedział z szacunkiem Squealer. – Jednakże, obecnie ten obszar jest bardzo niebezpieczny. Znajdujemy się w stanie zagrożenia z powodu obcej kolonii Ziemnych Pająków, która napadła na nasze ziemie. Kilka dni temu wypowiedziały one wojnę naszej tubylczej społeczności. Nie natknęliście się może na nich po drodze?
Miałam zamiar odpowiedzieć zgodnie z prawdą, ale powstrzymała mnie mina Satoru.
– Nie, nikogo nie spotkaliśmy – odparł z kamienną twarzą.
Wydawało mi się, że widzę jak Squealer rzuca przelotne spojrzenie na zranione czoło Satoru, ale prawdopodobnie tylko wyobraźnia spłatała mi figla.
– Dobrze to słyszeć. Ziemne Pająki to bandycka grupa. Prawdopodobnie próbowałyby schwytać bogów, nie zdając sobie sprawy z własnej pozycji wobec nich. Oczywiście, wykorzystując cantus poradzilibyście sobie z nimi z dziecinną łatwością, jednak znane są one z tchórzowskich sztuczek, takich jak ataki z zasadzki przy użyciu zatrutych strzałek.
Dziwoszczur prychnął z gniewem, jeszcze bardziej marszcząc swój już i tak pokryty fałdami pysk.
– Przepraszam za ten wybuch emocji – powiedział. – Wkładamy olbrzymi wysiłek w próby obrony, ale nie jesteśmy na tyle silną grupą, by się z nami liczono i dlatego właśnie znaleźliśmy się w obecnej sytuacji.
– To znaczy, że przegrywacie? – spytałam.
– Sprawa nie jest taka prosta – kontynuował Squealer, zupełnie jakby czekał na moje pytanie. – Niewiele wiem o dużych koloniach, takich jak Olbrzymie Szerszenie, ale Łowiki liczą tylko siedmiuset osobników. Dla porównania szacunkowa populacja Ziemnych Pająków to przynajmniej cztery tysiące.
Zadrżałam. Przed swoją śmiercią, Rijin zgładził najwyżej tysiąc z nich. Założenie, że unicestwił całe ich plemię było zbyt optymistyczne. Prawdopodobnie trzy tysiące z nich nadal pozostawało przy życiu.
– Wczoraj wyprawiliśmy specjalnych wysłanników z prośbą o pomoc do trzech sąsiednich kolonii, ale zanim tam dotrą upłynie trochę czasu
– Więc jeśli zaatakują was w tej chwili, będziecie bezbronni? – wypaliłam bezmyślnie.
Squealer spojrzał na mnie podejrzliwie i uświadomiłam sobie swój błąd. Człowiek posiadający cantus nie obawiałby się konfrontacji z dziwoszczurami, bez względu na ich liczbę.
– Właśnie, co byście zrobili, gdybyśmy się tu nie zjawili? – dodał bez chwili namysłu Satoru. Doprowadził tę umiejętność do perfekcji, wyłgując się ze swoich rozlicznych zmyślonych historyjek.
– Jestem głęboko poruszony waszą troską. – Squealer nisko się ukłonił. – Jednakże, walki pomiędzy naszymi koloniami są czymś wyjątkowym, i nawet mimo znaczącej różnicy sił między nimi a nami, jest zbyt wcześnie na wysuwanie wniosków.
– Co masz na myśli?
– Mówi się, że dopóki nie zobaczy się czegoś na własne oczy, nie uwierzy się w to. Dlatego proszę was żebyście poszli za mną, chciałbym wam coś pokazać. – Squealer cofnął się, cały czas z pochyloną głową. Wydawało mi się, że to typowe zachowanie dla dziwoszczurów podczas rozmowy z kimś wyżej postawionym.
Kiedy wyszliśmy z gęstych zarośli, znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni. Księżyc zdążył już się schować, ale światło gwiazd dobrze oświetlało całą polanę, usianą kopcami przypominającymi mrowiska.
– Czy to gniazdo kolonii Łowików? – spytałam.
Squealer pokręcił przecząco głową. – Nasze gniazdo jest tam, gdzie żyje królowa, dość daleko stąd. To jedna z naszych linii obrony przed atakami Ziemnych Pająków.
– Linii obrony?
– Bunkry, okopy, ściany szczelinowe, tunele. Wszystko to w celach obronnych… Bogowie, interesujecie się może strategicznymi grami planszowymi, takimi jak shogi czy go?
To pytanie zbiło mnie z tropu.
– Cóż, tak myślę – odparłam. – W szkole uczyliśmy się zasad obu tych gier.
Mówiąc szczerze, na początku wydawały mi się one dobrą zabawą, ale szybko przestały mnie interesować, więc znałam tylko podstawy zasad. Głównym powodem, dla którego porzuciłam granie, było to, że z kilkoma osobami nie byłam w stanie zwyciężyć. Jedną z nich, co zrozumiałe, był Shun, jednak za każdym razem gdy widziałam triumfalną minę Satoru, traciłam wszelką ochotę na zabawę.
– W takim razie może lepiej będzie, jeśli wytłumaczę to w następujący sposób: my, β★ë◎Å, to znaczy kolonie dziwoszczurów, walczymy w stylu bardziej zbliżonym do gry w go niż w shogi.
Przez chwilę zastanowiło mnie, dlaczego użył słowa „dziwoszczury”.
Squealer zaczął wyjaśniać tajniki starć siłowych pomiędzy dziwoszczurami w stylu przypominającym wywód fałszywego minoshiro.
Dziwoszczury są potomkami golców z wschodniej Afryki, żyjących głównie w ciasnych, podziemnych tunelach. Nawet mimo tego, że ludzie przyczynili się do zmiany ich wyglądu zewnętrznego i wzrostu ich inteligencji, umożliwiając im stworzenie własnej kultury, ich podstawowa struktura społeczna nie uległa żadnej zmianie. Ich siedziby mniej lub bardziej przypominają pionowe szyby, od których odchodzą niezliczone odgałęzienia, umożliwiające ucieczkę na powierzchnię w razie powodzi. Doły są połączone dodatkowo podziemnymi poziomymi tunelami, które umożliwiają przemieszczanie się między nimi bez konieczności wychodzenia na powierzchnię.
– Walka na powierzchni jest dla nas dość nowym odkryciem. To jasne, że na zewnątrz ma się lepszą mobilność niż w podziemiach, niezależnie od noszonej zbroi. Prawdę powiedziawszy, nie wiem jak zapatrują się na to inni walczący na powierzchni żołnierze, ale osobiście uważam, że jeśli chodzi o odnajdywanie pozycji wroga, ofensywa naziemna mija się z celem.
– Dlaczego? – zapytał Satoru.
– Ponieważ β★ë◎Å… Nasi pobratymcy znajdując się pod ziemią potrafią za pomocą dźwięków i wibracji zlokalizować oddziały z powierzchni, gdy jednocześnie ci na zewnątrz nie są w stanie wykryć pozycji przeciwników znajdujących się pod nimi. Wynika z tego, że jeśli uda nam się zadziałać na grunt z dołu, powodując jego zapadnięcie się, wpadną wprost na nasze włócznie i nie dadzą rady w żaden sposób uniknąć śmierci.
Przypuszczalnie dziwoszczury już wielokrotnie stosowały tę taktykę. Podobnie jak ludzie, nie potrafią wyciągać wniosków z lekcji, dopóki nie zostanie przelana wystarczająca ilość krwi.
– Innymi słowy, działając defensywnie, zawsze zyskuje się przewagę – powiedział wyglądający na zadowolonego z siebie Satoru.
– Dokładnie. Agresorzy nie mają innego wyboru jak szturm pod ziemią, lecz nawet w takim przypadku broniący się są w stanie określić z wyprzedzeniem ich pozycje. Mogą wtedy wznieść blokady, wykopać tunele nad ich głowami, zrzucając z góry ciężkie kamienie i przygotować wiele innych pułapek. Mówiąc inaczej, jeśli chodzi o walkę w podziemiach, atak jest znacznie trudniejszy niż obrona.
– I co dzieje się później? – spytałam.
– Zazwyczaj utrzymywana w wiecznym szachu ofensywa musiała się wycofywać, żeby nie ponosić dalszych strat. Pewnego dnia jednak pojawił się Ж◎∞Σ∴… Ioki, genialny strateg. Ioki, zainspirowany otrzymaną od bogów księgą, sam jeden opracował taktykę pozwalającą pojmać całą kolonię.
– Co to była za książka? – spytał Satoru, marszcząc brew.
Zastanawiałam się jakim cudem tak niebezpieczna lektura, zamiast zostać zakazaną, trafiła do rąk dziwoszczurów.
– Niestety, tamta święta księga już nie istnieje. Do dziś zachował się tylko tytuł, który nosiła: „Wprowadzenie do gry w go dla trzylatków”.
Spojrzeliśmy na siebie nawzajem z Satoru. Obydwoje widzieliśmy tę książkę w świetlicy w Szkole Harmonii.
– Strategie Iokiego opierały się na go. Po pierwsze, żołnierze na powierzchni byli wysyłani do upatrzonych z góry miejsc, gdzie mieli wykopać rowy i utrzymywać pozycje. Następnie tworzono kanały komunikacji pomiędzy bazami i dogodnym punktem obserwacyjnym. Podziemne tunele łączyły bazy z linią frontu. W ten sposób bazy połączone były ze strefą walki, która z kolei była skomunikowana z powierzchnią. Tym samym zwiększało się znajdujące się pod naszą kontrolą terytorium. Ostatecznym celem było uwięzienie przeciwnika w ciasnej przestrzeni, zawsze zostawiając sobie bezpieczną drogę ucieczki, w razie konieczności odwrotu. Gdy wróg został otoczony, mogliśmy odciąć jego zaopatrzenie w wodę i pożywienie. Żeby tego dokonać, trzeba było zbudować bazy pomiędzy pozycjami wroga, przerywając tym samym komunikację między nimi i tworząc własne szlaki łączności. Zgodnie z zasadami go, żeby skutecznie uwięzić przeciwnika, trzeba wykonać wszystkie te kroki. Dopiero wtedy można przejść do walki w zwarciu.
Ponownie omiotłam wzrokiem polanę. Tym razem zrozumiałam, że podobne do mrowisk wieże zostały zbudowane w ściśle określonym celu.
– W mgnieniu oka we wszystkich koloniach przyjęły się rewolucyjne zmiany w taktyce, wprowadzone przez Iokiego. Kolonie, o których mówiono, że są niemożliwe do pokonania, przegrywały walki jedna za drugą, co drastycznie obniżyło ich wpływy. Te grupy, które zaadoptowały ten nowy sposób planowania, szybko urosły w siłę, podczas gdy kolonie trzymające się starych metod zostały unicestwione.
– Co się później stało z Iokim?
Sama byłam zdziwiona tym, że tak bardzo interesowały mnie losy bohatera dziwoszczurów. Czyżby Ioki, będąc tak wpływową postacią, był kamieniem węgielnym dobrobytu Olbrzymich Szerszeni? A może Squealer opowiadał o nim z taką pasją, ponieważ Ioki był przodkiem kolonii Łowików, który przyczynił się do jej odbudowania?
– Ioki zginął podczas jednej z wojen – powiedział smutno Squealer. – Urodził się w kolonii Jętek, słabej, liczącej około czterystu członków grupie. Z tego powodu często musiał stawać w pierwszym szeregu, dowodząc w bitwie. Podczas starcia z sąsiednią kolonią, linia frontu osiągnęła przyczółek wroga i rozgorzały zacięte walki. To, czyje szlaki komunikacji zostaną odcięte, a czyje zachowane zależało od wyniku tej bitwy. Ioki był tego świadomy, a ponadto zauważył, że jeśli poświęci jedną z własnych baz, będzie w stanie przełamać obronę przeciwnika. Był tylko jeden problem. Baza, która musiała zostać oddana przeciwnikowi, była tą, w której znajdował się sam Ioki.
Satoru westchnął.
– Ioki postanowił poświęcić własny oddział. Mimo tego, że byli otoczeni przez wroga, on i sześciu jego towarzyszy walczyli aż do śmierci, której zresztą się spodziewali. Upojeni szczęściem ze zwycięstwa przeciwnicy próbowali dołączyć do reszty swojej armii, jednak uświadomili sobie, że ich oddziały zostały rozdzielone na dwie grupy, a komunikacja między nimi została odcięta. Zostali uwięzieni we własnym punkcie obserwacyjnym bez żadnej drogi odwrotu. Połowa wrogich jednostek została pozbawiona zaopatrzenia i zginęła w oblężeniu. Kolonia Jętek odniosła wspaniałe zwycięstwo.
Byliśmy urzeczeni historią Squealera. Czuliśmy się tak samo jak wtedy, gdy słuchaliśmy słów fałszywego minoshiro, mimo, że brzmienie ich głosów było zupełnie inne.
– Jednakże, kolonia Jętek została zniszczona zanim zdołała nacieszyć się choć trochę upojnym smakiem triumfu – powiedział smutno Squealer, ubolewając nad losem kolonii, która na zawsze zniknęła z kart historii, pozostawiając po sobie tylko ulotne wspomnienie. – Liczebność Jętek była tak niewielka, że gdy straciły Iokiego – swoją atutową kartę, szybko stały się łupem dla sąsiednich grup. Jeśli pozostano by przy starych taktykach, może zdołaliby przetrwać, jedynie się broniąc, jednak, jak na ironię, to nowa strategia Iokiego stała się głównym powodem, dla którego Jętki poniosły tak potężne straty, że nie pozostało im nic innego jak bezwarunkowa kapitulacja.
– Co się dzieje z dziwoszczurami z przegranej kolonii? – spytałam. Czyżby wszystkie były zabijane?
– Dokonuje się egzekucji królowej, a pozostali mieszkańcy kolonii stają się niewolnikami. Do końca życia traktowani są gorzej niż śmieci, a gdy umrą, ich zwłoki pozostawia się niepochowane by zgniły i użyźniły glebę pól uprawnych.
Milczeliśmy. Gdy myślę o tym dzisiaj, ta odpowiedź również była najprawdopodobniej częścią planu Squealera. Usta Satoru wypowiedziały coś bezgłośnie. Wydawało mi się, że odczytałam z ich ruchu słowo „mrówki”…
Mrówki. To takie oczywiste. Z jednej strony dziwoszczury posiadały ludzką mentalność, z drugiej jednak cechowało je okrucieństwo socjalnych owadów. Cel wojen między koloniami był taki sam jak w przypadku inwazji mrówek amazonek na obce mrowiska – pozyskanie siły roboczej.
– Szczerze mówiąc, opowiadam wam to wszystko w pewnym celu. – Siedzący na ziemi Squealer wyglądał naprawdę dostojnie. – W ciągu ostatnich kilku dni straciliśmy w bitwach z Ziemnymi Pająkami wszystkie bazy, które posiadały połączenie z zewnętrznym światem. Posłańcy, których wyprawiliśmy do okolicznych kolonii z prośbą o pomoc zostali najpewniej pojmani i zabici. Innymi słowy, dla naszej kolonii to teraz kwestia życia i śmierci. Przybycie młodych bogów musi być znakiem z niebios. To zwiastun naszego ocalenia, tak jak Budda powracający z piekieł.
Satoru rzucił mi przelotne spojrzenie. Rozmowa zmierzała w najgorszym z możliwych dla mnie kierunków.
– Jestem w pełni świadomy, że proszenie bogów o angażowanie się w nasze błahe, przyziemne sprawy to czysta bezczelność, ale jestem zmuszony błagać was, byście ocalili naszą kolonię. Spuśćcie młot zemsty na te bluźniercze Ziemne Pająki, którym obca jest nawet bojaźń przed bogami.
Satoru odchrząknął. – Bardzo chcielibyśmy wam pomóc, ale nie możemy sami o tym decydować.
– Dlaczego? Przecież wystarczyłoby, żebyście tylko o tym pomyśleli, by zniszczyć ich wszystkich.
– Dziwoszczury to chroniony gatunek, więc nie możemy tak po prostu ich zabijać – Satoru ostrożnie dobierał słowa. – Żeby móc pozbyć się stanowiących zagrożenie istot, musielibyśmy złożyć wcześniej wniosek w Wydziale Zdrowia i w ratuszu.
– Rozumiem. Jednak jeśli nic nie zrobicie, nie unikniemy porażki – Squeler nie przestawał rozpaczliwie prosić. – Błagam, miejcie litość! Nie musicie zabijać wszystkich, proszę tylko o skromny atak, który przełamie ich oblężenie. Później jakoś sobie poradzimy. Proszę was…
Squealer miał najwyraźniej zamiar coś jeszcze dodać, ale przeszkodziło mu pojawienie się posłańca, który wyszeptał mu coś na ucho. W mgnieniu oka zmieniła się jego postawa; stał teraz w wyniosłej pozie i słuchał informacji. Wreszcie odwrócił się w naszą stronę z nieco zmieszaną miną.
– Rozumiem więc. Jest już późno, więc porozmawiam z wami ponownie jutrzejszym rankiem. Musicie być zmęczeni, ale czy zechcielibyście spotkać się z naszą królową, zanim udacie się na odpoczynek?
– Królową?
Miałam sprzeczne uczucia. Z jednej strony pragnęłam ujrzeć królową dziwoszczurów, z drugiej jednak już prawie świtało a w ciągu ostatniej doby wydarzyło się tak wiele, że byłam totalnie wykończona.
– Królowa znajduje się w pobliskim bunkrze. Będzie zachwycona możliwością spotkania bogów.
– Dobrze, możemy wpaść do niej na chwilę. Ale pozostałe sprawy muszą zaczekać do jutra – odparł Satoru, powstrzymując się od ziewnięcia.
Podążaliśmy za Squealerem przez polanę. Zatrzymaliśmy się u stóp dużej wieży, przypominającej kształtem mrowisko; nigdzie jednak nie mogłam dostrzec drzwi.
– Tędy proszę. Wiem, że wygląda niezbyt przyzwoicie, ale to właśnie jest wejście – powiedział Squealer, odgarniając kępę uschłej trawy, która zasłaniała dziurę o mniej więcej metrowej średnicy.
– Co? To tędy się wchodzi? – spytałam. Przepełniały mnie obawy.
– Chyba byłoby lepiej, gdyby królowa wyszła do nas na zewnątrz – dodał Satoru. W jego głosie również było słychać niepewność.
– Niezwykle mi przykro, ale ten tunel jest szeroki tylko na tyle, by zmieścili się w nim żołnierze. Królowa nie byłaby w stanie się tędy przecisnąć. Oczekuje na was w swojej podziemnej komnacie.
Nie mieliśmy wyboru. Odmowa audiencji u królowej byłaby zniewagą, a skoro nie mieliśmy już dostępu do cantusu, nie chcieliśmy prowokować walki.
Satoru wszedł do środka za mną. Wewnątrz było zauważalnie zimniej niż na zewnątrz. Samo wejście było wygładzone i pokryte gliną, natomiast sam tunel był wyłożony zbitą ziemią wymieszaną z trawą; prawdopodobnie miało to zapobiegać poślizgnięciu się. Obawiałam się, że wpadnę do pionowego szybu, ale dzięki dwójce dziwoszczurów które asekurowały nas z dołu, zejście nie było trudne. Dziwoszczury, niczym miękkie poduszki przyczepione do ścian tunelu spowalniały tempo naszego ruchu w dół. Uświadomiliśmy sobie z Satoru, że i tak nie dalibyśmy rady znaleźć na pionowej ścianie miejsc, których dałoby się uchwycić, więc podróż w dół podpierając się na ramionach dziwoszczurów była wszystkim, co nam pozostało.
Po przejściu kolejnych dwudziestu lub trzydziestu metrów, tunel nagle się rozszerzył. Wstaliśmy i rozejrzeliśmy się wkoło, ale było zbyt ciemno, by określić rozmiary jaskini. Woń pleśni i zwierząt dotarła do moich nozdrzy, sprawiając, że włosy stanęły mi dęba.
– Proszę, poczekajcie minutkę – odezwał się Squealer zza naszych pleców.
Gdy się odwróciłam, okazało się, że wszystkim, co jestem w stanie dostrzec w mroku, jest błysk jego oczu. Wiedziałam, że połyskliwe oczy są charakterystyczną cechą dzikich zwierząt, ale mimo tego coś sprawiało, że nie mogłam pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, którego doświadczałam, patrząc na nie.
Squealer potarł krzesiwo i zapalił małą pochodnię. Jasne światło oślepiło mnie na kilka chwil. Kolejny raz uświadomiłam sobie, jak bardzo dodaje ono otuchy.
– Tędy.
Myślałam, że znajdujemy się w olbrzymiej sali, lecz gdy została ona oświetlona, jej powierzchnia okazała się nie większa niż sześciu mat tatami. W trzech różnych kierunkach odchodziły od niej poziome tunele. Squealer szedł na przedzie, oświetlając drogę pochodnią. Idące w wyprostowanej pozycji dziwoszczury rzucały na ściany komnaty dziwne, drżące cienie.
– Uważajcie na głowy.
Tunel poszerzał się, ale jednocześnie coraz bardziej zmniejszała się jego wysokość. Dziwoszczury najpewniej pokonywały zazwyczaj ten odcinek na czterech łapach.
Gdy tak przemierzaliśmy ciemne tunele, za źródło światła mając jedynie pochodnię ogarnęło mnie dziwne poczucie oderwania od rzeczywistości. Nie potrafiłam do końca uwierzyć, że naprawdę się tam znajduję.
Z drugiej strony jednak, uświadomiliśmy sobie przytłaczającą wręcz czyjąś obecność. To był ten sam zapach, który czuliśmy wcześniej. Tunel był przepełniony wonią dziwoszczurów, która przybierała na sile, w miarę gdy schodziliśmy coraz głębiej. To był zapach Squealera i pozostałych żołnierzy, jednak nakładała się na niego jeszcze inna woń – przypominająca bardziej smród rozkładu. Co więcej, ten odór był tak silny, że prawie się dusiłam.
Kolejną rzeczą, która przykuła naszą uwagę była seria cichych dźwięków. Gdy dobrze się wsłuchałam, brzmiało to jak odgłos pracujących miechów, przeplatany nikłym echem odległych grzmotów. Fale nieregularnych drżeń przetaczały się z turkotem po ścianach tunelu, tak jakby coś okropnie dużego pełzało okolicznymi korytarzami…
Czułam wibracje pod stopami. Z trwogi ciało zaczęło odmawiać mi posłuszeństwa, lecz nie powiedziałam Satoru, że chcę wracać. Któż wie, co mogłoby się stać, gdybym okazała słabość przed Squealerem.
– Jak daleko jeszcze? – Satoru starał się sprawiać wrażenie spokojnego, ale nie potrafił ukryć lekkiego drżenia w głosie.
– Za chwilę będziemy na miejscu.
To nie było kłamstwo. Niecałe dwadzieścia metrów dalej tunel łagodnie zakręcał w prawo. Squealer padł twarzą ku ziemi i zaczął wykrzykiwać coś piskliwym głosem.
W odpowiedzi usłyszeliśmy warczenie, które sprawiło, że zadrżała ziemia. Fala dźwięku o niskiej częstotliwości przeszyła nasze ciała niczym silny wicher.
– Królowa jest zaszczycona waszymi odwiedzinami – powiedział Squealer.
Wydawało się, że Satoru chce coś powiedzieć, ale nie może znaleźć odpowiednich słów.
– To my jesteśmy zaszczyceni. Przekaż jej, że jesteśmy wielce uszczęśliwieni spotkaniem z nią. – odpowiedziałam.
Squealer skinął głową i przekazał królowej nasze słowa w swojej jazgotliwej mowie.
Nagle, ku naszemu zaskoczeniu, królowa odezwała się w ludzkim języku.
– Grrrr… B-bogow-wie ★Θ. Prosz-szę……ʃ△θ… Pode-ejdźcie b-bliż-żej…
Jej głos brzmiał jak niski gruchot wymieszany z dziwnym chrzęstem podobnym do tego, które można usłyszeć, zgrzytając zębami; w jakiś sposób byłam jednak w stanie zrozumieć że zaprasza nas bliżej do siebie.
Spojrzeliśmy na siebie nawzajem i ruszyliśmy pomału naprzód. Odrażająca woń przybrała na sile tak bardzo, że stała się praktycznie nie do zniesienia.
Squealer pozostał w miejscu, gdzie tunel łukowato skręcał, ściskając pochodnię. Padające od tyłu migoczące światło sprawiało, że trudno było zobaczyć, jak wygląda królowa. Mimo tego, po samej sylwetce i ilości ciepła jakie wydzielało siedzące przed nami stworzenie, byłam w stanie bez wątpliwości stwierdzić, że jest ono niespotykanych rozmiarów.
– ★☆…gagaga! □■! …◇◆!
Zostaliśmy owiani przez podmuch gorącego powietrza. Odruchowo odwróciłam twarz, lecz następne dźwięki, które dotarły do moich uszu ponownie wprawiły mnie w zaskoczenie.
– Bbb-bo-bogow-wie… W-witajcie. Ja… B-bardzo za-zaszczycona.
Królowa zwracała się do nas falsetem, więc jej mowa była słyszalna dla ludzkiego ucha. Co jeszcze bardziej zaskakujące, jej głos bez cienia wątpliwości był żeński.
Rozmawialiśmy z królową przez jakieś pięć minut. Niestety, nie mogę przypomnieć sobie treści tamtej konwersacji. Być może jest tak dlatego, że byliśmy wtedy skrajnie zmęczeni i wystraszeni, a może z powodu jeszcze bardziej dramatycznych wydarzeń które nastąpiły kilka chwil później, a których przyczyna była dość błaha.
Królowa przeprosiła nas za to, że musimy tak długo stać i zawołała dwójkę dziwoszczurów, która miała nam służyć za krzesła. Próbowaliśmy, oczywiście, grzecznie odmówić, ale nie odniosło to skutku. Wciąż trzymający pochodnię Squealer podszedł do nas wraz z dwójką swych pobratymców.
Jasny płomień łuczywa oświetlił jaskinię i królową. Ponieważ podczas rozmowy głos władczyni wydał nam się nieoczekiwanie wręcz miły, dręczące nas początkowo obawy nieco zelżały. Dlatego też byliśmy podwójnie zszokowani jej rzeczywistym wyglądem.
Pierwszym co przyszło mi na myśl była gigantyczna gąsienica z czterema krótkimi nogami i ogonem. Chorobliwie blada z braku słońca skóra, zwisająca pierścieniami fałd opasującymi ciało jedynie nasilała to podobieństwo. Tym, co odróżniało królową od owada była jej twarz. Połowa ogromnej głowy była usiana brązowymi plamami, które prawdopodobnie stałyby się czerwone, gdyby wystawić je na działanie światła. Oczy były zaledwie niewielkimi fasolkami zatopionymi pomiędzy licznymi zmarszczkami a silne, grube szczęki ukrywały ostre, dłutowate zęby. Szyję królowej zdobił naszyjnik wysadzany lśniącymi w świetle szkarłatnymi almandynami, błyszczącymi fluorytami, berylami i kordierytami.
Gdy wygląd dziwoszczurzej władczyni został ujawniony, zaczęła ryczeć i rzuciła się do przodu. Wzdrygnęliśmy się, ale najwyraźniej jej cel znajdował się gdzieś z boku.
Złapała Squealera w pysk i z łatwością uniosła go w powietrze, brutalnie miotając nim we wszystkie strony. Squealer wrzasnął i upuścił pochodnię. Jaskinię zalała ciemność. Słyszałam gniewne powarkiwania królowej, przerywane jego sporadycznymi krzykami.. Pozostałe dwa dziwoszczury skuliły się w rogu pomieszczenia i rozpaczliwie próbowały przekopywać się pazurami przez ziemię.
– Królowo, zaczekaj! – powiedziałam, zbierając całą swoją odwagę. – Nie zabijaj Squealera! On nie zrobił tego celowo.
Satoru ścisnął moje ramię. Próba uspokojenie wściekłej królowej była ryzykownym przedsięwzięciem. Gdyby jednak ludzki bóg nie zainterweniował w takiej sytuacji, mogłoby to wzbudzić podejrzenia.
Królowa nie reagowała przez dłuższą chwilę a następnie z pogardą upuściła Squealera, po czym zręcznie się odwróciła, prześliznęła obok nas i zniknęła w głębi jaskini. Wciąż panowały nieprzejrzane ciemności, więc nie widzieliśmy jej ruchów; raczej je wyczuwaliśmy.
Squealer leżał na ziemi, dygocząc. Po chwili jednak zebrał się w sobie, wstał i odwrócił w naszą stronę.
– Dziękuję, że zainterweniowaliście by ocalić mi życie.
– Trochę nas to zaskoczyło – odparł ochryple Satoru po krótkiej pauzie.
– Królowa nigdy wcześniej nie chciała cię zabić, czyż nie? – zapytałam.
Squealer nie odpowiedział.
– Bogowie, musicie być zmęczeni. Przygotuję dla was sypialnie, mam nadzieję że dobrze się wyśpicie tej nocy. – Squealer podniósł pochodnię i ponownie ją rozpalił.
Spojrzałam na kolczugę, którą nosił i mimowolnie się wzdrygnęłam. Metalowe spoiwa zostały odgryzione a znajdująca się pod spodem skórzana zbroja była usiana dużymi dziurami, z których sączyła się krew. Oczywiste było, że Squealer jest ranny, ale robił wszystko co mógł, by nie okazać przed nami cierpienia.
– To bez wątpienia dziwne. Coś jest nie tak z królową – wyszeptał mi na ucho Satoru gdy szliśmy w kierunku kwater sypialnych. – Bądź ostrożna. Nie wiadomo co może zrobić, jeśli się ją wkurzy.
Dopiero co zdołaliśmy uciec złowrogiej, obcej kolonii tylko po to by znaleźć się wśród społeczności rządzonej przez obłąkaną władczynię.
Zastanawiało mnie, co tak właściwie rozwścieczyło królową. Nawet z takim wyglądem, rozmowa z nią nie różniła się zbytnio od konwersacji z każdą inną kobietą, więc nie było to niczym nieprzyjemnym. Czy to możliwe, że po prostu nie chciała byśmy ją w ogóle ujrzeli?
Byłam zbyt wyczerpana by więcej się nad tym zastanawiać.
Pomieszczenie, które nam wskazano było zwykłą, wykopaną w ziemi norą. Wewnątrz było trochę chłodno, ale podłogę wyłożono suchą słomą, która okazała się zaskakująco wygodna. Położyliśmy się na niej i natychmiast zasnęliśmy.

Szeroko otworzyłam oczy.
Nie miałam pojęcia, która jest godzina, ponieważ wszystko wokół tonęło w mroku, ale nie mogłam zmrużyć oka od dobrych kilkudziesięciu minut. Cały czas czułam, że moje ciało jest sztywne ze zmęczenia, jednak coś mówiło mi, że powinnam wstać. To było jak dziwne ostrzeżenie płynące z głębi umysłu.
– Satoru… Satoru!
Potrzasnęłam nim, ale nic nie wskazywało na to, by zaczął się budzić. To było w sumie zrozumiałe. Gdy dotknęłam jego twarzy, wyczułam, że jego skórę nadal pokrywają plamy zaschniętej krwi. Nie mieliśmy nawet okazji porządnie się umyć, zanim poszliśmy spać.
– Satoru! Obudź się!
Nie było czasu na próby delikatnego przerwania snu Satoru. Pomimo tego, że było mi przykro, że muszę to zrobić, zakryłam dłońmi jego nos i usta. Satoru zaczął się wić i młócić ramionami, łapiąc mnie za ręce i próbując powstrzymać mnie przed duszeniem go.
– Czego chcesz…? Daj mi spać.
– Nie. Wstawaj, i to już. Rozumiesz? Jesteśmy w niebezpieczeństwie.
Satoru niechętnie otworzył oczy, ale wciąż wyglądał na zaledwie w połowie przebudzonego. Nie zaczął nawet się podnosić.
– Co to za niebezpieczeństwo…?
– Mam przeczucie. Coś złego się zbliża.
– Niby co?
Nie odpowiedziałam. Satoru wyglądał na zdezorientowanego. Po chwili milczenia odwrócił się mówiąc „dobranoc” i powrócił do spania.
– Satoru, wiem że jesteś zmęczony, ale jeśli nie wstaniesz teraz, możesz nie wstać już nigdy.
– O czym ty mówisz? – odparł Satoru, pocierając głowę. – Miałaś jakiś koszmar?
– To nie koszmar. Może przeczucie. Podczas snu umysł przetwarza wydarzenia z minionego dnia. A mój umysł podpowiada mi teraz, że nadciąga coś bardzo niebezpiecznego.
– Dobra, no to posłuchajmy co to za niebezpieczeństwo. Zgaduję, że wszystko będzie jasne i uporządkowane, nie?
Skrzyżowałam ramiona i zastanowiłam się. Wydawało mi się że już prawie wiem w czym rzecz, jednak wciąż brakowało mi jakiegoś elementu. Cały czas nie zauważaliśmy jakiegoś niespodziewanego zagrożenia.
– Myślę że zbyt łatwo uwierzyliśmy w historię Squealera.
– Myślisz że skłamał w którejś kwestii? – Satoru nareszcie zaczął wyglądać na rozbudzonego.
– Nie do końca. Oczywiście możliwe, że nie był do końca szczery, ale uważam że większość z tego, co powiedział, było prawdą. Myślę, że jest coś z czego sam Squealer również nie zdaje sobie sprawy. I właśnie to jest prawdopodobnie dla nas najniebezpieczniejsze.
Podczas gdy mówiłam, ostrzegawcze przeczucie w mojej głowie zaczęło przybierać klarowną postać.
– Atak. Jestem tego pewna. Ziemne Pająki mają zamiar przypuścić szturm dzisiejszej nocy, najpewniej tuż przed świtem, gdy nasze zdolności bojowe będą najmniejsze.
– Niemożliwe. Nie pamiętasz co mówił Squealer? Wojny dziwoszczurów opierają się na regułach go.
– To błędne założenie. Sam pomyśl. Ziemne Pająki to dzika, nietutejsza kolonia. Dlaczego miałyby trzymać się strategii bitewnych Iokiego?
– Ale jeśli zaatakują w tunelach, próbując nas pojmać, będzie to oznaczało, że używają takiej samej taktyki jak my sami.
– Jasne, takie posunięcie jest prawdopodobnie uniwersalne wśród dziwoszczurów. Ale Ziemne Pająki mogą mieć w zanadrzu inną strategię.
– Cóż, to nie jest niemożliwe… – westchnął Satoru, jakby chciał mi dać do zrozumienia, że jestem przewrażliwiona a moje argumenty nie mają solidnych podstaw.
– Już mam! – wykrzyczałam. – Wreszcie wiem czym jest to dziwne przeczucie, którego nie potrafiłam wcześniej określić.
– Zanim coś powiesz, przypomnij sobie jak Rijin zabijał Ziemne Pająki. Nie walczyły pod ziemią, prawda? Do starcia doszło na powierzchni – odparł szybko Satoru. Wreszcie w pełni się dobudził.
– To dlatego, że wcześniej zostały pogrzebane żywcem. Musiały zdać sobie sprawę, że ukrywanie się pod ziemią jest bez sensu.
– Ale to był ich pierwszy kontakt z cantusem, mam rację? Jak to możliwe, że tak szybko opracowały nową strategię?
– Wiedziały, że są w niekorzystnej sytuacji, więc próbowały nas przepędzić wykorzystując zwykłą przewagę liczebną.
– Też o tym pomyślałem, ale czy nie powinny w takim razie schronić się w podziemiach, gdy tylko rozpoczęła właściwa potyczka? Zamiast tego po prostu zaczęły strzelać w naszym kierunku. Dlatego, że to jest ich styl walki.
– Ale przechwycenie podziemnej kolonii, atakując z góry jest…
– Musi być inny sposób. Taki, który jest szybszy niż okopywanie się na pozycjach i odcinanie komunikacji wroga. – Satoru zamilkł na chwilę. – Jeśli jest tak, jak mówisz, teraz, gdy już wiedzą o cantusie, musieli uświadomić sobie, że nie mają innego wyboru jak przeprowadzenie ataku z zaskoczenia.
Nawet pomimo panujących ciemności wyczułam, że kiwa ze zniechęceniem głową.
– To nie wszystko. Bez względu na to, że Łowiki mają za sojuszników potężnych ludzi, walka z Rijinem nauczyła Ziemne Pająki, że da się ich zabić, atakując z zasadzki.
Po kręgosłupie przebiegł mi złowrogi dreszcz, który stawał się silniejszy z każdą sekundą.
Nie zostało dużo czasu.

1 Oryg. „sól 604”, pierwsze kanji słowa „łowik” oznacza właśnie sól.

poproz2 nasroz2 

Dodaj komentarz