Rozdział 1

Rozdział 1

Ostrożnie, krok po kroku, schodziliśmy w głąb podziemi. Miałam wrażenie, że jeśli nie będę bardzo ostrożna, poślizgnę się na wapiennej skale.
Przypuszczałam, że w jaskiniach będzie chłodniej, jednak im niżej byliśmy, tym mocniej się pociłam. Oprócz tego, że było gorąco, wilgotność powietrza wynosiła prawie sto procent.
– Czemu tu jest tak ciepło? – spytałam.
– To przez nietoperze – odparł pospiesznie Kiroumaru, przyspieszając kroku.
W pieczarach panował skomplikowany układ podmuchów powietrza. Kiroumaru zatrzymywał się i węszył na każdym rozwidleniu, zanim wybrał ścieżkę. Z plecaka Satoru wystawała jedynie głowa podwójnie fałszywego minoshiro, który dawał nam ogólne wskazówki dotyczące kierunku i informował, jak daleko od celu jeszcze jesteśmy. Nie miał jednak żadnej wiedzy na temat układu korytarzy, więc w kwestii wyboru drogi musieliśmy polegać tylko na Kiroumaru.
Droga pomału przestała opadać. Pomimo, że byliśmy już daleko od wejścia, niewielkie szczeliny rozsiane tu i ówdzie w ścianach przepuszczały dość światła, byśmy widzieli dokąd idziemy.
– Dalej będzie jeszcze cieplej. Musicie jakoś to znieść.
Usłyszałam dobiegające z naprzeciwka przytłumione odgłosy kotłowaniny. Jednocześnie uderzyła mnie fala gorąca i smrodu, przypominającego woń chlewa. Kiroumaru wskazał na mniej więcej metrową dziurę w suficie, z której zdawały się dochodzić te dźwięki.
Dziwoszczur wdrapał się po stromej ścianie. Kamienie same w sobie były śliskie, ale duża wilgotność jeszcze bardziej utrudniała wspinaczkę. Dostanie się nawet na wysokość czterech czy pięciu metrów było niełatwym zadaniem.
Kiroumaru zatrzymał się tuż przed szczeliną i zajrzał do jej wnętrza.
– W środku jest zupełnie ciemno. Byłoby łatwiej, gdybym miał jakieś światło – oznajmił, odwracając się do nas.
Wygrzebałam lampę ze swojego plecaka. Jej blask nie był zbyt silny, ale mogła świecić nawet przez piętnaście godzin, wykorzystując jako paliwo dowolny olej roślinny. Kolejnym udogodnieniem był fakt, że nie wymagała wykorzystania cantusu.
Do moich uszu doleciał wysoki skrzek. Przypominał trochę dźwięk dzwonów albo wycie hordy goblinów. Kiedy zajrzałam do dziury, ujrzałam pomieszczenie kilkukrotnie większe od tego, w którym się znajdowaliśmy. Im dalej szłam za Kiroumaru, tym odór i gorąco stawały się trudniejsze do zniesienia.
– Uważajcie, gdzie stawiacie nogi – ostrzegł Kiroumaru z nieprzyjemnym błyskiem w swoim jedynym oku.
Skierowałam lampę w dół i wrzasnęłam. Cała podłoga zdawała się pełzać. Kiedy dobrze się jej przyjrzałam, okazało się, że aż roi się na niej od owadów. Były tam pijawki, różne pasożytnicze robaki, krocionogi, karaluchy i pająki większe od wszystkich, jakie do tej pory widziałam. Wszystkie wiły się w jakiegoś rodzaju szlamie, który pokrywał tu wszystkie powierzchnie. Przez smród, jaki od niego bił, uświadomiłam sobie, że to gruba warstwa guana. W procesie fermentacji odchodów wytwarzało się też ciepło.
– Nie przejdę przez to! – jęknęłam.
Kiroumaru i Inui bez zawahania ruszyli naprzód.
– Musimy, Saki – powiedział Satoru, chwytając mnie za rękę.
Wstręt był jednak zbyt silny. Nie byłam w stanie zrobić nawet kroku.
– A co, jeśli to są jadowite insekty? Co, jeśli któryś nas ugryzie…?
Uniosłam latarnię, żeby sprawdzić, czy na suficie również nie ma owadów.
Sklepienie znajdowało się na wysokości ponad dziesięciu metrów i było całkowicie oblepione odpoczywającymi nietoperzami. Dobiegały stamtąd piskliwe skrzeki. Poczułam, że krew odpływa mi z twarzy.
– Nie ma mowy. Nie dam rady. Jeśli one nas osaczą, będziemy ugotowani.
– Czy tutejsze nietoperze stanowią zagrożenie dla ludzi? – spytał Satoru podwójnie fałszywego minoshiro.
– Uważa się, że osobniki zamieszkujące te tunele są tokijskimi nietoperzami olbrzymimi. Za dnia polują na owady w lasach otaczających Kanto, natomiast podczas nocy powracają do jaskiń. Mają niewielu naturalnych wrogów i nigdy nie zaobserwowano, by stanowiły niebezpieczeństwo dla ludzi. Nie wiadomo ponadto, czy mogą przenosić jakieś choroby zakaźne.
– Widzisz? Wszystko w porządku – rzucił Satoru.
– Jaskinie zlokalizowane na terenie dwudziestu trzech okręgów Tokio stały się domem dla, jak się przypuszcza, nawet dziesięciu miliardów nietoperzy – kontynuował podwójnie fałszywy minoshiro. – Ich odchody stanowią pożywienie dla wielu gatunków stworzeń, przez co przyczyniły się do przekształcenia jałowego uprzednio środowiska w tętniący życiem ekosystem. Tokijskie nietoperze olbrzymie zawdzięczają swoją nazwę dużym rozmiarom, jednak wątpliwe jest, by były potomkami olbrzymich nietoperzy z wysp Ogasawara.¹ Uważa się tak dlatego, że ssaki z rodziny rudawkowatych, do których należą między innymi nietoperze z Ogasawara nie żyją w grotach i nie posługują się echolokacją. Inna teoria mówi, że tutejsze nietoperze wyewoluowały z licznie występującego na terenie Kanto gatunku japońskich podkowców dużych, które rozwinęły większe ciała i…
Podwójnie fałszywy minoshiro nie przestawał drążyć tematu. Najwyraźniej nigdy nie skończyłby mówić, dopóki nie otrzymałby innego pytania lub wyraźnego polecenia aby przerwał monolog.
– Czy robactwo żywiące się guanem jest jadowite? – spytał Satoru.
– Większość z tych insektów nie jest jadowita i nie kąsa ludzi. Jedynym wyjątkiem są gzy jaskiniowe. Dzięki dostępności nieskończonych ilości odchodów, te owady nie muszą szukać pożywienia i w konsekwencji utraciły zdolność lotu. Spędzają życie w postaci czerwi i składają jaja w glebie. Mimo to wciąż posiadają ostre szczęki i mogą ugryźć człowieka w dłonie lub stopy. Nie jest pewne, czy posiadają jad, jednak pozostawione przez nie rany mogą ulegać zakażeniu jeśli zostaną zanieczyszczone. Ponadto, wydzielina z ich ust w rzadkich przypadkach może powodować reakcje alergiczne i…
– Dobrze, dobrze. Tyle wystarczy. – Satoru uciszył podwójnie fałszywego minoshiro. – To te wielkie robale, prawda? No cóż, po prostu musimy ich unikać. Tak czy siak, musimy już iść. Nie zostało zbyt wiele czasu.
Zacisnęłam mocno powieki i weszłam w ohydną, wijącą się masę robactwa i odchodów. Usłyszałam nieprzyjemny chlupot pod butami i zapadłam się w brei po kostki. Wzdrygnęłam się intensywnie a całe ciało pokryła mi gęsia skórka. W mniejszym lub większym stopniu zdołało to odwrócić moją uwagę od fruwających insektów, które otaczały nas tak ściśle, że czułam się, jakbym była w saunie.
Po chwili znowu wyczułam pod nogami solidną skałę, co napełniło mnie takim uczuciem ulgi, że miałam wrażenie, iż za chwilę ugną się pode mną kolana.
– Teraz już wiem, co miałeś na myśli, mówiąc, że podziemia Tokio to piekło.
Kiroumaru jedynie się uśmiechnął.
– Na razie jesteśmy jeszcze w niebie.
Kiedy opuściliśmy grotę nietoperzy zrobiło się nieco chłodniej. Na początku ucieszył mnie ten fakt, ale po chwili zaczęłam mieć wrażenie, że cała się lepię. Po raz pierwszy uświadomiłam sobie wtedy jak bardzo nieprzyjemnymi warunkami jest chłód w połączeniu z wilgocią.
Kiroumaru, wciąż idący na przedzie, wydawał się zupełnie niewzruszony nieprzyjaznym otoczeniem. Przypomniałam sobie, że dziwoszczury były pierwotnie gatunkiem żyjącym w norach i poczułam się nieco podniesiona na duchu jego obecnością. Wtedy jednak uświadomiłam sobie, że nasi prześladowcy również są przecież dziwoszczurami.
– Mówisz, że byłeś już wcześniej w Tokio, tak?
– Tak – odparł Kiroumaru. Sądząc po tonie jego głosu, najwyraźniej nie chciał poruszać tego tematu.
– Czyli dobrze znasz okolicę, prawda? Dlaczego nikt nie zakładał tu kolonii? Z pewnością te pieczary pierwotnie nie były zamieszkane.
– Moi pobratymcy wielokrotnie próbowali podbić te ziemie, ale nikt nie próbował uczynić z nich miejsca do życia – odpowiedział krótko. – Mieszka tu zbyt wiele paskudnych stworów. Tak jak już wspomniałem, utraciłem jedną trzecią swoich żołnierzy tylko podczas eksploracji tego terenu.
Zastanawiałam się, czy powinnam bardziej go przycisnąć, czy też zapytać podwójnie fałszywego minoshiro o te „paskudne stwory”.
– Którędy teraz? – spytał Satoru, zanim zdążyłam otworzyć usta.
– Dwadzieścia siedem stopni na północny zachód. Jak dotąd wasza trasa jest z grubsza poprawna.
– Hmm… – Satoru z jakiegoś powodu wydawał się niezbyt zadowolony. – Zakładam, że nie wiesz, czy budynek do którego zmierzamy wciąż istnieje, nie mylę się?
– W archiwach nie ma informacji na ten temat, więc nie mogę odpowiedzieć z całą pewnością, jednak szanse na to, że przynajmniej część budowli zachowała się do dzisiaj, szacuje się na ponad pięćdziesiąt procent.
– Naprawdę? Czemu tak uważasz? Minęło już ponad tysiąc lat – powiedział Satoru podekscytowanym tonem.
W końcu zrozumiałam, czego się obawia.
– Aktualnie zmierzamy w stronę Centralnego Budynku Rządowego Numer 8, który wzniesiono, wykorzystując ultra-trwały beton. Jest on mieszaniną eteru glikolowego i pochodnych hydroksyamin z dodatkiem spajającego polimerowego surfaktantu. Jego powierzchnia ulega zeszkleniu i…
– Nie musisz zagłębiać się w takie szczegóły. Czy twoje słowa oznaczają mniej więcej tyle, że zdolność tego materiału do przetrwania ponad tysiąca lat nie jest niczym nadzwyczajnym?
– Teoretycznie rzecz biorąc, tak jest w istocie – odparł podwójnie fałszywy minoshiro.
– Dlaczego więc większość pozostałych budynków uległa zniszczeniu?
– Zwykły beton używany przez starożytną cywilizację w typowych warunkach mógł przetrwać średnio pięćdziesiąt, a w najlepszych przypadkach – sto lat. Słaba jakość wykonania konstrukcji, zbyt duża domieszka wody czy mieszanki zawierające piasek morski, podatne na reakcję alkaliczną – wszystkie te czynniki jeszcze bardziej zmniejszały trwałość betonu. Jedna trzecia wszystkich budynków Tokio została zniszczona podczas Wojny Dziewięciodniowej, a większość z tych, które przetrwały, zawaliła się w przeciągu kolejnego wieku. Wystawiony na działanie kwaśnych deszczy wapień rozpuścił się i spłynął w głąb ziemi, tworząc w ciągu kilku stuleci wapienne groty, które w normalnych warunkach powstawałyby przez dziesiątki tysiącleci.
– Czym była Wojna Dziewięciodniowa? – spytałam.
– Po tym jak zwykli ludzie zaprzestali polowań na użytkowników psychokinezy, ci drudzy postanowili przejść do kontrataku. Grupa składająca się z niecałej ich setki osaczyła jedenaście milionów obywateli Tokio i w ciągu dziewięciu dni…
– Wystarczy! – przerwałam mu.
Nie zniosłabym tego, co miał zamiar powiedzieć.
Pomimo tego, że nigdy nie uczono mnie o tym w szkole, miałam świadomość, że historia ludzkości jest pełna wojen i przemocy. Nie chciałam jednak uwierzyć, że żyjący w przeszłości użytkownicy cantusu, ludzie dokładnie tacy jak my, mogli zabijać tych nieobdarzonych mocą.
Tak czy inaczej, Psychobójca nie zdołał ostatecznie odwrócić losów wojny. Jak na ironię to my, potomkowie zwycięzców tamtego starcia, musieliśmy teraz polegać na przedmiocie który miał nas zgładzić.
Jeśli już mowa o ironii, samo Tokio jest jej wspaniałym przykładem. Jego betonowa zabudowa została stworzona, aby zasłonić naturalne środowisko, jednak kiedy beton się skruszył, przekształcił się w krasowe struktury, identyczne jak te, które były tu od zarania dziejów. Podczas gdy na powierzchni Tokio pozostawało jałowym pustkowiem, pod ziemią znajdował się wilgotny labirynt korytarzy, zamieszkany przez wiele wstrętnych stworzeń.
Kiroumaru nagle się zatrzymał. Uniósł pysk i zaczął pieczołowicie węszyć. Po chwili odkrył cienkie pęknięcie w ścianie i przystawił do niego nos.
– Co się dzieje? – spytał go Inui.
– Nasi prześladowcy. Stąd dochodzi ich zapach… No no. Już wszystko jasne.
– Hej, musimy się stąd zmywać, i to szybko! – krzyknął Satoru.
– Nie, wszystko w porządku. Wróg wciąż jest daleko. Co więcej, są w zupełnie innym tunelu. Dociera tu jedynie ich zapach niesiony wiatrem, ale to mi wystarczy, żeby z grubsza określić ich formację.
– Formację? Masz na myśli ich liczbę?
Byłam zszokowana zdolnościami Kiroumaru.
– Tak. Łącznie jest ich… siedmiu. Mniej niż się spodziewałem, ale prawdopodobnie dzięki temu są bardziej mobilni tu, na dole. Woń pięciu z nich jest mi obca. Najprawdopodobniej to zwykli szeregowi. Pozostałą dwójkę znam jednak bardzo dobrze. Jednym z nich jest Bestia. Drugi to Yakomaru.
– Yakomaru? – wydusił zdumiony Satoru. – Ściga nas sam główny generał? Przecież dotychczas się ukrywał.
– Nie ma w tym nic dziwnego. – Kiroumaru uśmiechnął się ponuro. – Potrzebują Bestii żeby móc stawić czoła wam trojgu. Poza tym chłopak jest ich atutową kartą. Gdyby go stracili, oznaczałoby to ich porażkę. Osobiste dowodzenie wyprawą było jedyną logiczną decyzją, jaką mógł podjąć Yakomaru, jeśli chciał zapewnić sobie zwycięstwo.
Kiroumaru mówił to w taki sposób, jakby chciał dać do zrozumienia, że gdyby był na miejscu naszych wrogów, postąpiłby dokładnie tak samo.
– Chwila. Myślisz, że oni również wiedzą ilu nas jest? – spytał ostro Inui.
– To możliwe – odparł rzeczowo Kiroumaru. – Pod Tokio ciągną się dziesiątki tuzinów korytarzy we wszystkich rozmiarach, przez które płyną najprzeróżniejsze prądy powietrza. Nawet tutaj można poczuć podmuchy wiatru. Każdy, kto go powącha, będzie w stanie ocenić liczebność naszej grupy.
Skoro obie strony wiedziały wszystko o przeciwniku, mogło się wydawać, że szanse są wyrównane. Przewaga liczebna wrogów i Bestia – ich as w rękawie, dawały im jednak miażdżącą przewagę.
Właśnie w taki sposób przedstawiała się wtedy nasza sytuacja.

W ciszy podążaliśmy dalej przez jaskinie.
Ponieważ nawigowanie w całości powierzyliśmy Kiroumaru oraz podwójnie fałszywemu minoshiro, miałam mnóstwo czasu na rozmyślania.
Od przedwczorajszej nocy Święta Lata, byliśmy prześladowani przez nieprzerwaną serię następujących po sobie przerażających wydarzeń. Z tego powodu nie miałam nawet chwili na uspokojenie się i zadanie sobie najbardziej kluczowego z pytań.
– Hej, Satoru. Dlaczego dziecko Marii stało się Bestią?
Satoru milczał przez dłuższą chwilę.
– Nie wiem – odparł w końcu. – Nie mam najmniejszego pojęcia, jak to mogło się stać. Używają narkotyków, prawda? – Satoru rzucił Kiroumaru przelotne spojrzenie.
– Ale czy w ten sposób zdołałyby zmienić zwykłe dziecko w Bestię z taką łatwością?
– We wszystkich udokumentowanych przypadkach zmiana dokonywała się gwałtownie. Nawet jeśli rodzice byli zupełnie normalni, ich potomek może od urodzenia mieć zadatki na Bestię.
– Ale czy to naprawdę się stało? Czy prawdopodobieństwo czegoś takiego nie jest niewyobrażalnie małe?
– Rozmyślanie na ten temat jest teraz bezcelowe. – Satoru potrząsnął głową. – Tak czy inaczej, musimy powstrzymać Bestię albo nasz dystrykt zostanie zniszczony. A do tego potrzebny jest nam Psychobójca.
– Tak, ale… – próbowałam ubrać w słowa swoje mgliste przemyślenia. – Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ten chłopiec nie jest Bestią.
– O czym ty mówisz? Widziałaś, co zrobił. Jak myślisz, ilu ludzi zginęło z jego rąk? Zabił nawet Shiseia! – Satoru gniewnie uniósł głos.
Coś oderwało się od sufitu i spadło z plaśnięciem wprost na niego, prawdopodobnie zaalarmowane jego krzykiem.
– Au!
Satoru przewrócił się i wydał z siebie okrzyk bólu i zaskoczenia, który rozniósł się echem po grocie.
– Pozbądź się tego, szybko! – polecił niezwłocznie Kiroumaru, odwracając się w jego stronę.
Podniosłam latarnię, oświetlając Satoru. Do jego lewego ramienia przyssała się obślizgła, trzydziestocentymetrowa kreatura.
– Nie próbuj go odrywać. Podpal go, a sam odpadnie.
Zaczęłam podgrzewać ciało stworzenia. Byłoby szybciej, gdybym po prostu potraktowała je ogniem, ale wtedy poważnie poparzyłabym też Satoru.
Przez dwie lub trzy sekundy nic się nie działo. Potem jednak śluzowaty stwór zaczął pokrywać się bąblami i dymić. Rozciągnął swoje ciało, a na jednym z jego końców pokazały się cztery czułki.
– To ślimak…
Nie mogłam w to uwierzyć. Czy naprawdę istniały ślimaki atakujące ludzi? Spaliłam wszystkie cztery jego rogi. Kreatura zwijała się z bólu, wydłużając się ponad dwukrotnie, po czym spadła na ziemię. Bez wahania podpaliłam ją kulą niebieskich płomieni. Ślimak wydał z siebie ostatni, piskliwy dźwięk i zniknął w obłoku dymu i pary.
– Wszystko w porządku? – spytałam.
– Uważajcie! Na górze jest ich więcej – powiedział Kiroumaru, wskazując na ciemne sklepienie.
Inui uniósł lampę. Ze skał zwisały całe tony podobnych stworów. Wyglądało na to, że miały już zamiar pójść w ślady pierwszego i rzucić się na nas, ale przestraszyły się ognia i tylko bujały się bezładnie w panice.
Inui oderwał ślimaki z sufitu i zmiótł je na jedną stertę. Najprawdopodobniej było ich ponad sto; wszystkie wiły się i wymachiwały czułkami w powietrzu. Kiedy płonęły, z ich ciał tryskał śluz i bąbelki a jaskinia wypełniła się chóralnymi piskami i okropnym smrodem.
Spojrzałam na Satoru. Jego koszulka w okolicy ramienia była lekko rozdarta i zaczynała zabarwiać się na czerwono. Ze sporego fragmentu skóry pod warstwą materiału sączyła się krew.
– Boli?
Satoru tylko przytaknął, zaciskając zęby.
– Co to było, do cholery? – warknęłam na podwójnie fałszywego minoshiro.
Maszyna wysunęła swój czułek, próbując zobaczyć, o czym mówię. Jej ruchy były dziwnie podobne do ślimaczych.
– To ślimaki-wampiry. Przytwierdzają się do sklepienia jaskini i opadają na niczego niespodziewającą się ofiarę, wbijając w jej ciało piłowate zęby. W ten sposób mocno uszkadzają skórę a następnie zaczynają wysysać krew. Jeśli ofiara zostanie zaatakowana jednocześnie przez wiele ślimaków, może umrzeć z powodu wykrwawienia.
– Czy ślimaki nie są normalnie roślinożerne? – spytałam, odkażając ranę Satoru środkami z apteczki pierwszej pomocy, którą wyciągnęłam z plecaka.
– Zwykłe ślimaki należą do innego gatunku, jednakże pochodzące z Europy trzonkooczne są mięsożerne i polują na robaki. Ślimaki-wampiry są jednak jedynymi znanymi lądowymi mięczakami odżywiającymi się krwią.
– Są jadowite?
– Najprawdopodobniej nie.
Słysząc to, poczułam lekką ulgę.
– Zranienie może nie wydawać się poważne, ale jeśli nie zostanie zaopatrzone, krwawienie przybierze na sile. Powinnaś założyć opatrunek uciskowy – powiedział Kiroumaru, oglądając ranę Satoru.
– Nie miałam pojęcia, że takie paskudne stwory w ogóle istnieją… Te podziemia rzeczywiście są piekłem – wymamrotałam.
– To dopiero jego przedsionek – odparł dziwoszczur, kręcąc głową.
Poszliśmy dalej. Satoru jakoś znosił ból i nie narzekał. Z powodu poparzenia nie mogliśmy całkowicie zatrzymać krwawienia. Mimo, że rana była płytka, wciąż obawiałam się, że mogła dostać się do niej trucizna, choć tak nie mogłabym nic z tym zrobić, ponieważ nie wzięliśmy żadnych odtrutek. Później dowiedziałam się, że przyssawki tych ślimaków są tak silne, że potrafią uszkodzić nawet położone głęboko pod skórą naczynia krwionośne.
W mojej apteczce były środki przeciwbólowe, ale Satoru odmówił ich zażycia, obawiając się, że mogłoby to upośledzić jego zdolność korzystania z cantusu.
– To nie jest normalne. Wszystkie te stwory… Nic nie powinno być w stanie przeżyć tutaj choćby przez chwilę – wyszeptał Satoru.
– Co masz na myśli?
– Nie uważasz, że to dziwne? Jak to możliwe, że ślimaki wyewoluowały w taki sposób?
– Ale… To przypomina mi zjawiska zachodzące poza Świętą Barierą. Cantus który przedostaje się przez filtr naszej świadomości nieprzerwanie wycieka, kierując się poza barierę.
Wypowiadając te słowa nie przestawałam się zastanawiać, gdzie ja właściwie o tym usłyszałam.
– Wyciekający cantus… To interesująca teoria. Jednak rzeczywiście prawdą jest, że wszystkie nowe gatunki zwierząt opisane w ostatnim tysiącleciu zostały odkryte w pobliżu Świętej Bariery. – Na twarzy Satoru nagle pojawiło się zdumienie. – To może być przyczyna tego, co tu zaszło. Mieszkańcy Japonii wyobrażają sobie Tokio jako swego rodzaju piekło na ziemi. Cantus, który wyciekał, kiedy ludzie rozmyślali o tym miejscu mógł powoli je przekształcać, przez co stawało się ono coraz bardziej i bardziej straszliwe…
Dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa. Właśnie tam byliśmy. W samych piekielnych otchłaniach.
– Niezależnie od tego, co twierdzi podwójnie fałszywy minoshiro, kwaśne deszcze prawdopodobnie nie były jedynym czynnikiem zaangażowanym w powstanie tych stalaktytowych jaskiń.
Nagle z głębi mojego umysłu wypłynęła inna myśl.
Wyciek cantusu… Nie. To nie była moja myśl.
Miałam wrażenie, że gdzieś w moim wnętrzu ukryta jest inna osoba.
Osoba, którą doskonale znam.

Kiedy kontynuowaliśmy wędrówkę korytarzem, w pewnym momencie Kiroumaru zatrzymał się gwałtownie i przystawił ucho do ziemi.
– Co się dzieje – zapytał go przestraszony Inui.
Czyżby usłyszał kroki naszych prześladowców?
– Skały są tu cienkie. Pod nami znajduje się głęboka przepaść. To dobre miejsce na pułapkę.
– No jasne – odparł Inui, w mig pojmując, o co chodzi.
Stworzył ogromne pęknięcia w podłodze, przecinające całą szerokość tunelu. Wytrzymałyby ciężar jednego dziwoszczura, ale wszystko by się zawaliło, gdyby próbowało przejść ich tędy więcej.
– To najpewniej ich nie zabije, ale zaczną rozglądać się za innymi pułapkami i zmniejszą tempo – powiedział usatysfakcjonowany Kiroumaru.
– A co, jeśli my będziemy musieli tedy wracać?
– Jeśli wpadłbym we własne sidła, oznaczałoby to, że nie zasługuję na życie.
Zaczęłam zastanawiać się czy sama zasługuję by żyć.
Im dalej się posuwaliśmy, tym bardziej powietrze roiło się od much. Swoim brzęczeniem nad głowami doprowadzały nas do szału, a do tego wciskały się w każdą szczelinę, jaką znalazły. Temperatura ponownie zaczęła się podnosić a po twarzy spłynęła mi strużka potu.
– Myślę, że zbliżamy się do kolejnej kolonii nietoperzy – oznajmił Kiroumaru. – Kiedy przejdziemy jej środkiem, zamaskuje to nasz zapach na pewien czas…
Serce stanęło mi na samą myśl o tym, że ponownie będę musiała wejść w to cuchnące szambo. Jedynym pocieszeniem było to, że do wyjścia było już stamtąd niedaleko.
Wśród panującego mroku dojrzałam przed sobą tuziny smug słabego, zielonego światła.
– Co to?
Kiroumaru warknął z pogardą. Przywiodło mi to na myśl pomruk przeklętego kota.
– Przyczepiają się do ofiary, krępując jej ruchy. Tak długo, jak uważa się, żeby ich nie dotknąć, nie stanowią jednak zagrożenia. Co ważniejsze, ich obecność oznacza, że gdzieś tu jest szyb prowadzący na wyższe poziomy. Jeśli tamtędy pójdziemy, mamy szansę zgubić pogoń.
Zapytaliśmy podwójnie fałszywego minoshiro o radę, po czym zdecydowaliśmy, że postąpimy zgodnie z sugestią Kiroumaru.
Pod Tokio ciągnęły się dziesiątki dużych, połączonych ze sobą pieczar, poprzecinanych jeszcze rozleglejszą siecią mniejszych tuneli. Jaskinie znajdowały się dość blisko powierzchni, ale pod nimi znajdowały się niższe poziomy, dostępne przez naturalne obsuwiska skalne lub rzadziej – przez szyby.
Pomiędzy piętrami istniały liczne wąskie korytarze stworzone przez dżdżowiertnice. Podobnie jak normalne dżdżownice, te robaki nie posiadały zębów, ale potrafiły bez trudu przewiercać się przez skały i beton, wydzielając silny kwas czubkami głów.
Wydrążone przez nie dziury przepuszczały światło, powietrze i wodę, przynosząc tym samym korzyści żyjącym głęboko pod ziemią stworzeniom, wliczając w to muchołowy.
Muchołowy istnieją od starożytnych czasów i są bezpośrednimi potomkami wielkich płaskich robaków młotogłowych, należących do wirków. Mogą one osiągać nawet metr długości i przypominają cienkie pasma taśmy z otworem gębowym na środku. Polują na inne robaki oraz ślimaki i, podobnie jak pająki, potrafią wytwarzać jedwab.
Muchołowy przędą swoje nici, na których opuszczają się tunelami wydrążonymi przez dżdżowiertnice. Tak samo jak robaczki świętojańskie, emitują słaby, zielonkawy blask, przyciągający owady, które przylepiają się do śluzu pokrywającego ich ciała a następnie są pożerane przez trzydziestocentymetrową paszczę zajmującą całą centralną część robaka. Muchołowy osiągają nawet dwanaście metrów długości i mówi się, że są w stanie udusić tokijskiego nietoperza olbrzymiego, owijając się wokół niego jak wąż.
Wyczuwając bijące od lampy ciepło, muchołowy odpełzły w górę, odsłaniając otwór szybu w suficie.
Według szacunków Kiroumaru, grubość skał oddzielających ten poziom od wyższego wyniosła zaledwie około czterdziestu centymetrów, ponieważ dżdżowiertnice miały zwyczaj przewiercać się przez kamień w miejscach, w którym był on najcieńszy. Wraz z Inuim wspięliśmy się ostrożnie. Muchołowy uciekły już na jeszcze wyższe piętro i nie pozostał po nich nawet ślad.
Wróciliśmy na dół i pognaliśmy w stronę kolonii nietoperzy żeby stłumić nasze zapachy, po czym natychmiast cofnęliśmy się do szybu i wdrapaliśmy się na górę.
Nadszedł czas, żebym wykorzystała swoją specjalność. Wycięłam ze skał coś w rodzaju pokrywy, którą zamknęłam wylot szybu, a następnie, używając mentalnego obrazu spajania roztrzaskanej ceramiki, połączyłam ją dokładnie z kamiennymi ścianami otworu. Nie wiedziałam, jak moje dzieło wygląda z dołu, ale byłam przekonana, że bez bardzo dokładnego zbadania sufitu nie da się dostrzec pokrywy. Pomimo, że moja umiejętność naprawy popsutych rzeczy mogła nie wydawać się niczym nadzwyczajnym, w gruncie rzeczy był to dość złożony proces, którego Bestia, znająca tylko zniszczenie, z pewnością nie potrafiła zrozumieć.
Zgodnie z tym, co mówił Kiroumaru, zapachy przenosiły się dość dobrze w płaskich tunelach, ale nie przemieszczały się równie skutecznie pionowymi szybami, więc nasza woń powinna nadal pozostawać niewyczuwalna.
Pomyślałam, że przejście na inny poziom jaskiń było doskonałym planem. Musieliśmy jednak zachować najwyższą czujność. Wiedziałam, że kolejnym razem możemy nie mieć tyle szczęścia.
W porównaniu z niższym korytarzem, w tym tunelu było chłodniej i bardziej sucho. Fauna również była tu zdecydowanie bogatsza.
Pierwszym powodem takiego stanu rzeczy była duża ilość gleby, której brakowało w dolnej, kamienistej grocie. Dzięki temu żyły tu przeróżne gatunki robaków we wszystkich rozmiarach. Na tym poziomie można było spotkać też jedyne ssaki zamieszkujące podziemia Tokio. Podwójnie fałszywy minoshiro nazywał je myszami jaskiniowymi i twierdził, że pochodzą one od zwykłych brunatnych myszy, które zaadaptowały się do tutejszych warunków. Ich wzrok stał się bezużyteczny, więc żeby polować na gzy jaskiniowe i inne insekty gromadzące się w pobliżu stosów guana, polegały jedynie na zmyśle powonienia.
Te dwa gatunki stanowiły najniższe ogniwo łańcucha pokarmowego, więc, co oczywiste, istniały też inne stworzenia, które na nich żerowały.
Nie minęło dużo czasu, kiedy spotkaliśmy tych drapieżców.
Zszokował mnie widok pierwszego z nich, oświetlonego blaskiem latarni. To była gigantyczna pijawka. Była pomarańczowa w brązowe pasy, miała ponad cztery metry długości i była niezwykle gruba. Miotała szaleńczo we wszystkie strony swoim malutkim łbem, badając otoczenie, przez co nie potrafiłam oprzeć się wrażeniu, że stwór bardziej przypomina węża niż pierścienicę. Przestraszyłam się jej tak bardzo, że nieświadomie zaczęłam szeptać mantrę.
– Nie trzeba ich zabijać. Porusz się, a sama się przekonasz. Są w stanie ocenić, jak duzi jesteśmy, wyczuwając ciepło i ruchy naszych ciał.
Zastanawiałam się w którym momencie Kiroumaru stał się takim gorliwym obrońcą zwierząt, ale posłuchałam jego polecenia. Olbrzymia pijawka wyczuła, że jestem zbyt duża, by mogła mnie zaatakować, odwróciła się zwinnie i zniknęła w ciemnym tunelu. Podwójnie fałszywy minoshiro wyjaśnił, że stwór należy do gatunku pijawek tygrysich, które normalnie zamieszkują góry. Uważa się, że wywodzą się od pijawek morskich i choć należą do pierścienic, inteligencją i metodami polowania dorównują raczej gadom.
Już po chwili natknęliśmy się na pijawkę innego typu, która właśnie próbowała zapolować na coś, czym mogłaby się pożywić. Po ścianie pełzał siedemdziesięciocentymetrowy robak Yamate, nakrapiany świecącymi w ciemności plamkami. Jak powiedział podwójnie fałszywy minoshiro, nazwano go tak, ponieważ przypominał jeden z pociągów starożytnej cywilizacji.
Nagle coś oderwało się z sufitu i z prędkością strzały wystrzelonej z łuku poszybowało w dół, by po chwili przygwoździć robaka do ściany. To była pijawka koroniasta. W przeciwieństwie do swojego przodka, pijawki o trzech zębach, jej otwór gębowy zdobił wieniec składający się z aż szesnastu kłów, których używała do polowania na dżdżowiertnice i inne insekty. W porównaniu z pijawką tygrysią byłą znacznie chudsza, ale kiedy zobaczyłam, w jaki sposób pożera wijącego się robaka jednym kłapnięciem szczęk, uświadomiłam sobie jak bezwzględne mogą być żywe istoty, kiedy zdobywają pokarm potrzebny im do przeżycia.
– Myślę, że przebyliśmy już jedną trzecią drogi – powiedział Kiroumaru.
Byłam trochę zawiedziona faktem, ze czeka nas jeszcze tak długi marsz. Ze znajdującej się przed nami jałowej ziemi dochodziło cykanie jakichś owadów. Zastanawiałam się, co to za insekty.
– Co to takiego? Suzumushi?² – zapytałam podwójnie fałszywego minoshiro.
– Świergoczące owady, które słyszysz są spokrewnione z karaluchami. Wydają te odgłosy, żeby zwabić samice i…
– Już wystarczy – przerwałam mu, wzdrygając się.
– Saki, nie zadawaj mu żadnych pytań, jeśli nie jest to konieczne. Co, jeśli jego baterie wyczerpią się, zanim dotrzemy do celu? – powiedział z wyrzutem Satoru.
– Przepraszam.
Był jeszcze bardziej zgryźliwy niż zazwyczaj; zastanawiałam się, czy to rana tak na niego wpływa.
Szliśmy gęsiego: Kiroumaru, Inui, Satoru i na końcu ja. Czułam się nieswojo pilnując tyłów, ale nie byłam na tyle odważna, żeby iść z przodu. Do tego wszystkiego stan Satoru nie pozwalał mu zająć mojego miejsca, więc właściwie nie miałam wyboru.
Nagle wyczułam za sobą jakiś ruch i gwałtownie się obróciłam.
Niczego tam nie było. Jedynie mroczny tunel, którym przed chwilą przeszłam.
Zrobiłam kilka kroków i ponownie się odwróciłam. Po raz kolejny blask latarni nie ujawnił zupełnie niczego. Widziałam tylko swój cień, rozciągający się na ścianach tunelu.
– Co się dzieje? – spytał Satoru, najwyraźniej dręczony poczuciem winy za sposób, w jaki poprzednio na mnie warknął.
– Nic takiego. Cały czas wydaje mi się, że coś tam jest… To pewnie tylko moja wyobraźnia.
Szliśmy w milczeniu, nie odzywając się do siebie. Cały czas nastawiałam uszu, nasłuchując dobiegających od tyłu dźwięków, jednak było zupełnie cicho.
Wtedy uświadomiłam sobie, że to właśnie cisza jest nienaturalna.
Odgłosy świergoczących karaluchów dobiegały z przodu i z boków. Za moimi plecami nie dało się usłyszeć nawet pojedynczego owada.
Insekty wydawały się nie zwracać na nas najmniejszej uwagi. Dlaczego więc ich cykanie ustawało, kiedy tylko obok nich przeszliśmy?
Chciałam spytać o to podwójnie fałszywego minoshiro, ale się zawahałam. Kiedy przeszliśmy kawałek dalej, raz jeszcze powoli się obróciłam.
Nadal nic oprócz cieni. Ale…
Stałam nieruchomo jednak mój cień powoli się przybliżał.
– Cienie się poruszają…! – krzyknęłam.
Kiroumaru pospiesznie podbiegł do mnie ze swojego miejsca na czele naszej formacji.
– Ogień! Odpędź go ogniem!
Byłam w stanie stworzyć iskrę korzystając z cantusu, ale nie mogłam wytworzyć płomieni, nie mając niczego, co mogłoby się palić. Otworzyłam pokrywkę lampy, chlusnęłam zawartym w niej olejem i szybko podgrzałam go do temperatury zapłonu.
Ognisty język smagnął ściany tunelu. Cień zniknął jednak jeszcze zanim płomienie do niego dotarły.
– Co to jest?
– Zwiewajcie!
Odwróciliśmy się i zaczęliśmy biec, jakby goniła nas sama śmierć. Nie licząc nierównego podłoża oświetlanego nierównomiernie kołyszącą się lampą, zupełnie nic nie widziałam. Taki bieg był szaleństwem.
Po dwóch lub trzech minutach, kiedy myślałam już, że moje płuca zaraz eksplodują, Kiroumaru się zatrzymał.
– Myślę, że znacznie się od niego oddaliliśmy. Ten cień nie potrafi zbyt szybko się poruszać.
– Co to jest, do diabła? – przerwał mu Satoru.
– Nie mam pojęcia, ale podczas mojej ostatniej wyprawy to właśnie ten „cień” zabił najwięcej moich żołnierzy. Żaden nie zdołał uciec mu uciec.
– Powiedz mi, czym jest to coś – prychnął Satoru w stronę podwójnie fałszywego minoshiro.
– To czarnowdowie roztocza. Drapieżny gatunek roztoczy, polujący w przypominających cienie stadach. Dysponują zabójczą neurotoksyną i polują na prawie wszystkie stworzenia zamieszkujące jaskinie, żywiąc się ich miękkimi tkankami.
– Tak czy inaczej, musimy ruszać dalej – zauważył Inui.
Ruszyliśmy naprzód, utrzymując szybkie tempo. Moglibyśmy spróbować potraktować roztocza ogniem, ale były zbyt małe i szybkie, by dało się wziąć je za cel. Gdybyśmy z kolei podpalili cały tunel, z pewnością zawalilibyśmy go. Nie mogliśmy też zdmuchnąć ich wiatrem, ponieważ w ścianach korytarzu było dużo zagłębień i zakamarków, w których małe pajęczaki mogłyby się schronić. Zawalenie całego korytarza było absolutną ostatecznością, ale skala zniszczeń mogłaby z łatwością wymknąć się spod naszej kontroli. W każdym razie, ucieczka była jak na razie najlepszym wyborem.
Zanim jednak zdążyliśmy się bardziej oddalić, natknęliśmy się na coś dziwnego leżącego na ziemi.
– Co to takiego?
Inui oświetlił obiekt podnosząc lampę. Jej blask ujawnił coś, co wyglądało jak długi na kilka metrów płaski worek. Był pomarańczowy w czarne plamki.
To była skóra pijawki tygrysiej, którą wcześniej spotkaliśmy. Wszyscy zaniemówiliśmy.
– Musiała zostać pożarta przez „cień”. Z moich żołnierzy również pozostały tylko skóra i kości – powiedział spokojnie Kiroumaru.
– Hej, rój, który ją zabił musi być niedaleko, prawda? – zapytał nerwowo Inui.
– Najprawdopodobniej. Czarnowdowie roztocza wciąż mogą czaić się na ścianach lub suficie.
Gorączkowo rozejrzałam się wkoło.
– Nie przejmujcie się. Po zjedzeniu tak dużego zwierzęcia powinny być syte. Chodźmy. Starajcie się zachowywać jak najciszej, żeby ich nie prowokować.
Oddaliliśmy się bezgłośnie.
– Ten poziom tuneli chyba jest gniazdem roztoczy. Nie spodziewałem się tego, ale właściwie to nawet dobrze.
– Dobrze? – wysapał Satoru, rozwścieczony optymizmem Kiroumaru. – Wszystkim nam grozi śmierć. Tunele są ciemne a roztocza zbyt małe, byśmy mogli użyć na nich cantusu i…
– Masz rację. Nie zapominaj jednak że Bestia, która jest dla nas znacznie większym zagrożeniem, również będzie musiała tędy przejść.
Satoru wyglądał na zdziwionego.
– Jeśli nasi wrogowie znajdą się w tym korytarzu, „cień” ich schwyta. To opóźni ich na jakiś czas, a może nawet paru z nich zostanie rannych… Z tego powodu powinniśmy darować życie także pijawkom. Sugerowałbym, żeby od teraz nie zabijać żadnego z tych ohydnych stworów, na które wpadamy.
– To chyba nienajlepszy pomysł – zaprotestował Inui.
Mężczyzna zamienił się ze mną miejscami i teraz to on osłaniał tyły.
– Wygląda na to, że „cień” zbliża się do nas szybciej niż się spodziewaliśmy.
Wszyscy chcieliśmy jak najszybciej uciekać, ale Kiroumaru zachowywał się jakbyśmy mieli mnóstwo czasu.
– Szczęście wciąż nam sprzyja – powiedział. – Spójrzcie, przed nami znajduje się bezpieczny obszar.
Wskazał na las błyszczących, zielonkawych wstążek, kołyszących się na wietrze. Muchołowy.
– Z jakiegoś powodu roztocza nie zbliżają się do muchołowów. Kiedy je miniemy, będziemy mogli trochę odpocząć.
Uświadomiłam sobie, że te trzepoczące tasiemki są naturalnymi wrogami roztoczy. Nawet, jeśli pajęczaki dałyby radę przecisnąć się między muchołowami, ich instynkt podpowiadał im, żeby nie próbowały tego robić.
– Jeśli przestraszymy je tak jak poprzednio, uciekną na wyższe piętro jaskiń. Uważajcie, żeby ich nie dotknąć.
Zgodnie z zaleceniami Kiroumaru, przepełźliśmy na czworakach przez morze zielonych wstęg. Odległość między podłogą i muchołowami wyniosła zaledwie około czterdzieści centymetrów, więc przejście pod nimi nie było zbyt proste. Ostatecznie wszyscy jakoś zdołaliśmy przedostać się na drugą stronę.
Kiedy obejrzałam się przez ramię, zobaczyłam, że grota z której wyszliśmy jest praktycznie całkowicie oblepiona roztoczami. Pajęczaki zachowywały jednak bezpieczny dystans do muchołowów, bojąc się do nich zbliżyć.
Byliśmy bezpieczni. Wszyscy odetchnęli głęboko z ulgą. Muchołowy mogły jednak w każdej chwili przemieścić się na wyższy poziom, a wtedy cała chmara czarnowdowich roztoczy opadłaby na nas jak huragan.
Nie mieliśmy więc wyboru i musieliśmy iść dalej. Idąc tunelem natknęliśmy się na wiele rozgałęzień i kiedy tylko było to możliwe, wybieraliśmy te bliższe kierunkowi wskazywanemu przez podwójnie fałszywego minoshiro. Po przejściu trzech takich skrzyżowań kompletnie straciłam orientację. Gdybym oddzieliła się od grupy, najprawdopodobniej umarłabym niechybnie, błąkając się po korytarzach.
Poruszaliśmy się szybciej niż poprzednio, przemierzając kilka kilometrów w stosunkowo krótkim czasie. Z oddali dobiegł subtelny dźwięk uderzającego o coś metalu. Raz, drugi, trzeci…
Kiroumaru przystawił ucho do ściany i zaczął cierpliwie nasłuchiwać.
– Wygląda na to, ze wróg rozdzielił się na dwa niezależne zespoły. Szukają nas i komunikują się ze sobą, wykorzystując te dźwięki… Zdaje mi się też, że od strony powierzchni nadciąga kolejny oddział.
– W jaki sposób robią ten hałas?
– Po prostu uderzają o ścianę młotkiem. To popularna metoda przesyłania informacji przez kilka warstw kamienia.
– Wiesz, co mówią?
– Nie. Każda kolonia ma swój własny szyfr. Przypuszczam jednak, że informują się, że jak dotąd nie mają najmniejszego pojęcia, gdzie jesteśmy.
Uświadomiłam sobie, że nasi prześladowcy próbują właśnie nas otoczyć. Tak jak wcześniej przewidywaliśmy, rozpoczął się wyścig z czasem.
Prawdziwą niewiadomą było jednak to, czy po tysiącu lat Psychobójca wciąż istnieje.

Byliśmy zszokowani widokiem, jaki przed sobą ujrzeliśmy.
Pod naszymi stopami rozpościerała się głęboka przepaść. W przeciwległej ścianie rozpadliny nie było żadnych wylotów korytarzy.
Z cienkiej szczeliny w sklepieniu sączyło się delikatne, migotliwe światło. Usłyszałam dźwięk wody. Na początku pomyślałam, że stoimy nad podziemnym jeziorem, ale kiedy zrzuciłam w dół papierek i zobaczyłam, że powoli odpływa, uświadomiłam sobie, że to rzeka.
– Musimy popłynąć w górę – rzekł Kiroumaru po namyśle.
– To niewykonalne – zaprotestował Inui. – Nie mamy łodzi ani drewna na budowę tratwy, a płynięcie wpław byłby zbyt niebezpieczne.
Zaczęłam się trząść na samą myśl o wejściu do wody. Kto wie, jakie stwory mogły się tam czaić.
– A co, jeśli dalej pójdziemy powierzchnią? – spytał Satoru. – Większość przeciwników została w podziemiach, racja? No, przynajmniej Bestia. Szybciej byłoby więc poruszać się górą…
– Nie zgadzam się – odparł oschle Kiroumaru. – Naziemne oddziały wykorzystują do zwiadu ptaki, więc zostaniemy wykryci kiedy tylko wyjdziemy na powierzchnię. Informacja o naszym położeniu natychmiast zostanie przekazana pod ziemię. Kiedy już dowiedzą się, gdzie jesteśmy, będą dosłownie mieli nas w garści. Będą mogli też napaść na nas z zasadzki i nie będziemy w stanie określić skąd i kiedy może zaatakować Bestia.
– Ale… Co w takim razie zrobimy?
– Podzielmy się na dwie grupy. – Kiroumaru przysunął się bliżej urwiska i zerknął w dół. – Jeden zespół wróci do jaskiń i odciągnie stąd wrogów dzięki swojemu zapachowi, natomiast druga drużyna wróci w tym czasie na niższy poziom i cofnie się drogą, którą tu przyszliśmy.
– Ale po co? – zapytał go Satoru.
– Żeby dostać się do łodzi i ją tu sprowadzić.
Satoru wyglądał na skonfundowanego.
– Nie bądź śmieszny. Jak niby mamy przenieść coś tak dużego aż tutaj?
– Ta rzeka musi wpływać do morza. Nie widzieliśmy jej jednak na powierzchni, co oznacza, że jej ujście znajduje się pod wodą. Powrót do tego miejsca w łodzi podwodnej powinien być względnie bezpieczny.
Zapanowała martwa cisza. Niezależnie od tego, do której grupy bym nie trafiła, plan działania był szaleńczo niebezpieczny.
Wiedzieliśmy jednak, że nie ma innego wyjścia.

¹ Zagrożony, endemiczny dla wysp Ogasawara gatunek nietoperza inaczej zwany „latającym lisem z Boninu”. Wyspy Bonin to dawna nazwa wysp Ogasawara. Olbrzymie nietoperze tokijskie są natomiast gatunkiem wymyślonym na potrzeby powieści.

² Suzumushi (鈴虫), meloimorpha japonica – gatunek świerszcza, charakteryzujący się wydawaniem typowych odgłosów, przypominających dzwonki.

poproz2nasroz2